czwartek, 31 lipca 2014

Przytulenie młodości...

     Od trzech lat usiłowałyśmy dograć terminy...To nie było proste...Ona zajęta nieprzytomnie obowiązkami codziennego dnia...Mój terminarz zabazgrany do ostatniej linijki...
Lipa...
     Cóż może być gorszego, niż odzyskanie Przyjaciela po dwudziestu latach i taka niemoc, żeby Go uścisnąć ?? Żeby móc znowu spojrzeć w oczy...
     Kiedy Pani B. złapała mnie telefonicznie w czasie naszego polowania na płytki podłogowe, aż mnie przydusiło...
Orzesz...(ko)...
Znowu lipa...Nawet nie pogadamy...
     Kiedy ja oddzwaniałam po kilku dniach, "światełko" ewentualnego spotkania nawet się nie zajarzyło...
Ale w trakcie rozmowy zapytałam nieśmiało...
     "Może byś przyjechała ??"...
I nagle w słuchawce zapanowała cisza...
     - A wiesz, że chyba dam radę...We wtorek mogło by być ??
     To była muzyka dla moich uszu !! Takie "utwory" lubię najbardziej...
     Ale w duszyczce zalęgł się niepokój, że do wtorku jeszcze daleko, że pewnie coś wypadnie w ostatniej chwili, że może o czymś żeśmy zapomniały...
Poniedziałkowego popołudnia nie mogłam się doczekać...
Dzwonię...
     - Właśnie brałam telefon do ręki... - oświadcza mi Pani B., a mnie znowu po kręgosłupie leci ten trupi ślad... - trochę mi się pokomplikowało... - wyznaje... - ale dam radę !!
Ufff...
     We wtorek ściskam moją Przyjaciółkę z czasów "prehistorycznych...
     Pani B. to Przyjaciel, którego znam od zawsze...
     Taki z czasów łażenia po płotach, chowania się w liściach łopianu, i taplania się w kałużach...
     Jedyny Przyjaciel, który wiedział o moich wszystkich porażkach...Jedyny, który znał moją "ksywkę"...
     Drugiego takiego Przyjaciela "zasiedliłam" jako żona...
     Pan N. też zna Panią B. od wieków...
     To Ona kryła nasze pierwsze młodzieńcze uniesienia...To Ona podawała liściki...To Ona kiwała głową z wyrozumiałością nad naszym zauroczeniem...
Ona też, była Świadkiem naszej małżeńskiej przysięgi...
Nigdy nie zawiodła...
     Teraz stała przed nami i znowu mieliśmy po czternaście lat...
     Jak miło tuliło się do serca naszą młodość...
Kiedyś mogłyśmy siedzieć godzinami i milczeć...
Milczenie z Przyjacielem to taka miła rzecz...
Tym razem na milczenie czasu nie było...
Któż wie, kiedy znowu będziemy mogły siedzieć w środku nocy i rozmawiać ??
Było o Dzieciach, o pracy, o życiu, o marzeniach...
O wszystkim co nas łączy i dzieli...
O nas...

poniedziałek, 28 lipca 2014

Porywacz na "M"...

     Przyszedł czas na pożywkę dla duszy...
     A cóż lepiej duszyczki pożywia niż muzyka ??
     Muzyka przez bardzo duże "M"...
     Zaścianek, jak wiele innych Miasteczek postanowił zorganizować Letni Festiwal Organowy...
     No cóż, skoro już posiadamy na stanie oryginalne organy autorstwa Pana Hansa Hummla, to nie wypada nawet takich Festiwali nie organizować...
A że Zaścianek pożąda takich Imprez sprawdziliśmy naocznie...
Może nie były to jakieś nieprzebrane Tłumy, ale Bazylika wypełniła się przyzwoicie Miłośnikami potężnych dźwięków...
     Wieczór mieli nam uświetnić Pan Dan Lonnqvist, Organista, Dyrygent, Wykładowca z Finlandii i Pani Urszula Mizia, Wiolonczelistka, Pedagog, Organizatorka życia muzycznego...
     I chociaż upał męczył Zaścianek od rana, postanowiliśmy, że przebijemy się przez ten skwar...

     Chłód w Bazylice miał nam to zrekompensować...
     I się zaczęło...


