poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rodzinna "szklana pułapka"...

     Kiedy wracaliśmy z Wielkiej Wyprawy Urodzinowej dwa i pół roku temu (Księciunio kończył właśnie trzy latka), tradycja nakazywała zatrzymać się na obiadek w pewnej knajpce, tuż przy Zakopiance...
     Odkryta lata temu i wypatrywana uważnie (zjazd był ukryty wśród zieleni), zachwycaliśmy się owym gastronomicznym przybytkiem nieodmiennie...
     Świeże, dobre jedzenie...Ogromne porcje i bardzo przyzwoita cena...Prosty przepis na klientów...
     Niestety, przebudowa Zakopianki spowodowała, że Knajpa pozostała na uboczu...
     Wtedy jednak, miewała się dobrze, a na brak klientów Obsługa nie narzekała...
     Pora "obowiązkowej zupki" była dobrym pretekstem, żeby znowu wpaść w odwiedzinki...
     Siedzimy przy stoliku z widokiem na drogę, popijamy soczki oczekując na zamówienie, nagle...Trrrrach !!
Znajomy dźwięk !!
     Jak na Dziadków przystało powinniśmy wpaść w totalną panikę i narobić ogromnego zamieszania...
Powinniśmy ??
     Spoglądamy na siebie z Panem N. i uśmiechy wykwitają nam na ustach...
     Ze stoickim spokojem prosimy, żeby Księciunio wypluł spory kawałek szkła, który trzyma w ustach...Z dłoni zabieramy Mu szklankę ze sporym ubytkiem w naczyńku...Sprawdzamy, czy "gryz" został w całości "oddany"...
     Kątem oka widzę przerażenie na twarzy Pani Bufetowej...Uśmiecham się uspakajająco...
     - Może być soczek w kubeczku ?? - pytam Wnuka...
     - Tak, Babciu...- odpowiada z tym swoim uśmieszkiem...
     - Tradycja nie ginie...- wtrąca się Dziadziuś...
I wybuchamy śmiechem...
W tym momencie dzwoni komórka...Pierworodny...
     - Kiedy planujecie powrót ?? - pyta...
     - My już trzy godziny wracamy...- wyjaśniam...- Teraz mamy popas na zupkę...Młody właśnie ugryzł szklankę...
     Pierworodny wybucha śmiechem...
Był rok 2017...
     Równo trzydzieści lat temu, mieszkaliśmy jeszcze w Rodzinnym Mieście, a na ulubione spacerki z Pierworodnym chodziliśmy do Supersamu przy Targu...A właściwie do Pijalni soków...
     Syn uwielbiał soczek marchewkowo-truskawkowy...Tam był pierwszorzędny !! Świeżutko robiony...
     Po trzeciej wizycie w tym przybytku cała Obsługa wiedziała, że jesteśmy wyjątkowymi Klientami...
Soczek musiał być lany do specjalnego kubeczka, który przynosiliśmy ze sobą...
     Pierworodny trzykrotnie "pożarł" szklanki !!
     Wtedy też reagowaliśmy śmiechem, a nasza uwaga była kierowana na "całość" ugryzienia...
Był rok 1987...
     Właściwie można by uznać, że wyrodni Rodzice, zostali wyrodnymi Dziadkami...;o)
Cofnijmy się jednak jeszcze odrobinę...
     Baba Jaga z Mamciaśką nakrywały świąteczny stół...Ojciec siedział z Dziadziem Stefanem w kącie...Wujek Wojtek przygrywał na akordeonie...Wujek Andrzej kończył książkę na swojej kanapie...Ja kręciłam się jak fryga po całym mieszkaniu i wszędzie było mnie pełno...
     - A szklaneczka dla Pajdulinki ?? - zapytała Mamciaśka...
     - Jest !! - i Dziadzio Stefan sięga do witrynki po "musztardówkę"...(pamiętacie ??)
     Szkło "musztardówek" było tak grube, że nawet walenie nimi po ścianach i podłogach nie powodowało uszczerbku...
     - Mało nie narobiłem w spodnie jak ugryzła tamtą szklankę...- wyznaje Dziadzio Stefan...
     - W domu już kilka ugryzła...- uspakaja Mamciaśka...
To fakt...
Nawet pamiętam ten zgrzyt szkła w zębach...;o)
Był rok 1967...
     Po latach się dowiaduję, że specjalistą od pożerania szklanek był mój Ojciec i mój Chrzestny...
     Opowieści z dzieciństwa, z pikantnymi szczegółami nie było, bo i o szklanki było trudno, ale kiedy byli w wojsku, zakładali się o to "pożeranie" szklanek i mieli z tego niezły "biznes"...
Umieli ponoć "pożreć szklankę"  do denka...
     Genetyka ??
Były lata 1950-1954...
     Pewnie zaczęli by karierę "Szkłożerców" wcześniej, gdyby szklanki były ogólnodostępne...;o)
Tylko że...Hmmm...
     Wszyscy byliśmy "Powielaczami" !!
     Niewątpliwym Numerem 1 tej dziwnej, genetycznej tradycji, był Bieszczadzki Dziadek !!
I pewnie sprawa by się nie "rypła", gdyby nie Bieszczadzka Babcia...
     Kiedy Ojciec z Chrzestnym mieli pewnego dnia fazę na wspominania, a wszyscy wsłuchiwali się w Ich opowieści z zapartym tchem, z babcinej piersi wyrwało się prawie szeptane...
     - Jaki Ojciec, tacy Synowie...
Czyli ??
     "Szkłożercami" jesteśmy już ponad sto lat !! Grubo ponad sto lat !!  

