Nie przychodzi często...Czasem raz w tygodniu...Czasem raz na miesiąc...Niewysoka Kobieta, która jest lewie kilka lat młodsza od mojej Mamciaśki...
Czasem przychodzi kserować wyniki badań...Czasem przyjdzie tylko sobie "posiedzieć"...
- Nie będę przeszkadzać... - szepcze i siada na krzesełku...
Kiedy nie ma Klientów snuje swoje opowieści...
Opowiada o Dzieciach, o Wnukach, o tym jak została sama, o tym jak przez czterdzieści lat pracowała...Czasem potrzebuje po prostu pogadać...
Nie jest samotna...
Rodzina mieszka dwa bloki dalej i bardzo się cieszy z każdych Jej odwiedzin, ale Ona nie chce Im ciągle siedzieć "na głowie"...
Kiedy kilka dni temu weszła, od razu wiedziałam, że stało się coś niedobrego...
Jej twarz była "wymięta" a w oczach lśniły łzy...
- Wie Pani...Zawsze najbardziej bałam się dializ...To był taki podświadomy lęk...Nawet mi się śniły te potworne aparaty... - wyznała... - I chyba mnie nie ominą...
Trochę się orientowałam w Jej stanie zdrowia, więc ewentualne dializowanie było jak najbardziej realne...
Nie pocieszałam Jej...
Jeśli Ktoś odczuwa podświadomy lęk, to pocieszanki nie na wiele się przydadzą...
Posiedziała chwilkę w milczeniu i poszła...
Wczoraj wkroczyła (!!) do sklepu, stanęła na środku, podparła się pod boczki i zawadiacko przekrzywiła głowę...
- No i co ?? - zapytała...
Przez makówkę mi przeleciało, że powinnam coś zauważyć...
Fryzura ??
Nowy płaszcz ??
Buty ??
Orzesz...(ko)...
Kiepska jestem w te klocki...
Kobieta stoi i emanuje wprost światłem wewnętrznym, a ja ni czorta "żarówki" znaleźć nie umiem...
- Wygląda Pani na nieziemsko szczęśliwą... - rzucam niepewnie...
- Haaa !! - radosny krzyk świadczył o tym, że trafiłam...- Zostałam Prababcią !!
A potem jednym ciągiem usłyszałam skrupulatną relację jak ten fakt niesamowity się realizował...
Jej relacji nie zakłócali wchodzący Klienci...Nie przeszkadzał Jej panujący zgiełk...I bynajmniej nie zamierzała siedzieć w kąciku...
Była Królową !!
Królową Prababcią !!
Uwielbiam takie newsy...
piątek, 31 stycznia 2014
czwartek, 30 stycznia 2014
Dyplom to nie gwarancja...
Na jednym z zaprzyjaźnionych blogów rozgorzała dyskusja: Czy lepszy jest "Plastyk-Pedagog", czy "Plastyk-Zapaleniec"??
Dyskusja jak dyskusja, sama w sobie rozwiązania nie przynosi, bo kimkolwiek się jest, trzeba jeszcze mieć to "coś"...
Ale, że dyskutować lubię namiętnie, więc dzisiaj będzie pewna opowiastka z życia wzięta...
Kiedy uczęszczałam do szkoły podstawowej, zajęcia z plastyki prowadziła pewna Pani...
Plastyk z wykształcenia...
Plastyk z zamiłowania...
Czy miała to "coś" ?? Nie wiem...Jeśli miała, to ja osobiście byłam na "niego" odporna...
Plastykę lubiłam, chociaż mi Bozia specjalnie dużo talentu w tym kierunku nie dała...Ot wot...Przeciętniak...
Tyle, że wybić się ponad przeciętność, przynajmniej w naszej klasie było trudno...
Pani owa stosowała bowiem pewien "klucz"...Klucz ów otwierał drzwi do pozytywnych ocen...
Nie masz klucza ?? Dostatecznie...
Prawdziwy talent plastyczny posiadały dwie Osoby...Goszcząca już kiedyś na moim blogu Pani B. i jeden z Kolegów, który umiejętności owe miał zapisane w genach...Rodzice byli wziętymi Architektami...
I tak jak Kolega "Architekt" uznanie owej Pani zyskał już za sam fakt posiadania "nazwiska", tak Pani B. o owo uznanie ciągle musiała zabiegać...
No cóż...Tata był Dozorcą, a Mama zajmowała się ósemką Dzieci...
Jednakże sam fakt posiadania przez Nich owego "klucza" był dla wszystkich zrozumiały...
Niezrozumiałym był fakt, iż ów "otwieracz" posiadało również grono kilku Osób, których zdolności były wątpliwe, a zadawane prace wykonywało starsze Rodzeństwo lub Rodzice...
Jak mierzyć się jedenastolatkowi z Maturzystą Technikum Budowlanego ??
Nijak...
Z roku na rok było tak samo...
Nawet w czasach, kiedy to właśnie Pani B. pomagała mi robić szkice, bo zajęta byłam całotygodniowymi treningami...
Wyżej "dostateczny" nie podskoczyłam...
Przyjęłam do wiadomości, że talent plastyczny odziedziczyłam po Tatusiu...Jak wiecie, cokolwiek Ojciec narysował, wymagało to podpisu...
I nagle dokonał się zwrot...
Moje nazwisko coraz częściej było wymieniane na forum Szkoły...Czasem pojawiało się również w lokalnej prasie...
Kilka lat treningów zaczęło przynosić efekty...
Niektóre efekty były nawet dość zaskakujące...
Kiedy po pewnych zawodach lekkoatletycznych Reprezentacja wróciła z pięknym pucharem, a Pan Dyrektor piał hymny pochwalne na nasz temat, Pani od plastyki zauważyła we mnie talent...
Ot tak...Z niczego...
W jednym tygodniu "dostatecznie"...W kolejnym "bardzo dobrze"...
Jakby mi ten "talent" nagle zaczął uszami wypływać...
Zostałam posiadaczką "otwieracza"...
Nie powiem, żebym ową Panią darzyła szczególną sympatią...
Kiedy więc rozpoczęłam edukację w Szkole średniej i pierwszą Osobą jaką tam spotkałam na korytarzu była właśnie Ona, entuzjazmu nie okazałam...
- Musisz przyjść na zajęcia !! - zakomunikowała kategorycznie... - Prowadzę tu kółko plastyczne...
Orzesz...(ko)...
Po trzech "przypomnieniach" i monicie od Wychowawcy, że "Pani od plastyki prosi", poszłam...
Zostałam Grupie przedstawiona jako "Jej odkrycie"...
Mało mi bielizna przez głowę nie spadła...
Na moje sprostowanie, że mnie chyba z kimś pomyliła, zareagowała nerwowym śmiechem...
Żywot "Kółka" nie był długi...
Zasady, które tak pięknie funkcjonowały w "podstawówce" nie znalazły zrozumienia u Nastolatków...
