sobota, 29 czerwca 2019

Czerwiec miesiącem róż ??

Rosarium spisuje się na medal...Wysiadam z samochodu i banan wypełza na twarz...

Jakość kiepska, ale zapach powalający...
To też rózie, tylko malusieńkie...
Imieninowa kwitnie ponownie...

Ta startuje w różanej olimpiadzie...
Pierwszy kwiat, imieninowej, pnącej...
Cytrynkowa ledwie dźwiga ten ciężar...
A to olimpijska medalistka...
Róża twardzielka, wystawiona na zachodnie wiatry...
Imigrantka, szukała nowego domu...
Czyżby czerwiec był miesiącem róż ??
Nie do końca...
Tym razem show skradły...


Te, to dopiero się popisują !!
A kolejne tylko czekają na "detonację"...;o)
To może czerwiec miesiącem lilii ??

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Nie mamy gruszy...

Powykrzywiana stała w sadzie,
strasząc suchymi konarami,


pień zharatany od piorunów,
koroną sypała gruszkami.


Przez cztery lata w pocie czoła,
lepiłam rany starej gruszy.
Przyciąć konary jeszcze trzeba,
może owocowanie ruszy ??
Rok temu to nam się udało !!
Grusza jak panna na wydaniu,
darami swymi tak sypnęła,


że spory trud był w ich zbieraniu.


Ale w owocach swych ukryła,
smaki dzieciństwa dziś nieznane,
bo rosła dzika, zapomniana,
a jej konary niepryskane.
Za każdym razem na jej widok,
uśmiech wypływał na me usta,
czy się kwieciła różowato,
czy już po zbiorach stała pusta.
I wiatr zakręcił Wrzosowiskiem,
pień stary dłużej nie wytrzymał.



Na Wrzosowisku wieje pustką,
bo starej gruszy już tam nie ma.


Pozostawiła korzeń w ziemi,
z którego słodycz swą czerpała,
i mały odrost przy pniu starym...


Czyżby: Wciąż żyję !!! - nim wołała ??

środa, 12 czerwca 2019

Wszystko jest cacy...

