niedziela, 14 listopada 2021

Kawa przy "wulkanie"...

     Jak wiecie, nie jesteśmy zwolennikami wycinania drzew...Każde przyłożenie piły, to działanie nieodwracalne, przynajmniej przez kilkadziesiąt lat...Ale kiedy wichury złamały naszą potężną gruszę, a jej pień wraz z koroną na kilkanaście centymetrów minął się z zabudowaniami Sąsiada...No cóż...Przestaliśmy spać spokojnie...To powód naszych bezsennych nocy...

     Ulubiony orzech Księciunia (Princeska dołączyła do grona wielbicieli zaraz po zainstalowaniu "łapek")...Idealnie nachylony do wspinaczek naszych Nielotów...

     I idealnie nachylony, żeby walnąć na sąsiednią posesję...Tu już by farta nie było...

     Kiedy był młodym drzewem, można było jeszcze skorygować kierunek nachylenia, ale pozostawiono go samego sobie...Rósł...Potężniał...Był ogromny i rodził jak szalony...A cień w upalne dni ?? Cudowny !!

Serca bolały...

     Przeliczyliśmy wszystkie możliwe kąty upadania i...


     Pierwszy raz wykazaliśmy się rozsądkiem...Orzecha ścięli Fachowcy...My przyglądaliśmy się ze ścieżki, a nasze kręgosłupy śpiewały pieśń pochwalną dla naszej mądrości...;o)

     Uprzątaliśmy gałęzie i pniaki przez długi czas...Stosowaliśmy techniki różne (po kiego te orzechy są takie ciężkie ??)...I z niepokojem spoglądaliśmy na...


Pozostał karcz...

     Pan N. walczył z nim dzielnie...Podkopywał...Odcinał odnogi...Wypłukiwał ziemię...I znowu podkopywał...


 

Przez cały sezon słyszałam komunikat...

     "- Jak my go wywleczemy z tej dziury ??"

No właśnie...Jak ??

     Wczoraj Pan N. ponownie ogłosił walkę z karczem...

Piła...Siekiera...Cisza...Piła...Siekiera...

     Pan N. człapie do Młodego Sadu (zabezpieczałam drzewka na zimę)...Twarz rozpalona...Oczy błyszczą...Usta ułożone w radosny uśmiech...

Nim wyartykułował zdanie, już wiedziałam...

     - Udało się !! Puścił !! Teraz musisz mi pomóc...Trzeba go z tej dziury wytoczyć...

Daleko do karcza nie miałam, ale jak mantrę powtarzałam...

     "Boziu moja kochana, daj mi to przeżyć..."

     Orzech włoski to jedno z twardszych i cięższych drzew jakie występują w naszym Kraju...To ponoć 700kg na metr sześcienny...

     Pan N. w stanie euforycznym po ewidentnym sukcesie...Gordyjka - 50 kilo żywej wagi...Lucky - w wiecznej gotowości do pomagania...

I nasza bajka, którą powtarzamy zawsze, kiedy sił już nie ma wcale...

     "Był sobie Chłop, pies i Baba...Takie "gupie" we troje"...

Karcz waży na pewno więcej niż nasza Trójka...

Do pokonania dwa metry, w tym metr przewyższenia...

     Pan N. (Kierownik całej imprezy) zaparł się w dole i ruszył " bydlaka"...Gordyjka uzbrojona w "służbową" deskę, miała sztamować "bydlaka" po uniesieniu i przesunięciu...Pięćdziesiąt kilo kontra 130-150...Betka...;o)

Majtałam tą deską jak skrzypek smyczkiem...Z lewej...Z prawej...Z lewej...

A Pan N. walczył z ciężarem (dwukrotnie cięższym niż On)...

Lucky był Inspektorem Nadzoru (dzięki Bozi, że nam się pod nogi nie wpychał z pomocą)...

     Kiedy karcz wylądował na wyznaczonym miejscu, padłam obok niego, a Ślubny zapytał...

     - Przynieść wody ??

Wody ??

Ja się składałam głównie z wody i żelatyny...;o)

Każdy nerw trząsł się jak galareta...

W głowie zamęt...W uszach dudnienie...Przed oczami czarne maziaje...

     To ja...Gupia Baba...

