poniedziałek, 26 lutego 2018

Zwycięstwami zachłystujemy się wszyscy...

     Igrzyska, Igrzyska...I po Igrzyskach...
Tyle by można w tym temacie napisać...
     No fakt, Skoczkowie spisali się na medal, chociaż po pierwszym konkursie to bliżej nam było do płaczu niż do euforii, ale się spisali...
     A reszta Reprezentantów ??
Ponoć, poniżej oczekiwań...
Poniżej czego ??
     Kwalifikacje do Igrzysk szły nam ciężko...Każdy kto choćby rzucał okiem na sportowe nowinki wiedział to od kilku miesięcy...Nie było spektakularnych "Objawień", nie było "trzymania formy", niektórym się udało, niektórym nie...
     Sport (jakikolwiek), to nie bułka z masłem, ale wyrzeczenia, pot i łzy...
     Na zawodach widzimy tylko "wisienkę" z tego tortu...
     Kilka tygodni przed Igrzyskami rozpoczęło się medialne "dmuchanie"...
"Wydmuszka" powoli rosła...
     Z przepiórczego "jaja" najpierw zrobiło się kurze, potem gęsie, a kiedy Nasi maszerowali w Korei z dumnie powiewającą flagą, w Kraju "wydmuchano" im wyniki na miarę strusiego zarodka...
Oczekiwania sięgały zenitu...
     Dziennikarze przestali zauważać, że ten i ów wśliznął się na Igrzyska "bocznymi drzwiami", że niektórzy z trudem uzyskiwali "minimum", a kariery niektórych mają się raczej ku zakończeniu, a nie szczytowi...
     Za nazwiska nikt medali nie przyznaje...Za Kraj pochodzenia też nie...
     I nagle nastąpił konkurs na "normalnej" skoczni...
Chwile zgrozy narodowej...
No bo jak to ??
Bez medali ??
     - Niech się Horngacher powoli zacznie pakować...- skwitowałam...- Tego Mu nie darują...
     Z niechęcią spoglądałam na Dziennikarzy, którzy dręczyli Chłopaków idiotycznymi pytaniami...
     "Nadepnięta wydmuszka" zachrzęściła...
     Potem były kolejne występy, kolejne "wtopy" i po kilku dniach było wiadomo...
     Potęgą łyżwiarską nie jesteśmy, narciarską też nie...
Retoryka dziennikarska się zmieniła...
Jakby panujące w Korei chłody ostudziły rozgrzane do czerwoności czerepy...
     Sukcesem stały się "same starty", "poprawienie życiówek", "kwalifikacje do ćwierć, czy półfinałów"...
Można ??
Można...
     Skoczkowie "uratowali" posadę Trenera...
     Polska została wpisana na "listę medalową"...
Ufff...
     Niektórym Sportowcom oberwało się personalnie na FB, Twitterach, czy innych Instagramach...
Za co ??
Za jajo...
A właściwie, za wydmuszkę...
     I wracamy do tematu, który gościł tak niedawno w gordyjskich progach...
     Nie ma "Brylantów", jeśli "Diamenty" nie zostaną oszlifowane...
Nie mamy tras alpejskich, nie ma alpejczyków...
Tor łyżwiarski jeszcze "pachnie farbą", bo ledwie co powstał, więc nie ma co mówić o "narybku", bo nawet "ikry" nie mamy...
Takie "Babole" z charakterem jak Justyna, trafiają się jeden na pokolenie, albo rzadziej...
W skokach się poprawiło...Dzięki Adamowi...
Ot, i cała tajemnica...
     A, że przed nami kolejne sportowe zmagania, więc uprzejmie proszę Dziennikarzy...
     Sprawdźcie statystyki...Zważcie słowa...Napijcie się zimnej wody...
     Rozpocznijcie transmisje od słów: "Mamy realne szanse na..."
Porażki i tak bolą...Najbardziej Sportowców...
Zwycięstwami zachłystujemy się wszyscy...

P.S. Na marginesie dopiszę, że w tym roku dostaliśmy znowu dotację w wysokości trzech tysięcy złotych...Szał...Już się nawet z tego nie śmiejemy...

piątek, 23 lutego 2018

Historyczny kogel-mogel...

