Rozmawiałam ostatnio z Dagusią...
No cóż...
Nie często nam się trafia taka gratka, bo Dagusia (jak na Nauczycielkę w "czasach zarazy" przystało) jest teraz okrutnie zajęta...
Trafiła mnie przy pieleniu truskawek...;o)
Na pohybel !!
Truskawki nie zając, a kontakt z Dagusią bezcenny !! ;o)
No to poklachałyśmy zdrowo i wnioski z dysputy były "prima sort"...
Oczywiście było wrednym wirusie, bo teraz chyba każda rozmowa od niego się zaczyna i na nim kończy, a że był to czas wprowadzenia obowiązkowych "maseczek", więc...
No cóż...
Kwiecień w tym roku był piękny...Można powiedzieć, że nawet zbyt piękny...Słońce prażyło jak oczadziałe...Pokuszę się nawet o zmianę starego przysłowia...A właściwie jego interpretacji...
"Kwiecień plecień co przeplata, trochę zimy, trochę lata"...
Zima była w nocy (w polotach do -8), lato było w dzień (do +26)...
Dla roślin katastrofa !!
My dołożyliśmy do tego kwietniowego szaleństwa: dwie brzoskwinie, gruszę, morwę, trzy jagody i owoce z jagody amerykańskiej...
Wszystko było zabezpieczone !!
Ale Matka Natura zaszalała...
Ludzie też kiepsko to znosili...
Rano: zimowa kurtka i czapa...W południe: krótki rękawek i szorty...
No i maseczki !!
Jak nas wredny wirus nie załatwi, to załatwi nas przegrzanie i niedotlenienie...
Ale jedna ze Służb powinna być wdzięczna za to słoneczne przypiekanie...
Policja !!
Nawet wywiadu nie muszą przeprowadzać...
Idzie sobie delikwent ulicą, liczko ma blade niczym uciekinier z Azkabanu...Czyli kwarantanna !!
Idzie sobie kolejny ludź, liczko do połowy ryjka opalone...Wzorowy Obywatel !!
"Wywrotowcy" opaleni są po całości !!
No chyba, że to przedstawiciele grup "uprzywilejowanych": Rolnicy, Budowlańcy, czy Działkowcy...
Zawsze się mówiło, że twarz człowieka zdradza wiele, teraz zdradza wszystko...;o)
czwartek, 30 kwietnia 2020
poniedziałek, 27 kwietnia 2020
Sprawozdanie z pleneru...
Nasz tryb życia ogromnie się uprościł...
- Wrzosowisko: wytężona praca przez kilka godzin, taka, że anatomię poznajemy praktycznie, a nie teoretycznie (boli wszystko)...
- Domeczek: praca zawodowa, uzupełnianie zapasów, rozpakowywanie bagaży "z Wrzosowiska", pakowanie bagaży "na Wrzosowisko"...
Na fanaberie czasu nie mamy...
Właściwie, to na nic czasu nie mamy...
Lucky wraca do domu taki umęczony, że zasypia snem sprawiedliwym i można wtedy wynieść psa razem z kanapą...;o)
Na Wrzosowisku niestety wrócił ma linkę, bo zew natury (zdobywcy terytoriów) jest jeszcze zbyt silny...Po dwóch dniach totalnej swobody (i wzorowego zachowania), został nakryty na czynach "haniebnych" opuszczania posesji i spacerów drogą...
Chyba przyjął to z ulgą, bo nawet jak nie mamy już sił, żeby przedreptać do linki i go zapiąć, idzie sam na stanowisko przy smyczy i tam czeka...
A my zaiwaniamy...
Już nawet nie wyliczamy co jeszcze trzeba zrobić, bo i tak "d*p*" mamy z tyłu...
Przez suszę każda czynność wymaga więcej pracy...
- Moglibyście czasem posiedzieć na leżakach...- stwierdził ostatnio jeden z Sąsiadów...
Spojrzeliśmy na siebie...
Przecież czasem siedzimy !!
Żeby zjeść...Żeby się napić...Żeby odsapnąć kilka minut...
Mało ??
Sąsiad, jak to Rolnik, zaiwania od świtu do nocy...
A my mamy leżakować ??
Ale odebraliśmy to jako komplement...Przynajmniej nie odstajemy od otoczenia...;o)
Kilka dni później przechodząca drogą Kobieta, zagadnęła do Pana N.
- Ładnie tu teraz !!
No i jak nie zaiwaniać ??
Nie ma lepszej motywacji niż takie "uwagi" rzucone przez obcych nam Ludzi...
Co prawda, spoglądam na Rosarium zarastające chwaściorami w trybie ekspresowym i dusza mi łka...Nie ogarnę...
Ale już wiemy, po tych pięciu latach, że na cztery ręce to wybór mamy prosty...
Albo góra...I uciecha dla oczu...
Albo dół...I uciecha dla podniebienia...
Albo dzikie pomysły...I wszystko idzie w piz**...
A Wrzosowisko i tak robi co chce...;o)
No i nasze "gwiazdy"...
Kwitnące w kwietniu truskawki !!
I wcale nie jest to ta odmiana, z której jeszcze w październiku, czy listopadzie jemy owoce...
Zakwitły miesiąc przed terminem i nie pogadasz...;o)
Będzie radocha, jak Wnuki przyjadą !!
Chyba, że "bażancica" pożre wszystkie (wiem, wiem, bażanty nie jedzą truskawek)...;o)
Ale, że Wrzosowisko bez "dzikich pomysłów" by nie istniało, to na koniec zagadka...
Co to może być ?? Po co to ma być ?? Co to będzie ??
Pamiętajcie, że nasza wyobraźnia kroczy (pędzi) dziwnymi ścieżkami...;o)
- Wrzosowisko: wytężona praca przez kilka godzin, taka, że anatomię poznajemy praktycznie, a nie teoretycznie (boli wszystko)...
- Domeczek: praca zawodowa, uzupełnianie zapasów, rozpakowywanie bagaży "z Wrzosowiska", pakowanie bagaży "na Wrzosowisko"...
Na fanaberie czasu nie mamy...
Właściwie, to na nic czasu nie mamy...
Lucky wraca do domu taki umęczony, że zasypia snem sprawiedliwym i można wtedy wynieść psa razem z kanapą...;o)
Na Wrzosowisku niestety wrócił ma linkę, bo zew natury (zdobywcy terytoriów) jest jeszcze zbyt silny...Po dwóch dniach totalnej swobody (i wzorowego zachowania), został nakryty na czynach "haniebnych" opuszczania posesji i spacerów drogą...
Chyba przyjął to z ulgą, bo nawet jak nie mamy już sił, żeby przedreptać do linki i go zapiąć, idzie sam na stanowisko przy smyczy i tam czeka...
A my zaiwaniamy...
Już nawet nie wyliczamy co jeszcze trzeba zrobić, bo i tak "d*p*" mamy z tyłu...
Przez suszę każda czynność wymaga więcej pracy...
- Moglibyście czasem posiedzieć na leżakach...- stwierdził ostatnio jeden z Sąsiadów...
Spojrzeliśmy na siebie...
Przecież czasem siedzimy !!
Żeby zjeść...Żeby się napić...Żeby odsapnąć kilka minut...
Mało ??
Sąsiad, jak to Rolnik, zaiwania od świtu do nocy...
A my mamy leżakować ??
Ale odebraliśmy to jako komplement...Przynajmniej nie odstajemy od otoczenia...;o)
Kilka dni później przechodząca drogą Kobieta, zagadnęła do Pana N.
- Ładnie tu teraz !!
No i jak nie zaiwaniać ??
Nie ma lepszej motywacji niż takie "uwagi" rzucone przez obcych nam Ludzi...
Co prawda, spoglądam na Rosarium zarastające chwaściorami w trybie ekspresowym i dusza mi łka...Nie ogarnę...
Ale już wiemy, po tych pięciu latach, że na cztery ręce to wybór mamy prosty...
Albo góra...I uciecha dla oczu...
Albo dół...I uciecha dla podniebienia...
Albo dzikie pomysły...I wszystko idzie w piz**...
A Wrzosowisko i tak robi co chce...;o)
Księciuniowa wisienka, z której owocki pożera prosto z gałązek... |
Śliwy "Niemki", nasze równolatki... |
Czeresienka, rówieśnica Księciunia... |
Grusza, też pięciolatka... |
Wisienka, która kwitnie na raty...;o) |
Kwitnące w kwietniu truskawki !!
I wcale nie jest to ta odmiana, z której jeszcze w październiku, czy listopadzie jemy owoce...
