czwartek, 30 grudnia 2021

Niech nam Gwiazdy sprzyjają...

     Przed nami zmiana kalendarzy...Z biegiem lat coraz mniej w nas emocji...Bo cóż zmienia jeden liczebnik ?? Właściwie nic...;o)

Poza zabawą sylwestrową i magicznym kociokwikiem w Nowy Rok, spora część z nas chętnie w tym czasie sięga po horoskopy...Liczebnik właściwie nic nie zmienia, ale poczytać o sobie miło...;o)

     Jestem zdania, że edytowane publicznie horoskopy powinny być pozytywne !! Tylko pozytywne...;o)

     Sama dla moich Czytaczy układałam takie przez kilka lat, ale że czasy smutowate, a bzdurek w necie multum, więc postanowiłam w tym roku darować Wam rymowanki...Będzie na poważnie !!

     Każdy chyba zna znaki zodiaku i ich zakres...

- WODNIK od 20.01;

- RYBY od 18.02;

- BARAN od 20.03;

- BYK od 20.04;

- BLIŹNIĘTA od 21.05;

- RAK od 21.06;

- LEW od 22.07;

- PANNA od 23.08;

- WAGA od 23.09;

- SKORPION od 23.10;

- STRZELEC od 22.11;

- KOZIOROŻEC od 21.12.

     Ten podział (co 30 stopni) obowiązuje od starożytności i do niego jesteśmy przyzwyczajeni...Ale...

     Ruch precesyjny Ziemi spowodował, że trochę się nam ten zodiak "zakręcił" i...No cóż...W 1930 roku wpełznął trzynasty znak...Wpełznął dosłownie, bo to WĘŻOWNIK...

Zmiana "elipsy" trwa, więc się nie przyzwyczajajcie...;o)

- WODNIK od 16.02;

- RYBY od 11.03;

- BARAN od 18.04;

- BYK od 13.05;

- BLIŹNIĘTA od 21.05;

- RAK od 20.07;

- LEW od 10.08;

- PANNA od 16.09;

- WAGA od 30.10;

- SKORPION od 23.11;

- WĘŻOWNIK od 29.11;

- STRZELEC od 17.12;

- KOZIOROŻEC od 20.01.

     Trochę to bardziej skomplikowane niż prosty podział elipsy na 30 stopni, ale niewątpliwie bardziej naukowe...Nawet Kosmos w miejscu nie stoi...;o)

Ale wróćmy do Wężownika...

     Dzieli na dwie części konstelację Węża i składa się ze stu gwiazd widocznych gołym okiem (u nas w lecie)...Dzięki "Wikipedii mam jego "słodką focię"...

     Taki gwiezdny domeczek...;o)

     Ale jeśli coś jest znane od czasów ptolemejskich, to na 100% ma miejscówkę w starożytnych mitach...

     Wężownik, czyli Ophiuchus, czyli "posiadacz węża", utożsamiany jest z Asklepiosem, greckim bogiem sztuki lekarskiej...Asklepios zasłynął wskrzeszaniem umarłych (zaczęło się od zaduszonego węża, którego ocalił dzięki ziołom, które dostarczył inny wąż, a Asklepios podiwanił zioło i zaczął ratować na potęgę), a jednym z uratowanych przez niego "celebrytów" był Minos (król Krety)...Co mogło pójść nie tak ?? No cóż...Konflikt interesów ??;o)

     Działalność Asklepiosa zaniepokoiła Hadesa (obroty w obolach spadły)  i kiedy "medyk" zamierzał wskrzesić Oriona, Hades pognał do Zeusa z donosem...

     Z Zeusa nerwus był okrutny, więc bez namysłu walnął piorunem i trafił...Tyle, że jak każdy choleryk, Zeus szybko ochłonął i w ramach zadośćuczynienia wsadził Asklepiosa na firmament niebieski w postaci Wężownika...Uzdrawiacz jest przedstawiony z Wężem w czasie zbierania ziół...

     Dlaczego więc Wężownik nie funkcjonuje w astrologii ??

     Bo zmiany astronomiczne wykazały, że terytorium jest w dalszym ciągu pod znaczniejszym wpływem Strzelca (3/5)...Może za jakiś czas będziemy mieć horoskop dla 13-tu znaków ??

     Nie mam nic przeciw temu, horoskopów nie czytuję, jako "strzelec" co miałam upolować upolowałam, więc na "stateczne" lata mogę się błąkać i zioła zbierać...;o)

     Czego by nie mówić, to teraz i Asklepios by się przydał, i jakieś magiczne zioło...Póki co, trzymajmy się dzielnie !! 

     Kosmicznego zdrowia Wam życzę na caluśki 2022 Rok !!

niedziela, 26 grudnia 2021

I po...

Ale wróćmy do Wigilii...

     Nieodłącznym elementem są życzenia...I wyobraźcie sobie takie...

"Żebyś miała dużo sprzątania !!"

Oburzające !!

Poniekąd...;o)

     Misiowy Tata zarządził w tym roku, że Dzieciaki są już duże i będą składać życzenia samodzielnie...

     Księciunio podszedł do tematu jak zawsze poważnie...Było i zdrowie, i powodzenie, i marzenia...Chociaż na "koniuszku języka" miał...Hmmm...Wielką tajemnicę...Nie odważył się wypowiedzieć życzenia głośno...No to Babcia dopowiedziała, a Księciunio mocno się przytulił i wyszeptał: "będzie pięknie"...

     Princeska aż przytupywała nerwowo, kiedy przyjdzie Jej kolejka...I wypaliła...

     - Babciu !! Żebyś miała duuuuużo sprzątania...- a że myśli Czterolatki chadzają własnymi ścieżkami, to Babcia czekała cierpliwie na zakończenie...

     - Żebyś się uśmiechała...Zdrowia (to podsłuchała z życzeń Misiowej Mamy dla Dziadka)...I żebym do ciebie przyjechała !!

Czy trzeba to tłumaczyć ??

     Cały grudzień byliśmy na wnuczym "odwyku", bo najpierw nas dopadła jakaś "zaraza", a potem Princeska była na kwarantannie (dopiero w czwartek mogła zapaść decyzja co z Wigilią)...Dzieciaki miały ewidentny niedosyt Dziadków, a Dziadkowie odliczali minuty do spotkania...

     Skoro jesteśmy zdrowi, Princeska jest gotowa przyjechać w odwiedziny, wszyscy będą się wspaniale bawić, więc będą uśmiechnięci...A że przy świetnej zabawie zawsze jest wielki bałagan, więc i sprzątania będzie sporo...Proste ?? ;o)

     Babci oczy trochę zawilgły, ale że przyszła pora na przytulasy, więc wpadki nie było...

     Potem była kolacja wigilijna...Otwieranie całej masy prezentów, które nie wiedzieć kiedy i jak podrzuciła Gwiazdka...Śpiewanie kolęd...I mizianie...