Ganienie za "niewłaściwe" odczucia wyrażane na odwiedzanych wystawach...
Wyśmiewanie za "niedojrzałość" twórczą...
I Zapaleńcy wykruszali się z każdymi zajęciami...
Ja odeszłam jako jedna z pierwszych, "wyzwolona" dzięki powołaniu do Reprezentacji Szkoły...
Kiedy spotkałam Ją po latach, była zgorzkniałą starszą Panią...
Po wymianie kilku "grzeczności" wypaliła...
- Plastyk byłby z Ciebie żaden...
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem...
To było prawdziwe "odkrycie"...;o)
Dyskusja jak dyskusja, sama w sobie rozwiązania nie przynosi, bo kimkolwiek się jest, trzeba jeszcze mieć to "coś"...
Ale, że dyskutować lubię namiętnie, więc dzisiaj będzie pewna opowiastka z życia wzięta...
Kiedy uczęszczałam do szkoły podstawowej, zajęcia z plastyki prowadziła pewna Pani...
Plastyk z wykształcenia...
Plastyk z zamiłowania...
Czy miała to "coś" ?? Nie wiem...Jeśli miała, to ja osobiście byłam na "niego" odporna...
Plastykę lubiłam, chociaż mi Bozia specjalnie dużo talentu w tym kierunku nie dała...Ot wot...Przeciętniak...
Tyle, że wybić się ponad przeciętność, przynajmniej w naszej klasie było trudno...
Pani owa stosowała bowiem pewien "klucz"...Klucz ów otwierał drzwi do pozytywnych ocen...
Nie masz klucza ?? Dostatecznie...
Prawdziwy talent plastyczny posiadały dwie Osoby...Goszcząca już kiedyś na moim blogu Pani B. i jeden z Kolegów, który umiejętności owe miał zapisane w genach...Rodzice byli wziętymi Architektami...
I tak jak Kolega "Architekt" uznanie owej Pani zyskał już za sam fakt posiadania "nazwiska", tak Pani B. o owo uznanie ciągle musiała zabiegać...
No cóż...Tata był Dozorcą, a Mama zajmowała się ósemką Dzieci...
Jednakże sam fakt posiadania przez Nich owego "klucza" był dla wszystkich zrozumiały...
Niezrozumiałym był fakt, iż ów "otwieracz" posiadało również grono kilku Osób, których zdolności były wątpliwe, a zadawane prace wykonywało starsze Rodzeństwo lub Rodzice...
Jak mierzyć się jedenastolatkowi z Maturzystą Technikum Budowlanego ??
Nijak...
Z roku na rok było tak samo...
Nawet w czasach, kiedy to właśnie Pani B. pomagała mi robić szkice, bo zajęta byłam całotygodniowymi treningami...
Wyżej "dostateczny" nie podskoczyłam...
Przyjęłam do wiadomości, że talent plastyczny odziedziczyłam po Tatusiu...Jak wiecie, cokolwiek Ojciec narysował, wymagało to podpisu...
I nagle dokonał się zwrot...
Moje nazwisko coraz częściej było wymieniane na forum Szkoły...Czasem pojawiało się również w lokalnej prasie...
Kilka lat treningów zaczęło przynosić efekty...
Niektóre efekty były nawet dość zaskakujące...
Kiedy po pewnych zawodach lekkoatletycznych Reprezentacja wróciła z pięknym pucharem, a Pan Dyrektor piał hymny pochwalne na nasz temat, Pani od plastyki zauważyła we mnie talent...
Ot tak...Z niczego...
W jednym tygodniu "dostatecznie"...W kolejnym "bardzo dobrze"...
Jakby mi ten "talent" nagle zaczął uszami wypływać...
Zostałam posiadaczką "otwieracza"...
Nie powiem, żebym ową Panią darzyła szczególną sympatią...
Kiedy więc rozpoczęłam edukację w Szkole średniej i pierwszą Osobą jaką tam spotkałam na korytarzu była właśnie Ona, entuzjazmu nie okazałam...
- Musisz przyjść na zajęcia !! - zakomunikowała kategorycznie... - Prowadzę tu kółko plastyczne...
Orzesz...(ko)...
Po trzech "przypomnieniach" i monicie od Wychowawcy, że "Pani od plastyki prosi", poszłam...
Zostałam Grupie przedstawiona jako "Jej odkrycie"...
Mało mi bielizna przez głowę nie spadła...
Na moje sprostowanie, że mnie chyba z kimś pomyliła, zareagowała nerwowym śmiechem...
Żywot "Kółka" nie był długi...
Zasady, które tak pięknie funkcjonowały w "podstawówce" nie znalazły zrozumienia u Nastolatków...
Ganienie za "niewłaściwe" odczucia wyrażane na odwiedzanych wystawach...
Wyśmiewanie za "niedojrzałość" twórczą...
I Zapaleńcy wykruszali się z każdymi zajęciami...
Ja odeszłam jako jedna z pierwszych, "wyzwolona" dzięki powołaniu do Reprezentacji Szkoły...
Kiedy spotkałam Ją po latach, była zgorzkniałą starszą Panią...
Po wymianie kilku "grzeczności" wypaliła...
- Plastyk byłby z Ciebie żaden...
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem...
To było prawdziwe "odkrycie"...;o)
wtorek, 28 stycznia 2014
Teleportacja...Nowa usługa DHL...
Z reguły staram się nie krytykować i nie ganić, bo jak to mawiali mądrzy Ludzie "raz to i Księdzu wolno"...
Ale tym razem moja półgóralska krew zawrzała, bo zaistniała sytuacja to wielokrotna recydywa ...
Czekamy na przesyłkę...
Zamówienie zrealizowane w piątek, więc nie ma co kopii kruszyć...Szczególnie, ze otrzymałam informację od Dostawcy, że dostawa zrealizowana będzie w ciągu dwóch dni roboczych...
Skoro nie przyszła w poniedziałek to przyjdzie we wtorek...Do dwóch liczyć umiem...
Tyle, że...
No właśnie...
Kiedy zobaczyłam, że Dostawcą tej przesyłki jest DHL coś mnie tknęło i kliknęłam: "sprawdzam"...
A tam, czarno na białym, że Pan Kurier był wczoraj i mnie nie zastał...
Orzesz...(ko)...
Jak to nie zastał ??
To co ja się...teleportowałam ?? I to nieświadomie ??
Jakim cudem Pan Kurier nie zastał mnie "w miejscu zamieszkania" koło południa, skoro przesyłka adresowana jest do Firmy, a w tej waruję niczym Cerber od 10-tej do 17-tej ??
Pewnie by mi to ciśnienia aż tak nie podniosło, gdyby nie fakt, iż sytuacja taka jest którąś tam z rzędu...
Po jakie licho wklepują w system takie herezje ??