     Ja wiem, że większości moich Czytaczy ta rozrywka jest obca ( co świadczy o niewątpliwej inteligencji Osób tu zaglądających), ale doszłam ostatnio do bardzo odkrywczych wniosków...
     Powszechnie wiadomo, że nasza Służba Zdrowia (czytaj: "chora służba") jest mało wydolna (delikatnie mówiąc) i od przynajmniej trzydziestu lat boryka się z systemowymi trudnościami...
     NFZ (czyli, kolejny twór do wyprowadzania pieniędzy), ogłasza co kilka lat jakieś odkrywcze rozwiązanie, ale "kołderka jest za krótka", czyli z "próżnego i Salomon nie naleje"...
     I kiedy pewnego dnia wgapiałam się tępo w TV, przesuwając w palcach kordonek (bo właśnie mnie dopadła wena twórcza), olśniła mnie myśl tak prosta, jak "konstrukcja druta"...
To się dzieje !!
Znaleźli rozwiązanie !!
Bez fanfar i ogłaszania kolejnej reformy...Bez błysku fleszy i wywiadów...
     Znaleźli rozwiązanie na nasze problemy zdrowotne (a przynajmniej na ich część), skrócili kolejki do specjalistów i...To wszytko bez nakładów finansowych...Mało, że bez...Wszystko w cenie abonamentu...;o)
Jak to działa ??
     Na apatię, depresję, stany lękowe, a nawet autyzm, zalecałabym oglądanie wiadomości na TVP !!
     Takiego ładunku pozytywnej energii nie przyniesie Wam żaden specjalista, żadna terapia...Wszystko jest tak piękne, tak malownicze, tak radosne, że żadna depresja tego nie wytrzyma...
     W celach prozdrowotnych powtarzają najbardziej optymistyczne informacje po kilka razy, dla utrwalenia...
Terapię można stosować od bladego świtu, aż po ciemną noc, więc nie ma potrzeby dopasowywania terminów...
     A że zdrowie psychiczne w Narodzie ma się ostatnio coraz gorzej, to dla równowagi znaleziono również rozwiązanie dla Osób z przeciwnego "bieguna"...
     Na nadmierne stany euforyczne, nadpobudliwość, a nawet ADHD zalecałabym oglądanie informacji na TVN !!
     Dawka złych wieści, dramatycznych wydarzeń i przysłowiowej "czarnej du.." jest tak porażająca, że każdego "nerwusa" sprowadzą na ziemię...
     Mechanizm przekazów jest właściwie prosty...To taka "kocia technika"...
     Jeśli na TVP pokazane jest coś, co można uznać za sukces, TVN bierze tego samego newsa i odwraca "kota ogonem"...
     Przekop mierzei: TVP - sukces logistyczny; TVN - katastrofa ekologiczna.
     500+: TVP - przyrost naturalny i więcej pieniędzy w obiegu; TVN - brak rąk do pracy i przekupstwo polityczne.
     Marsze prorodzinne: TVP - obrona wartości rodzinnych; TVN - atak narodowców.
Można wyliczać w nieskończoność, bo w Kraju wiele się dzieje...
     "Normalnych" (jeśli tacy jeszcze przetrwali) będzie ta retoryka mierziła, ale...
     No cóż...Ta terapia nie jest dla "Normalnych"...
     System ten jest o tyle uniwersalny, że jeśli nawet przesadzi się z terapią "optymistyczną" na TVP, to można w kilka sekund przełączyć się na TVN, bez konieczności rezerwowania terminów...
I to wszystko w cenie abonamentu !!
     Zapytacie co z Polsatem ??
     Na Polsacie idą w tym czasie reklamy...;o)
     Tam z reguły idą reklamy...Można by nawet powiedzieć, że to takie reklamowe "perpetuum mobile"...
Ale i to, po dłuższym zastanowieniu, można uznać za terapeutyczne...
     Polsat ćwiczy w Widzach, dawno zapomnianą cnotę, cnotę cierpliwości...;o)
     Nadawcy przejęli ciężki trud terapeutyczny...Właściwie "po angielsku"...
     NFZ odetchnął z ulgą, bo spory problem zszedł był mu z głowy...
     Kolejki w przychodniach zdrowia psychicznego się co prawda nie zmniejszyły, ale pacjentów nie przybywa w zastraszającym tempie...
     Czyli, że TVP ma rację ??
Wszystko jest cacy ??

sobota, 8 czerwca 2019

O tym, jak Księciunio stracił taczkę...

     Od marca Księciunio cierpi...
     Zeszłoroczna, przychylna aura sprawiła, że Księciunio już od marca oczekiwał "otwarcia sezonu" na Wrzosowisku...
Nie pomogły smutne spojrzenia...
Nie pomogło nieśmiało szeptane:
     - Wyprawy dawno nie było Babciu...
Echhh...
     Planowana na kwiecień "ekspedycja płotowa" też skończyła się fiaskiem...
Księciunio rozchorował się kilka dni przed planowanym terminem...
I sama nie wiem, czy bardziej cierpiał przez chorobę, czy przez fakt, że nie może jechać...
     Nawet "Wielka Wyprawa Wrocławska" nie skończyła się jak trzeba...Chociaż był już maj...
Jakby Matka Natura brała odwet za zeszły rok...
     Dopiero pod koniec miesiąca prognozy zaczęły "przemawiać ludzkim głosem"...
Szybki telefon do Misiowych Rodziców...
Jest akceptacja !!
Ale, że Meteorologom jakoś ostatnio, mało wierzymy, więc komunikat głosił...
     - Zapraszamy Cię do Zaścianka...
Bardzo się ucieszył...;o)
Ale kiedy na drugi dzień ruszyliśmy "naguskiem", a trasa była jakoś tak znana...
Aż bał się uwierzyć !!
Ale kiedy uwierzył...
Popłakał się ze szczęścia !!
Babcię z tego wszystkiego też pokapało...
     Wnuk nam na Wrzosowisku rozkwitł...Oczy się błyszczały...Policzki płonęły...Wszędzie zaglądał...Wszystko sprawdzał...Gospodarz !!
     A po kilku godzinach czekała kolejna niespodzianka...
Przyjechał Misiowy Tata i Princeska...
I się zaczęło...


     Tak Wnuki pomagały Dziadziowi budować "świątynię dumania"...;o)
     Potem przyszła pora na rozpakowanie samochodu...