     Jestem "egzemplarzem" z pokolenia "rozbudowy"...Widywałam kamienice posiekane seriami z karabinów, biegałam w lejach po bombach, a nawet miałam wielki zaszczyt poznać Ludzi, którzy walczyli...
Z tymi, którzy narażali życie z karabinem w ręku, i tymi, którzy prowadzili "cichą wojnę" (organizowali ruch oporu, kolportowali prasę, pomagali w obozach)...
Może to właśnie relacje tych Ludzi ( wbrew przyjętym normom nie dzielę Ich na "prawomyślnych" i "lewomyślnych") i tym szczątkowym obrazom wiem jedno...
     W czasie wojny nie ma zwycięskich Narodów, nie ma Narodów bez skazy, nie ma narodowego bohaterstwa...
     To Jednostki czynią to, czym może szczycić się Naród...Albo się wstydzić...
     Może dlatego polityczna i medialna "wojna". której jesteśmy świadkami tak mnie mierzi...
     Mój Bieszczadzki Dziadek i Rodzina przetrwali wojnę tylko dlatego, że dokwaterowany Im niemiecki Żołnierz dzielił się swoimi racjami, a kiedy odchodził pozostawił suchy prowiant na kilka dni...
     Czy to coś zmienia w wymiarze nieszczęścia jakie Niemcy ściągnęli na całą niemal Europę ??
Nic...
     Jeden Człowiek pomógł przetrwać kilku Osobom...
     Nie doczekał się ani pomników, ani drzew pamięci, ale jak widzicie pamiętam...
     Dziadkowie też pamiętali, do końca swojego życia modlili się za Niego...
     W tym samym czasie, wpadali do ubogiej chatki Partyzanci i skrupulatnie opróżniali garnki...
Zbrodniarze ??
To byli tylko głodni, zmarznięci Ludzie, którzy postanowili walczyć...
Wojna jest temu winna...
Tylko ona...
     Żyjąc w czasach pokoju nie mamy pojęcia o priorytetach i odczuciach jakie Ludźmi kierowały...
     Sowieci jak wkroczyli to zabrali wszystko (pisałam Wam kiedyś o trzynogiej kozie)...
W tym zestawieniu jakoś dziwnie to wygląda...
     Ale życie pisze nie takie scenariusze...
     Dziadzio Stefan cudem uniknął śmierci, stojąc pod murem straceń wraz z dziewięcioma Sąsiadami...
     Pamiętam tylko, że Niemcy weszli nad ranem do mieszkań i wywlekli Mężczyzn z domów...To właśnie wtedy Mamciaśka wyrwała się Baby Jadze i z płaczem rzuciła się do swojego Taty...Sąsiedzi zawsze twierdzili, że to Ona uratowała Im życie...
Jak było na prawdę, nie wiem...Wszyscy wojnę przeżyli...
     A potem w rodzinnej historii zapisał się pewien radziecki Żołnierz, który rozkochał się w Mamciaśce grzebiącej patykiem w piasku, i to przez Niego dostała swoje imię...Taniusza...
     Ten też podrzucał jedzenie, słodycze, a nawet strugał zabawki...
Ot, trafił się Człowiek...
     Czy umniejsza to znaczenie zbrodni Katyńskiej, albo niweluje gwałty czynione na Polkach ??
Nie...
     W czasie wojny i w czasie pokoju, można być dobrym człowiekiem, złym człowiekiem, albo człowiekiem nijakim...
     Nijakich zawsze jest najwięcej...
     Odseparowanych od rzeczywistości, żyjących z dnia na dzień, czekających aż "ktoś" skończy koszmar...
     To oni po latach "oceniają" najgłośniej...
     Nie zmienia to jednak faktu, że wojny są złem samym w sobie i żaden Naród nie wychodzi z nich zwycięskim...
     Dobrzy zostają Bohaterami...
     Złych wspomina się ze wstrętem...
     Ważne by Ich wspominać...I tych dobrych, i tych złych, żeby świadomość nie umarła, żeby nie zachłystywać się własną "martyrologią" lub "bohaterstwem"...
     Generalizowanie niczego nie zmieni...
     A historii nie zmieni na pewno...

wtorek, 20 lutego 2018

Walentynkowy sweterek...