     "Differencias sobre el canto Llano del Cavallero" Antonio de Cabecona, "Mein junges Leben hat ein End" Jana Pieterszoona Sweelincka, "Was Gott tut das ist wohlgetan" Johanna Pachelbela i zrobiło się mrocznie...
Taki urok naszych organ...
Ledwie muśnięte, a już narzucają Słuchaczowi swoje ciężkie, mroczne brzmienie...
Tak jakby tragiczna ich historia zapisała się w piszczałkach...
     Bledną złocenia...Freski tracą wyrazistość...Postacie na obrazach jakby spowijał mrok...
     Nuty skapują na duszę i robi się człowiekowi coraz smutniej, coraz trudniej...
Na każdy dźwięk czeka się z niepewnością...
     A może to tylko na mnie tak działają te organy ??
Chwila przerwy i nastrój radykalnie się zmienia...
Pan Lonnqvist przesiada się na inny instrument...
Nowe organy...

     Ich dźwięk jest bardziej współczesny, bardziej przyswajalny...Dźwięki skapują na duszę jak sok malinowy...Delikatny...Słodki...
A kiedy Pani Mizia włącza się ze swoją wiolonczelą oczy same zamykają się do "zasłuchania"...
     "Canon for Cello and Organ" Johanna Pachelbela, "Land of Hope and Glory op.39 No.1" Gioacchino Rossiniego, "Cuius animam" (z oratorium "Stabat Mater") Giullio Cacciniego, "La Foi op.95 No.1" Georga Goltermanna...
     Koniec ??
     Już ??
     A w duszyczce jeszcze drży wszystko, jakbym smyczkiem ją szarpała...
     I Bazylika się rozświetliła, jakby uśmiechy na twarzach Słuchaczy dodawały Jej blasku...
     To jest właśnie tajemnica prawdziwej muzyki...Takiej muzyki przez duże "M"...Ona jest jak kidnaper...Porywa i żąda okupu...
Twojej duszy...

niedziela, 27 lipca 2014

W opozycji do upału...

     Zapowiada się dzisiaj niezły upałek, to tak sobie pomyślałam, że taki post może się przydać...
     Zaczęło się od Teleexpresu...
     Informacja podana na ekranie po prostu nas zmroziła !! Spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem w oczach...Komentarz zamarł nam na ustach...
Po chwili Pan N. wymruczał...
     - A nas tam jeszcze nie było ??
Fakt...Porażające !!
     Kiedy minęło nam zaskoczenie zadzwoniłam do Pierworodnego, żeby wyrazić nasze zdanie na temat Jego braku orientacji...
Pierworodny był równie zaskoczony jak my...
Pozostało nam naprawić niedopatrzenie, czyli zweryfikować sobotnie plany i ruszyć na Kraków...
Cel ??
     Ona !!

     Arena Kraków...
     Mieliśmy ją nawiedzić dopiero na wrześniowych meczach siatkarskich...

     Drogi jeszcze w budowie...Teren wokół w trakcie zagospodarowywania...Sama Arena przechodzi jeszcze kosmetykę...

     Ale całość wygląda imponująco !!
     Kraków ma wreszcie piękny obiekt sportowo-widowiskowy...

     I ma coś, co nas właśnie w sobotnie popołudnie przyciągnęło (przepraszam za jakoś zdjęć, ale moja nokiśka nie lubi zdjęć we wnętrzach)...

     Nie ma nic lepszego na upały niż lodowisko !!
     Było cudnie !!
     Tak cudnie, że odżałować nie możemy, iż "załapaliśmy się" na zakończenie jego działalności...
     Chociaż może to i dobrze ??
     Gdybyśmy się dowiedzieli wcześniej to balkonik byłby do dzisiaj w ruinie...

sobota, 26 lipca 2014

Grzech zaniechania, czyli europejska walka z terroryzmem...