A jeśli rzeczywiście DHL posiadł już wiedzę o teleportacji i są to jakieś skromne próby rozszerzenia zakresu świadczonych usług ??
I za kilka miesięcy będzie można telefonicznie zamówić " Chcę na kawę do Cioci w Gdańsku"...Ziuuutttt...I już człek sobie kawusię z Ciocią z Gdańska żłopie...
Co prawda Cioci w Gdańsku nie mam, ale jest kilka fajnych adresów gdzie bym tej kawusi popróbowała...;o)
Gorzej, jeśli owe usługi będą świadczone w innym zakresie...Pan Kurier ma coś pilnego do załatwienia, albo chce z Żonką na kanapie posiedzieć i wtedy zrobić "ziuuuttt" wszystkim potencjalnym Klientom...
W system wbije, że mu Klienci z domów wybyli zbiorowo i już Luzak pełną gębą...
Aż strach się bać !!
"Walnie" mnie taki Kurier gdzieś w okolice Słupska, w kapciach i papilotach, i będzie Człek dreptał przez caluśką Polskę mizernie odziany...
A może On Bidulek jakąś wadę wzroku ma i widzi tylko sklepy wielkogabarytowe ??
Eeee...Chyba nie, bo by się przecież na pierwszym drzewie roztrzaskał...
W każdym razie sytuacja jest dziwna...
Byłam, ale jakoby mnie nie było...
I teraz się zastanawiam...
Bo może ja powinnam się ukarać za samowolne opuszczenie stanowiska pracy ??
Ło Matko i Córko...
Jak nic kazamaty mi się należą...
Ale poważnie rzecz biorąc...
Niby nic...
Jedno małe kłamstewko...
Mój Klient będzie czekał na towar kilka dni dłużej (podobno przesyłka wyjdzie jutro)...
Ja będę czekać na należność kilka dni dłużej...
Mój Dostawca będzie czekał na należność kilka dni dłużej...
Pikuś...
P.S. Właśnie nastąpiło "szczęśliwe rozwiązanie"...I to wcale nie DHL mnie teleportował tylko Dostawca adresy pomylił :o) Przynajmniej tym razem ;o) Pozdrowienia dla Szefostwa, Kierownictwa i Pana Kuriera, bo się wszyscy (o dziwo, moją przesyłką przejęli)...:o) Dziękuję...
Ale tym razem moja półgóralska krew zawrzała, bo zaistniała sytuacja to wielokrotna recydywa ...
Czekamy na przesyłkę...
Zamówienie zrealizowane w piątek, więc nie ma co kopii kruszyć...Szczególnie, ze otrzymałam informację od Dostawcy, że dostawa zrealizowana będzie w ciągu dwóch dni roboczych...
Skoro nie przyszła w poniedziałek to przyjdzie we wtorek...Do dwóch liczyć umiem...
Tyle, że...
No właśnie...
Kiedy zobaczyłam, że Dostawcą tej przesyłki jest DHL coś mnie tknęło i kliknęłam: "sprawdzam"...
A tam, czarno na białym, że Pan Kurier był wczoraj i mnie nie zastał...
Orzesz...(ko)...
Jak to nie zastał ??
To co ja się...teleportowałam ?? I to nieświadomie ??
Jakim cudem Pan Kurier nie zastał mnie "w miejscu zamieszkania" koło południa, skoro przesyłka adresowana jest do Firmy, a w tej waruję niczym Cerber od 10-tej do 17-tej ??
Pewnie by mi to ciśnienia aż tak nie podniosło, gdyby nie fakt, iż sytuacja taka jest którąś tam z rzędu...
Po jakie licho wklepują w system takie herezje ??
A jeśli rzeczywiście DHL posiadł już wiedzę o teleportacji i są to jakieś skromne próby rozszerzenia zakresu świadczonych usług ??
I za kilka miesięcy będzie można telefonicznie zamówić " Chcę na kawę do Cioci w Gdańsku"...Ziuuutttt...I już człek sobie kawusię z Ciocią z Gdańska żłopie...
Co prawda Cioci w Gdańsku nie mam, ale jest kilka fajnych adresów gdzie bym tej kawusi popróbowała...;o)
Gorzej, jeśli owe usługi będą świadczone w innym zakresie...Pan Kurier ma coś pilnego do załatwienia, albo chce z Żonką na kanapie posiedzieć i wtedy zrobić "ziuuuttt" wszystkim potencjalnym Klientom...
W system wbije, że mu Klienci z domów wybyli zbiorowo i już Luzak pełną gębą...
Aż strach się bać !!
"Walnie" mnie taki Kurier gdzieś w okolice Słupska, w kapciach i papilotach, i będzie Człek dreptał przez caluśką Polskę mizernie odziany...
A może On Bidulek jakąś wadę wzroku ma i widzi tylko sklepy wielkogabarytowe ??
Eeee...Chyba nie, bo by się przecież na pierwszym drzewie roztrzaskał...
W każdym razie sytuacja jest dziwna...
Byłam, ale jakoby mnie nie było...
I teraz się zastanawiam...
Bo może ja powinnam się ukarać za samowolne opuszczenie stanowiska pracy ??
Ło Matko i Córko...
Jak nic kazamaty mi się należą...
Ale poważnie rzecz biorąc...
Niby nic...
Jedno małe kłamstewko...
Mój Klient będzie czekał na towar kilka dni dłużej (podobno przesyłka wyjdzie jutro)...
Ja będę czekać na należność kilka dni dłużej...
Mój Dostawca będzie czekał na należność kilka dni dłużej...
Pikuś...
P.S. Właśnie nastąpiło "szczęśliwe rozwiązanie"...I to wcale nie DHL mnie teleportował tylko Dostawca adresy pomylił :o) Przynajmniej tym razem ;o) Pozdrowienia dla Szefostwa, Kierownictwa i Pana Kuriera, bo się wszyscy (o dziwo, moją przesyłką przejęli)...:o) Dziękuję...
poniedziałek, 27 stycznia 2014
Lwica Egiptu, czyli jak z Królowej zrobić dziwkę...
Przy ilości moich "bzików" poległby nawet najlepszy Psychiatra...
No cóż...
Skoro wyleczyć się nie da, trzeba jakoś z tymi "bzikami" żyć...
A niektóre, nie powiem...To "bziki" wiekowe"...
Jeden z nich ma na imię Kleopatra...Kleopatra VII...Pieszczotliwie zwana przeze mnie Klepcią...
Pilnie śledzę wszelkie odkrycia archeologiczne związane z tą tajemniczą postacią...Z pilnością uczennicy wczytuje się w publikacje na Jej temat...
Bo Klepcia to Persona...Persona, przez bardzo duże "P"...
Kiedy więc tworzyłam listę prezentów choinkowych, a w oczęta wpadła ta publikacja, pożądałam jej ogromnie...
Kleopatra ??
Biografia ??
Nazwisko Stacy Schiff nic mi nie mówiło...