     Księciunio ochoczo usiadł mi na kolanach, a ja cichutko wyszeptałam...

     - Mogę pochować całusy za uszkami ??

Wnuk aż pokraśniał...

     - Tym razem osiem, po cztery na ucho...Tylko nie zgub !! - wyszeptałam konspiracyjnie...

     Od kilku lat to nasz rytuał...Babcia chowa całusy za uszkami, Księciunio pilnuje ich do następnego spotkania, na którym Babcia sprawdza, czy żaden się nie zapodział...Księciunio zawsze pamięta ile było schowanych...Babcia też...;o)

     Wnuk ruszył grać na nowej gitarze, a na babcine kolana wgramoliła się Princeska...

     - Babciu...- wyszeptało nasze Słoneczko...- Babciu, schowaj mi też całusy, nie zgubię...

Tym razem Babci pociekło niebezpiecznie...;o) 

     - Dwa za jedno uszko...Dwa za drugie uszko...Razem cztery całusy...- wyszeptałam w tajemnicy...

     - Cztery Babciu...Nie zgubię...- wyszeptała Princeska i położyła paluszek na usta...

Echhhh...

     Po takiej Wigilii może się walić i palić, a Babcia baterie ma naładowane na maksa i nawet Tatry może przenieść w inne miejsce (jakby była potrzeba)...Wnuczy "ładunek" schowany do tajemniczej szufladki w serduchu...Reszta nie ma znaczenia...Na szare i kiepskie dni będzie czym się "podładować"...;o)

     A jak jeszcze dołożę do tego uśmiechniętego od ucha do ucha Tygryska, to i Alpy mogą nie być pewne miejscówki...;o)

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Życzenia na "A"...;o)

Aberracji zakończenia...

Adoracji bez wytchnienia...

Amorka ze złotą strzałą...

Amfory z winem (nie mało)...

Atomowego nastroju...

Aprobaty aż do znoju...

Afirmacji swego życia...

Apetytu do utycia...

Apogeum dobra wszego...

Aplauzu bliskich do tego...

Atmosfery wręcz bajkowej...

Atencji ogólnoblogowej...

Anioła Stróża dobrego...

Abyście dożyli wieku sędziwego !!


środa, 15 grudnia 2021

Pod literą "S"...

     Przeczytałam ostatnio, że nauczyciele zawyżają oceny dziewczynkom...I uśmiechnęłam się do siebie...No cóż...Szkoła nigdy sprawiedliwa nie była...Nauczyciel też człowiek i swoje słabości ma...;o)

     Ja znałam pewną nauczycielkę, która miała odwrotne "preferencje"...Wieść gminna niosła, że nigdy nie postawiła dziewczynie więcej niż "3"...Fakt, że uczyła klasy "męskie", a żeński "rodzynek" trafiał się jej rzadko, że wykładany przedmiot był "ścisły", więc zgodnie z obowiązującymi kanonami "bardziej męski"...Trója nie dramat, można żyć...

Miała kobieta słabość do mężczyzn i tyle...Naturalne ??

Ale kiedy zaczynałam edukację, dawno temu, na własnej skórze odczułam inną "szkolną niesprawiedliwość"...

     Ocenianie uczniów na podstawie "przydatności rodziców"...

Nasza klasa dzieliła się na trzy grupy...

     1. Śmietanka - szczyt hierarchii, dzieci architektów, prawników, lekarzy i nauczycieli (placówki zagraniczne i działacze partyjni to już był szczyt szczytów)...Klasowa elita...

Byliśmy tak manipulowani, że nawet samorząd klasowy wybieraliśmy wśród nich...

     Pamiętam jedną klasówkę, po której nauczycielka oddawała ocenione prace i jednej z "prymusek" dała "5", "bo ja wiem, że ty to umiesz"...

Serio ??

     Czyli bezbłędna praca oceniona na "4" świadczy o tym, że wiedza nauczycielki wykracza w sfery mentalne ?? Ona wie, że ty i tak nie umiesz ??

     Śmietanka reprezentowała klasę, występowała na akademiach, wnosiła sztandary i zawsze "wiedziała" więcej niż reszta klasy...

     2. Mleko - dzieciaki pielęgniarek, policjantów, sprzedawców, kierowców...Średniaki, które i tak się nie wybiją do wyższej "półki", więc "4" i pocałowanie ręki...

I chociaż "śmietanka" była w swym składzie "skostniała", to właśnie "mleko" było najbardziej skonsolidowane, najbardziej "prospołeczne" i zgrane...

Świadomi niesprawiedliwości i walki z "systemem"...;o)

     "Mleko" dawało odpisać, podsuwało ściągi, razem "imprezowało" i prędzej wsparło "wodę" niż "śmietankę"...

     Pamiętacie "konturówki" na geografii ?? To były mapy z konturami (kraju, kontynentu, świata) i punktami, które trzeba było podpisać (miasta, jeziora, rzeki)...Uwielbiałam konturówki (jestem wzrokowcem)...

     Pewnego dnia mieliśmy oznaczyć na konturówkach półwyspy...Wielu ich nie ma, można ogarnąć...Ale jedna nazwa z niczym się nikomu nie kojarzyła..."Kola"...

I wtedy jeden z Kumpli (oczywiście mleczny) rozkminił tajemnicę..."Kolski"...Wiwat stara wersja atlasu...;o)

     "Mleko" z prędkością światła punkt oznakowało i zgarnęło wszystkie "5" w klasie...

Ależ było oburzenie "śmietanki"...Jakie pretensje...Ileż interwencji...

A "mleko" milczało i uśmiechało się tajemniczo...Nawet oddychaliśmy płycej, żeby pary z gęby nie puścić...;o)

     Potem nasza polonistka zaciążyła...Ostatnią czynnością było wystawienie ocen na semestr...

     - Dam ci "4", żeby zastępstwo miało o tobie dobre zdanie...- rzuciła mi w gębę na odchodnym, chociaż z ocen wychodziło mi "4+", a nawet "5-", jakby liczyć umiała...

     "A żebyś ty bliźniaki urodziła, i to rude"...- wymruczałam pod nosem...Bo jak się ma 12-13 lat to przekleństwa nie są domeną duszy...Rude dzieci wydawały mi się odpowiednią zemstą...Bliźniaki dołożyłam z rozpędu...

     Zastępstwo przyszło, a i owszem...Odcięło skrzętnie to co było i kierowało się własnym rozumem...

O zgrozo !!

     Na świadectwach z VII klasy "śmietanka" po części dostała "4", a "mleko" awansowało na "5"...Nie żeby hurtem, ale zaczęło być "normalnie"...

Niestety, zastępstwo po pół roku odeszło...

Przyszło nowe...

     Ilość "5" wśród "śmietanki" stopniała jeszcze bardziej, ilość "5" w "mleku" wzrosła...

Klękajcie Narody !!