Zakwitły miesiąc przed terminem i nie pogadasz...;o)
Będzie radocha, jak Wnuki przyjadą !!
Chyba, że "bażancica" pożre wszystkie (wiem, wiem, bażanty nie jedzą truskawek)...;o)
Ale, że Wrzosowisko bez "dzikich pomysłów" by nie istniało, to na koniec zagadka...
Co to może być ?? Po co to ma być ?? Co to będzie ??
Pamiętajcie, że nasza wyobraźnia kroczy (pędzi) dziwnymi ścieżkami...;o)
sobota, 25 kwietnia 2020
Ponad czterdzieści dni "odwyku"...
Opowiadałam Wam kiedyś o Znajomej, która w jednej z rozmów zapytała o Wnuki, a po stwierdzeniu radosnym, że takie posiadamy, skwitowała:
"- A nasi sobie pieseczka kupili..." - tyle było żalu i rozgoryczenia w tym stwierdzeniu, że miałam wyrzuty sumienia "Posiadaczki Wnuków"...
Niedawno, na wieczornym spacerze, kiedy Pan Premier wpadł na genialny pomysł wciśnięcia wszystkich Lokatorów na osiedlowe alejki, spotkałam pewną Parę...
Idzie sobie Kobitka, lat 30+, a na drugim końcu smyczy "frędzel" (york), rzeczowo fakty ujmując, "frędzelka" (bo to suczka była)...
Na dialogi nastroju nie miałam, bo mnie strasznie wkurzało to człapanie po alejkach...
Kobitka nas mija i przemawia do owej "frędzelki"...
- Poczekaj Krysiu na Pana, poczekaj...
Oho !! Jeszcze i Pan się mi trafi za moment...
Lucky z zainteresowaniem obwąchuje "frędzelkę", "panna" nie ma nic przeciw...
Na horyzoncie pojawia się oczekiwany Pan...
Pan jest przyczepiony do smyczy, a na drugim jej końcu człapie niespiesznie..."Frędzel" !!
Ło Matko i Córko...
Jak nic, będą zakład malarski otwierać...
I słyszę przemowę Pana...
- Darek !! Ruszaj łapami, bo nam Dziewczyny zwieją !! Rusz się niedojdo...
A mnie "przykleja" do asfaltu...
"Krysia" ?? "Darek" ?? Co jeszcze ??
Ja tam nic nie mam do ludzkich dziwactwo...Może być nawet Kleofas (nie obrażając Kleofasów)...Ale chyba zyskałam kolejny dowód na to, że jestem "niedzisiejsza matrona"...
Bo czyż małżeństwo "30+" nie wyglądałoby ładniej prowadząc Krysię i Darka za rączki, a nie na smyczy ??
I wspomniał mi się ten żal Znajomej, to wymruczane "pieseczka sobie kupili"...I smuteczek siadł mi na ramieniu...
Gdzieś tam żyją dwie niespełnione Babcie i dwóch niespełnionych Dziadków...Ich marzenia błąkają się po Świecie...Takie zwykłe, przyziemne marzenia...
O misiu...O huśtawce...O domku dla lalek...
Moja tęsknota za Wnukami osiągnęła chyba apogeum...;o)
"- A nasi sobie pieseczka kupili..." - tyle było żalu i rozgoryczenia w tym stwierdzeniu, że miałam wyrzuty sumienia "Posiadaczki Wnuków"...
Niedawno, na wieczornym spacerze, kiedy Pan Premier wpadł na genialny pomysł wciśnięcia wszystkich Lokatorów na osiedlowe alejki, spotkałam pewną Parę...
Idzie sobie Kobitka, lat 30+, a na drugim końcu smyczy "frędzel" (york), rzeczowo fakty ujmując, "frędzelka" (bo to suczka była)...
Na dialogi nastroju nie miałam, bo mnie strasznie wkurzało to człapanie po alejkach...
Kobitka nas mija i przemawia do owej "frędzelki"...
- Poczekaj Krysiu na Pana, poczekaj...
Oho !! Jeszcze i Pan się mi trafi za moment...
Lucky z zainteresowaniem obwąchuje "frędzelkę", "panna" nie ma nic przeciw...
Na horyzoncie pojawia się oczekiwany Pan...
Pan jest przyczepiony do smyczy, a na drugim jej końcu człapie niespiesznie..."Frędzel" !!
Ło Matko i Córko...
Jak nic, będą zakład malarski otwierać...
I słyszę przemowę Pana...
- Darek !! Ruszaj łapami, bo nam Dziewczyny zwieją !! Rusz się niedojdo...
A mnie "przykleja" do asfaltu...
"Krysia" ?? "Darek" ?? Co jeszcze ??
Ja tam nic nie mam do ludzkich dziwactwo...Może być nawet Kleofas (nie obrażając Kleofasów)...Ale chyba zyskałam kolejny dowód na to, że jestem "niedzisiejsza matrona"...
Bo czyż małżeństwo "30+" nie wyglądałoby ładniej prowadząc Krysię i Darka za rączki, a nie na smyczy ??
I wspomniał mi się ten żal Znajomej, to wymruczane "pieseczka sobie kupili"...I smuteczek siadł mi na ramieniu...
Gdzieś tam żyją dwie niespełnione Babcie i dwóch niespełnionych Dziadków...Ich marzenia błąkają się po Świecie...Takie zwykłe, przyziemne marzenia...
O misiu...O huśtawce...O domku dla lalek...
Moja tęsknota za Wnukami osiągnęła chyba apogeum...;o)
niedziela, 19 kwietnia 2020
Biadolenie chóralne...
Zrobiłam 723 skłono-przysiady !!
723...
Dokładnie tyle było na Wrzosowisku pięknie rozkwitłych mniszków lekarskich...
Żeby chociaż kwitły koło siebie...Nie !! Musiałam przedreptać te nasze 30 arów w dwóch kierunkach, zygzakiem...
Pan N. skopywał kolejne grządki...
Lucky uważnie śledził co porabiam...Wąchał...Sprawdzał...I nagle poszedł położyć się na jednym z kompostowników, na którym "zagon" mniszków prezentował się pięknie...
Przypadek ??
Tak myślałam do momentu, kiedy podeszłam do kompostownika z moim kubełkiem, a Lucky podniósł się zadowolony (mało mu się ogon z radości nie urwał) i przebiegł kilka metrów pod orzechy, gdzie złociły się kolejne kwiatuszki...Położył się i czekał aż ogarnę te z kompostownika...
Prawdziwy ziołowy przewodnik !!
Lucky Zielarz...;o)
Kiedy podłam na ławeczkę ledwie żywa, Lucky zlustrował cały sad i wielce zadowolony ogłosił "wiechę" układając się przy moich nogach...
Powiem szczerze...
Miałam dość z czubem !!
Uśmiechnęłam się do myśli, że ludziska na FB tęsknią do siłowni i ćwiczeń fizycznych...
Polecam zbieranie mniszka !!
A jeśli byłoby to zbyt skromne wyzwanie...
- Skończyłem...- zakomunikował Pan N. - ziemia twarda jak fiks...
- Deszczu nie będzie...- wymruczałam, bo mi się nawet gadać nie chciało...
- To jak się dzielimy ??- pyta Ślubny...
- Ty podlewasz, ja sadzę, jakoś to ogarniemy...- rzucam, chociaż biodra i krzyż krzyczą: "Do domeczku !! Na kanapkę !!"
Lekko nie ma...
Za swobodę bytowania w plenerze trzeba zapłacić potem...
Mężowaty mi zagon zrosił, żebym trupem nie padła przy robieniu redlin i sadzeniu...Niewiele to dało, bo by się Niagara przydała na taką suchość, ale odrobinę pomogło...
Zrobiłam cztery redliny...Posadziłam 75 ziemniaków...Podlałam zagonek z konewki...
I mózg odmówił współpracy...
Nijak się nie mogłam dogadać z resztą ciała...
No tak...
Te 723 mniszki...;o)
Teraz do domeczku trzeba jechać...
Żółty fartuszek założę i będę nad rondelkiem "bzyczeć"...
Wszystkie pszczółki bzyczą jak miodek robią...;o)
A na Wrzosowisku czeka worek ziemniaków do wysadzenia, warzywniak do obsiania, grządki do wypielenia, "orzeszek" do posprzątania...
Echhh...
Biodra, kolana i krzyże się nabiadolą...;o)
P.S. Żeby nie było, kwiaty forsycji już się suszą...Wypróbowałam w zeszłym roku suszenie w pudełkach po pizzy...Wyśmienite !!
723...
Dokładnie tyle było na Wrzosowisku pięknie rozkwitłych mniszków lekarskich...