     To był bardzo intensywny tydzień...
Tydzień walentynkowy...
     Zaczął się od urodzin naszej Synowej, które świętowaliśmy "na odległość" i telepatycznie przesyłaliśmy do Niej najlepsze życzenia...
     Potem Gordyjka miała do załatwienia pewną "służbową" sprawę urzędową, więc postanowiła pójść "z buta", co zaowocowało Wielką Wyprawą Urzędową, a gordyjski kręgosłup zgłosił zdanie odrębne i zaznaczył, że urzędów nie lubi...
     Potem były "wielkie zakupy", ale to norma...
     Potem były Walentynki w Krakusowie...
     Potem wyprawa na łyżewki, z kompletem moich Chłopaków...
     Potem cudne trzy dni babciowania (że o dziadkowaniu nie wspomnę)...
I nadszedł dzień Księciuniowego powrotu do domciu...
A skoro było to w samym środku Walentynek...
Musiał być prezent dla Najważniejszej Walentynki...
     Lutowy sweterek...


Letni sweterek z kółeczek...
     I chociaż Babcia wielką miłośniczką różów nie jest, to kolorek jest dla Princeski idealny...
Spodoba się ??
Zobaczymy w lecie...
     Szwy babcia pociągnęła "wierzchem", żeby nic nie uwierało...;o)

niedziela, 18 lutego 2018

Łyżewki są fajne...

     Jesteśmy Mistrzami manipulacji !!
     I chociaż Przeciwnik jest Nielotem, to czujemy wielką satysfakcję z tego "zwycięstwa"...
     Od października kombinowaliśmy zbiorowo, jak zorganizować wspólną wyprawę na łyżwy, żeby Pierworodny "załapał punkty" u Księciunia, i żeby zakończyć nasz "patent" na fajne wyprawy...
Udało się !!
     Najpierw Tata przywiózł Księciunia do Dziadków zaraz po wizycie u Doktora i zostawił (a nie zabrał, przerywając świetną zabawę)...1 punkt
     Potem Tata przyjechał z Księciuniem do Dziadków i siedział do wieczora, zjadł wspólny obiadek, miał czas obejrzeć wszystkie zabawki, a nawet chwilkę się pobawił...1 punkt
     Ale zbieranie punkcików "w detalu" trwałoby wieki, gdyby nie to...


A właściwie to...


Babcia mówiła prawdę !!
Tata umie jeździć na łyżwach !!
Tata umie trzymać i wozić !!
Tata umie szybko !!
     100 punktów dla Taty !!
     Księciunio był zachwycony...
Lodowiskiem w Zaścianku (bo mniejsze niż katowickie i muzyka gra cichutko)...
Towarzystwem Tatusia...
I czekoladą w termosie...;o)
     A kiedy, na drugi dzień Tatuś przysłał Babci na maila to...


Księciunio ze smutną minką zauważył...
     - Ale nie widać Tatusia...
     Komunikat został przekazany z prędkością światła i złapał Tatusia po lądowaniu (co zaowocowało odpowiednimi fotkami)...
     - Biedny Tatuś tam sam jest...Ja mam Babcię i Dziadziusia...Princeska ma Mamusię...A Tatuś nie ma nikogo !! - to było piękne...
     Księciunio zauważył, że ta "Tatusiowa praca" to nic fajnego...
     No to Tatuś cały dzień pokazywał na fotkach gdzie jest, żeby Księciunio też tam mógł "być"...

Najfajniejsze były dźwigi, które Księciunio pięknie policzył po angielsku...
Już noc, a Tatuś jeszcze w pracy...
Tatuś idzie do Hotelu...
Ojej !! Całkiem już ciemno !! Tatuś idzie do domku ??
Tatuś zgarnął za każde zdjęcie przynajmniej po 10 punktów...
     Na drugi dzień w rozmowach pojawiła się Mamusia...
     A kiedy układał klocki, okazało się, że Princesce by się podobało...
Mamusia okazała się bardzo ważna...
Za Princeską zatęsknił...
Ufff...
     Pierwszy raz nie było "walki" przy ubieraniu...Nie było płaczu w samochodzie...Nie było totalnego rozżalenia...Nie było rozpaczy przy pożegnaniu...
     Dziadkowie z uśmiechami wracali z Krakusowa...
     Łyżewki to jednak fajna rzecz...;o)