     Czyli, może być normalnie ??

     Pani nazywała się Brudny, miała przepiękne włosy i ewidentne skrzywienie, polegające na braku "uprzedzeń"...

Nawet "woda" zaczęła się do lekcji przygotowywać i nie było "ciągania za uszy", żeby wystawić "3"...

     Bulwersacja "śmietanki" trwała do rozdania świadectw...Wiedza bez "nazwiska" wyglądała dużo gorzej...

     3. Woda - skazani na edukacyjny niebyt...Nikt nawet nie starał się wykrzesać w nich ochoty do nauki...Oni też się nie garnęli, traktując szkołę jak "zło konieczne"...Jak to się teraz mówi ?? Mieli "wywalone"...

Dzieciaki rodziców, którym się nie udało...

Po co im pomagać, jeśli po szkole i tak wrócą do "swojej patologii" ??

     Ale "woda", a przynajmniej jej męska część, to byli świetni Kumple...

Wybita szyba, stłuczona doniczka, bijatyka na korytarzu ??

Wszystko brali na klatę !! Bo przecież i tak mieli obniżone oceny ze sprawowania...

     Wychowałam się wśród "wody", edukacyjnie byłam "mlekiem", a pod koniec szkoły "śmietanka" zabiegała o moje względy...Chcieli się kumplować, odwiedzać, a nawet przyjaźnić...Bycie niezłym sportowce procentowało...;o)

W końcu, im dyrektor dłoni za osiągnięcia nie ściskał, od chlub szkolnych nie "wyzywał", dyplomów na ścianach nie wieszał...

Ale "mleczna" zostałam...;o)

     Po dwudziestu latach przyszła Córcia ze szkoły i zaczęła opowiadać...

     - I wychowawczyni samorząd sama sobie zaproponowała, sama zgłosiła i wybrała...Nawet nie czekała żebyśmy ręce podnieśli...Sama elita Zaścianka...

Echhh...

     Świat się zmienił...Kraj się zmienił...A edukacyjnie byliśmy w d***e ??

To były jednak inne czasy...

     Dzieciaki zostały "po lekcjach" i wybrały "swój" samorząd...

Można ?? Można !!

Była jedna klasa i dwa samorządy...Prawie do Matury...

     Nikt z nauczycieli nic z tym nie zrobił, bo "szyszkom" podpadać niewygodnie...Lepiej zaakceptować dziwną sytuację...

Żeby jednak odrobina sprawiedliwości pozostała, pani wychowawczyni ogłosiła "trójkę rodzicielską" w ten sam sposób...To się bardzo spodobało...Przynajmniej reszcie klasy...;o)

     Wychowawczyni była z tych, co robi ile musi...To i "trójka" robiła ile musiała...A nam to nie przeszkadzało...;o)

Że tak nie powinno być ??

Jasne !!

     Ale jeśli szukasz sprawiedliwości w szkole, to weź do ręki Słownik...Ona tam jest...Pod literą "S"...;o)

 

P.S. Zainteresowanych informuję, że nasza polonistka urodziła bliźnięta, dwóch chłopców...Obaj mieli włosy koloru podgnitej pomarańczy...

Ale jakby co...To nie ja...;o)

sobota, 11 grudnia 2021

Czarna kropka...

     Każdy kto rozpoczynał edukację w latach siedemdziesiątych wie, że lekko nie było...I to dosłownie...

     Tornistry były rozmiarów XXL, wykonane ze skaju z metalowymi klamrami i ciężkie same w sobie...Do tego piórniki (czasem drewniane)...Książki w solidnych, tekturowych oprawach...I oczywiście masa innych "przydasi"...Mydelniczki...Ręczniczki...Butelka z piciem...Mój tornister był tak ciężki, że samodzielnie nie byłam w stanie donieść go do szkoły...A może to ja byłam zbyt lekka ??

W każdym razie, Rodzinka orzekła, że nijak edukacji nie rozpocznę w takim zestawieniu...

     Sprawę rozwiązał Dziadzio Stefan, zgłaszając się na ochotnika do roli Tragarza...W szkole miałam tornister "ciągać" za szelki...Taki byłam ułomek...;o)

     Dziadzio, mimo choroby, transportował ten mój tornister ponad półtora roku...A potem umarł...Więc edukacja bywa "zabójcza"...

     Ale "czarna kropka" miała miejsce w pierwszej klasie...

     Nasza wychowawczyni przygotowała tablicę, na której wypisani byli wszyscy uczniowie, a ona przyznawała nam kropeczki różnych kolorów za sprawowanie...Jeden rzut oka i było widać, kto co ma "za pazurami"...

     Pewnego dnia, wchodzi wychowawczyni do klasy i z grobową miną oświadcza, że wstawia mi "czarną kropkę" ze sprawowania, bo dopuściłam się rzeczy strasznej...

Nie miałam pojęcia o co chodzi...

     Okazało się, że dzień wcześniej, kiedy wracaliśmy ze szkoły, śmiałam się na ulicy i dokuczałam jednemu z uczniów, że jest "tłuk i gamoń" bo wierszyka nie umiał...

Wychowawczyni nawet nie czekała na wyjaśnienia, nie zapytała jak było, tylko walnęła mi tę czarną kropę przy całej klasie...

Nie rozumiałam...Nie pojmowałam...

     Przez cały dzień nie odezwałam się w klasie ani słowem, a czarna kropka wbijała mi się w oczy, w serce i w duszę...

     Dziadzio Stefan od razu rozpoznał, że coś jest nie tak...

A było bardziej "nie tak" niż się wydawało siedmiolatce...

     - I on powiedział mamie, że to ja się z niego śmiałam, i że go przezywałam...

     - Kto ?? Darek ?? - nie mógł uwierzyć Dziadek...

     - Tak...I ciocia była dzisiaj w szkole...Opowiedziała wszystko wychowawczyni i dostałam czarną kropkę na tablicy...- i pociekły łzy rozżalenia...

     - Halina tych bzdur nagadała ?? - sytuacja bardzo Dziadka Stefana zdenerwowała...

     Dziadek odprowadził mnie do domu, coś wyszeptał do ucha wujkowi, który miał mi dotrzymać towarzystwa i zniknął...(Dziadek poszedł wyjaśnić sprawę u źródła, czyli u najstarszego syna)...

Całe popołudnie i wieczór upłynęły pod znakiem "czarnej kropki"...

     Na drugi dzień szłam do szkoły z Mamciaśką i Dziadkiem Stefanem...Chociaż chętnych do eskortowania było wielu...(Baba Jaga (czyli Babcia), Ojciec i dwóch młodszych braci Mamciaśki)...

W czym był problem ??

     Otóż, w dzień, kiedy ponoć wyzywałam własnego kuzyna od "tłuków i nieuków" wracałam do domu z Dziadkiem Stefanem, nawet trasa marszu się nie zgadzała...Cioteczka (moja osobista chrzestna) minęła się z prawdą i to minęła się wręcz kosmicznie...A wychowawczyni dała temu wiarę...