Ale przecież Zdobywczyni "Pulitzera" powinna umieć pisać...
No i wsiąkłam...
Nie powiem, żeby początek był łatwy...
Styl pisania Pani Schiff jakoś nie przypadł mi do gustu...
Ale z każdą stroną było coraz łatwiej...
W końcu w tym okresie historycznym czuję się jak "u siebie"...
I czekałam naiwnie na owe biograficzne zapisy...
No dobra...
Przecież wiedziałam, że biografii Kleopatry napisać się nie da...
Autorka posługując się długą listą bibliograficzną usiłuje po prostu uporządkować znane nam informacje o Klepci...
Tyle, że z trzystu stron publikacji może pięćdziesiąt to Kleopatra...
Dwieście to Antoniusz do spółki z Oktawianem, a reszta to Cezar i inni "święci" epoki...
Skąd więc ambicje, żeby mianować ową książkę mianem "biografii"...??
Chwyt marketingowy ??
Możliwe, bo publikacja ma już drugie wydanie w naszym Kraju, więc sporo Osób się na ową przynętę złapało...
Jak dla mnie Kleopatry w "Kleopatrze" jest tyle co kot napłakał...
Fakt, że o Królowej Egiptu nie jest łatwo pisać...Rzymianie zadbali, aby niewiele pozostało z Jej potęgi...Nawet nie wiemy jak wyglądała...
Dlaczego tak bardzo fascynuje mnie ta Postać ??
Właśnie dlatego, że znamy tylko jedną stronę medalu...Stronę przedstawianą w sposób wyrachowany i perfidny...Znamy Ją jako "królewską ladacznicę", "nieczystą córę Ptolemeusza", czy "egipską dziwkę"...
A przecież odbudowała potęgę Egiptu, doprowadziła swój Kraj do bogactw, których zazdrościli Jej wszyscy, wprowadziła reformy o jakich rzymscy Przywódcy mogli jedynie marzyć, była wykształcona, światła i inteligentna...
I kiedy dokonywała tego wszystkiego nie była statecznym "Mędrcem ze wschodu", ale bardzo młodą Kobietą...
Że wymordowała swoją Rodzinę ??
Takie standardy panowały wówczas...Albo mordujesz, albo będziesz zamordowany...
Że szukała wpływowych Kochanków ??
Bo potrzebowała politycznego wsparcia, a Rzym był dla Niej największym zagrożeniem...
Ezop w swoich Bajkach napisał przypowieść o lwie i Człowieku:
"Wiele rzeźb przedstawia ludzi zabijających lwy, ale gdyby to lwy były rzeźbiarzami, wyglądało by to zapewne inaczej"...
Trudno się nie zgodzić z ową teorią...
Rzymianie już swoje powiedzieli...
Kleopatra milczy...
Głos Pani Schiff niewiele zmienił...
No cóż...
Skoro wyleczyć się nie da, trzeba jakoś z tymi "bzikami" żyć...
A niektóre, nie powiem...To "bziki" wiekowe"...
Jeden z nich ma na imię Kleopatra...Kleopatra VII...Pieszczotliwie zwana przeze mnie Klepcią...
Pilnie śledzę wszelkie odkrycia archeologiczne związane z tą tajemniczą postacią...Z pilnością uczennicy wczytuje się w publikacje na Jej temat...
Bo Klepcia to Persona...Persona, przez bardzo duże "P"...
Kiedy więc tworzyłam listę prezentów choinkowych, a w oczęta wpadła ta publikacja, pożądałam jej ogromnie...
Kleopatra ??
Biografia ??
Nazwisko Stacy Schiff nic mi nie mówiło...
Ale przecież Zdobywczyni "Pulitzera" powinna umieć pisać...
No i wsiąkłam...
Nie powiem, żeby początek był łatwy...
Styl pisania Pani Schiff jakoś nie przypadł mi do gustu...
Ale z każdą stroną było coraz łatwiej...
W końcu w tym okresie historycznym czuję się jak "u siebie"...
I czekałam naiwnie na owe biograficzne zapisy...
No dobra...
Przecież wiedziałam, że biografii Kleopatry napisać się nie da...
Autorka posługując się długą listą bibliograficzną usiłuje po prostu uporządkować znane nam informacje o Klepci...
Tyle, że z trzystu stron publikacji może pięćdziesiąt to Kleopatra...
Dwieście to Antoniusz do spółki z Oktawianem, a reszta to Cezar i inni "święci" epoki...
Skąd więc ambicje, żeby mianować ową książkę mianem "biografii"...??
Chwyt marketingowy ??
Możliwe, bo publikacja ma już drugie wydanie w naszym Kraju, więc sporo Osób się na ową przynętę złapało...
Jak dla mnie Kleopatry w "Kleopatrze" jest tyle co kot napłakał...
Fakt, że o Królowej Egiptu nie jest łatwo pisać...Rzymianie zadbali, aby niewiele pozostało z Jej potęgi...Nawet nie wiemy jak wyglądała...
Dlaczego tak bardzo fascynuje mnie ta Postać ??
Właśnie dlatego, że znamy tylko jedną stronę medalu...Stronę przedstawianą w sposób wyrachowany i perfidny...Znamy Ją jako "królewską ladacznicę", "nieczystą córę Ptolemeusza", czy "egipską dziwkę"...
A przecież odbudowała potęgę Egiptu, doprowadziła swój Kraj do bogactw, których zazdrościli Jej wszyscy, wprowadziła reformy o jakich rzymscy Przywódcy mogli jedynie marzyć, była wykształcona, światła i inteligentna...
I kiedy dokonywała tego wszystkiego nie była statecznym "Mędrcem ze wschodu", ale bardzo młodą Kobietą...
Że wymordowała swoją Rodzinę ??
Takie standardy panowały wówczas...Albo mordujesz, albo będziesz zamordowany...
Że szukała wpływowych Kochanków ??
Bo potrzebowała politycznego wsparcia, a Rzym był dla Niej największym zagrożeniem...
Ezop w swoich Bajkach napisał przypowieść o lwie i Człowieku:
"Wiele rzeźb przedstawia ludzi zabijających lwy, ale gdyby to lwy były rzeźbiarzami, wyglądało by to zapewne inaczej"...
Trudno się nie zgodzić z ową teorią...
Rzymianie już swoje powiedzieli...
Kleopatra milczy...
Głos Pani Schiff niewiele zmienił...
niedziela, 26 stycznia 2014
Niedziela na lodzie, czyli o lodowiskowych Piratach...
- Jakby coś to będziemy w niedzielę w Krakowie...- komunikowałam Pierworodnemu kilka dni temu...
- Aha !!-przyjął komunikat Pierworodny...- A co planujecie ?? - dopytywał...
- Lodowisko Cracovii...- oznajmiłam...
- O której ?? - precyzował...- Bo wieczorem mam trening...