środa, 14 lutego 2018

Orzechowe kopytka i pierogi z orzechami...;o)

     - W sobotę wieczorem pojedziemy do Krakusowa...- oświadczył pewnego wieczoru Pan N.
     Spojrzałam na Ślubnego jak kompletny gamoń, bo nijak nie ogarniałam makówką tego komunikatu...
     Dlaczego akurat w sobotę, skoro plan dziadkowania był już zatwierdzony i opiewał na niedzielę ??
     Dlaczego my tam, skoro Księciunio miał przybyć z Pierworodnym, bo w planach była demonstracja Nielotowi umiejętności łyżwiarskich Tatusia ??
     Dlaczego po planowanych na sobotę zakupach mamy się jeszcze gdzieś pchać ??
Hmmm...
Klasyczny gamoń...
     - Na świętowanie walentynek jedziemy !! - zadźwięczał Ślubny kagankiem oświaty...
Orzesz...(ko)
     No to pojechaliśmy...
Krakusowa nigdy dość...
Szczególnie Krakusowa wieczornego...;o)
     Był oczywiście spacerek pod "Wafelkiem"...

 

     Potem było niespieszne człapanie Grodzką, na której tłum był taki, że w całym Zaścianku o tej porze nie ma tylu Ludziów...A na dodatek minęła nas zaczarowana dorożka...


Echhh...
     Gałczyński to "komplet" widział, a my tylko dorożkę...
     Ale Adaś stał w całości...


     Troszkę w tych ciemnościach schowany, jakby zawstydzony...Może go gołębie przyozdobiły ??
Reszta prezentowała się normalnie...
     Sukiennice...


     Mariacki...


     Knajpki w zimowym plenerze...


     I pewna Chudzinka, która na tym Rynku ma już milion sto tysięcy zdjęć...


No i cel podróży...
     Tradycyja...


     W piwnicznych wnętrzach miał się odbyć wieczór z folklorem...
     Miało być śpiewanie "krakowiaczków"...Miało być dreptanie w kółeczku...
I było...;o)
Trochę mało, ale było...
     Szkoda, że Autorzy tego fajnego projektu jakoś sami go lekceważą, bo szacunek tym młodym Ludziom się należy...
Choćby za to, że chce Im się przebierać w regionalne stroje, że chce się Im ćwiczyć, że na skąpym terytorium nie odnoszą żadnych urazów, chociaż całkiem nieźle wywijają ( z Gośćmi też)...
Jest jeszcze coś...
     Totalny brak organizacji i synchronizacji...
Niby u Artystów to normalne...
     Kiedy Zespół zaczął "rozpalać" Gości, Kelnerzy przynieśli poczęstunek...
Pierogi...
     Dla nas norma, ale spore grono Obcokrajowców zareagowało z entuzjazmem...
Ale Zespół grał, mobilizując do śpiewania...
Więc Zespół grał, Goście śpiewali, pierogi stygły...
Kiepsko to wyszło...
     Podobnie rzecz się miała z półmiskami mięs...
Ledwie Zespół zaczął grać, Kelnerzy wnieśli posiłek...
Jeść, czy śpiewać ??
Oto jest pytanie...
No to Zespół zaprosił wszystkich do tańca...
Koniec marzeń o ciepłym posiłku...
     Porzucone opiekane ziemniaczki, kopytka, zasmażana kapusta i mięsa, spoglądały smutno w naszą stronę...
     A kiedy wszystko już należycie wystygło, Zespół podziękował, pożegnał się i zniknął...
Po angielsku...
Bo byliśmy, rzecz jasna, w mniejszości...
     Kraków od lat "nie kocha" polskich Turystów...Polski Turysta jest niedochodowy...
     Bo właściwe, po co taki Turysta przyjeżdża na wieczór z folklorem, skoro tutaj się wychował ?? Po kie licho chce wcinać kopytka i pierogi, skoro domowe najlepsze ??
     Jesteś polskim Turystą, to siedź w domu, a na wycieczkę to jedź sobie do Chorwacji, albo na Węgry...
Od lat tego doświadczam...
     Ale wiecie co mnie rozbawiło najbardziej ??
     Kiedy spytaliśmy o zawartość półmiska, a przesympatyczna Dziewczyna miała problem aby nam przedstawić ją po polsku, bo tak miała głowę napchaną angielszczyzną...;o)
     Trochę pośpiewałam, trochę potańczyłam, zjadłam zimne pierogi i zimnie kopytka...Ale wszystko było doprawione orzechowymi oczkami Pana N., więc wieczór był piękny i udany...;o)