Tak krzyczącego Dziadka Stefana to ja nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałam...

     Rozpętała się taka awantura, że nawet dyrektor szkoły brał w niej udział osobisty...

Ale apogeum nastąpiło, kiedy w drzwiach szkoły pojawiła się ciotka z kuzynem...

Wszyscy wylądowaliśmy w dyrektorskim gabinecie...

     Ponoć kłamstwo ma krótkie nogi...To kłamstwo chyba nawet krótkich nóg nie miało...

     Darek okłamał mamę (przynajmniej taką wersję przedstawiła przyciśnięta do muru ciotka), ona zamiast załatwić to w rodzinie, postanowiła rozpętać burzę, wychowawczyni niczego nie sprawdziła...

Efekt ??

     Nigdy więcej ciotka nie brała udziału w rodzinnych uroczystościach, Dziadek Stefan postawił kategoryczne veto...Moi Rodzice praktycznie zerwali z nimi kontakt...Darka przeniesiono do innej szkoły...

     Czarna kropka widniała na tablicy do końca roku, bo zrobiona była mazakiem...Klasie też niczego nie wyjaśniono...Czarna kropka kłuła oczy, serce i duszę...Zadra pozostała...

Ale że historia lubi się powtarzać...

     Właśnie rozpoczynałam naukę w Technikum, pełna gala, szkoła mundurowa, więc "pierwszaki" widoczne w tłumie...I nagle, wśród tych głów rozpoznaję Darka...Bingo !!

Kiedy mnie zauważył, to jakby grom w niego strzelił...

Większe nieszczęście już mu się przytrafić nie mogło...

I pewnie moją winą było, że pół roku później przeniósł się do "zawodówki" bo nie wyrabiał...

     A kiedy dwa lata później spotkaliśmy się przypadkiem w pewnym parku, zebrał się na odwagę i wywalił mi w twarz, że jest "czarną owcą" w rodzinie, że nic mu się nie udawało i nie udaje, i że całe życie był nękany przez własną matkę faktem, że ma genialnego brata (to akurat była prawda) i wszechstronnie uzdolnioną kuzynkę (a to były "jaja")...

Nawet nie wiedziałam co powiedzieć...

Cioteczka zniszczyła własne dziecko...Jedną "kropką"...

poniedziałek, 6 grudnia 2021

To dopiero będzie foch...

     - A czemu Ty Bidulko, w maseczce paradujesz po chodniku ?? - zapytałam Znajomą pod osiedlowym sklepem, bo sądząc po wystających z maseczki częściach twarzy, kiepsko Jej się oddychało...

     - Zapomniałam !! - wyznała szczerze i odsłoniła zasłonięte...Wyglądała makabrycznie...

     - Dopadła nas ta zaraza...- wyznała szczerze...- Mąż po dwóch dniach był zdrowiutki, ja wylądowałam w szpitalu...

I temat się rozwinął...

Znamy się prawie trzydzieści lat, więc było na czym jęzory strzępić...

Nie da się ukryć...Głównym tematem była "ochrona zdrowia"...

I na miejscu Pana Ministra, głowę bym nad tematem pochyliła...

     Kobieta dostała skierowania do specjalistów...Na przykład, do Kardiologa...

Zarejestrowała się w przychodni (dziwna nazwa dla przybytku, do którego nie da się przychodzić), na lipiec 2022...Cudnie...

     Dostała też "bumagę" do Pulmonologa, który zlecił dogłębną diagnostykę, z rezonansem magnetycznym łącznie...Ale, na USG (było pierwsze w kolejce) wyszło, że po przebytej jakiś czas temu operacji pozostawiono jej jakiegoś metalowego "przydasia", więc rezonans wypadł z listy...No chyba, że Znajoma podda się kolejnej operacji, celem usunięcia "przydasia"...Wtedy owszem...

Na operację będzie musiała oczywiście w kolejce poczekać (na poprzednią czekała prawie dwa lata), potem kilka miesięcy na rehabilitację i diagnostykę, i rezonans stanie otworem...

     - Jak mnie skremują to samo wypadnie...- skwitowała Znajoma i ryknęłyśmy śmiechem (miewamy takie głupawki)...

     W tym momencie podeszła do nas pewna Pani...

No cóż...Mieszkamy na Osiedlu ponad trzydzieści lat, więc prawie wszystkie "ryjki" są znajome...

     - Widziałyście co oni na granicy wyprawiają ?? - zapytała retorycznie (bez powitania)...- Ludzi w lasach trzymają, gazem trują, wodą leją...

     Spojrzałyśmy na siebie ze Znajomą...Na twarzach miałyśmy wypisaną "głupawkę"...

Co jest grane ??

     Ta sama Pani, kilka lat temu biegała po Osiedlu i zbierała podpisy pod petycją dotyczącą protestu przeciw budynkowi socjalnemu w sąsiedztwie...

Wtedy też miałam na twarzy wypisaną "głupawkę"...

     Pani motywując konieczność petycji argumentowała, że będziemy zbiorowo gwałceni, napadani, okradani, a rozboje będą na porządku dziennym całodobowo...

     Nie docierała do niej argumentacja, że to zaściankowi Mieszkańcy będą, którym się noga powinęła, których los dopadł smętny, którym się ta pomoc należy jak "psu micha"...Ci Ludzie mieli mieszkania, ale je stracili, bo "windykacja", bo "komornik", bo "eksmisja"...Różnie w życiu bywa...

     Podpisów nie zebrała (szczątkowej ilości nie było komu przedstawić) i się "obraziła"...Przez długi czas chodziła z zadartą głową, nie reagowała na pozdrowienia, nie nawiązywała kontaktów...Miała focha...

     Foch się pogłębiał, bo do "socjalu" wprowadziła się Rencistka, której amputowano nogi, a ze skromnej renty nie była w stanie utrzymać mieszkania i wykupić leki...Człowiek, któremu spłonął dom i nie miał ani kąta, ani pieniędzy na jego odbudowę...Małżeństwo w starszym wieku, ze skromnymi dochodami, marnie radzące sobie we współczesnym Świecie...Każdy z Mieszkańców miał za sobą jakąś smętną historię...

     Ale ani kradzieży nie odnotowano na Osiedlu więcej, ani gwałtów indywidualnych i zbiorowych, ani nawet wulgaryzmów rzucanych w kosmos...Chociaż nie powiem, ówczesny Burmistrz poprosił Policję o wzmożoną "kuratelę" i monitorowanie sytuacji...

     Luksusów nie mają (w odróżnieniu do tej Pani) i żyją sobie skromnie...(To barak przystosowany po ekipach budowlanych)...

     Stałyśmy więc ze Znajomą na tym chodniku, Pani przyglądałyśmy się z zainteresowaniem, bo słowotoku przez cały czas moich rozmyślań nie przerywała...