     Kilka lat temu, nasz Znajomy wrócił po krótkim pobycie w Londynie i umilał nam czas opowiastkami z wielkiego Świata...Jedna z tych opowiastek utkwiła mi w pamięci bardzo, bo chociaż wówczas wydawała mi się egzotyczna, teraz coraz bardziej rozumiem jej sens...
     Znajomy jechał autobusem i był świadkiem, kiedy kilkuletni brzdąc, nie mogąc wyegzekwować odpowiedniego zachowania od opiekuna ( prawdopodobnie ojca), odwinął małą rączkę i walną tatusia w twarz...Znajomemu aż się styki zagotowały, ale przyhamował...Nikt w autobusie nie wykazywał zainteresowania ową scenką, a tatuś przyjął cios z godnością...Po drugim ciosie, skapitulował i wykonał polecenie potomka...
Na nasze zaciekawione spojrzenia, Znajomy wyjaśnił, iż gdyby tatuś zastosował zasadę odwetu, znalazł by się zapewne w trybie natychmiastowym na najbliższym posterunku Policji...
     Ot, sprawiedliwość dziejowa, czyli bezstresowe wychowanie...
     A mnie od kilku dni, prześladuje myśl, że się nam Europa tak w tym bezstresowym wychowaniu zapamiętała, że chyba sama do końca nie wie o co w tym chodzi...
     Pan P. wysłał wojska do pewnego Kraju...
     Hmmm...Właściwie nie wysłał...Rozkazu nie wydał, podpisu nie złożył...Czyli poniekąd niewinny...
     A to, że się chłopaki skrzyknęli, za broń chwycili i z okrzykiem "w pierjot" niszczą i mordują, to przecież nie Jego wina...
     Pan P. uzbroił bojówki...
     Hmmm...Właściwie nie uzbroił...Kwitów na handel nie ma...Broń nie oznakowana...Czyli poniekąd niewinny...
     A to, że sobie chłopaki kilka wyrzutni rakiet i innych kałachów w markecie na promocji kupili, to przecież nie Jego wina...
Jak Świat Światem wiadomo, że sobie chłopaki muszą trochę pary puścić...
No i puścili...
     To "nie" wysłane wojsko, "nie" kupioną rakietą strąciło cywilny samolot...
     I jeśli komuś powstanie w głowie myśl, że owe Ofiary cokolwiek zmienią, to niech skończy ze złudzeniami !!
     Europa stosuje wobec Pana P. politykę bezstresowego wychowania...
Raz "w ryło"...Cisza...
Drugi raz "w ryło"...Cisza...
Taka chrześcijańska zasada "drugie policzka"...
W grę wchodzą tak ogromne pieniądze, że nikt z Polityków sobie kariery nie złamie...
     Trzeba sankcji !! - Grzmią w mediach...
Ale delikatnie...Tak, żeby się czasem Pan P. bardziej nie zdenerwował...
Nawet użycie formy "mordercy" wobec sprawców owego czynu, uznawane jest za sformułowanie ekstremalne...
     Nieporozumienie...Pomyłka...
Prawie Trzysta Osób jest "nieporozumieniem"...??
     Świat się oburzył !! Świat potępia !!
I wystarczy...
     Ofiary się zidentyfikuje...Ofiary się pochowa...Ofiary odejdą w zapomnienie...
Dlaczego ??
Bo tak trzeba w imię dobrze pojętych interesów...A to konta w bankach...A to troszkę gazu...A to jakiś "Mistral"...
     Dokładnie tak było z Ofiarami z WTC, z Ofiarami w Madrycie, z Ofiarami w Londynie...
Oburzenie...Potępienie...Żałoba...Cisza...
     Europa musi dbać o wizerunek...
Nawet nazwanie terroryzmu terroryzmem nie jest w dobrym tonie...
     Dzisiaj mamy wypłacić odszkodowanie Terrorystom za złamanie praw człowieka...
Europa pogroziła palcem...
Czemu ma służyć ten wyrok ??
     Zrozumiałabym, gdyby owo odszkodowanie miało zostać wypłacone na rzecz organizacji wspierających i walczących o prawa człowieka...Gdyby zostało to przeznaczone na budowę studni w Afryce, dożywianie głodujących dzieci, czy ich edukację...Na cokolwiek, co ma wpływ na prawa człowieka...
Trybunał postanowił sponsorować terroryzm...
Księgowi już zacierają ręce...
Może to i nie jest jakaś niebotyczna suma, ale na "kilka" lasek dynamitu wystarczy...Ochotników do detonacji sami znajdą...
     Słucham tego...Czytam to...I włos mi się jeży...
     Dokąd idziesz Europo ?? 
     Jak szybko chcesz zniszczyć swą cywilizację ??
     Czy za kilka lat, sprawcy zestrzelenia samolotu zaskarżą władze Ukrainy o odszkodowanie, bo według ich danych miał to być samolot wojskowy...A wszak przestrzenią powietrzną zarządza dany Kraj... 
     Czy liczna Trzystu Ofiar jest zbyt mała ??
     Historia zna już kilka takich przypadków "zaniechania"...Takiego chowania "głowy w piasek...Przemilczania dla dobra interesów...
     Ostatnio rachunek za takie działania opiewał na siedemdziesiąt dwa miliony Ofiar...
     Tyle wystarczy ??

czwartek, 24 lipca 2014

Balkonowe rewolucje, czyli czas ogłosić wiechę...