piątek, 9 lutego 2018

Tablica Mendelejewa...

Kiedy pojawia się pytanie:
     "Gdybyś mógł wybierać, to jakim zwierzęciem chciałbyś być ??"
Odpowiedzi są z reguły klasyczne...
     - Kotem - bo chodzi własnymi drogami...
     - Psem - bo to wierny przyjaciel...
     - Koniem - bo gracja i ten wiatr we włosach...
     - Motylem - bo to piękno i ulotność...
Bardziej ambitne jednostki zahaczają o lwa, panterę, albo orła...
     Nikt jakoś nie chce być mróweczką, dżdżowniczką, czy żuczkiem gnojarkiem...
     A przecież rozwiązanie tego dylematu od lat jest znane...
Jesteś tym, co jesz...
Poniekąd...
     I nie zamierzam wcale toczyć walk bratobójczych z Wegetarianami, Weganami, czy Mięsożercami...
     Wpadła mi do czerepu pewna myśl i postanowiłam ją uzewnętrznić...
     Kiedy byliśmy szczęśliwymi posiadaczami czworonoga o szlachetnym tytule "Cezary", wielokrotnie spotykaliśmy się z jego dziwnymi reakcjami na widok "paszy" w misce...
     Czasem zawzięcie na nią warczał (jakby chciał przystąpić do ataku), czasem kulił ogon i uciekał w popłochu (jakby miska szczerzyła kły ociekające krwią)...
Zachowania te wkładaliśmy do przegródki: " rozpuściliśmy sierściucha ponad miarę" i wymienialiśmy zawartość miski...
     Kiedy podobne zachowanie zaobserwowaliśmy u Filipa, dało nam to do myślenia...
     Psisko na ciągłej "diecie", brzuszysko bliżej kręgosłupa niż ziemi, więc dlaczego ??
     A Filip kładł się przy pełnej misce i z wyrzutem wielkim wodził za nami oczami...
I nie ruszył...
Bywało, że osy się skusiły...
     Po trzech latach bytowania na Wrzosowisku zakładamy, iż to jest właśnie przyczyna drastycznego ograniczenia ilości "zapylaczy"...
     Tyle, że i Cezary, i Filip dostawali "resztki z pańskiego stołu"...
To co my jemy ??
     A potem przeczytałam wpis jednej z Blogerek, jak to Jej kot dyskryminuje mięsko z pewnego "markietu", i mimo kiszek grających marsza nie ruszy nawet ociupinki...
Kot też ??
     I tutaj nastąpi właśnie, owa odkrywcza myśl...
     "Mięsko" za życia chemii nie ruszy...Krowa ominie "pryskaną" łąkę...Koń będzie wykręcał łeb na wszystkie strony...Nawet świnie, które ponoć żrą wszystko, na chemii się znają i odsuną ryjem "paści" w kąt koryta...
To Człowiek Człowiekowi gotuje ten los...
     Faszerowanie mięsa antybiotykami, nawadnianie, moczenie w roztworach, a nawet mycie w płynie do naczyń...
Człowiek zje wszystko...
     Doleciało do mnie westchnienie ulgi Wegan i Wegetarian...
     A wiecie Wy Robaczki, że macie bardziej przechlapane niż Mięsożercy ??
Wasze "roślinki" wchłaniają wszystko...
"Od ziarenka", że się tak wyrażę...
     Najpierw dostają chemię "na wzrost", potem trzeba się pozbyć chwastów, potem trzeba zadbać o obfitość plonu...Chemia goni chemię...
Wszystko w normach !! A jakże...
Tyle, że tych norm nikt nie sumuje...
Bo potem przychodzi etap "przetwórstwa", "przechowywania", "sprzedaży"...
I już zieleń sałatki cieszy na talerzu...
     Co więc jeść ??
     Wszystko !! Wszystko na co macie ochotę...
     Ale mięsko z małych sklepików, które ani wiedzy, ani środków na "uzdatnianie" asortymentu nie posiadają...
     Ale warzywka i owoce, których uroda może nie powala i robaczek gdzieniegdzie zabłądził, ale o chemii nie słyszały i jej nie widziały...Skoro robaczek może...
     Trochę to droższe i wymaga więcej starań i zachodu, ale zdrowie mamy tylko jedno, życie tylko jedno...
Chyba, że odrodzimy się znowu...
     Jako tablica Mendelejewa...;o) 