     - Chyba mi lepiej...- stwierdziła Znajoma, wbijając się z wypowiedzią w oddech owej Pani...

     - Zdrowiej szybko !! - rzuciłam na pożegnanie i ruszyłam do sklepu...

     Pani pozostała na środku chodnika i chyba nie bardzo ogarniała sytuację...No cóż...Pewnie znowu nie będzie się nam kłaniała...Na nasz widok będzie ostentacyjnie unosiła głowę...Foch to foch...  

czwartek, 2 grudnia 2021

Na Wschodzie, bez zmian...

     Tak się składa, że nasz Zaścianek jest w połowie drogi między miastami wojewódzkimi...Powiem więcej, nasz Zaścianek raz jest po jednej stronie, raz po drugiej, zawsze na obrzeżach...

Z jednej strony mamy Katowice...Z drugiej...

Kraków...

     Jarmark Świąteczny w Katowicach odhaczony, pora sprawdzić co "piszczy" na krakowskich kramach...

     Powierzchnia znacznie większa, kramów mrowie, a króluje...

Może odrobinę jesienna, ale po zmroku jej urok znacznie zyskuje...


     Rynek wyglądał magicznie...(Jak zawsze...)

     I chociaż, w założeniu, chciałam Wam pokazać różnice, nic z tego nie wyszło...Wszędzie tłumy Ludzi, mrowie Turystów (najzwyklejszy poniedziałek), chociaż wietrzysko i temperatura podpowiadałaby rozsądkowi siedzenie w domciu pod kocykiem...

Ale się nie zawiodłam...

     Kramy z różnorodnym towarem...Słodycze, wyroby skórzane, dziewiarstwo, ceramika, obrazy, drzeworyty, zabawki, wyroby drewniane i ozdoby choinkowe...Na przykład takie...

     Były też bombeczki - krakowianki, bombeczki - lajkoniki, aż wypieków dostałam...Bo chociaż ceny dosyć wysokie, wiem ile trzeba pracy, żeby takie cudo powstało (kiedyś zawodowo malowałam bombki)...Na wszystkich stoiskach były krakowskie "odwołania" i to rodzimej produkcji...Serducho się radowało, chociaż trudno się było do kramów "dobić"...

     W wielu punktach gastronomicznych krakowskie przysmaki, i dania spoza Regionu...Kolejka do stoiska z ogromnymi, okrągłymi bochnami chleba na zakwasie, rozczuliła nas totalnie...Pajda dobrego chleba nie jest grzechem adwentowym...;o)

     Było nawet stoisko naszego ulubionego Sklepu Charytatywnego...

     Gdyby nie przejmujący ziąb, pewnie wypad do Krakowa trwałby dwa razy dłużej, bo nawet na zakup "przydasia" trudno było się zdecydować...Szklany ?? Ceramiczny ?? Drewniany ?? A może słodki ??

     Trzeba sprawę przemyśleć...Ruszyliśmy na poszukiwanie obiadku w jakimś ciepłym lokum...

Każdy kto był w Krakowie wie, że znaleźć dobre jedzenie w przyzwoitej cenie to wyczyn...

Nogi zaprowadziły nas do...

"Sławkowska 1"...

     Jak sama nazwa wskazuje, lokal na ulicy Sławkowskiej (tuż przy Rynku)...Wystrój skromny, ale przemyślany...

     Zamówiliśmy "Lunch-zestaw", obiad dwudaniowy z lemoniadą...Wszystko po prostu pyszne !! Ilości słuszne...

No to dołożyliśmy kawę, żeby sobie jeszcze w miłej atmosferze posiedzieć (przesympatyczna Dziewczyna na obsłudze)...;o)

A kiedy otrzymaliśmy rachunek...

     Ło Matko i Córko...

Dwa razy sprawdzałam...

70 złotych za dwie osoby !!

Dwadzieścia metrów dalej za dwa rosoły zapłacilibyśmy więcej...;o)

     No to powrót przez Jarmark i zakup "przydasia"...

     Urocza, drewniana pozytywka z choineczką i świątecznymi ozdobami...

Będzie idealna na kolejną "niespodziałkę" dla Wnuków...;o)

     Dlaczego kolejną ??

Bo Dziadkowie mają już prezenty popakowane !!

     Zanim w sklepach zapanuje świąteczny chaos, zanim Ludzie zaczną się denerwować uciekającym czasem...Bo Święta powinny być świąteczne !!

     Ostatni rzut oka...


     I czas wracać do domciu...Założyć ciepłe kapcie...Przykryć się kocysiem...Ułożyć harmonogram przedświątecznych zajęć...Przygotować świąteczne menu...Oczekiwać...Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia...;o)

poniedziałek, 29 listopada 2021

Na Zachodzie, bez zmian...

     Wśród kilku ostatnich pomysłów, jakie nas "dopadły", ten był najbardziej niespodziewany z niespodziewanych...Dlaczego nie ??

I koło południa ruszyliśmy na Zachód...

     Na miejscu powitał nas deszcz i migające w kroplach wody ozdoby świąteczne, a wśród nich...

Jarmark świąteczny...

     Wśród rozstawionych kramów oko przykuwały sympatyczne dekoracje...

Nakryliśmy Skrzaty na produkcji zabawek...

     W świerkowych gałęziach znaleźliśmy misia, który zgubił właściciela i cierpliwie na niego czekał...

Tutaj Skrzaty udekorowały już swój domek świątecznie...

Prezenty same pakowały się do worka...

A wszystkiemu przygrywała kapela...

     Polarne misie posnęły...Co właściwie jest dziwne...Chyba, że była to tylko malutka, misiowa drzemeczka...

     A wszystkiemu towarzyszył zapach grzanego wina i...Pewnie czekacie na zapachy świątecznych frykasów...Niestety...Świąteczny Jarmark w ...

Lekko zawiódł...

Niewiele tam było "regionalności"...A szkoda...

     Śląskie tradycje znam od dziecka, śląska kultura inspirowała twórców wielokrotnie, śląska kuchnia jest po prostu "palce lizać", a na Jarmarku nic śląskiego ??

Z przykrością spoglądałam na prezentowaną "masówkę"...

     Mimo deszczu spacerowała spora grupa Turystów (nawet zagranicznych), a na stoiskach najwięcej góralskich serków, kiepsko wyglądających wędlin i tureckiej chałwy...Nawet ozdób choinkowych poza oklepanymi szablonami nie widziałam...

Jedyne, prawdziwie świąteczne stoisko, uwieczniłam...

Pierniczki...Setki pierniczków...Kolorowych...Lukrowanych...Prawdziwych...Ponoć z Podlasia...;o)

Chociaż po przeczytaniu etykiety mam pewne wątpliwości...;o)

Ale co tam...Przecież nawet nie wypada wracać ze świątecznego Jarmarku z pustymi "ręcami"...