Żeby chociaż kwitły koło siebie...Nie !! Musiałam przedreptać te nasze 30 arów w dwóch kierunkach, zygzakiem...
Pan N. skopywał kolejne grządki...
Lucky uważnie śledził co porabiam...Wąchał...Sprawdzał...I nagle poszedł położyć się na jednym z kompostowników, na którym "zagon" mniszków prezentował się pięknie...
Przypadek ??
Tak myślałam do momentu, kiedy podeszłam do kompostownika z moim kubełkiem, a Lucky podniósł się zadowolony (mało mu się ogon z radości nie urwał) i przebiegł kilka metrów pod orzechy, gdzie złociły się kolejne kwiatuszki...Położył się i czekał aż ogarnę te z kompostownika...
Prawdziwy ziołowy przewodnik !!
Lucky Zielarz...;o)
Kiedy podłam na ławeczkę ledwie żywa, Lucky zlustrował cały sad i wielce zadowolony ogłosił "wiechę" układając się przy moich nogach...
Powiem szczerze...
Miałam dość z czubem !!
Uśmiechnęłam się do myśli, że ludziska na FB tęsknią do siłowni i ćwiczeń fizycznych...
Polecam zbieranie mniszka !!
A jeśli byłoby to zbyt skromne wyzwanie...
- Skończyłem...- zakomunikował Pan N. - ziemia twarda jak fiks...
- Deszczu nie będzie...- wymruczałam, bo mi się nawet gadać nie chciało...
- To jak się dzielimy ??- pyta Ślubny...
- Ty podlewasz, ja sadzę, jakoś to ogarniemy...- rzucam, chociaż biodra i krzyż krzyczą: "Do domeczku !! Na kanapkę !!"
Lekko nie ma...
Za swobodę bytowania w plenerze trzeba zapłacić potem...
Mężowaty mi zagon zrosił, żebym trupem nie padła przy robieniu redlin i sadzeniu...Niewiele to dało, bo by się Niagara przydała na taką suchość, ale odrobinę pomogło...
Zrobiłam cztery redliny...Posadziłam 75 ziemniaków...Podlałam zagonek z konewki...
I mózg odmówił współpracy...
Nijak się nie mogłam dogadać z resztą ciała...
No tak...
Te 723 mniszki...;o)
Teraz do domeczku trzeba jechać...
Żółty fartuszek założę i będę nad rondelkiem "bzyczeć"...
Wszystkie pszczółki bzyczą jak miodek robią...;o)
A na Wrzosowisku czeka worek ziemniaków do wysadzenia, warzywniak do obsiania, grządki do wypielenia, "orzeszek" do posprzątania...
Echhh...
Biodra, kolana i krzyże się nabiadolą...;o)
P.S. Żeby nie było, kwiaty forsycji już się suszą...Wypróbowałam w zeszłym roku suszenie w pudełkach po pizzy...Wyśmienite !!
piątek, 17 kwietnia 2020
Nibybaba...
Jestem wysokim szczypiorkiem...Taki typ...
Żreć mogę dowolne ilości, dowolnej karmy (z preferencją na słodkości), a waga ani drgnie...Zepsuta ??
Nie piszę tego, żeby w Was wzbudzać zazdrość, czy poczucie kalorycznej winy...
Chociaż poczucie winy wzbudziłam w kilku zdolnych Kucharzach...Zdolnych i ambitnych...
Udowodniłam Im, że nawet największy talent kulinarny nie ma znaczenia, jeśli się "źre" i spala jednocześnie...Polegli...;o)
A ja po kilku kuracjach hormonalnych, które miały wspomóc liczebniki na wyświetlaczu wagi, pozostałam z tym swoim 50 kilo żywej wagi...
Ani czym oddychać...Ani na czym usiąść...
Taka "nibybaba"...
Na dodatek lubię proste ciuchy...
Portki...Męskie koszule...Trampki...
Dawno temu, kiedy mięso było na kartki, a wykupienie ich graniczyło z cudem, wybywałam na "polowania" w środku nocy...
Buty na płaskim obcasie, portki, męska kurtka, czapa, że tylko nos wystawał (bo kinol to mam słusznych rozmiarów)...
Ciemno na Świecie, głucha noc...
Postanowiłam iść na skróty, przez czyjąś łąkę...
Ścieżką przede mną człapie Facet...
A że jak wspomniałam noc ciemna, na łące jeszcze oświetlenia nie instalują, więc się tej Jego sylwetki doczepiłam "wzrocznie" i drepczę...
Facet przyspiesza...Ja przyspieszam...Facet rusza truchtem...Ja truchtam...Facet przechodzi w sprint...Ja gnam za tą Jego sylwetką...
Przebiegamy galopem łąkę, drogę dwupasmową i gnamy dalej chodnikami Zaścianka...
Jeszcze jedna krzyżówka i będę mieć oświetloną drogę...Ufff...
Nagle Facet zatrzymuje się w skłonie, ciężko dyszy, rękami się o kolana podpiera...
Zwalniam...
Po kiego czorta tak gnał, jak ewidentnie kondycji nie ma ??
Ile myśmy przebiegli ??
Kilometr ?? Półtora ??
Mnie to nawet ta przebieżka ucieszyła, bo strasznie nie lubię marznąć, a mrozu było z piętnaście stopni...No i przed sklepem będę przed czasem...;o)
Dochodzę do Faceta, ten się prostuje i pierś wypręża...
Taki o głowę był niższy i parę kilo cięższy...
- Czego ?? - rzuca w moją stronę i nagle Mu liczko drętwieje...
- Dlaczego mnie Pani goniła ?? - pyta...
Baranieje...
- Ja ??
W życiu bym na to nie wpadła, że taki popłoch na ulicach sieję...;o)
Przez te wszystkie lata przyzwyczaiłam się już do zawołań :"Proszę Pana !!", albo "Kolego !!"...
I ciągle widzę te drętwiejące liczka, kiedy nadawcy tych komunikatów orientują się, że jestem Baba...
Kilka dni temu byłam na psim spacerku, przede mną człapał Sąsiad, którego znam z widzenia jakieś trzydzieści lat...Czasem zamienimy kilka słów...
Wiedziałam, że sytuację z koronawirusem znosi bardzo źle...Za dużo czyta newsów...Za dużo ogląda informacji...Wszystko trawi w sobie...
Poradziłam Mu kilka tygodni temu, żeby się odciął, żeby chodził na psie spacerki nawet po kilka godzin, a kanały ustawiał filmowe...
Chyba posłuchał, bo ciągle Go widzę "przywiązanego" do smyczy...;o)
I nagle zachłysnęłam się śliną...
Znacie to ??
Makabra !!
Oddechu złapać nie można, człek się opluje, obsmarka, a z oczu płyną rzęsiste łzy...I niczym karp w Wigilię łapie się odrobinę tlenu...
Stoję na środku alejki, walczę z własnym ciałem, Lucky przysiadł koło nogi...
Ależ by się przydało, żeby mnie ktoś teraz walnął w plecy...
Lucky nie walnie, to pewne...
Wycieram z ryłka te płyny ustrojowe, uspokajam oddech i widzę...
Ło Matko i Córko !!
Sąsiad wali kurcgalopkiem przed siebie, ciągnąc na smyczy ledwie żywego psiaka (wiekowy jest i ledwie człapie)...Jak nic idzie Chłop na rekord w sprincie !!
Może dobrze, że tę Olimpiadę przenieśli na przyszły rok, to będzie można Go zgłosić...Medal pewny !!
Pomijam fakt, że mogłam na tej alejce zlec zimnym trupem, uduszona własną śliną...
Widok sąsiadowego sprintu ogromnie mnie rozbawił...
Ależ On gnał !!
A że schemat osiedlowych alejek mamy bardzo skomplikowany, więc po kwadransie nasze drogi znowu się skrzyżowały...
- To Pani ?! - pyta Sąsiad z tym zdrętwiałym od zdziwienia liczkiem...
- Ja...- potwierdzam domysły...
- Ale mnie Pani wystraszyła...- wyznaje Chłopina...
- Widziałam...- bezlitośnie stwierdzam...
No cóż...
Ubrana w buty do trekkingu, spodnie bojówki i męską kurtkę z kapturem (czarną), wyglądam bardziej jak "kibol" niż nobliwa niewiasta w słusznym wieku...
Może powinnam nosić ze sobą koronkową parasolkę ??
Żreć mogę dowolne ilości, dowolnej karmy (z preferencją na słodkości), a waga ani drgnie...Zepsuta ??
Nie piszę tego, żeby w Was wzbudzać zazdrość, czy poczucie kalorycznej winy...