środa, 7 lutego 2018

Lato w zimie...

     Zimno Wam ??
Pewnie, że zimno...
     To może coś na rozgrzewkę ??
Odpalamy...
     Pan N. monitorował ten projekt z wielkim zaangażowaniem...Co kilka tygodni wydawał komunikat bezpośredni: " jeszcze nie otworzyli"...
     I w końcu, jakaś łaskawa Duszyczka "przecięła" wstęgę, Człowieki z zainteresowaniem projekt lustrowali...No to i my postanowiliśmy naocznie temat zbadać...
     - Fajnie by było Księciunia tam zabrać...- mruczał Dziadziuś...- Jak się okaże, że warte to czegoś...
Ja, szczerze mówiąc, wielkich cudów się nie spodziewałam...
Poprzeczkę "dla Księciunia" zawiesiłam bardzo wysoko...
     No to pojechaliśmy...
I chociaż jest to totalne zad... - ubocze, wrażenie zrobiło...
Widać, że Właściciele wiedzieli do czego dążą...
     Sprawnie zorganizowany parking...A potem "Kraina Szczęśliwości dla Nielotów"...
     Aquatica Park Bolmin...
Zalew w sosnowym lesie...


 Zabawki dla większych Dzieci...


Zabawki dla mniejszych Dzieci...


Tor dla nałogowych Ślizgaczy...



Basen ze ślizgawkami, dla tych co nie lubią "myziaków"...


I dla tych, co "myziaki" lubią...

     A oprócz tego rowerki wodne, kajaczki, kąpieliska, piaszczyste plaże, polanki w sosnowym lesie ze stołami i ławeczkami, kosmiczne jeździki, multimedialny namiot dla najmłodszych i kilka innych magicznych miejsc...
Do tego pełna gastronomia, dla lubiących dobre żarełko, i dla tych co lubią żarełko "byle szybciej"...
Miła Obsługa...Wszędzie czyściutko...
No cóż...Projekt dopiero powstał...
     Ale wrażenie zrobił takie, że postanowiliśmy Księciuniowi owo "Królestwo" pokazać...
I co ??
I lipa...
     Przez dwa miesiące nie było odpowiedniej pogody...
Może w tym roku się uda ??
Już Wam cieplej ?? ;o)

poniedziałek, 5 lutego 2018

Trudne powroty...