     Mamy pierniczki...

     Na Świąteczny Jarmark w Katowicach pewnie więcej nie pojedziemy...Do frytek, pierogów i kebabów znamy krótsze ścieżki...

Może na Wschodzie bardziej "pachnie" Świętami ?? 

piątek, 26 listopada 2021

W obronie listopada...

     Listopad jest szaro-bury i nijaki...Gdzie nie zajrzę, tam listopadowa słota...A że na słoty (poza parasolem) najlepsze są kolorki, więc dzisiaj odrobinka wrzosowiskowych, listopadowych kolorków...

     Listopadowe poziomki wyglądają tak...

Jeszcze kwitną, ale grudniowych to się pewnie nie doczekamy...;o)

     Listopadowe stokrotki wyglądają tak...

Po "rewolucji" w Rosarium wyrastają w "dziwnych" miejscach...Ale, że pasjami lubię Stokrotki, więc niech sobie rosną...

     Listopadowe nagietki wyglądają tak...

Trudno odmówić im urody...;o)

     I jak się tu nie uśmiechnąć ?? Jak nie pogładzić aksamitnych płatków ?? No jak ??

     A w paszczy słodziutkie poziomki...;o)

wtorek, 23 listopada 2021

Gastronomiczna symbioza...

     Jeden z naszych Kabareciarzy zaprezentował jakiś czas temu skecz, uśmiałam się setnie...Nie ma jak scenki z życia (niekoniecznie politycznego), doprawione odrobiną dowcipu...

     Pan Kabareciarz wysunął tezę, że małżeństwa z pewnym stażem przygarniają kundelki...Fakt !!

     Kolejna teza dotyczyła zmiany hierarchii "dominacji"...

Kobieta wychodząc na zakupy, przemawia czule do kundelka:

     - Pańcia pójdzie teraz do sklepu i kupi coś pysznego dla pieseczka, a jak wrócę to ugotuję ci obiadek...

     - A ja ?? - pyta z kanapy mąż...

     - A ty odgrzej sobie wczorajszy !! - kwituje żona...

     I chociaż pozycja w życiu małżeńskim Pana N. nie została tak zdewaluowana, przyznać muszę, że coś w tym jest...

     - A co jest w tym rondelku ?? - pyta mnie Ślubny...

     - Ryż z wątróbką na rosołku...- odpowiadam zgodnie z prawdą...

     - Pyszne !! - degustacja została rozpoczęta (słyszę mlaskanie)...

     - To dla psa !! - kończę zakusy Ślubnego...

Że "jedna jaskółka wiosny nie czyni" ??

     - Oooo...Galaretę robisz ?? - pyta Ślubny...

     - Nie...Golonkę Luckiemu gotuję...- odpowiadam...

     - A ja ?? - pyta Ślubny...

     - Tej nie wyżeraj !! Tobie też ugotuję...- deklaracja padła...

Dwie jaskółki to już coś...;o)

     A że czasem zasoby lodówkowe uzupełnić trzeba, więc wybyliśmy na zakupy...

Podział ról opracowany od dawna...

Pan N. powozi wózkiem...

Ja robię za koszykarza, czyli wrzucam "przydasie"...

     - Rybka będzie !! - wykrzykuje radośnie Pan N. na widok pakietu mintaja...

     - To dla Luckiego, dawno rybki nie jadł...- studzę kulinarne emocje...

     - Lubię rybkę...- deklaruje Ślubny...

No i co ??

     "Pakiet" Luckiego podzieliłam sprawiedliwie na trzy części, i na obiad była "psia ryba"...;o)

To już stado jaskółek...Chociaż tym razem, to Lucky został "poszkodowany"...

     Pan Kabareciarz miał rację...Poniekąd...

     Małżeństwa ze stażem preferują kundelki...Kundelki stają się częścią małżeństwa ze stażem...Tą gastronomiczną też...;o)

sobota, 20 listopada 2021

Wszystko jedno ??

     Covid skończył dwa latka...

     Rozwija się pięknie, ilość zakażeń z każdym sezonem wzrasta proporcjonalnie...Można powiedzieć, że "rodzice" powinni być z niego dumni...

     Koncerny farmaceutyczne zakupiły pewnie kolejne liczarki do banknotów...Politycy gonią w piętkę wymyślając coraz to nowe "rozwiązania" problemu...Część społeczeństw żyje w totalnej panice, paraliżowana strachem...Część, ma na to wszystko "wywalone"...

W naturalny sposób zostaliśmy podzieleni na dwie "frakcje"...

     - Szczepionkowcy, czyli Covidianie;

     - Antyszczepionkowcy, czyli Szury...

Tyle wiemy...

     A czego jeszcze dowiedzieliśmy się przez te dwa lata ??

Właściwie niczego...

     WHO wydało niedawno oświadczenie, że są zdziwieni stanem zakażeń w Europie, biorąc pod uwagę średnią wyszczepienną w Krajach wysoko rozwiniętych...Szacun im się należy...

Organizacja, która ma dostęp do najnowszych wyników badań, która posiada wgląd do najlepszych na Świecie laboratoriów, której szeregi zasilają specjaliści wszystkich dziedzin - wydaje oświadczenie, "wiem, iż nic nie wiem"...

Szkoda, że nie ma tam jednego, który umiałby czytać ze zrozumieniem, bo wtedy być może oświadczenie byłoby zbyteczne...Każda z ulotek (kto by tam czytał ulotki !!) preparatów przeciw Covid, jest jasno sformułowana...Producenci nie twierdzą, że produkt zapobiega rozprzestrzenianiu...Nie twierdzą również, że zapobiega zarażeniom...Jest również lista przeciw wskazań...Ich produkt ogranicza skutki...Kropka

WHO wydało rekomendacje szczepienne, a teraz jest zdziwione...

     Ciekawe, czy ze zdziwienia ma wielkie oczy, czy otwartą"japę"...

     Część Krajów wprowadza coraz dalej idące restrykcje...Politycy prześcigają się w tworzeniu listy obostrzeń...Słucham, czytam i głową kiwam (ze zdziwieniem ??)...

     Co nimi kieruje, skoro przesłanek medycznych, epidemicznych i naukowych nikt pewien nie jest ??

A może to tylko przesłanki polityczne ??

     Ludzie chorują...To fakt...

     Ludzie umierają...To fakt...

I więcej faktów właściwie nie ma...

     W naszym Kraju jest właściwie 50/50...Jak ze wszystkim, można by powiedzieć...

     Covidianie pomstują na Szurów...Szury wyśmiewają Covidian...Stan stabilny, że tak się wyrażę...

     Niespodziewanie w moje (dalej zdziwione) oczęta wbija się artykuł..."Naukowcy są zdziwieni, że śmiertelność w Afryce, kształtuje się na poziomie 3%"...

Ci też ??