Ale kiedy spojrzałam w twarz Pana N. ...Echhh...Szczęście ma wiele wymiarów...To szczęście miało wymiar orzechowego karcza...;o)

     Jak mi faza minęła, Ślubny mnie spionizował, a Lucky przystąpił do dogłębnej analizy korzenia...Pilnował go, jak największy skarb...Może istniało zagrożenie, że to karczycho wskoczy do dziury ?? 

Na krótki odpoczynek dał się jednak namówić...

     A my, analizowaliśmy, czym zasklepić pozostałości w ziemi...Padło na ogień...

     Ja wróciłam do Młodego Sadu...

     Pan N. rozpalił w "kraterze" mały "wulkan"...

     Na "służbowych" deseczkach umieściliśmy poopy i przy ognisku piliśmy kawusię...

Uffff...

Karcz leżał obok...

A nam się ryje cieszyły...

     Był sobie Chłop, pies i Baba...;o)

20 komentarzy:

  1. Łoj, łoj, łoj...oby to BYŁ się nie spełniło za szybko!!!
    A nie dało się tego karcza zostawić w ziemi i jakoś zagospodarować, jakiś klombik wkoło zrobić czy cuś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To "bajka", więc "był" jest dobrym określeniem czasoprzestrzeni...;o)

      Nie dało się...Orzechy bywają "złośliwe" i łatwo nie rezygnują z "odrastania", a w tym miejscu...No cóż...Plan jest dalekosiężny i nie przewiduje drzewa..."Cuś" będziemy robić w innych miejscach...;o)

      Usuń
  2. Ja na razie jestem na etapie sadzenia drzew i nie mogę się doczekać, aż będą takie duże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My mamy "dwupak"...Sadzimy i ścinamy...;o)Jeszcze sporo przed nami, bo ze dwadzieścia lat Wrzosowisko żyło własnym życiem...;o)

      Usuń
  3. Ja pozwoliłam wyrosnąć na grządce orzechowi tego lata a jesienią już nie udało się go podkopać. Korzenie wypuścił daleko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My mamy "sajgon" z orzechowymi samosiejkami, rozumiem Twój ból...;o)

      Usuń
  4. Kilka lat płakałam po 25-letniej brzozie... którą trzeba było niestety wyciąć, bo groził nam wypadek. Pozostal karp, którego omijaliśmy i na rózne sposoby przystrajaliśmy...
    W ubiegłym roku definitywnie tego karpa wykopaliśmy...
    Napłakałam się niewidocznymi łzami....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że mój dylemat dotyczy śliw (mamy ich trochę) i orzechów (też sporo), bo na podkopanego przy pracach ziemnych świerczka przez rok chuchałam i dmuchałam, żeby się bidulek pozbierał...Muszę mieć siłę perswazji, bo z malucha, który żółkł i oblatywał, teraz wystrzelił w górę i goni "starszych braci"...;o)

      Usuń
  5. No Wy to umiecie się bawić!
    Najważniejsze, że przeżyliście w całości!
    Moi znajomi muszą sosnę wielką ściąć, bo dwóm domom zagraża, strasznie żałują, ale mus to mus...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to ulubione dzieci Matki Pracy...;o)

      Serdecznie im współczuję !! Ja, naszą sosenkę dopieszczam jak mogę...;o)

      Usuń
  6. Nie ma to jak dobra kawa nad miniaturowym Mauna Loa :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pojmuję dokładnie. Udało mi się na razie ściąć największą, ciążącą gałąź klona który zagraża pobliskiej remizie. Reszta wiosną. To rozgałęziony kolos wielotonowy.Może huraganu nie będzie bo drzewo zupełnie puste w środku, jednym słowem duda....;o)No, ale karcz zostawię, udam że zapomniałam. W dżungli która mnie ogarnia nikt nie zauważy....;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśmy też "napoczynali" orzecha po konarze...;o)

      Usuń
  8. Bardzo fajny wpis 🙂 Mało tego, że się dowiedziałem czegoś o wadze orzecha to jeszcze się uśmiechałem nad świetnie dobranymi słowami.
    Gupia? ee nie sądzę. Dzielna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli ta, którą dzielą ?? ;o)

      Dzięki za dobre słowo...;o)

      Usuń
  9. Ja również z tych, co płaczą po każdej gałązce upadłej na ziemię, ale czasem rzeczywiście - mus to mus. Zakończenie akcji nieziemskie i nadzór na czterech łapach -przeuroczy! :-)

    OdpowiedzUsuń