     Trzeba przymierzyć taczki i poczekać, może z tej dużej "coś" spadnie...;o)
Oooo !! Spadło !!


A potem w drogę...

CBA - Czasem Bywam Aniołkiem...;o)

     Oczywiście, biegiem...;o)
     Rośnie nam druga Pomocnica !!
Ale gdzie jest Księciunio ?!
     Księciunio dostał od Dziadzia drewniane ścinki i komplet prawdziwych narzędzi (z wiertarką włącznie)...Siadł na środku piaskownicy i konstruował, budował, wiercił, skręcał...
     Był tak tym pochłonięty, że nawet nie zauważył co robimy...
To byłby Piękny Dzień, gdyby nie pożegnanie...
Księciunio był w rozpaczy !!
A my razem z Nim...


P.S. Princeskę udało się nam "rozładować" do zera...;o) Dwie godziny przed wyjazdem zaczęła robić "papa" i posyłać całuski, a na widok łóżka radośnie się uśmiechała...;o)

środa, 5 czerwca 2019

Powiedz wszystkim...

Przewrotne ??
No cóż...
     Skoro Polska od kilku tygodni żyje tym, o czym większość wiedziała od lat i nic z tym nie robiła...
     Widocznie bez medialnego przekazu, bez wizualizacji, nasza wyobraźnia nie ogarnia takiej ohydy...
Nie, nie będę wypowiadać się na temat filmu...Z prostej przyczyny...
Nie oglądałam i nie zamierzam się wgłębiać w to dzieło...
     Jestem antyklerykałem...Od lat...
     Właściwie, to sama nie wiem od jak dawna...
     I chociaż nie byłam molestowana przez księży ( a przyznawanie się do tego jest teraz na niewyobrażalnym topie), mam swoje powody, żeby tę grupę społeczną omijać szerokim łukiem...

     Byłam kilku, a może kilkunastoletnim dziecięciem, kiedy posiadłam wiedzę, że proboszcz jednej z parafii korzysta namiętnie i systematycznie z usług prostytutki...
Nie miałam pojęcia o znaczeniu tego przekazu...
     Ot, dorośli gaworzyli sobie przy kawie, dzieciak słuchał, rozumki zostały zebrane...
     Dowiedziałam się nawet, pod jakim adresem owa pani pomieszkuje i w jakie dni przyjmuje nobliwego klienta...

     Facet jak facet, ma swoje potrzeby...A każda kobieta wie, że sukienka przed utratą cnoty nie ochroni...

Jakiś czas później pozyskałam kolejną wiedzę...
     Jako dziecię pomieszkiwałam na dziesiątym piętrze...Nasze mieszkanie było drugie w kolejności kolędowania, jeśli ksiądz rozpoczynał "nawiedzanie" od góry...To zonk...
     Jeśli tak właśnie było, to kolęda kończyła się na naszym mieszkaniu, a ministranci targali zalanego w "trupa" księdza na plebanię...
     Ojciec proponował kieliszeczek "księżycówki"...
     Kończyło się na butelce, albo dwóch, i tarmoszeniu "pasterza" do windy...

     Można by uznać, że wina była obopólna...Jeden częstował...Drugi nie odmawiał...Dobrali się...

     Potem miałam rok "zawiasów" w lekcjach religii...Odbywały się one wówczas jeszcze w salkach katechetycznych przy Kościołach...Jako "szkoły średnie" awansowaliśmy na pięterko i otrzymaliśmy katechetę księdza...
     Na lekcje religii przynosił "Trybunę Ludu" (było kiedyś coś takiego) i czytywał nam ją przez godzinę...Na lekcjach religii...
     W moim domu ową gazetę kupowało się tylko wtedy, kiedy był deficyt papieru toaletowego, i służyła zgoła do innych celów...
     Po dwóch miesiącach (co świadczy o mojej świętej cierpliwości) przestałam chodzić na te "lekcje"...Polityka otaczała mnie zewsząd i w Kościele szukałam azylu, a nie propagandy...
     Po roku wróciłam, zmienił się ksiądz, zmieniły się lekcje...Bywało, że dyskutowaliśmy zawzięcie o polityce...Był rok 80/81 ubiegłego wieku...Ale "Trybuna Ludu" odzyskała swoje miejsce w wychodku...

     Mawiają, że nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu...A pedagogami nie wszyscy się rodzą...