     Urlopek się kończy, a ja się czuję niczym ta "kobyła po westernie"...I nawet ponarzekać sobie nie mogę, bo czego by nie mówić, sama sobie zgotowałam ten los...
Echhh...
     Zaczęło się oczywiście, tak jak zawsze zaczynają się wielkie wydarzenia...Od błahostki...
     Ot, spacerowaliśmy sobie z Panem N. po Susten, i zaglądaliśmy ludziom do okien...
Że to nie ładnie ?? 
Hmmm...No cóż...
     Na usprawiedliwienie naszego braku dyskrecji, mogę jedynie napisać, że wcale nie interesowało nas życie prywatne Szwajcarów...
Nas "uwiodły" okna...
Okna jako część składowa budowli...
     W Zaścianku takich cudów nie było, więc nasz podziw dla prostoty stosowanych rozwiązań był znaczny...
Mało tego...
     Jako jednostki uwielbiające pasjami asymilowanie nowinek, zaglądaliśmy w te okna, i na bieżąco rozwiązywaliśmy kwestie techniczne...
     Jak też te "cudności" zastosować terytorialnie, czyli na własnych otworach okiennych ??
     Rzecz dotyczyła rolowanych moskitier i żaluzji zewnętrznych (u nas to się zwie "fasadowych")...
Zapragnęliśmy owych moskitier i żaluzji ogromnie...
     Po powrocie do Kraju, przez dwa tygodnie przeszukiwaliśmy necika w celu upolowania owych "cudów"...
Bezskutecznie...
     I kiedy już nasze minki zmarkotniały okrutnie, a nadzieja ogłosiła stan agonalny...
     Na monitorze zajaśniała cudna, niczym tęcza, moskitiera rolowana, a za moment dołączyła do niej żaluzja fasadowa !!
     Żaluzja od razu dała nam kosza, bo nadszarpnięty wyjazdem budżet mógł być skłonny do ogłoszenia upadłości, ale moskitiera...
     Moskitiera została zakupiona natychmiast !!
     A my przystąpiliśmy do przygotowywania okien pod nasze "cudo"...
     I tak, rzec by można, zaczęła się balkonowa zawierucha...

     Strudzeni ogromnie, siedliśmy sobie z Panem N. na ławeczce, i wówczas to opętało nas bez opamiętania...
     - Że też człowiek nie może sobie spokojnie posiedzieć na własnym balkonie...- rzucił na Pan N. na widok "kukułek" z sąsiedniego bloku...
     - Nie mają co robić to żyją życiem sąsiadów...- zgodziłam się gorzko...
     Ciągły sąsiedzki monitoring dał nam się już nieźle we znaki...
     W oknach ciągle ktoś siedział...Bywało, że całe rodziny...
     - Ten z kotem to już chyba ma odciski na łokciach...- komentował Pan N. jeden z przypadków "beznadziejnych", sąsiada, który swój proceder "podglądaczy" stosował "na pieska", zza firanki i po ciemku ( żeby trudniej go było namierzyć)...
     - To jest pies...- sprecyzowałam...
     - A czort go znajet...- zaznaczył swoje wątpliwości Pan N.
     - A dało by się do tych płyt balkonowych zamontować płotek ?? - zapytałam nieodpowiedzialnie...
No i lawina ruszyła...
     Po piętnastu minutach kwestie techniczne zostały dopracowane, wymagana wysokość płotu oznaczona i decyzja podjęta...
     - Ale najpierw musimy chyba coś zrobić z podłogą...Może te panele, co widziałam w katalogu ?? - rzuciłam...
     - Jutro jedziemy do Marketu !! - zdecydował Pan N., a ja skwitowałam to uśmiechem, bo Markety budowlane to jest coś co Gordyjki lubią najbardziej...
     Polowanie udało się połowicznie...
     Z płotu zrezygnowaliśmy przez przypadek...Panele poległy, bo okazały się "niedoróbą"...
     Wieczorem Pan N. postanowił zgłębić podłogowy problem w necie...
     A na drugi dzień pojechaliśmy pod Kielce...
     Po płytki podłogowe z akacji...

     To jest cudo technicznej myśli balkonowej !!
Całość zamontowaliśmy w dwie godziny !! 
I gdyby nie fakt, iż balkon mamy kształtów wszelakich można by ogłosić podłogową wiechę...Pozostały jednak do uzupełnienia "kąciki" i "krągłości"...
     Przyszedł czas na "płotek"...

     Zaczęło się nam podobać...
     Wtedy właśnie, przypomniałam sobie, że trzy dni temu dzwoniła nasza Przyjaciółka, i że miałam do Niej oddzwonić jak tylko będę w jakimś bardziej ucywilizowanym miejscu (dopadła nas w momencie zakupu płytek)...
No to oddzwoniłam...
Może z lekkim poślizgiem, ale balkon był już nieźle ucywilizowany...
Brakował detali...
     Na przykład, cokolików...