Chociaż poczucie winy wzbudziłam w kilku zdolnych Kucharzach...Zdolnych i ambitnych...
Udowodniłam Im, że nawet największy talent kulinarny nie ma znaczenia, jeśli się "źre" i spala jednocześnie...Polegli...;o)
A ja po kilku kuracjach hormonalnych, które miały wspomóc liczebniki na wyświetlaczu wagi, pozostałam z tym swoim 50 kilo żywej wagi...
Ani czym oddychać...Ani na czym usiąść...
Taka "nibybaba"...
Na dodatek lubię proste ciuchy...
Portki...Męskie koszule...Trampki...
Dawno temu, kiedy mięso było na kartki, a wykupienie ich graniczyło z cudem, wybywałam na "polowania" w środku nocy...
Buty na płaskim obcasie, portki, męska kurtka, czapa, że tylko nos wystawał (bo kinol to mam słusznych rozmiarów)...
Ciemno na Świecie, głucha noc...
Postanowiłam iść na skróty, przez czyjąś łąkę...
Ścieżką przede mną człapie Facet...
A że jak wspomniałam noc ciemna, na łące jeszcze oświetlenia nie instalują, więc się tej Jego sylwetki doczepiłam "wzrocznie" i drepczę...
Facet przyspiesza...Ja przyspieszam...Facet rusza truchtem...Ja truchtam...Facet przechodzi w sprint...Ja gnam za tą Jego sylwetką...
Przebiegamy galopem łąkę, drogę dwupasmową i gnamy dalej chodnikami Zaścianka...
Jeszcze jedna krzyżówka i będę mieć oświetloną drogę...Ufff...
Nagle Facet zatrzymuje się w skłonie, ciężko dyszy, rękami się o kolana podpiera...
Zwalniam...
Po kiego czorta tak gnał, jak ewidentnie kondycji nie ma ??
Ile myśmy przebiegli ??
Kilometr ?? Półtora ??
Mnie to nawet ta przebieżka ucieszyła, bo strasznie nie lubię marznąć, a mrozu było z piętnaście stopni...No i przed sklepem będę przed czasem...;o)
Dochodzę do Faceta, ten się prostuje i pierś wypręża...
Taki o głowę był niższy i parę kilo cięższy...
- Czego ?? - rzuca w moją stronę i nagle Mu liczko drętwieje...
- Dlaczego mnie Pani goniła ?? - pyta...
Baranieje...
- Ja ??
W życiu bym na to nie wpadła, że taki popłoch na ulicach sieję...;o)
Przez te wszystkie lata przyzwyczaiłam się już do zawołań :"Proszę Pana !!", albo "Kolego !!"...
I ciągle widzę te drętwiejące liczka, kiedy nadawcy tych komunikatów orientują się, że jestem Baba...
Kilka dni temu byłam na psim spacerku, przede mną człapał Sąsiad, którego znam z widzenia jakieś trzydzieści lat...Czasem zamienimy kilka słów...
Wiedziałam, że sytuację z koronawirusem znosi bardzo źle...Za dużo czyta newsów...Za dużo ogląda informacji...Wszystko trawi w sobie...
Poradziłam Mu kilka tygodni temu, żeby się odciął, żeby chodził na psie spacerki nawet po kilka godzin, a kanały ustawiał filmowe...
Chyba posłuchał, bo ciągle Go widzę "przywiązanego" do smyczy...;o)
I nagle zachłysnęłam się śliną...
Znacie to ??
Makabra !!
Oddechu złapać nie można, człek się opluje, obsmarka, a z oczu płyną rzęsiste łzy...I niczym karp w Wigilię łapie się odrobinę tlenu...
Stoję na środku alejki, walczę z własnym ciałem, Lucky przysiadł koło nogi...
Ależ by się przydało, żeby mnie ktoś teraz walnął w plecy...
Lucky nie walnie, to pewne...
Wycieram z ryłka te płyny ustrojowe, uspokajam oddech i widzę...
Ło Matko i Córko !!
Sąsiad wali kurcgalopkiem przed siebie, ciągnąc na smyczy ledwie żywego psiaka (wiekowy jest i ledwie człapie)...Jak nic idzie Chłop na rekord w sprincie !!
Może dobrze, że tę Olimpiadę przenieśli na przyszły rok, to będzie można Go zgłosić...Medal pewny !!
Pomijam fakt, że mogłam na tej alejce zlec zimnym trupem, uduszona własną śliną...
Widok sąsiadowego sprintu ogromnie mnie rozbawił...
Ależ On gnał !!
A że schemat osiedlowych alejek mamy bardzo skomplikowany, więc po kwadransie nasze drogi znowu się skrzyżowały...
- To Pani ?! - pyta Sąsiad z tym zdrętwiałym od zdziwienia liczkiem...
- Ja...- potwierdzam domysły...
- Ale mnie Pani wystraszyła...- wyznaje Chłopina...
- Widziałam...- bezlitośnie stwierdzam...
No cóż...
Ubrana w buty do trekkingu, spodnie bojówki i męską kurtkę z kapturem (czarną), wyglądam bardziej jak "kibol" niż nobliwa niewiasta w słusznym wieku...
Może powinnam nosić ze sobą koronkową parasolkę ??
środa, 15 kwietnia 2020
W podziękowaniu za 10-go kwietnia...
Mój życiorys jest jak bajka,
którą plecie pchła Szachrajka.
I dzieciństwo fajne miałem,
gdy marchewki podjadałem.
Kradłem Księżyc, lecz bez skutku,
więc nie było w kinach smutku.
Potem wszedłem na salony
i dmuchałem w nich balony-
polityczne- sami wiecie,
jakoś się w tym życiu plecie.
W końcu, że tak powiem: BUM !!
Bo "pokochał" mnie też tłum...
Już nie pchałem się na "świecę",
bo ze szczytu można zlecieć,
grzać się można przy świeczniku,
z dumnym mianem: Naczelniku !!
Nie Naczelnik ?? Tylko Prezes ??
Co ważniejsze ?? Sam już nie wiem...
Chcę zapisać się w historii,
chcę opływać w słusznej glorii,
Chcę !! Nie mogę ?? Co wy wiecie...
Jestem sam na całym Świecie !!
Druga bajka się wspomniała...
Jak to było ?? Samochwała ??
Tupnę nóżką - załatwione,
już restrykcje nałożone,
lub zniesione, tak jak każę !!
Taką władzę wam pokażę !!
Wy musicie !! A ja mogę !!
Jeśli nie, podkręcę trwogę...
Bo to rzecz jest oczywista,
można wszystko wykorzystać !!
Moje życie to jest klawe,
bo ja jestem Jarosławem !!
pycha przed sondaży spadkiem,
Społeczeństwo nie jest głupie,
widzi, gdy ktoś ma je w d*p*e.
P.S.
Buta kroczy przed upadkiem,pycha przed sondaży spadkiem,
Społeczeństwo nie jest głupie,
widzi, gdy ktoś ma je w d*p*e.
poniedziałek, 13 kwietnia 2020
Rodzinna "szklana pułapka"...
Kiedy wracaliśmy z Wielkiej Wyprawy Urodzinowej dwa i pół roku temu (Księciunio kończył właśnie trzy latka), tradycja nakazywała zatrzymać się na obiadek w pewnej knajpce, tuż przy Zakopiance...
Odkryta lata temu i wypatrywana uważnie (zjazd był ukryty wśród zieleni), zachwycaliśmy się owym gastronomicznym przybytkiem nieodmiennie...
Świeże, dobre jedzenie...Ogromne porcje i bardzo przyzwoita cena...Prosty przepis na klientów...
Niestety, przebudowa Zakopianki spowodowała, że Knajpa pozostała na uboczu...
Wtedy jednak, miewała się dobrze, a na brak klientów Obsługa nie narzekała...
Pora "obowiązkowej zupki" była dobrym pretekstem, żeby znowu wpaść w odwiedzinki...
Siedzimy przy stoliku z widokiem na drogę, popijamy soczki oczekując na zamówienie, nagle...Trrrrach !!
Znajomy dźwięk !!
Jak na Dziadków przystało powinniśmy wpaść w totalną panikę i narobić ogromnego zamieszania...
Powinniśmy ??
Spoglądamy na siebie z Panem N. i uśmiechy wykwitają nam na ustach...
Ze stoickim spokojem prosimy, żeby Księciunio wypluł spory kawałek szkła, który trzyma w ustach...Z dłoni zabieramy Mu szklankę ze sporym ubytkiem w naczyńku...Sprawdzamy, czy "gryz" został w całości "oddany"...