To jakaś globalna epidemia zdziwienia...

     W połowie września ONZ podało, że poziom szczepień w Afryce nie przekracza 3,5%...

     Według WHO, Kontynent został pozostawiony sam sobie...

A może to dobrze ??

     Skoro zaistniałą sytuacją wszyscy są zdziwieni (łącznie ze mną), to może ta Afryka bez "zbiorowego wytrzeszczu oczu" i "otwartych jap" lepiej sobie poradzi ??

Bo WHO zdziwiło się również, że Koncerny są głuche na jej apele, i zamiast słać szczepionki do Afryki, zalecają dawki przypominające w Europie...

     A po kiego strzyc łysego, skoro "zarośnięci" w kolejce stoją ??

Afryka groszem nie śmierdzi...

     Coraz mniej wiemy...Coraz więcej "krzyków" wkoło...

Gdzie jest prawda ??

     Tego nawet najstarsi Górale nie wiedzą...

     I jak to mawiał mój Bieszczadzki Dziadek: na coś umrzeć trzeba...Ot co...

     Więc, szczepmy się...Albo się nie szczepmy...Covidowi jest chyba wszystko jedno...

niedziela, 14 listopada 2021

Kawa przy "wulkanie"...

     Jak wiecie, nie jesteśmy zwolennikami wycinania drzew...Każde przyłożenie piły, to działanie nieodwracalne, przynajmniej przez kilkadziesiąt lat...Ale kiedy wichury złamały naszą potężną gruszę, a jej pień wraz z koroną na kilkanaście centymetrów minął się z zabudowaniami Sąsiada...No cóż...Przestaliśmy spać spokojnie...To powód naszych bezsennych nocy...

     Ulubiony orzech Księciunia (Princeska dołączyła do grona wielbicieli zaraz po zainstalowaniu "łapek")...Idealnie nachylony do wspinaczek naszych Nielotów...

     I idealnie nachylony, żeby walnąć na sąsiednią posesję...Tu już by farta nie było...

     Kiedy był młodym drzewem, można było jeszcze skorygować kierunek nachylenia, ale pozostawiono go samego sobie...Rósł...Potężniał...Był ogromny i rodził jak szalony...A cień w upalne dni ?? Cudowny !!

Serca bolały...

     Przeliczyliśmy wszystkie możliwe kąty upadania i...


     Pierwszy raz wykazaliśmy się rozsądkiem...Orzecha ścięli Fachowcy...My przyglądaliśmy się ze ścieżki, a nasze kręgosłupy śpiewały pieśń pochwalną dla naszej mądrości...;o)

     Uprzątaliśmy gałęzie i pniaki przez długi czas...Stosowaliśmy techniki różne (po kiego te orzechy są takie ciężkie ??)...I z niepokojem spoglądaliśmy na...


Pozostał karcz...

     Pan N. walczył z nim dzielnie...Podkopywał...Odcinał odnogi...Wypłukiwał ziemię...I znowu podkopywał...


 

Przez cały sezon słyszałam komunikat...

     "- Jak my go wywleczemy z tej dziury ??"

No właśnie...Jak ??

     Wczoraj Pan N. ponownie ogłosił walkę z karczem...

Piła...Siekiera...Cisza...Piła...Siekiera...

     Pan N. człapie do Młodego Sadu (zabezpieczałam drzewka na zimę)...Twarz rozpalona...Oczy błyszczą...Usta ułożone w radosny uśmiech...

Nim wyartykułował zdanie, już wiedziałam...

     - Udało się !! Puścił !! Teraz musisz mi pomóc...Trzeba go z tej dziury wytoczyć...

Daleko do karcza nie miałam, ale jak mantrę powtarzałam...

     "Boziu moja kochana, daj mi to przeżyć..."

     Orzech włoski to jedno z twardszych i cięższych drzew jakie występują w naszym Kraju...To ponoć 700kg na metr sześcienny...

     Pan N. w stanie euforycznym po ewidentnym sukcesie...Gordyjka - 50 kilo żywej wagi...Lucky - w wiecznej gotowości do pomagania...

I nasza bajka, którą powtarzamy zawsze, kiedy sił już nie ma wcale...

     "Był sobie Chłop, pies i Baba...Takie "gupie" we troje"...

Karcz waży na pewno więcej niż nasza Trójka...

Do pokonania dwa metry, w tym metr przewyższenia...

     Pan N. (Kierownik całej imprezy) zaparł się w dole i ruszył " bydlaka"...Gordyjka uzbrojona w "służbową" deskę, miała sztamować "bydlaka" po uniesieniu i przesunięciu...Pięćdziesiąt kilo kontra 130-150...Betka...;o)

Majtałam tą deską jak skrzypek smyczkiem...Z lewej...Z prawej...Z lewej...

A Pan N. walczył z ciężarem (dwukrotnie cięższym niż On)...

Lucky był Inspektorem Nadzoru (dzięki Bozi, że nam się pod nogi nie wpychał z pomocą)...

     Kiedy karcz wylądował na wyznaczonym miejscu, padłam obok niego, a Ślubny zapytał...

     - Przynieść wody ??

Wody ??

Ja się składałam głównie z wody i żelatyny...;o)

Każdy nerw trząsł się jak galareta...

W głowie zamęt...W uszach dudnienie...Przed oczami czarne maziaje...

     To ja...Gupia Baba...

Ale kiedy spojrzałam w twarz Pana N. ...Echhh...Szczęście ma wiele wymiarów...To szczęście miało wymiar orzechowego karcza...;o)

     Jak mi faza minęła, Ślubny mnie spionizował, a Lucky przystąpił do dogłębnej analizy korzenia...Pilnował go, jak największy skarb...Może istniało zagrożenie, że to karczycho wskoczy do dziury ?? 

Na krótki odpoczynek dał się jednak namówić...

     A my, analizowaliśmy, czym zasklepić pozostałości w ziemi...Padło na ogień...

     Ja wróciłam do Młodego Sadu...

     Pan N. rozpalił w "kraterze" mały "wulkan"...

     Na "służbowych" deseczkach umieściliśmy poopy i przy ognisku piliśmy kawusię...

Uffff...

Karcz leżał obok...

A nam się ryje cieszyły...

     Był sobie Chłop, pies i Baba...;o)

środa, 10 listopada 2021

Zwierzaki za modą nie idą...

     Jak wiecie, "kociarą" nie jestem...Jakoś nigdy nie było mi po drodze z tymi "sierściuchami"...No i na kocią służbę kiepsko się nadaję...;o)

Psiara jestem i już...;o)

Ale, że większość moich Czytaczy za miauczeniem przepada, więc i ja swoją wiedzę w kocim temacie pogłębiam...

     Ostatnio wbił mi się w oczy tekst, że w pewnym miejscu (lokalizacji nie wspomnę) wydano rozporządzenie, iż zmuszanie kotów do przechodzenia na dietę wegetariańską, czy wegańską, będzie karane...