     I wtedy nadszedł najbardziej trudny czas...Czas czekania na moskitierę...
Że moskitiera już wisi ??
A i owszem...Okienna...
Czekaliśmy na moskitierę drzwiową, bo nam apetycik urósł w trakcie robienia...
Rama była już gotowa i nie mogła doczekać się wypełnienia...

Ufff...
     To od lat było moje marzenie !!
     Drzwi balkonowe z moskitierą !!
     I pewnie można by ogłosić koniec remontu, szczególnie, że Pan N. musiał wrócić do pracy, gdyby nie fakt, że jak mnie coś dopadnie, to na "jament"...
     Teraz robię osłonki na skrzynki i doniczki...Z resztek...


     Pewnie mi trochę z tym zejdzie...
     Ale na balkoniku można już posiedzieć z przyjemnością...Napić się kawusi...Zjeść deserek...

     I przypilnować, żeby nam pomidorki równo rosły...;o)


P.S. Czekamy jeszcze na oświetlenie, ale że Pan "Pakowacz" zwleka z nadaniem przesyłki, więc nie wiem, czy do zimy dotrze...;o)

czwartek, 17 lipca 2014

Pałacyk Mercier, czyli jak udawałam cień...

     Za górami, za lasami, za dolinami, jest Kraina słynąca ze smacznych serów, pięknych pejzaży i niezliczonych banków...
     W Krainie tej, w pewien piękny, słoneczny dzień zaginęła urocza dziewuszka, której losy pozostały nieznane, a wieść gminna niosła, iż stała się ona ofiarą zazdrosnego i bardzo przebiegłego stwora...
     Kiedy owa nowina dotarła do szlachetnego Pana N. postanowił czym prędzej ruszyć na pomoc niebodze...
     Wdział wygodne buty, dosiadł swojego rumaka i ruszył w nieznane...


     Na miejsce przybył w samo południe i rozpoczął poszukiwania...Śladów nie znalazł żadnych...

Ale nawet przez myśl Mu nie przeszło, aby z poszukiwań zrezygnować...
I właśnie wówczas zauważył mroczną wieżę na horyzoncie...


Dziarsko ruszył przed siebie...
Rozglądał się po drzewach...


Błądził po zakamarkach...


     Rozejrzał się nawet w kurniku...Chociaż świadomość, iż owo cudne dziewczę mogło by się okazać stara kwoką jakoś nie bardzo Mu się podobała...


Ale "zguby" nie było ani między kwokami, ani wśród ptasiej arystokracji...


Mimo tego, Pan N. nie zaniechał swej misji...
Szukał na dachach...


Szukał między budynkami gospodarczymi...






Przeszedł caluśki ogród...



Zajrzał nawet do winnicy rozciągającej się na wzgórzu...


Ale kamień w wodę...Ani śladu...
Może w tej wieży ?? - pomyślał...


Wdrapał się więc po stromym zboczu...


Ale na wieży też było pusto...


W wieży też...Chociaż wygasły ruszt trochę Go zaniepokoił...


Czyżby dziewczę było już historią ??
     Ta myśl wstrząsnęła Nim okrutnie, i ze zdwojoną energią ruszył dalej...
Wśród drzew zajaśniała piękna bryła stylowego Pałacyku...




Ale mimo wielu starań, dziewuszki nie odnalazł...
I wtedy właśnie zauważył to...


Cóż za stwór potrzebował tak ogromnej ławeczki w parku ??
Czyżby normalnych rozmiarów siedzisko było zbyt skąpe ??
     Pan N. poczuł, że odpowiedzi na swoje pytania nie znajdzie...
Postanowił więc, odpocząć przed kolejnymi trudami...
A kiedy odsapnął odrobinę i posilił się ździebełko, odkrył, że nie taki stwór straszny jak go malowali, a Pałacyk, to wcale nie mroczna budowla, lecz chluba narodowa okolicznej Ludności...


     Pan N. oprowadził Was właśnie po Pałacyku Mercier w Sierre...Budowli wzniesionej w imię sztuki i dla sztuki, przez Mecenasów sztuki...Zakątku malowniczym i uroczym...


     A dziewuszka ??
     Dziewuszka gnała za Panem N. przez caluśki czas, usiłując ową eskapadę uwiecznić dla Potomnych, a że Pan N. dziarsko maszerował i za siebie się nie rozglądał, więc i swojej "zguby" odnaleźć nie mógł...;o)

poniedziałek, 14 lipca 2014

Koniec dobrego, czyli MŚ 2014 przechodzą do historii...