     Dobrnęłam do "religijnej matury"...No tak...Byłam rocznikiem, który pisał maturę z religii...Nawet temat pamiętam:
     "Rola Kościoła we współczesnym świecie"...
     Mój harmonogram zajęć był wówczas bardzo napięty, więc z tą moją "pracą" pognałam na plebanię w Wielki Piątek...
     Na korytarzu pachniało pieczonym mięsem...Mnie kiszki marsza grały, bo zawzięcie pościłam...
     Ksiądz otworzył mi drzwi mieszkania, zaprosił do środka i wrócił do stołu...
na stole stał talerz sporych rozmiarów, z malowniczym schaboszczakiem, ziemniaczkami i zasmażaną kapustą...
     Ten sam ksiądz, na wieczornym czuwaniu wygłosił piękną mowę nad "grobem" o umartwianiu i pokucie, o postach i jałmużnie...

     Słowa nic nie kosztują...Mówił do tłumów...Jego "post" widziało ledwie kilka osób...

     Ślubu udzielał nam pijany ksiądz...Przez całą przysięgę kręciłam głową to w lewo, to w prawo, usiłując ominąć wdechem jego wyziewy...Bez alkomatu można było stwierdzić, że wydycha przynajmniej ze dwa promile, a ja z kościoła wyszłam na niezłym gazie...

     W tej samej parafii chrzciliśmy Pierworodnego...Ustawieni w rzędzie przed ołtarzem, bo zebrało się nas dwanaście rodzin, oczekiwaliśmy na księdza...Spóźniał się...
No cóż...
Każdemu zdarza się spóźnić...
     Wszedł niepewnym krokiem i ruszył w stronę dzieci (to nie był ten "ślubny egzemplarz")...
     Na nieszczęście, miał przed sobą dwa stopnie, które w czasie mszy służyły za klęczniki, i walnął...
     Dobrze, że Pan N. stał na "zawietrznej" to ochronił swoimi plecami becik i naszego miesięcznego Synka...Refleks to On zawsze miał...
Ci co stali obok oberwali rykoszetem...

     Ot, ludzka słabość...Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem...Toż ksiądz też człowiek...

     Potem była nowa parafia, nowy proboszcz...
Bardzo się zaangażował w życie swojej "trzódki"...
Już nie żyje, więc pominę milczeniem owo zaangażowanie...
     Ale mieliśmy wikarego, ponoć był cudnej urody (choć nie w moim typie, bo brodę miał bujną, a ja brodatych nie tolerowałam od zawsze) i ten właśnie wikary "zmalował" dzieło "pięknej" urody...
     Wdał się w romans z dzieciatą mężatką...
     Mąż wyjeżdżał w delegacje (dosyć regularnie), to się wikary zaangażował w "opiekę" nad jego żoną...
     Kiedy już całe osiedle huczało o tym fakcie, to i do męża-nieszczęśnika echa dotarły...
Postanowił iść na plebanię i z wikarym się rozmówić...
Poszedł, a i owszem...
Ale tam chętnych do rozmowy nie znalazł, proboszcz mu deską walnął w łeb, zanim się chłopisko zorientowało, a na Policji zgłosili czynną napaść owego zbója...
     Facet miał 1,7m wzrostu i jakieś 60 kilo wagi...
     Proboszcz 1,8m / 100kg...
     Wikary 1,9m / 90kg...
Napadł to i oberwał...
     Ale, że w małym ciele, wielki duch drzemie, to facet zrobił obdukcję...
     Miał "ryło" obite niemiłosiernie, nos złamany, stłuczoną wątrobę i nerki, i kilka żeber do zrośnięcia...
I to wszystko od jednego ciosu deską z tyłu ??
Cud zaliczony...
     Przez kolejny tydzień proboszcz wygłaszał płomienne mowy o przebaczaniu bliźniemu i o słabościach...Kółka różańcowe klepnęły kilka koronek w intencji "zgody w parafii"...A księża wycofali doniesienie, bo im znajomy prawnik tylko nad dowodami głową pokiwał...
     Wikarego przeniesiono do sąsiedniej parafii (gdzie po krótkim wyciszeniu też nawywijał, a potem dostał probostwo), procedury kościelne zostały zachowane...
     Rodzina się wyprowadziła, a potem rozpadła...Tak bywa...