Ot, zagwozdka...

     Trzeba było aż rozporządzeniem to narzucać ??

     Ile kotów padło ofiarami tych eksperymentów, żeby władze się nad tematem pochyliły ??

     Naukowcy od kilku lat monitorują temat w ruchu ciągłym (badania są cykliczne) i nijak im nie wychodzi, żeby koty swoją kocią naturę zmieniały...

Mało tego...

     Jakiś czas temu miała miejsce premiera filmu przedstawiającego symulację Ziemi "bez człowieka"...I kto zawładnął naszym Globem ?? Bingo !!

     Koty !!

Domowe koteczki, mruczące przytulanki, słodkie rozrabiaki...Kotecki...;o)

Mało, że przetrwają bez człowieka, one sobie świetnie bez człowieka poradzą...Ich masa wzrośnie o 1/3...

Na soi, marchewce i trawie ??

     Ku mojej rozpaczy, psy w tej wizualizacji poradzą sobie znacznie gorzej...Uzależnienie od człowieka zbierze smutne żniwo...

     Ale, że mój stosunek do badań (szczególnie tych "hamerykańskich") jest sceptyczny i lubię jak ten niewierny Tomasz (Tomaszka ??) sama temat przeanalizować, to ze znanych mi przykładów wyszło "czarne na czarnym", albo "białe na białym"...

     1. Pimpuś (pies) jadał co prawda kapustę kiszoną i jabłka, ale "byliśmy wówczas w ciąży" i nasza dieta bywała różna...Żaden z tych frykasów nigdy nie wygrał z michą mięsa...

     2. Czarek (pies) żebrał o surowe ziemniaki i zajadał się nimi "po brzegi", nie gardził marchewką, jabłkiem, a nawet ogryzkiem...Ale to wątróbka w każdej postaci była jego przysmakiem...

     3. Filip (nienaszpies) mimo, iż zaznawał w życiu głównie głodu, mógł służyć jako "czujnik chemii" w pożywieniu i był w tej kwestii niezastąpiony (nawet totalnie głodny "chemii" nie ruszył)...

     4. Misiek (nienaszpies) był samowystarczalny (jak Związek Radziecki)...Głodny, ruszał na polowanie i świetnie sobie radził..."Ubój" znosił na Wrzosowisko i zakopywał...Dieta składała się z kur, myszy, nornic, kretów...

     5. Lucky ?? Chociaż jego dieta przez lata składała się głównie z ziemniaków, kluchów i chleba (co widać było po skórze i sierści), preferuje dietę mięsną...Czasem uda mi się przemycić jakąś marchewkę...I chociaż głodny nie chodzi, poluje...Instynkt zwycięża...

Oj...Miało być o kotkach...;o)

     1. Rudzielec Znajomych...Kocisko "miastowe", na kanapie się wylegujące, chuchane i dmuchane (czesane i miziane)...Pewnego dnia postanowił być w domu "samcem Alfa) i nasikał śpiącemu Gospodarzowi na głowę...W odwecie Gospodarz, zapakował sierściucha w transporterek i wywiózł na wieś...Na zasadzie: "pokaż mądralo, co potrafisz"...Po dobie Gospodarz wrócił, a kotecek skruszony sam zapakował się do transporterka (a nienawidził w nim przebywać) i potulnie czekał na powrót do domciu...

     Tak się złożyło, że Znajomi dwa lata później, przeprowadzili się na wieś...Razem z koteckiem...;o)

Było to trzy lata temu...

     Od wiosny do jesieni kotek żyje własnym życiem...Widujemy, jak zajmuje miejscówkę w oknie strychu, jednego z pustostanów...Rano i wieczorem wychodzi na polowania, i głodny z nich nie wraca...Bywa, że musimy stanąć w obronie naszych skrzydlatych przyjaciół, przeganiając rozbójnika z Wrzosowiska...Jesienią zaczyna odwiedzać dom, głównie wieczorami, kiedy ta część pod ogonem przymarza mu do ziemi...Zimą zajmuje ciepły kącik i łaskawie daje się miziać...

Samodzielność zaowocowała tym, że "zmężniał", a z daleka wygląda jak średnich rozmiarów lisek (wiem, bo mnie zrobił w "lisa")...

     2. Czarny...Pojawił się pod naszym blokiem nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd...Okoliczni "Kociarze" podejrzewają, że ktoś go porzucił, może umarł, a Spadkobiercom się z testamentu "wykruszył"...W każdym razie pojawił się i jest...I jak przez kilka pierwszych miesięcy wyglądał biednie i szybko została zorganizowana akcja "ratujemy kotka" (iść z nikim nie chciał, ale pełne miseczki były mile widziane), tak z biegiem czasu odnalazł się świetnie w nowej rzeczywistości...Bywa, że miski są pełne, a kocisko z wywalonym brzuchem leżakuje na trawie, albo ławce...Nawet ciepłe lokum go nie kusi...Czasem podejdzie, żeby go pomiziać, ale tak symbolicznie, "raz, dwa i daj mi spokój"...

     3. No i jedyny w życiorysie kot, którego "posiadałam"...Króciutko przybliżę, bo historię w całości kiedyś Wam opowiadałam...Córcia znalazła kotecka i przywlekła do domu z hasłem "Mamuś !! Ratuj kotka !!"...Środek zimy, śniegi kopne, mrozy siarczyste, a kotecek malusi i ledwie żywy...No to ratowałam...Na spacery żeśmy chodzili...Pan N. z psem na smyczy...Ja z kotem na smyczy...;o)

Pewnego dnia, Córcia wyszła na spacer z koteckiem, a wróciła sama...Łzy się lały, a ja Bozi dziękowałam, że to właśnie Jej uciekł, bo by nam nigdy tego nie wybaczyła...Dochodzenie przeprowadziłam, kocimi śladami szlak przeszłam i jasnym się stało, że kotecek wrócił do "domu", czyli do otwartej piwnicy...Wolność ponad wszystko...;o)

Spotykaliśmy się wielokrotnie, przychodził się poobcierać, grzbiet pod mizianie podsuwał, ale tak symbolicznie...;o)

     Czas na wnioski końcowe...

     Na pięć "przedstawionych" piesów, żaden nie był wegetarianinem, czy weganinem...Dwa z nich poradziły by sobie w naturze (reszta nie miała okazji zaprezentować umiejętności)...Człowiek oswoił psy...Człowiek za psy odpowiada...Człowiek jest psom potrzebny...Miłość za miłość...

     Na trzy "przedstawione" koty, żaden nie był wegetarianinem, czy weganinem...I chociaż lubią ciepełko i mizianki, to koty oswoiły ludzi...To ludzie potrzebują kotów...To ludzie koty kochają, a one na to pozwalają...

     I chociaż, jak w każdym aspekcie, wyjątki się trafiają...Natury nie zmienimy...