Kątem oka widzę przerażenie na twarzy Pani Bufetowej...Uśmiecham się uspakajająco...
- Może być soczek w kubeczku ?? - pytam Wnuka...
- Tak, Babciu...- odpowiada z tym swoim uśmieszkiem...
- Tradycja nie ginie...- wtrąca się Dziadziuś...
I wybuchamy śmiechem...
W tym momencie dzwoni komórka...Pierworodny...
- Kiedy planujecie powrót ?? - pyta...
- My już trzy godziny wracamy...- wyjaśniam...- Teraz mamy popas na zupkę...Młody właśnie ugryzł szklankę...
Pierworodny wybucha śmiechem...
Był rok 2017...
Równo trzydzieści lat temu, mieszkaliśmy jeszcze w Rodzinnym Mieście, a na ulubione spacerki z Pierworodnym chodziliśmy do Supersamu przy Targu...A właściwie do Pijalni soków...
Syn uwielbiał soczek marchewkowo-truskawkowy...Tam był pierwszorzędny !! Świeżutko robiony...
Po trzeciej wizycie w tym przybytku cała Obsługa wiedziała, że jesteśmy wyjątkowymi Klientami...
Soczek musiał być lany do specjalnego kubeczka, który przynosiliśmy ze sobą...
Pierworodny trzykrotnie "pożarł" szklanki !!
Wtedy też reagowaliśmy śmiechem, a nasza uwaga była kierowana na "całość" ugryzienia...
Był rok 1987...
Właściwie można by uznać, że wyrodni Rodzice, zostali wyrodnymi Dziadkami...;o)
Cofnijmy się jednak jeszcze odrobinę...
Baba Jaga z Mamciaśką nakrywały świąteczny stół...Ojciec siedział z Dziadziem Stefanem w kącie...Wujek Wojtek przygrywał na akordeonie...Wujek Andrzej kończył książkę na swojej kanapie...Ja kręciłam się jak fryga po całym mieszkaniu i wszędzie było mnie pełno...
- A szklaneczka dla Pajdulinki ?? - zapytała Mamciaśka...
- Jest !! - i Dziadzio Stefan sięga do witrynki po "musztardówkę"...(pamiętacie ??)
Szkło "musztardówek" było tak grube, że nawet walenie nimi po ścianach i podłogach nie powodowało uszczerbku...
- Mało nie narobiłem w spodnie jak ugryzła tamtą szklankę...- wyznaje Dziadzio Stefan...
- W domu już kilka ugryzła...- uspakaja Mamciaśka...
To fakt...
Nawet pamiętam ten zgrzyt szkła w zębach...;o)
Był rok 1967...
Po latach się dowiaduję, że specjalistą od pożerania szklanek był mój Ojciec i mój Chrzestny...
Opowieści z dzieciństwa, z pikantnymi szczegółami nie było, bo i o szklanki było trudno, ale kiedy byli w wojsku, zakładali się o to "pożeranie" szklanek i mieli z tego niezły "biznes"...
Umieli ponoć "pożreć szklankę" do denka...
Genetyka ??
Były lata 1950-1954...
Pewnie zaczęli by karierę "Szkłożerców" wcześniej, gdyby szklanki były ogólnodostępne...;o)
Tylko że...Hmmm...
Wszyscy byliśmy "Powielaczami" !!
Niewątpliwym Numerem 1 tej dziwnej, genetycznej tradycji, był Bieszczadzki Dziadek !!
I pewnie sprawa by się nie "rypła", gdyby nie Bieszczadzka Babcia...
Kiedy Ojciec z Chrzestnym mieli pewnego dnia fazę na wspominania, a wszyscy wsłuchiwali się w Ich opowieści z zapartym tchem, z babcinej piersi wyrwało się prawie szeptane...
- Jaki Ojciec, tacy Synowie...
Czyli ??
"Szkłożercami" jesteśmy już ponad sto lat !! Grubo ponad sto lat !!
Odkryta lata temu i wypatrywana uważnie (zjazd był ukryty wśród zieleni), zachwycaliśmy się owym gastronomicznym przybytkiem nieodmiennie...
Świeże, dobre jedzenie...Ogromne porcje i bardzo przyzwoita cena...Prosty przepis na klientów...
Niestety, przebudowa Zakopianki spowodowała, że Knajpa pozostała na uboczu...
Wtedy jednak, miewała się dobrze, a na brak klientów Obsługa nie narzekała...
Pora "obowiązkowej zupki" była dobrym pretekstem, żeby znowu wpaść w odwiedzinki...
Siedzimy przy stoliku z widokiem na drogę, popijamy soczki oczekując na zamówienie, nagle...Trrrrach !!
Znajomy dźwięk !!
Jak na Dziadków przystało powinniśmy wpaść w totalną panikę i narobić ogromnego zamieszania...
Powinniśmy ??
Spoglądamy na siebie z Panem N. i uśmiechy wykwitają nam na ustach...
Ze stoickim spokojem prosimy, żeby Księciunio wypluł spory kawałek szkła, który trzyma w ustach...Z dłoni zabieramy Mu szklankę ze sporym ubytkiem w naczyńku...Sprawdzamy, czy "gryz" został w całości "oddany"...
Kątem oka widzę przerażenie na twarzy Pani Bufetowej...Uśmiecham się uspakajająco...
- Może być soczek w kubeczku ?? - pytam Wnuka...
- Tak, Babciu...- odpowiada z tym swoim uśmieszkiem...
- Tradycja nie ginie...- wtrąca się Dziadziuś...
I wybuchamy śmiechem...
W tym momencie dzwoni komórka...Pierworodny...
- Kiedy planujecie powrót ?? - pyta...
- My już trzy godziny wracamy...- wyjaśniam...- Teraz mamy popas na zupkę...Młody właśnie ugryzł szklankę...
Pierworodny wybucha śmiechem...
Był rok 2017...
Równo trzydzieści lat temu, mieszkaliśmy jeszcze w Rodzinnym Mieście, a na ulubione spacerki z Pierworodnym chodziliśmy do Supersamu przy Targu...A właściwie do Pijalni soków...
Syn uwielbiał soczek marchewkowo-truskawkowy...Tam był pierwszorzędny !! Świeżutko robiony...
Po trzeciej wizycie w tym przybytku cała Obsługa wiedziała, że jesteśmy wyjątkowymi Klientami...
Soczek musiał być lany do specjalnego kubeczka, który przynosiliśmy ze sobą...
Pierworodny trzykrotnie "pożarł" szklanki !!
Wtedy też reagowaliśmy śmiechem, a nasza uwaga była kierowana na "całość" ugryzienia...
Był rok 1987...
Właściwie można by uznać, że wyrodni Rodzice, zostali wyrodnymi Dziadkami...;o)
Cofnijmy się jednak jeszcze odrobinę...
Baba Jaga z Mamciaśką nakrywały świąteczny stół...Ojciec siedział z Dziadziem Stefanem w kącie...Wujek Wojtek przygrywał na akordeonie...Wujek Andrzej kończył książkę na swojej kanapie...Ja kręciłam się jak fryga po całym mieszkaniu i wszędzie było mnie pełno...
- A szklaneczka dla Pajdulinki ?? - zapytała Mamciaśka...
- Jest !! - i Dziadzio Stefan sięga do witrynki po "musztardówkę"...(pamiętacie ??)
Szkło "musztardówek" było tak grube, że nawet walenie nimi po ścianach i podłogach nie powodowało uszczerbku...
- Mało nie narobiłem w spodnie jak ugryzła tamtą szklankę...- wyznaje Dziadzio Stefan...
- W domu już kilka ugryzła...- uspakaja Mamciaśka...
To fakt...
Nawet pamiętam ten zgrzyt szkła w zębach...;o)
Był rok 1967...
Po latach się dowiaduję, że specjalistą od pożerania szklanek był mój Ojciec i mój Chrzestny...
Opowieści z dzieciństwa, z pikantnymi szczegółami nie było, bo i o szklanki było trudno, ale kiedy byli w wojsku, zakładali się o to "pożeranie" szklanek i mieli z tego niezły "biznes"...
Umieli ponoć "pożreć szklankę" do denka...
Genetyka ??
Były lata 1950-1954...
Pewnie zaczęli by karierę "Szkłożerców" wcześniej, gdyby szklanki były ogólnodostępne...;o)
Tylko że...Hmmm...
Wszyscy byliśmy "Powielaczami" !!
Niewątpliwym Numerem 1 tej dziwnej, genetycznej tradycji, był Bieszczadzki Dziadek !!
I pewnie sprawa by się nie "rypła", gdyby nie Bieszczadzka Babcia...