     No to kaplica...
Były i się zbyły...
Co ??
Oczywiście MŚ 2014 w piłce nożnej...
     Pojęcia nie mam co teraz będę oglądać w chwilach relaksu, bo na mydlane opery i powtarzane seriale ochoty nie mam, a sezon "ogórkowy" w pełni...
     Jak nic, pozostanie mi relaks na ruinach balkonowego ogródka...Bo ogródek, po powszechnym głosowaniu (dwuosobowym), zasłużył sobie na remont generalny, a każdy kto przeprowadzał takowy remont wie, że zaczyna się od ruiny...
Tworzenie ruiny rozpoczęliśmy dzisiaj...
Ale nie o ogródku być miało...
     Dzisiaj jest bardzo ważny dzień...Dzień straconych złudzeń...Tych piłkarskich...
     A że każdy jakieś podsumowania tych Mistrzostw tworzy, to i ja sobie pobazgram w temacie...

     1. Mistrzostwa w Brazylii były (ależ to tragicznie zabrzmiało), widomym znakiem, że nam Panowie niewieścieją...Psychologowie już tam coś ględzili na ten temat, ale że do teorii naukowych stosunek mam sceptyczny, to Im tak specjalnie nie wierzyłam...Teraz wierzę !! Panowie niewieścieją i już...Takich tłumów płaczących Facetów to ja przez całe życie nie widziałam !! Tak jakby płacz po przegranym meczu był w dobrym tonie...Przedtem, to jakoś bardziej po "męsku" było...Rzucił sobie jeden z drugim jakimś wulgaryzmem, czasem kopnął Bogu ducha winną bramkę, albo murawę, w ostateczności skoczył "z ręcami" do Przeciwnika...A teraz proszę...Wersal !! W ryk i do szatni...

     2. Obserwując mecze dosyć skrupulatnie, doszłam do wniosku, że na jesień czeka nas wyprzedaż...Musowo będzie !! Ja to niektóre "Gwiazdy" przeceniła bym o jakieś 70%...
     Same "nazwiska" jakoś grać nie chciały, a Ich właściciele ewidentnie nie nadążali za sławą...Można by założyć, że Przeciwnik miał się tych "nazwisk" wystraszyć i spietrany okrutnie białą flagę wywiesić, ale jakoś Ochotników do poddaństwa nie zauważyłam...

     3.  Przed MŚ w Holandii odbyło się prawdziwe polowanie na "czarownice"...W rolę "czarownic" wcielił się Trener i Piłkarze holenderskiej Reprezentacji...
     Jako, że jestem od lat wielką miłośniczką "Pomarańczek" przyjmowałam to z bólem...Kiedy zobaczyłam Ich w akcji, nie mogłam pojąć owej nagonki...I tak sobie pomyślałam, że skoro się Holendrom Ich Reprezentacja nie podoba, to może adoptujmy Ich w całości ?? Mnie w pełni satysfakcjonowało by, gdyby Polska zdobywała brązowe medale na zawodach tej klasy...

     4. Wiedziałam, że Brazylijczycy mają "kota" na punkcie piłki nożnej, ale nie przypuszczałam, że to nie jest zwykły dachowiec, tylko klasyczny lew ogromnych rozmiarów...Kiedy zobaczyłam Ich miny w czasie meczu z Niemcami, zaniemówiłam...Takiej rozpaczy nie widziałam nigdy i nigdzie...

     5. Jeśli Brazylijczycy wprawili mnie w osłupienie, to Kibice Argentyny, którzy sprzedawali dobytek całego życia, żeby nabyć bilet "na finał", to już było prawdziwe szaleństwo...Nie mam pojęcia, czy to się jeszcze da leczyć...

     6. Niemcy wygrali...
     Tak obstawialiśmy z panem N. od początku...Jest kilka Drużyn, które lubimy...Mamy kilka, którym kibicujemy...Ale...
       - Niemcy nie "gwiazdorzyli", grali swoje konsekwentnie, aż do bólu,
       - Niemcy stanowili Drużynę,
       - Skupienie widoczne na twarzach Zawodników i Trenera zelżało dopiero wczoraj wieczorem, kiedy zalegli wielką stertą na środku boiska,
       - Nikt nie wymagał od Reprezentacji "cudów", chociaż wszyscy Niemcy marzyli o Mistrzostwie,
       - Garstka Kibiców była równie "wyważona" w zachowaniach jak Zawodnicy (ogromnie podobali mi się Panowie w kolorowych peruczkach z warkoczykami)...