- O 13-tej mogło by być...- zastanawiałam się głośno...
- Idealnie...Będziemy...- oznajmił Pierworodny...
No cóż...Niewiele potrzebujemy zachęt...Działa to w obie strony...
Hasło "lodowisko" działa bez pudła...
Było cudnie...Chociaż tłoczno...
Nawet nie przypuszczałam ilu Ludzi jeździ, albo chce się nauczyć jeździć...
Prawdziwe tłumy...
Wiek bywa różny...Od kilku lat do kilku razy dziesięć...
Nawet "Starszaków" grono spore...
Jedni niepewnie drobią kroczki wpatrzeni w taflę...Inni przesuwają się trzymając bandy...
Maluszki uczą jeżdżąc przy "chodzikach"...
Kilka Par trzymających się za ręce...Kilku "szalejących" Młodzieńców...
Na każdej tafli właściwie jest tak samo...
Uwielbiam ten gwar...Ten chłód na twarzy...Szum ostrzy...I pęd..
A dzisiaj jeszcze doszła jedna przyjemność...Obecność Miśków...
Potem na lodowisku pojawili się Piraci z Zaścianka...
Pierworodny z Panem N. złapali Synową za ręce i ruszyli pędem przez taflę...
Aż Bidulka zaczerwieniła się z wrażenia...
Było wspaniale...
A potem kawusia u Młodych i pierwsza, wstępna narada przed "szalonym" wypadem...
Przed nami jeszcze przynajmniej ze sto takich narad...
Echhh...
Byle do maja...;o)
- Aha !!-przyjął komunikat Pierworodny...- A co planujecie ?? - dopytywał...
- Lodowisko Cracovii...- oznajmiłam...
- O której ?? - precyzował...- Bo wieczorem mam trening...
- O 13-tej mogło by być...- zastanawiałam się głośno...
- Idealnie...Będziemy...- oznajmił Pierworodny...
No cóż...Niewiele potrzebujemy zachęt...Działa to w obie strony...
Hasło "lodowisko" działa bez pudła...
Było cudnie...Chociaż tłoczno...
Nawet nie przypuszczałam ilu Ludzi jeździ, albo chce się nauczyć jeździć...
Prawdziwe tłumy...
Wiek bywa różny...Od kilku lat do kilku razy dziesięć...
Nawet "Starszaków" grono spore...
Jedni niepewnie drobią kroczki wpatrzeni w taflę...Inni przesuwają się trzymając bandy...
Maluszki uczą jeżdżąc przy "chodzikach"...
Kilka Par trzymających się za ręce...Kilku "szalejących" Młodzieńców...
Na każdej tafli właściwie jest tak samo...
Uwielbiam ten gwar...Ten chłód na twarzy...Szum ostrzy...I pęd..
A dzisiaj jeszcze doszła jedna przyjemność...Obecność Miśków...
Potem na lodowisku pojawili się Piraci z Zaścianka...
Pierworodny z Panem N. złapali Synową za ręce i ruszyli pędem przez taflę...
Aż Bidulka zaczerwieniła się z wrażenia...
Było wspaniale...
A potem kawusia u Młodych i pierwsza, wstępna narada przed "szalonym" wypadem...
Przed nami jeszcze przynajmniej ze sto takich narad...
Echhh...
Byle do maja...;o)
sobota, 25 stycznia 2014
Dziobanina po "kaszubsku"...
No to się przyznam...Pewnie, że się przyznam...A co !!
Odkąd wróciliśmy z naszej kaszubskiej włóczęgi ciągle miałam przed oczami piękne, kolorowe, radosne...Kaszubskie hafty...
Ależ mnie wzięło...
Przy milionie pomysłów jakie roiły się w mojej makówce ten ciągle zajmował pierwszą lokatę...
A kiedy już każda z szarych komórek przeanalizowała wszystkie "za" i "przeciw" wyciągnęłam spod łóżka moje magiczne pudełko...
Dziobałam...Dziobałam...Dziobałam...
I marzyłam, ze uda mi się skończyć przed Świętami Bożego Narodzenia...
Czy ja już Wam mówiłam, że nie wszystkie marzenia się spełniają ??
No cóż...
Tym razem moje marzenie miało drobny poślizg...Miesiąc...
I moja interpretacja kaszubskich haftów ujrzała światło dzienne...
Cóż to jest ?? - zapytacie...
Hmmm...
To muszę zacząć od początku...
Nie wiem jak jest w innych regionach naszego Kraju, ale u nas panuje zwyczaj, że kiedy Pan Młody wychodzi z domu rodzinnego, to Starszy Drużba oprócz zapasu napitków taszczy kosz pełen cukierków...To takie zadośćuczynienie dla "Nietrunkowych"...
To i na pożegnaniu Pierworodnego nie mogło zabraknąć owych słodkości...
A zapakowane były w sporych rozmiarów koszyczek...
Kiedy nabywaliśmy go drogą kupna, nie miał jeszcze swojego ostatecznego przeznaczenia...Przeznaczenie "urodziło się" trochę później...
Koszyczek odzyskał swój prozaiczny wygląd...
I leżakował oczekując natchnienia...
Natchnienie spłynęło od Górali...
Wracaliśmy z jednego z naszych wypadów i jakoś ścieżki nasze skrzyżowały się z pewnym Marketem, w którym sprzedają wyroby drewniane po nieprzyzwoicie niskich cenach...
Wałeczki...Deseczki...Mątewki...Chochelki...Szufelki...
Aż Gordyjce dech zaparło na widok takiego dobra...
A że marzy się bidulce "regionalna kuchnia" o bliżej nieokreślonym regionie, ale taka po "ichniemu" (cokolwiek to znaczy), więc rzuciła się niczym Harpia i nabyła owych wyrobów góralskich ilości nieprzyzwoite, płacąc żywą gotówką 24, 21 złotego...
No i wszystko zaczęło nabierać wyrazu...
Trzeba było jedynie czasu...
I połączyłam na gordyjskim blacie Północ z Południem...Kaszubów z Góralami...
Hej !!
Odkąd wróciliśmy z naszej kaszubskiej włóczęgi ciągle miałam przed oczami piękne, kolorowe, radosne...Kaszubskie hafty...
Ależ mnie wzięło...
Przy milionie pomysłów jakie roiły się w mojej makówce ten ciągle zajmował pierwszą lokatę...
A kiedy już każda z szarych komórek przeanalizowała wszystkie "za" i "przeciw" wyciągnęłam spod łóżka moje magiczne pudełko...
Dziobałam...Dziobałam...Dziobałam...
I marzyłam, ze uda mi się skończyć przed Świętami Bożego Narodzenia...
Czy ja już Wam mówiłam, że nie wszystkie marzenia się spełniają ??
No cóż...
Tym razem moje marzenie miało drobny poślizg...Miesiąc...
I moja interpretacja kaszubskich haftów ujrzała światło dzienne...