     Roztrzepując śmietanę wyjrzałam przez okno, jakoś tak odruchowo...Może chciałam sprawdzić czy pogoda z nagła się nie poprawiła, i zamiast wilgotnych szarości ujrzę skrzące się na błękitach Słońce ??
     W każdym razie wyjrzałam i mój wzrok przykuło "coś"...
     "Coś" nie pasowało zupełnie do znanego mi krajobrazu i zakłócało go w sposób dziwaczny...Dziwaczny, bo nijak nie mogłam ogarnąć rozumem co widzę...Jednego byłam pewna, "cosia" być tam nie powinno, a był...
     Może to astygmatyzm podsunął mi znowu zakłamany obraz ??
     Może zmęczone oczęta dopominają się w ten sposób uwagi ??
     I już miałam zrezygnować z tego wyglądania i zabielić zupę roztrzepaną na atomy śmietaną, kiedy przyblokową alejką przemaszerował nasz młodociany Sąsiad, przypatrując się z uwagą w ten sam azymut...
     Odruchowo przeniosłam wzrok na "cosia", a on zaczął się ruszać...
     Dziwne to było po całości...
     Jakby dwa spore kołki wystawały z żywopłotu, a teraz dostały nagłych drgawek...Drgawek we wszystkich kierunkach...
Ki czort ??
     "Coś" się majtał w tym żywopłocie, a ja z coraz większą uwagą przeprowadzałam obserwacje...
     Zagrożenia nie przewidywałam, bo młodociany Sąsiad po zlustrowaniu sytuacji, poczłapał do domu...
     Nagle, majtające "coś" zniknęło w żywopłocie, a zza krzaczorów ukazała się tylna część człowiecza, żeby nie powiedzieć zad...
     Zad zachybotał niebezpiecznie w lewo, potem zachybotał w prawo, i okazało się, że do zadu doczepiony jest korpus...Równie niestabilny jak zad...
     Mózg podsunął mi wówczas odkrywczą myśl...
     To co wystawało z żywopłotu, to były dwa odnóża w obuwiu zimowym...
     Nim ogarnęłam swój geniusz, korpus się spionizował i zanim czerep pojął, że skompletował odnóża z zadem, a zad z korpusem, to odnóża ruszyły przez trawnik paralitycznie podrygując...Korpus usiłował utrzymać pion...Zad podążał zaraz potem...
     Sąsiad wraca z pracy !!
Ufff...
     Poczułam się jak nasi po odkryciu tajemnicy Enigmy...
     Sponiewierany był okrutnie, uloncany maksymalnie, ale azymut na dom wybrał prawidłowo i trzymał się go z determinacją, chociaż i krawężniki mu pod nogi podłaziły, i kostka brukowa rogi podstawiała...
Chwilę grozy przeżyłam kiedy pokonywał kolejny zakręt, bo żywopłot wprost się na niego rzucił, ale korpusem go Chłopisko nakryło, kilka ciosów kończynami górnymi zadało i po kilku próbach spionizowało się ponownie...
Kończyny dolne podjęły kolejną próbę dotarcia do drzwi...
Walka była zacięta...
     Kosz na śmieci niespodziewanie złapał Sąsiada za pasek od niesionej torby...
     Ławka-zbrodniarka przesunęła się podstępnie i wyrosła na samym środku trasy...
     Ale kurcgalopkiem dotarło Chłopisko do wejścia...
     Stanął, obciągnął kurtkę, poprawił czapkę, przetarł twarz dłońmi...
Wzór cnót wszelakich wrócił do domu...
Echhh... 

sobota, 3 lutego 2018

Czy frędzelki trafią w gust ??

     Księciunio to...Księciunio tamto...I można by pomyśleć, że babciny świat kończy się na Księciuniu...
Poniekąd...;o)
     Ale ten świat to jeszcze Princeska...
Może jeszcze Babcia nie słyszy:
     - Babciu, dałabym Ci ciasteczko, ale się skończyły...
Albo rozmiękczające:
     - Babciusiu...
Albo poranne:
     - Babciu !! Już dzień !! Otwórz oczka !! - A potem maleńkie paluszki podnoszą babciną powiekę...;o)
No cóż...
Na to Babcia musi jeszcze troszkę poczekać...
     Ale uśmiech to Princeska ma debeściarski !! I szczodrze Babcię tym uśmiechem raczy...
Że o rozbudowanych dialogach typu "guuuuaaa", "hrumhrumhrum", "aaałaaałaaa", nie wspomnę...
     Princeska to ładunek nieustannego uśmiechu (chociaż krzyk też ma donośny)...
     No to Babcia, w tak zwanej "wolnej chwili" dziobie...
     Bo Babcia wie, że dla kobiety "shoping", "modeling" i modowe trendy są bardzo, bardzo ważne...Choćby to była bardzo młoda Kobieta...;o)
     Był grudniowy sweterko-płaszczyk, no to czas na styczniowe dziewiarstwo...
     Frędzelkowa, błękitna sukieneczka z kieszonką na skarby...

 
 I sweterek z Princeską...


A całość prezentuje się tak...


     Komplecik "na roczek", więc będzie cierpliwie czekał na "swój czas"...I mam nadzieję, że spodobał się naszym Dziewczynom...;o)