     Niemcy nie są moją ulubioną Drużyną, chociaż do Ich "piłki" odnoszę się z wielkim szacunkiem...Kibicuję Im tylko w trzech przypadkach...Kiedy grają z Anglikami, z Rosjanami i z Brazylią...
     Na tych Mistrzostwach zasłużyli sobie bez wątpienia na Puchar...
Gratuluję !! :o)

niedziela, 13 lipca 2014

Urlopowe "nie odpoczywanie"...

     Czas się przyznać...
     Jestem na urlopie !!
     I jakkolwiek przypuszczać by można, że urlop to czas wolny, mnie się doba skurczyła jeszcze bardziej...
Wstaję bladym świtem, cały dzień coś majstruję, a wieczorem padam ledwie żywa...
Urlop ??
Hmmm...
     Mówicie, że dwa urlopy w jednym roku, to rozpusta ??
Żadna rozpusta...
To po prostu przymus, prawie bezpośredni...
     Nasze Osiedle w lipcu zamiera, więc siedzenie w sklepie "dla idei", jest mało konstruktywne...
No to siedzę w domu...
A właściwie, powinnam siedzieć...
Bo z tym siedzeniem różnie bywa, co widać po blogowych niebytnościach...
     Zarchiwizowałam już pięć pudeł dokumentów, zajrzałam w kąty, których "pańskie oko" nie tuczyło od kilku miesięcy, no i przede wszystkim...
     Zaczęło się od moskitiery...
     Wywieszana co roku moskitiera na rzepach spędzała mi sen z powiek...To była taka syzyfowa praca...Kiedy więc zauważyliśmy w Szwajcarii, cudne w swej prostocie moskitiery rolowane (jak rolety) zapałaliśmy ogromną chęcią ich posiadania...Pozostało je nabyć w Ojczyźnie...
Wyzwanie prostym nie było, o czym przekonaliśmy się zaraz po powrocie...
Ale się udało...
Moskitiera została nabyta drogą kupna, Pan Kurier przywiózł ją w terminie, i nasze szczęście było by pełne, gdyby nie fakt, że dotarła uszkodzona...
Hmmm...
Nie ma to tamto...
Uszkodzona ??
Niech będzie uszkodzona !!
I się zaczęło...
     Montowanie tego "czorta" wywoływało u nas coraz większą ilość pomysłów...
     Że nie planowaliśmy żadnych remontów ??
     A kto powiedział, że wszystkie remonty powinny być planowane ??
     Od dwóch tygodni, Pan N. wzmacnia stolarkę okienną (mamy okna drewniane, więc poszaleć jest na czym), a ja służę jako mierniczy, albo ewentualnie imadło...
     Okno balkonowe nabiera takiego kształtu, że sami jesteśmy zaskoczeni roztaczającym się urokiem...
Ale...
No właśnie...
     Przy okazji wpadło nam do głowy, że czas wymienić płytki, które zalegają na balkonie już ponad dwadzieścia lat, i są pierwszym dziełem glazurniczym Pana N., do tego doszedł pomysł odgrodzenia się od ciekawskich Sąsiadów, którzy monitorują nasze poczynania całodobowo, że o płoteczkach, skrzynaczkach i innych "cudach-wiankach" nie wspomnę...
A wszystko to dla nich...

  
     Dla kocimiętki, która przetrwała dzielnie nasze majowe wojaże...Dla maciejki, która nie wiedzieć czemu wyrasta w naszych skrzyneczkach dwukrotnie wyższa niż powinna i pachnie chyba też bardziej intensywnie...No i oczywiście dla świeżo zmajstrowanego skalniaczka, który jeszcze nie pokazał co umie, ale od pierwszego spojrzenia zawładnął naszymi serduchami...

     A to nasze nowiutkie nabytki...Jabłonka kolumnowa, która zagościła u nas jako "eksperyment"...I gardenia, która zagościła przez przypadek...Mam nadzieję, że to będzie miły przypadek i roślinka zakwitnie nam pięknie, bo czego jak czego, ale zapachu jaśminu na balkonie pożądam okrutnie...


     No i nasza duma !! Pomidorki !!
     Po zeszłorocznym eksperymencie z pomidorkami koktailowymi, Pan N. zażądał czegoś "większego" do konsumpcji...
Pewnie nie miał na myśli wysokości roślinki (znowu mi się wydarzyła dwukrotnie większa niż w "instrukcji obsługi"), ale zapach pomidorów panujący na balkonie jest doprawdy rozkoszny...
     Tak wygląda moje urlopowe leniuchowanie...
Kiepsko...
     Ale już za dwa tygodnie wracam do pracy, to sobie odpocznę...;o)

środa, 9 lipca 2014

Sezon urlopowy w pełni, czyli "szpilki" na Giewoncie...