Cóż to jest ?? - zapytacie...
Hmmm...
To muszę zacząć od początku...
Nie wiem jak jest w innych regionach naszego Kraju, ale u nas panuje zwyczaj, że kiedy Pan Młody wychodzi z domu rodzinnego, to Starszy Drużba oprócz zapasu napitków taszczy kosz pełen cukierków...To takie zadośćuczynienie dla "Nietrunkowych"...
To i na pożegnaniu Pierworodnego nie mogło zabraknąć owych słodkości...
A zapakowane były w sporych rozmiarów koszyczek...
Kiedy nabywaliśmy go drogą kupna, nie miał jeszcze swojego ostatecznego przeznaczenia...Przeznaczenie "urodziło się" trochę później...
Koszyczek odzyskał swój prozaiczny wygląd...
I leżakował oczekując natchnienia...
Natchnienie spłynęło od Górali...
Wracaliśmy z jednego z naszych wypadów i jakoś ścieżki nasze skrzyżowały się z pewnym Marketem, w którym sprzedają wyroby drewniane po nieprzyzwoicie niskich cenach...
Wałeczki...Deseczki...Mątewki...Chochelki...Szufelki...
Aż Gordyjce dech zaparło na widok takiego dobra...
A że marzy się bidulce "regionalna kuchnia" o bliżej nieokreślonym regionie, ale taka po "ichniemu" (cokolwiek to znaczy), więc rzuciła się niczym Harpia i nabyła owych wyrobów góralskich ilości nieprzyzwoite, płacąc żywą gotówką 24, 21 złotego...
No i wszystko zaczęło nabierać wyrazu...
Trzeba było jedynie czasu...
I połączyłam na gordyjskim blacie Północ z Południem...Kaszubów z Góralami...
Hej !!
piątek, 24 stycznia 2014
TVP, czyli przymusu nie ma...
TVP szykuje nam od kwietnia zmiany ramówki...
Szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do tego, ze jeśli jakiś program "da" się oglądać, to Prezesi zamieniają go na jakąś "papkę"...
Tym razem pod prezesowski skalpel trafią: Panorama i Jeden z Dziesięciu...
Trafili z tym "skalpelem" idealnie...
"Panorama" jest jedynym programem informacyjnym jaki z racji godzin pracy mogę oglądać...
Teleturniej "Jeden z Dziesięciu" to jedna z moich nielicznych w TVP perełek...
Lubię Klimat tego Teleturnieju, wielką sympatią darzę Pana Sznuka...
Tadeusz Sznuk to jedna z niewielu telewizyjnych Postaci mająca osobowość i wrodzoną kulturę...
No cóż...
Bywa...
Karawana idzie dalej...
W zamian otrzymamy pewnie jakieś archaiczne dzieła filmowe, albo krzykliwą publicystykę, w której ktoś komuś będzie "wtykał" ile wlezie...A może jakiś serial rodem z mydlarni ??
Wszytko jedno co to będzie...
Korzystam z usług TVP2 tylko w tych dwóch przypadkach, więc mogę odwyknąć...
"Niech żyją tępogłowi"...Chciało by się zakrzyknąć...
Ale tak jakoś głos w gardle staje...
Abonament mamy płacić w ramach obywatelskiego obowiązku...TV oglądać nie musimy...
Szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do tego, ze jeśli jakiś program "da" się oglądać, to Prezesi zamieniają go na jakąś "papkę"...
Tym razem pod prezesowski skalpel trafią: Panorama i Jeden z Dziesięciu...
Trafili z tym "skalpelem" idealnie...
"Panorama" jest jedynym programem informacyjnym jaki z racji godzin pracy mogę oglądać...
Teleturniej "Jeden z Dziesięciu" to jedna z moich nielicznych w TVP perełek...
Lubię Klimat tego Teleturnieju, wielką sympatią darzę Pana Sznuka...
Tadeusz Sznuk to jedna z niewielu telewizyjnych Postaci mająca osobowość i wrodzoną kulturę...
No cóż...
Bywa...
Karawana idzie dalej...
W zamian otrzymamy pewnie jakieś archaiczne dzieła filmowe, albo krzykliwą publicystykę, w której ktoś komuś będzie "wtykał" ile wlezie...A może jakiś serial rodem z mydlarni ??
Wszytko jedno co to będzie...
Korzystam z usług TVP2 tylko w tych dwóch przypadkach, więc mogę odwyknąć...
"Niech żyją tępogłowi"...Chciało by się zakrzyknąć...
Ale tak jakoś głos w gardle staje...
Abonament mamy płacić w ramach obywatelskiego obowiązku...TV oglądać nie musimy...
czwartek, 23 stycznia 2014
Jedno "no właśnie" i mamy "przechlapane"...
Dzień zapowiadał się kiepsko...Noc miałam z gatunku "pilnuje chałupy"...Poranek był wietrzny i deszczowy...Jak tu cieszyć się sobotą ??
Na dodatek jakaś taka była "niepozbierana"...
Zgryzot dołożyła lustrowana lodówka...
Orzesz...(ko)...
Coś musimy jeść...
Nie ma opcji...Trzeba się ruszyć na jakieś łowy...
Ekspresowa lista zakupów...Buty na nogi...I w przelocie zerknięcie w lustro...
Ziemiste odbicie sarkastycznie prychnęło...
"Cudności" !!
W osiedlowym sklepiku tłoku nie było...Kilka Osób...
Kiedy przekroczyłam próg do moich uszu dotarła perora jednej z moich "Sąsiadek"...
- Bo jak deklaracje podpisywali to wszyscy, że będą segregować !! A jak przyszło co do czego, to w workach jeden bałagan widać !! Każdy widzi !! I kto za to będzie płacił ?? A jak się zapytać to Oni segregują !!
Przemawiająca Kobieta blokowała dojście do lady, a reszta Klientek pokornie czekała aż skończy swój wykład i zakończy zakupy...
W milczeniu ruszyłam do regałów i zbierałam potrzebny mi towar...
Poglądy owej Niewiasty wcale mnie nie interesowały, bo mam o Niej wyrobione zdanie...
Kiedy Dzieci chodziły do szkoły posiadała niezawodne recepty wychowawcze, a cała reszta Rodziców to była zgraja tumanów...Nauczycielki z reguły były tępe i nieżyciowe...
Kiedy Dzieci dorosły Pani z nudów zaczęła monitorować życie sąsiedzkie i całe dnie przesiadywała w oknie...Do każdego ludzkiego zachowania umiała dołożyć "ideologię"...
A potem została najlepszym hodowcą psów...Lepszego w całym Kosmosie nie ma...O swoich "wychowawczych" sukcesach uwielbia informować...Szczególnie o siódmej rano w sobotę, jak wszyscy "odsypiają" tydzień pracy...Wrzeszczy na całą ulicę...
Na dźwięk Jej nazwiska wszystkich "wstrząsa"...