Kiedy Ojciec z Chrzestnym mieli pewnego dnia fazę na wspominania, a wszyscy wsłuchiwali się w Ich opowieści z zapartym tchem, z babcinej piersi wyrwało się prawie szeptane...
- Jaki Ojciec, tacy Synowie...
Czyli ??
"Szkłożercami" jesteśmy już ponad sto lat !! Grubo ponad sto lat !!
sobota, 11 kwietnia 2020
Niech będą Pełne Nadziei !!
Od miesiąca siedzimy w domach...Mniej lub bardziej zdyscyplinowani...
Świat zwolnił...
Świat zwolnił ??
Nie !!
Człowiek zwolnił !!
Okazuje się, że wcale nie trzeba latać samolotami w tą i z powrotem...
Błękitu nieba nie przecinają smugi kondensacyjne w niewyobrażalnych ilościach...
Okazuje się, że wcale nie trzeba jeździć samochodami w tą i z powrotem...
Mimo, że ceny paliw nie rujnowałyby budżetów domowych...
Okazuje się, że wcale nie trzeba gnać na "pielgrzymki" do marketów, które "powierzchniami" kradną nam czas...
Fakt, teraz czas "kradnie" nam wystawanie w kolejkach przed sklepikami...
Ale Świat wcale nie zwolnił, Ziemia nie zatrzymała się, tylko nas "zakotwiczono"...
Człowiek istotą najwspanialszą, najsilniejszą, najmądrzejszą ??
Lipa !!
"Zakotwiczył" nas wirusek...Właściwie takie nic...Bez intelektu, bez wiedzy, bez tężyzny...
Na nasze pytania nie ma odpowiedzi...
Co to jest ??
Skąd to jest ??
Od kiedy to jest ??
Kiedy minie ??
Nie wiemy nic !!
Trwamy i czekamy...
A Ziemia się budzi...Matka Natura zmartwychwstaje...
Złotem...
Fioletami...
Bielą...
I zielenią...
A my się zachwycamy !!
I pracujemy...
No cóż...
"Odcinamy kupony" od podatku rolnego...;o)
"Odcinamy" potem, żeby nie było niedomówień...
A że czasy przed nami kiepskawe, to i nasze starania idą w tym roku w innym kierunku...
"Pięknieć" Wrzosowisko nie będzie, będzie nas żywić...
Okoliczni Rolnicy też znacznie inaczej niż rok, czy dwa temu, stawiają na "karmienie"...Ziemniaki, marchew, kapusta...Nawet Ci, co do tej pory stawiali na ogórki i truskawki...
Rąk do pracy nie będzie...
Nawet Lucky, wsłuchując się w nasze rozmowy, ewidentnie się zatroskał...
Ostatnią kiełbaskę obwąchał, polizał, wziął delikatnie w pyszczek i...
zakopał w warzywniaku !!
Bardzo dokładnie zakopał...;o)
I fachowo...
Ani ogonek kiełbaski nie wystawał, a grządka była równiutko uklepana...
Skoro nawet psy zakopują kiełbaski, to lekko nie będzie...
Ale Matka Ziemia zmartwychwstaje...
Nadzieja zmartwychwstaje...
Alleluja !!
Świat zwolnił...
Świat zwolnił ??
Nie !!
Człowiek zwolnił !!
Okazuje się, że wcale nie trzeba latać samolotami w tą i z powrotem...
Błękitu nieba nie przecinają smugi kondensacyjne w niewyobrażalnych ilościach...
Okazuje się, że wcale nie trzeba jeździć samochodami w tą i z powrotem...
Mimo, że ceny paliw nie rujnowałyby budżetów domowych...
Okazuje się, że wcale nie trzeba gnać na "pielgrzymki" do marketów, które "powierzchniami" kradną nam czas...
Fakt, teraz czas "kradnie" nam wystawanie w kolejkach przed sklepikami...
Ale Świat wcale nie zwolnił, Ziemia nie zatrzymała się, tylko nas "zakotwiczono"...
Człowiek istotą najwspanialszą, najsilniejszą, najmądrzejszą ??
Lipa !!
"Zakotwiczył" nas wirusek...Właściwie takie nic...Bez intelektu, bez wiedzy, bez tężyzny...
Na nasze pytania nie ma odpowiedzi...
Co to jest ??
Skąd to jest ??
Od kiedy to jest ??
Kiedy minie ??
Nie wiemy nic !!
Trwamy i czekamy...
A Ziemia się budzi...Matka Natura zmartwychwstaje...
Złotem...
Fioletami...
Bielą...
I zielenią...
A my się zachwycamy !!
I pracujemy...
No cóż...
"Odcinamy kupony" od podatku rolnego...;o)
"Odcinamy" potem, żeby nie było niedomówień...
A że czasy przed nami kiepskawe, to i nasze starania idą w tym roku w innym kierunku...
"Pięknieć" Wrzosowisko nie będzie, będzie nas żywić...
Okoliczni Rolnicy też znacznie inaczej niż rok, czy dwa temu, stawiają na "karmienie"...Ziemniaki, marchew, kapusta...Nawet Ci, co do tej pory stawiali na ogórki i truskawki...
Rąk do pracy nie będzie...
Nawet Lucky, wsłuchując się w nasze rozmowy, ewidentnie się zatroskał...
Ostatnią kiełbaskę obwąchał, polizał, wziął delikatnie w pyszczek i...
zakopał w warzywniaku !!
Bardzo dokładnie zakopał...;o)
I fachowo...
Ani ogonek kiełbaski nie wystawał, a grządka była równiutko uklepana...
Skoro nawet psy zakopują kiełbaski, to lekko nie będzie...
Ale Matka Ziemia zmartwychwstaje...
Nadzieja zmartwychwstaje...
Alleluja !!
poniedziałek, 6 kwietnia 2020
Dobre nowinki...;o)
A kiedy minie czas zarazy i Świat odzyska życia blaski,
siądziemy z kijem przy ognisku i upieczemy...Co ?? Kiełbaski !!
Lackuś drewna pilnuje
i już się oblizuje...;o)
P.S. Kolejna, dobra nowina !! Lucky biega swobodnie !! Nie ma smyczy...Nie ma linek...;o)
Pozostał tylko GPS...;o)
Nie skusiła go wiewiórka, dwa koty, dwóch rowerzystów, dwóch motocyklistów i dwójka pieszych !! Komunikuje...Wystawia...I czeka na reakcję...
Duma nas rozpiera !! :o)
sobota, 4 kwietnia 2020
Jeszcze jedna ofiara COVID 19...
No i tego nie ogarniam...Chyba mi się szare komórki skurczyły, albo mi się "sami wiecie co na mózg rzuciło"...
Przed tą logiką wymiękam...
W dniu 3 kwietnia 2020 roku Minister Środowiska wydał zakaz wstępu do lasów...
Nie powiem...Spodziewałam się...
Małe Miasteczka i Wsie obrywają rykoszetem za Mieszkańców blokowisk wielkomiejskich...To też rozumiem...Przynajmniej staram się...Bo przecież do tej pory to my byliśmy tą zacofaną częścią społeczeństwa, która nie rozumie wyzwań cywilizacji i nowoczesności...
W każdym razie obowiązuje zakaz wstępu do lasu (nie dotyczy myśliwych)...
I pierwszy nonsens...
Nasze Osiedle jest kilkadziesiąt metrów od lasu, większość Piesolubnych tam odbywa spacery, większość psów nawet nie przymierza się do zanieczyszczania trawników drepcząc nerwowo do "zbawiennych" ścieżek lasu (w tym Lucky)...Lasu są hektary, setki hektarów...Na godzinnym spacerze widuję z daleka czasem dwie, a czasem trzy osoby...
Po ogłoszonym zakazie będę paradować alejkami Osiedla !!
Będę paradować wśród Brukarzy, którzy właśnie przebudowują alejki, wśród Emerytów, którzy właśnie robią zakupy, wśród Dzieciaków wyprowadzanych "na wietrzenie"...Będą w tym Tłumie również Pracownicy Spółdzielni, którzy muszą swoje obowiązki wykonać, Dostawcy, którzy coraz tłumniej nawiedzają domy...I wśród tych, którzy wyszli zaczerpnąć powietrza, ale idą do pracy...
Na alejkach spotkam przynajmniej dwadzieścia Osób, które będę mijać "nos w nos", bo chodniki mamy wąskie...
Czyżby zachorowań w naszym Kraju było tak mało, że trzeba poprawić pozycję w "rankingach umieralności" ??
A może fakt iż mamy tylko jeden przypadek zachorowania w całym Powiecie niepokoi Pana Premiera ??