     Aż mnie wczoraj poderwało z kanapy, kiedy usłyszałam, że jeden z "tatusiów" zabrał swoje pięcioletnie dziecko na Orlą Perć...
     Czy to jeszcze można zakwalifikować do kategorii głupoty, czy jest to próba zabójstwa ??
Zakipiałam...
     Sezon na szaleństwa rozpoczęty...
     Nie mam pojęcia, czym kierują się ludzie wyruszający w Tatry w sandałkach, albo z niemowlętami w nosiłkach, bo rozsądkiem tego nazwać nie można...Ale niektóre zachowania trudno już nawet nazwać głupotą...
     Kobiety w średnim wieku wiszące na łańcuchach z przerażeniem w oczach i krzykiem na ustach...Panowie z widocznymi objawami "spożycia"..."Turyści" w "adidaskach" zmierzający na najbardziej wymagające szlaki...
     Góry ludzi ogłupiają...
     Nie pomagają medialne komunikaty, nie pomagają apele TOPR-owców i GOPR-owców... 
Na to górskie oszołomienie lekarstwa nie ma...
Hmmm...
A może jednak ??
     Może wystarczy zastosować to, co w innych Krajach funkcjonuje od lat i przynosi wymierne efekty ??
     Może czas przyznać, że wypadki w górach zdarzają się Turystom przygotowanym, odpowiednio odzianym i świadomym wyzwań, a ludzie w "adidaskach" zmierzający na Rysy to samobójcy ??
     Może czas zrozumieć, że głupota tych ludzi kosztuje nas ogromne pieniądze, i że tą głupotę sponsorujemy co roku coraz większymi kwotami ??
     Służby ratunkowe nie mają pieniędzy, brakuje Im podstawowego wyposażenia, komunikaty o awariach jedynego w Tatrach śmigłowca, stały się już tradycją...
     Może czas zrozumieć, że Tatry to nie deptak w Ciechocinku ??
     A nic tak nie przemawia do ludzkiej wyobraźni jak strata pieniędzy !!
     Może więc czas wprowadzić i u nas ubezpieczenia obowiązkowe od wakacyjnej głupoty ??
     Skoro płacimy za bezpodstawne wezwanie karetki, zacznijmy szanować pracę TOPR-owców, GOPR-owców...Oni codziennie narażają swoje życie z powodu "urlopowych zaćmień umysłu"...
     Może czas ogłosić, że akcja helikoptera w górach kosztuje kilkanaście tysięcy złotych i jego wezwanie spowoduje katastrofę dla rodzinnego budżetu i nie będzie to kolejna wakacyjna atrakcja ??
     Kilka lat temu, byliśmy na Czantorii...Górka niewielka, wejście łagodne (polecam na spacer z pięciolatkami, oczywiście w odpowiednich warunkach pogodowych)...Przy stacji kolejki siedział Ratownik GOPR-u z puszką na datki...To był dla Nich wyjątkowo ciężki sezon...Budżetowa kasa dawno się skończyła, a na samej Czantorii tłumy były ogromne...
     "Spacerowicze" mijali owego Ratownika, jakby był niewidzialny...
     Kiedy wrzucałam do puszki nasze "miedziaki" rozległ się odgłos pustki...
     Pan Ratownik spojrzał na nas z uśmiechem, bardzo smutnym uśmiechem...To nie było miejsce, w którym chciał być w tej chwili...A mnie zrobiło się niewymownie wstyd za te tłumy mijające Go z lekceważeniem...
Tłumy w "szpileczkach", "klapeczkach" i sandałkach...
     Góry są niebezpieczne...
     Ale największym zagrożeniem w Górach są ludzie bez wyobraźni...
 

sobota, 5 lipca 2014

Tłumaczenie...

     I znowu mnie przytkało...
     Może to jakaś epidemia, albo inne licho. ??
     Pojęcia nie mam...
     Co jakiś czas dopada mnie takie niechciejstwo, że otwierając stronę z blogiem, aż mi gęsia skórka idzie przez grzbiet...
No i nici z pisania, bo przecież z gęsią skórką pisać się nie godzi...
     Nie powiem, żeby mi przeszło, ale zerknęłam dzisiaj na datę ostatniego posta i wstyd mi się zrobiło...
Teraz nie dość, że mam gęsią skórkę to jeszcze czerwona jestem ze wstydu jak burak...
Czyli jestem gęś w buraczkach...
     Kiedy mi ten gastronomiczny stan minie nie mam pojęcia, ale z reguły nie trwa dłużej niż tydzień, więc jest nadzieja na poprawę...
     To tylko tak, żebyście w głowę nie zachodzili, co też mnie dopadła za niemoc "twórcza"...