Od lipca zeszłego roku została "specjalistą" od spraw odpadów...
O śmieciach wie wszystko...
Nabyła z resztą kilka koszy na śmieci, w promocji, żeby segregacja przebiegała rzetelnie...
O tym fakcie też informowała publicznie...
Tym razem Jej przemowa przeniosła się na forum sklepowe...Pewnie zmarzła przed blokiem...
- Bo "oni" nie mają pojęcia o segregacji !! W każdym worku to widać !! I jeszcze komentują, że inni zawinili !! Bo najgorzej widzieć źdźbło w cudzym oku, a w swoim kłody nie zauważyć !!
- No właśnie... - usłyszałam i z niedowierzaniem dotarło do mojej świadomości, że to mój osobisty głos...
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...
Pozostali Klienci i Pani Ekspedientka ryknęli zbiorowym śmiechem...
Pani "Sąsiadka- Pouczeniaczka" spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka...
Mam przechlapane...
Że też mi tego ozora nie wyrwali zaraz po urodzeniu...
Nie czekając na ewentualny mord z rąk rozsierdzonej Niewiasty, podeszłam do lady, ominęłam Ją "na zawietrznej" i zaczęłam wypakowywać koszyk...
Pani Ekspedientka jeszcze nie opanowała wesołości...
Jedno "no właśnie" i pewnie będziemy mieć z Panem N. cały letni sezon z głowy...Nie odpuszczą, dokąd nas na jakiejś "zbrodni" nie przyłapią...
Bo Pani "Sąsiadka" posiada "Druga Połowę"...
Pan "Sąsiad" całymi dniami siedzi w oknie przy uchylonych roletach i monitoruje sytuację...Ona w jednym oknie...On w drugim oknie...
Ich wiedza o Mieszkańcach jest potężna...
Na dodatek jakaś taka była "niepozbierana"...
Zgryzot dołożyła lustrowana lodówka...
Orzesz...(ko)...
Coś musimy jeść...
Nie ma opcji...Trzeba się ruszyć na jakieś łowy...
Ekspresowa lista zakupów...Buty na nogi...I w przelocie zerknięcie w lustro...
Ziemiste odbicie sarkastycznie prychnęło...
"Cudności" !!
W osiedlowym sklepiku tłoku nie było...Kilka Osób...
Kiedy przekroczyłam próg do moich uszu dotarła perora jednej z moich "Sąsiadek"...
- Bo jak deklaracje podpisywali to wszyscy, że będą segregować !! A jak przyszło co do czego, to w workach jeden bałagan widać !! Każdy widzi !! I kto za to będzie płacił ?? A jak się zapytać to Oni segregują !!
Przemawiająca Kobieta blokowała dojście do lady, a reszta Klientek pokornie czekała aż skończy swój wykład i zakończy zakupy...
W milczeniu ruszyłam do regałów i zbierałam potrzebny mi towar...
Poglądy owej Niewiasty wcale mnie nie interesowały, bo mam o Niej wyrobione zdanie...
Kiedy Dzieci chodziły do szkoły posiadała niezawodne recepty wychowawcze, a cała reszta Rodziców to była zgraja tumanów...Nauczycielki z reguły były tępe i nieżyciowe...
Kiedy Dzieci dorosły Pani z nudów zaczęła monitorować życie sąsiedzkie i całe dnie przesiadywała w oknie...Do każdego ludzkiego zachowania umiała dołożyć "ideologię"...
A potem została najlepszym hodowcą psów...Lepszego w całym Kosmosie nie ma...O swoich "wychowawczych" sukcesach uwielbia informować...Szczególnie o siódmej rano w sobotę, jak wszyscy "odsypiają" tydzień pracy...Wrzeszczy na całą ulicę...
Na dźwięk Jej nazwiska wszystkich "wstrząsa"...
Od lipca zeszłego roku została "specjalistą" od spraw odpadów...
O śmieciach wie wszystko...
Nabyła z resztą kilka koszy na śmieci, w promocji, żeby segregacja przebiegała rzetelnie...
O tym fakcie też informowała publicznie...
Tym razem Jej przemowa przeniosła się na forum sklepowe...Pewnie zmarzła przed blokiem...
- Bo "oni" nie mają pojęcia o segregacji !! W każdym worku to widać !! I jeszcze komentują, że inni zawinili !! Bo najgorzej widzieć źdźbło w cudzym oku, a w swoim kłody nie zauważyć !!
- No właśnie... - usłyszałam i z niedowierzaniem dotarło do mojej świadomości, że to mój osobisty głos...
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...
Pozostali Klienci i Pani Ekspedientka ryknęli zbiorowym śmiechem...
Pani "Sąsiadka- Pouczeniaczka" spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka...
Mam przechlapane...
Że też mi tego ozora nie wyrwali zaraz po urodzeniu...
Nie czekając na ewentualny mord z rąk rozsierdzonej Niewiasty, podeszłam do lady, ominęłam Ją "na zawietrznej" i zaczęłam wypakowywać koszyk...
Pani Ekspedientka jeszcze nie opanowała wesołości...
Jedno "no właśnie" i pewnie będziemy mieć z Panem N. cały letni sezon z głowy...Nie odpuszczą, dokąd nas na jakiejś "zbrodni" nie przyłapią...
Bo Pani "Sąsiadka" posiada "Druga Połowę"...
Pan "Sąsiad" całymi dniami siedzi w oknie przy uchylonych roletach i monitoruje sytuację...Ona w jednym oknie...On w drugim oknie...
Ich wiedza o Mieszkańcach jest potężna...
środa, 22 stycznia 2014
Studnie moich Przodków, czyli jak wygrać ten nierówny pojedynek ??
- Mogę iść z Tobą Dziadku ?? - zapytałam, chociaż wiedziałam, że samo pytanie jest herezją...
- Ze mną ?? Do lasu ?? - zapytał zaskoczony Dziadek...
- Uhhmmm...- poświadczyłam...
- A po co ?? - zaskoczenie malowało się na pooranej zmarszczkami twarzy...
- Pomagać !! - oświadczyłam kategorycznie...
Dziadka zamurowało...
Po pierwsze primo, Dziadek zawsze pracował indywidualnie...Po drugie primo, jako Mieszczuch o pracy "przy drzewie" nie miałam pojęcia...Po trzecie primo, byłam "babą"...
Dziadek pokiwał siwiuteńką głową nad moimi fanaberiami i o dziwo usłyszałam...
- Chodź...
Droga bukowym zboczem upłynęła na słuchaniu lasu...Dziadek w lesie nigdy nie gadał bez potrzeby...Dziadek w ogóle nie gadał bez potrzeby...Poza lasem też...
Lubiłam te Jego "milczanki"...
Sama też jakoś tak lubiłam "pomilczeć"...