     A potem, na własnej skórze się przekonałam, że ksiądz potrafi patrzeć w oczy, siedzieć przy jednym stole i kłamać...Potrafi manipulować i przeinaczać tak pokrętnie, że doszłam do wniosku, że w seminariach to musi być jakiś konkretny przedmiot, na którym tego uczą...

     Przez te wszystkie lata miałam w pamięci pewną rozmowę...

     Jako dziecko lubiłam chodzić (albo zostawać) po mszy i przyglądać się godzinami jak promienie zachodzącego Słońca igrają w witrażach...Nawet przez lata marzyłam o byciu witrażystką, bo wydawało mi się to magiczne...(Rodzice stwierdzili, że to nie zawód tylko fanaberia)...
     Pewnego dnia na mojej ławeczce przysiadł stary Ksiądz, Proboszcz naszej parafii...
     - Coś się stało ?? - zapytał...
     - Nie...Ja tylko na światełka patrzę...- odpowiedziałam...
     I zaczęliśmy rozmawiać o tych zaczarowanych światełkach, o Bogu, który bardziej kocha jeziora i góry, że "poczuć" mocniej można na spacerze w lesie i patrząc na deszcz za szybą, niż w najpiękniejszych nawet świątyniach...I o tym, że wiara nie polega na bezmyślnym klepaniu pacierzy, ale właśnie na takich ulotnych chwilach jak "moje światełka"...
     Już wtedy wiedziałam, że nasz Proboszcz jest wspaniałym człowiekiem...Latami walczył o kościół...Był tyle razy zamykany w areszcie, że chyba więcej czasu spędzał "na dołku" niż na plebanii...Wiedziałam, że obrywał pałką (i nie tylko)...Że kiedy nadchodził "czas walki" stawał pierwszy, a ludzie szli za nim...Że kiedy "aresztowano" nasz kościół (drzwi zablokowano łańcuchami), Proboszcz został w środku, a cała dzielnica zbiegła się na plac z pomocą...
Właśnie ten Człowiek ukształtował moją wiarę...
     Bóg nie potrzebuje pośredników...
     Bóg nie potrzebuje świątyń...
     To my ich potrzebujemy, my to tworzymy, my budujemy, my organizujemy...
My, Ludzie...
     Jak okrutny potrafi być człowiek ??
     To okrucieństwo jest niewyobrażalne !!
Ale krzywdzenie najsłabszych...No cóż...
Tego nie załatwi żadna spowiedź, klasztorna pokuta, czy boskie przebaczenie...Tego nie załatwią żadne paragrafy...
     Bydlakiem trzeba się urodzić...  

niedziela, 2 czerwca 2019

Maj - miesiącem tysiąca róż...

No dobra...
Może tysiąca jeszcze nie było, ale brakowało ledwie ciut, ciut...
Ale po kolei...
     Najpierw były imieninowe róże od Pana N. ...
     Osobiście wybrane i pokochane zaraz "od pierwszego wejrzenia"...


Biała, która nie lubi się fotografować, ale za to pięknie pachnie...


Czerwona, która dopiero mości sobie stanowisko...
     A że po imieninach jest zaraz Dzień Matki, więc róż przybyło...


Tym razem bez korzonków...;o)
Ale dzielnie trwają na wazonowym posterunku już tydzień, więc oko cieszą...
     Do darowizn różanych przyłączyło się Wrzosowisko...


To jest "Pączkowa"...Tak pachnie, że ją w całym sadzie czuć...


     A to "Dzikuska"...Właśnie zaczyna swój popis...Mam nadzieję, że poczeka na mnie z głównym występem...
     Maj był różany...
     Czerwiec pewnie też będzie, bo krzewy pięknie pąkami okryte...
Jaki jeszcze był maj ??
Właściwie, do luftu...


     Ale mimo zapowiedzi, Wrzosowisko uniknęło kataklizmów...Byliśmy dokładnie na granicy frontów...
     Po prawej burze, ulewy i wichury...Po lewej błękit i niemiłosierny skwar...My w środku...
     Praca na wyrywki...Chowanie narzędzi...Wyjmowanie narzędzi...Wychodzenie w pole...Bieg z pola...
     Gdyby nie te róże...
Echhh...;o)