Ten zakaz jest głupi i zły !!
Logika ewidentnie zaraziła się koronawirusem...
A pewnie i ja byłabym zdrowsza, gdybym w swej ciekawości nie przeczytała Dziennika Ustaw z dnia 31 marca 2020 roku (nr 566)...
Istotną część zaznaczyłam kolorem...(Wrzuciłam spory fragment, żeby nie było, że interpretuję, albo przeinaczam):
" Dziennik Ustaw – 6 – Poz. 566
§ 9. 1. Ograniczenia, o których mowa w § 8 ust. 1:
1) pkt 1 lit. a–j oraz pkt 2, polegają na całkowitym zakazie prowadzenia działalności;
2) pkt 1 lit. k, polegają na całkowitym zakazie, w okresie od dnia 1 kwietnia 2020 r. do dnia 11 kwietnia 2020 r., prowadzenia działalności, z wyłączeniem realizacji usług polegających na zapewnieniu miejsca zakwaterowania dla osób:
a) objętych kwarantanną lub izolacją,
b) wykonujących zawód medyczny w rozumieniu art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej (Dz. U. z 2020 r. poz. 295),
c) w związku z wykonywaniem przez nie czynności zawodowych lub zadań służbowych, lub pozarolniczej działalności gospodarczej, lub prowadzenia działalności rolniczej;
3) pkt 3, polegają na obowiązku zapewnienia, aby w trakcie sprawowania kultu religijnego, w tym czynności lub obrzędów religijnych, na danym terenie lub w danym obiekcie znajdowało się łącznie, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz pomieszczeń, nie więcej niż:
a) 50 osób, wliczając w to uczestników i osoby sprawujące kult religijny lub osoby dokonujące pochowania lub osoby zatrudnione przez zakład lub dom pogrzebowy w przypadku pogrzebu – w okresie od dnia 12 kwietnia 2020 r. do odwołania,
b) 5 uczestników, oprócz osób sprawujących kult religijny lub osób dokonujących pochowania, lub osób zatrudnionych przez zakład lub dom pogrzebowy w przypadku pogrzebu – w okresie od dnia 1 kwietnia 2020 r. do dnia 11 kwietnia 2020 r. "
Wychodzi na to, że Rząd korzysta z usług jasnowidza !!
31 marca 2020 roku już wiedzieli, że 12 kwietnia uczestnictwo w Mszach Św. będzie można zwolnić z zakazu !!
W Wielką Sobotę (11.04) wirus będzie nam jeszcze groził w niewyobrażalnym wymiarze (5 uczestników), ale w Niedzielę Wielkanocną wirus Kościołom odpuści (50 uczestników)!! Ale reszta obostrzeń pozostaje bez zmian ??
To są prawdziwe jaja !!
Jeśli to naciski Episkopatu, to ja za taką "organizację" dziękuję pięknie...
Wśród Wiernych będzie grupa "Wybrańców" ??
Będą jakieś zapisy, zaproszenia, miejscówki ??
Czy Księża będą "w ciągu" Msze odprawiać całodobowo??
Z dezynfekcją czy bez ??
Czy "grupy ryzyka" też będą w tym szaleństwie uczestniczyć ??
Młodzież ma Starszym robić zakupy, żeby nie narażali się na zagrożenie, a za tydzień Starsi poczłapią do Kościoła ??
Logika umarła na COVID 19 !!
Nazwijmy rzeczy po imieniu...
To jest głupota !!
Panie Premierze !!
Ogarnijcie się !! Odpocznijcie !! Napijcie się wody...Cokolwiek !! Bo zaczynacie gonić w piętkę...
Przed tą logiką wymiękam...
W dniu 3 kwietnia 2020 roku Minister Środowiska wydał zakaz wstępu do lasów...
Nie powiem...Spodziewałam się...
Małe Miasteczka i Wsie obrywają rykoszetem za Mieszkańców blokowisk wielkomiejskich...To też rozumiem...Przynajmniej staram się...Bo przecież do tej pory to my byliśmy tą zacofaną częścią społeczeństwa, która nie rozumie wyzwań cywilizacji i nowoczesności...
W każdym razie obowiązuje zakaz wstępu do lasu (nie dotyczy myśliwych)...
I pierwszy nonsens...
Nasze Osiedle jest kilkadziesiąt metrów od lasu, większość Piesolubnych tam odbywa spacery, większość psów nawet nie przymierza się do zanieczyszczania trawników drepcząc nerwowo do "zbawiennych" ścieżek lasu (w tym Lucky)...Lasu są hektary, setki hektarów...Na godzinnym spacerze widuję z daleka czasem dwie, a czasem trzy osoby...
Po ogłoszonym zakazie będę paradować alejkami Osiedla !!
Będę paradować wśród Brukarzy, którzy właśnie przebudowują alejki, wśród Emerytów, którzy właśnie robią zakupy, wśród Dzieciaków wyprowadzanych "na wietrzenie"...Będą w tym Tłumie również Pracownicy Spółdzielni, którzy muszą swoje obowiązki wykonać, Dostawcy, którzy coraz tłumniej nawiedzają domy...I wśród tych, którzy wyszli zaczerpnąć powietrza, ale idą do pracy...
Na alejkach spotkam przynajmniej dwadzieścia Osób, które będę mijać "nos w nos", bo chodniki mamy wąskie...
Czyżby zachorowań w naszym Kraju było tak mało, że trzeba poprawić pozycję w "rankingach umieralności" ??
A może fakt iż mamy tylko jeden przypadek zachorowania w całym Powiecie niepokoi Pana Premiera ??
Ten zakaz jest głupi i zły !!
Logika ewidentnie zaraziła się koronawirusem...
A pewnie i ja byłabym zdrowsza, gdybym w swej ciekawości nie przeczytała Dziennika Ustaw z dnia 31 marca 2020 roku (nr 566)...
Istotną część zaznaczyłam kolorem...(Wrzuciłam spory fragment, żeby nie było, że interpretuję, albo przeinaczam):
" Dziennik Ustaw – 6 – Poz. 566
§ 9. 1. Ograniczenia, o których mowa w § 8 ust. 1:
1) pkt 1 lit. a–j oraz pkt 2, polegają na całkowitym zakazie prowadzenia działalności;
2) pkt 1 lit. k, polegają na całkowitym zakazie, w okresie od dnia 1 kwietnia 2020 r. do dnia 11 kwietnia 2020 r., prowadzenia działalności, z wyłączeniem realizacji usług polegających na zapewnieniu miejsca zakwaterowania dla osób:
a) objętych kwarantanną lub izolacją,
b) wykonujących zawód medyczny w rozumieniu art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej (Dz. U. z 2020 r. poz. 295),
c) w związku z wykonywaniem przez nie czynności zawodowych lub zadań służbowych, lub pozarolniczej działalności gospodarczej, lub prowadzenia działalności rolniczej;
3) pkt 3, polegają na obowiązku zapewnienia, aby w trakcie sprawowania kultu religijnego, w tym czynności lub obrzędów religijnych, na danym terenie lub w danym obiekcie znajdowało się łącznie, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz pomieszczeń, nie więcej niż:
a) 50 osób, wliczając w to uczestników i osoby sprawujące kult religijny lub osoby dokonujące pochowania lub osoby zatrudnione przez zakład lub dom pogrzebowy w przypadku pogrzebu – w okresie od dnia 12 kwietnia 2020 r. do odwołania,
b) 5 uczestników, oprócz osób sprawujących kult religijny lub osób dokonujących pochowania, lub osób zatrudnionych przez zakład lub dom pogrzebowy w przypadku pogrzebu – w okresie od dnia 1 kwietnia 2020 r. do dnia 11 kwietnia 2020 r. "
Wychodzi na to, że Rząd korzysta z usług jasnowidza !!
31 marca 2020 roku już wiedzieli, że 12 kwietnia uczestnictwo w Mszach Św. będzie można zwolnić z zakazu !!
W Wielką Sobotę (11.04) wirus będzie nam jeszcze groził w niewyobrażalnym wymiarze (5 uczestników), ale w Niedzielę Wielkanocną wirus Kościołom odpuści (50 uczestników)!! Ale reszta obostrzeń pozostaje bez zmian ??
To są prawdziwe jaja !!
Jeśli to naciski Episkopatu, to ja za taką "organizację" dziękuję pięknie...
Wśród Wiernych będzie grupa "Wybrańców" ??
Będą jakieś zapisy, zaproszenia, miejscówki ??
Czy Księża będą "w ciągu" Msze odprawiać całodobowo??
Z dezynfekcją czy bez ??