18 komentarzy:

  1. W mojej rodzinie też są szklankożercy! Do dziś po rodzinie krąży historia o tym, jak pani w kawiarni postawiła przed nosem kuzynowi herbatę. Zanim wujek zdążył powiedzieć "czy może mu pani podać w jakimś garnuszku?", szklanki już nie bylo...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to się mówi - genów nie wydłubiesz ;)i rośnie Wam kolejne pokolenie "szkłożerców" ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To już nie tradycja, a rodzinna klątwa;-)
    Aż strach was w gości zapraszać, na szczęście sporo mam kubków:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też znam niejednego szklankożercę, ale w naszej rodzinie jakoś takowych brak... Pozdrawiam serdecznie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe!!!
    Jak mój najmłodszy brat jadł tynk, to mówiono, że wapna mu brakuje. Może Wam też czegoś brakuje, tylko czego?
    W naszej kuchni był taki dziurawy szlaczek na wysokości paluszków mego braciszka ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale z Was gryzonie! Nie kaleczycie się przy tym? Trzeba sięgnąć do dawnych wzorców, kubeczki z drewna kupować/robić.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mija w wieku przedszkolnym !! ;o) Nie wiem jakim cudem, ale nikt nie odniósł obrażeń...;o)

      Usuń
  7. Fajne są takie rodzinne anegdoty, dopilnujcie, żeby wnuki też je znały. To takie rodzinne cenne dziedzictwo.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak to miło poczytać takie dykteryjki w ten ponury czas. Moja przyjaciółka powiadała "gdzie się tłucze, gdzie się leje,zawsze się dobrze dzieje", a ja parafrazując to powiedzonko powiem: tym, którzy szkło gryza niechaj zawsze się dobrze dzieje. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mój młodszy syn w gościnie tez ugryzł szklankę ale było więcej kawałków i krew się lała.Oj najedlismy się strachu.Pozdrawiam serdecznie Marta uk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Martuś !! Wasze przerażenie mnie nie dziwi, bo strach pomyśleć ile nieszczęść może spowodować takie ugryzienie...;o)
      Dziwi mnie, że przez tyle pokoleń nikt z nas nie okupił tego "nałogu" nawet jedną kropelką...;o)

      Usuń