Czy "grupy ryzyka" też będą w tym szaleństwie uczestniczyć ??
Młodzież ma Starszym robić zakupy, żeby nie narażali się na zagrożenie, a za tydzień Starsi poczłapią do Kościoła ??
Logika umarła na COVID 19 !!
Nazwijmy rzeczy po imieniu...
To jest głupota !!
Panie Premierze !!
Ogarnijcie się !! Odpocznijcie !! Napijcie się wody...Cokolwiek !! Bo zaczynacie gonić w piętkę...
czwartek, 2 kwietnia 2020
Sznurkowy rygor...
Kiedy ostatnio usłyszeliśmy wystąpienie Pana Premiera, mało nam szczęki nie opadły z wrażenia...Do tej pory zakazy nie robiły na nas większego wrażenia...Można by rzec, że wcale nas nie dotyczyły...
Zakupy, tak zwane "grubsze" robiliśmy od lat raz w miesiącu...Bo najpierw praca zawodowa i ogrom obowiązków ograniczały czas wolny, a potem się okazało, że to bardzo dobry system...
Zawsze wiem co mam w lodówce, czy zamrażarce, więc menu nie jest problemem...Na lodówce wisi kartka na której zapisuję "braki", więc lista zakupowa tworzy się sama...;o)
Zakupy bieżące (pieczywo, nabiał i "duperele") ogarniałam raz w tygodniu w okolicznych sklepikach, lub "po drodze", jeśli dopadał nas sezon wrzosowiskowy...
Zakupolubni nie jesteśmy, więc reszta (zakupy obuwnicze, czy odzieżowe) ogarniamy przy okazji zakupów "grubszych"...
Po kilkunastu, czy kilkudziesięciu godzinach pracy na "ugorze" spacery nie są naszą domeną, więc od sierpnia ogarniamy tylko obowiązkowe spacery z Luckim...Psina wybredna nie jest, więc dwa razy dziennie po "prawie godzinie" wystarcza mu w zupełności...
Preferujemy jedzenie domowe, więc zamknięcie restauracji, czy barów nie jest dla nas obciążeniem psychicznym...
Czas wolny od czterdziestu lat spędzamy głównie z sobą, więc "wojny małżeńskie" też nam nie grożą, a mijanki w przedpokoju mamy opanowane do perfekcji...
A że logiczni jesteśmy do bólu, więc po ogłoszeniu ograniczeń Pan N. przesiadł się z "przewozu" do "naguska" i dojeżdża do pracy sam...Przynajmniej jedno zagrożenie możemy wyeliminować...
Najboleśniejsze okazało się, że nie możemy widywać się z Wnukami i Dziećmi...
My zdrowi (teoretycznie)...
Oni zdrowi (teoretycznie)...
I zero kontaktu osobistego, a telefony króciutkie, bo Księciunio źle je znosi...Nie rozumie zakazów...
Czasem Synowej udaje się wymknąć, to jakieś nowinki przekaże...
Ale ogólnie lipa...
Jak mus to mus...
Z tym, że ostatnie obostrzenia walnęły w nas potężnie...
Pan Premier zapowiedział, że mamy się poruszać w odległości dwóch metrów...
Jak ??
Od czterdziestu lat chodzimy "za rękę", albo "pod rękę" !!
Jak wymusić na percepcji taką zmianę ??
Ja nawet nie wiem jak się chodzi "w parach" osobno !!
- Może weźmy jakiś sznurek dwumetrowy ?? - zapytał Pan N. po wysłuchaniu komunikatu...
Popatrzyłam na Niego jak na Zjawę...
Ciekawe kto ma o tym sznurku pamiętać ??
Mam iść za Ślubnym, jak za Arabem ??
A może przed, żeby ewentualny atak tygrysa szablozębnego brać na chudą klatę ??
A może obiegać Ślubnego w rytualnym tańcu godowym ??
Ja wiem, że to ma być ułatwienie dla Służb, żeby nie musiały ganiać z mandatami za każdą napotkaną parą, ale...
Na litość Boską !! Panie Premierze !!
Sypiamy w jednym łóżku, siedzimy na jednej kanapie, poruszamy się na tym samym metrażu, a na dodatek korzystamy z jednego "klopa"...I nagle za progiem mamy wrzeszczeć do siebie przez ulicę ?? Po czterdziestu latach nabytych przyzwyczajeń ??
Fakt, wychodzimy we dwójkę rzadko, bo stosujemy się do rygorów, ale tym trudniej będzie pokonać przyzwyczajenia...
Chyba, że potrenujemy w domu...Szału przestrzennego nie mamy, ale dwa metry sznurka się zmieszczą...;o)
Więc gdybym się długo nie odzywała, to wiedzcie, że sznurek poszedł w ruch i leżymy gdzieś w kącie nim omotani...;o)
Zakupy, tak zwane "grubsze" robiliśmy od lat raz w miesiącu...Bo najpierw praca zawodowa i ogrom obowiązków ograniczały czas wolny, a potem się okazało, że to bardzo dobry system...
Zawsze wiem co mam w lodówce, czy zamrażarce, więc menu nie jest problemem...Na lodówce wisi kartka na której zapisuję "braki", więc lista zakupowa tworzy się sama...;o)
Zakupy bieżące (pieczywo, nabiał i "duperele") ogarniałam raz w tygodniu w okolicznych sklepikach, lub "po drodze", jeśli dopadał nas sezon wrzosowiskowy...
Zakupolubni nie jesteśmy, więc reszta (zakupy obuwnicze, czy odzieżowe) ogarniamy przy okazji zakupów "grubszych"...
Po kilkunastu, czy kilkudziesięciu godzinach pracy na "ugorze" spacery nie są naszą domeną, więc od sierpnia ogarniamy tylko obowiązkowe spacery z Luckim...Psina wybredna nie jest, więc dwa razy dziennie po "prawie godzinie" wystarcza mu w zupełności...
Preferujemy jedzenie domowe, więc zamknięcie restauracji, czy barów nie jest dla nas obciążeniem psychicznym...
Czas wolny od czterdziestu lat spędzamy głównie z sobą, więc "wojny małżeńskie" też nam nie grożą, a mijanki w przedpokoju mamy opanowane do perfekcji...
A że logiczni jesteśmy do bólu, więc po ogłoszeniu ograniczeń Pan N. przesiadł się z "przewozu" do "naguska" i dojeżdża do pracy sam...Przynajmniej jedno zagrożenie możemy wyeliminować...
Najboleśniejsze okazało się, że nie możemy widywać się z Wnukami i Dziećmi...
My zdrowi (teoretycznie)...
Oni zdrowi (teoretycznie)...
I zero kontaktu osobistego, a telefony króciutkie, bo Księciunio źle je znosi...Nie rozumie zakazów...
Czasem Synowej udaje się wymknąć, to jakieś nowinki przekaże...
Ale ogólnie lipa...
Jak mus to mus...
Z tym, że ostatnie obostrzenia walnęły w nas potężnie...
Pan Premier zapowiedział, że mamy się poruszać w odległości dwóch metrów...
Jak ??
Od czterdziestu lat chodzimy "za rękę", albo "pod rękę" !!
Jak wymusić na percepcji taką zmianę ??
Ja nawet nie wiem jak się chodzi "w parach" osobno !!
- Może weźmy jakiś sznurek dwumetrowy ?? - zapytał Pan N. po wysłuchaniu komunikatu...
Popatrzyłam na Niego jak na Zjawę...
Ciekawe kto ma o tym sznurku pamiętać ??
Mam iść za Ślubnym, jak za Arabem ??
A może przed, żeby ewentualny atak tygrysa szablozębnego brać na chudą klatę ??
A może obiegać Ślubnego w rytualnym tańcu godowym ??
Ja wiem, że to ma być ułatwienie dla Służb, żeby nie musiały ganiać z mandatami za każdą napotkaną parą, ale...
Na litość Boską !! Panie Premierze !!
Sypiamy w jednym łóżku, siedzimy na jednej kanapie, poruszamy się na tym samym metrażu, a na dodatek korzystamy z jednego "klopa"...I nagle za progiem mamy wrzeszczeć do siebie przez ulicę ?? Po czterdziestu latach nabytych przyzwyczajeń ??
Fakt, wychodzimy we dwójkę rzadko, bo stosujemy się do rygorów, ale tym trudniej będzie pokonać przyzwyczajenia...
Chyba, że potrenujemy w domu...Szału przestrzennego nie mamy, ale dwa metry sznurka się zmieszczą...;o)
Więc gdybym się długo nie odzywała, to wiedzcie, że sznurek poszedł w ruch i leżymy gdzieś w kącie nim omotani...;o)