W wąwozie ustawione były dwie "kobyłki", czyli drewniane stojaki, a na nich leżakował sporych rozmiarów buczek, który miał za kilka kwadransów zamienić się w stempel do studni...
Na dziadkowym ramieniu spoczywał potężny topór, który był chyba jedynym sprzętem chowanym przed nami z ogromną pieczołowitością...Schowek znali tylko Dziadek i Wujek...
Ja wywijałam strugiem do odkorowania...
Dziadek przeżegnał się z powagą, żeby praca szła dobrze i rozpoczęliśmy robotę...
Ja ściągałam korę...Dziadek ociosywał pniak...
Szur...Szur...Trach !! Szur...Szur...Trach !!
Bardzo rytmicznie nam to wychodziło, a delikatny uśmiech na dziadkowej twarzy świadczył o tym, że jak na Mieszczucha i Babę na dodatek, radzę sobie całkiem nieźle...
- Dobrze Ci idzie... - wymruczał Dziadek przerywając na moment wywijanie toporem...
Aż mi duszyczka z radości zapiała...Pochwała od Dziadka !!
W to mi chyba nikt nie uwierzy...
A może Dziadek zaśpiewa ?? Już tak dawno nie słyszałam Jego pięknego śpiewu...
Ale Dziadek był daleki od śpiewania...
Robota szła nam nieźle...Po kilku kwadransach odwróciliśmy pniak na drugą stronę...
Jeśli utrzymamy takie tempo, to do wieczora będą gotowe wszystkie stemple !!
Ależ się wszyscy zdziwią !!
"Jeszcze tylko muszę wyciąć ten sęk i będzie już gładziutko"... - pomyślałam i mocniej pociągnęłam strugiem...
I w tym właśnie momencie Dziadek wymierzył toporem dokładnie w tego samego sęczka...
Ostrze wylądowało na środkowym palcu mojej lewej ręki...
Być może Dziadek w ostatniej chwili zrozumiał co się dzieje...Być może przyhamował pęd topora...Być może w palec uderzył tylko skraj ostrza...
Nie rozważaliśmy tego...
Dziadek zbladł niczym papier, a ja ukryłam palec w prawej dłoni i nie chciałam Mu go pokazać...
- Nic się nie stało Dziadku !! - przekonywałam...- Ledwie draśnięte !! Pójdę tylko sobie to zawiązać...
Z zaciśniętej pięści spływała strużka krwi...
- Dasz radę wrócić ?? - upewniał się zdenerwowany Dziadek...
- Jasne !! Na prawdę nic się takiego nie stało...- uspakajałam...
Póki Dziadek mógł mnie widzieć między drzewami szłam powoli, żeby się nie domyślił...Kiedy gąszcz drzew skrył mnie przed Jego oczami ruszyłam pędem pod górę...
Jakoś podświadomie wiedziałam, że każda sekunda jest istotna...
Cała pięść pełna była krwi...Na ścieżce pozostawała krwawa smuga...
Nawet nie usiłowałam zajrzeć do środka...
Wpadłam na ganek...
Drzwi zamknięte...
Odszukałam ukryty klucz...
W domu nalałam wody do miski, wrzuciłam kilka kostek lodu...
Wszystko robiłam jedną ręką...
Zanurzyłam lewą dłoń i dopiero teraz spojrzałam na palec...
Orzesz...(ko)...
Tego to ja już przed Rodzicami nie ukryję...
Palec trzaśnięty potężnie...
Tak właściwie to się trzyma tylko siłą przyzwyczajenia...
Wyciągnęłam apteczkę...Znalazłam dwa małe drewienka...I zrobiłam sobie opatrunek...
Kiedy zawiązywałam ostatni węzełek na bandażu do kuchni weszła Kuzynka...
- Co się stało ?? - zapytała widząc w całej kuchni krwawe plamy...
- Musisz mi pomóc...- czułam, że za chwilę "odpłynę"...
- Co ?? - dopytywała Kuzynka...
- Plecak...Lewa kieszeń...Cardiamid z coffeiną...Trzydzieści kropel...Łyżeczka wody...Czekoladka...- i po kilku chwilach zaczęłam odzyskiwać kontakt z rzeczywistością, a nad sobą zauważyłam przerażoną twarz Kuzynki...
- Nic się nie stało...- uspakajałam Ją cicho...- Omdlenia to moja specjalność...
- I co teraz ?? - dopytywała...
- Muszę tu uprzątnąć...Ty wracaj do Cioteczki...Nie będziesz musiała kłamać...- kalkulowałam...
Uprzątnęłam kuchnię...Umyłam wejściowe drzwi...Schowałam apteczkę...A kiedy moja twarz wróciła do naturalnych kolorów poszłam uspokoić Dziadka...
Palec trzymał się tylko na wewnętrznych ścięgnach, ale o tym to On wcale nie musiał wiedzieć...
Od tego dnia w wielkiej konspiracji podkradałam z apteczki środki opatrunkowe i chodziłam jedynie w ciuchach z kieszeniami, żeby ukryć "szynę" i bandaże...
W pojedynku, Ja kontra studnia, było 0:2 dla studni...
- Ze mną ?? Do lasu ?? - zapytał zaskoczony Dziadek...
- Uhhmmm...- poświadczyłam...
- A po co ?? - zaskoczenie malowało się na pooranej zmarszczkami twarzy...
- Pomagać !! - oświadczyłam kategorycznie...
Dziadka zamurowało...
Po pierwsze primo, Dziadek zawsze pracował indywidualnie...Po drugie primo, jako Mieszczuch o pracy "przy drzewie" nie miałam pojęcia...Po trzecie primo, byłam "babą"...
Dziadek pokiwał siwiuteńką głową nad moimi fanaberiami i o dziwo usłyszałam...
- Chodź...
Droga bukowym zboczem upłynęła na słuchaniu lasu...Dziadek w lesie nigdy nie gadał bez potrzeby...Dziadek w ogóle nie gadał bez potrzeby...Poza lasem też...
Lubiłam te Jego "milczanki"...
Sama też jakoś tak lubiłam "pomilczeć"...
W wąwozie ustawione były dwie "kobyłki", czyli drewniane stojaki, a na nich leżakował sporych rozmiarów buczek, który miał za kilka kwadransów zamienić się w stempel do studni...
Na dziadkowym ramieniu spoczywał potężny topór, który był chyba jedynym sprzętem chowanym przed nami z ogromną pieczołowitością...Schowek znali tylko Dziadek i Wujek...
Ja wywijałam strugiem do odkorowania...
Dziadek przeżegnał się z powagą, żeby praca szła dobrze i rozpoczęliśmy robotę...
Ja ściągałam korę...Dziadek ociosywał pniak...
Szur...Szur...Trach !! Szur...Szur...Trach !!
Bardzo rytmicznie nam to wychodziło, a delikatny uśmiech na dziadkowej twarzy świadczył o tym, że jak na Mieszczucha i Babę na dodatek, radzę sobie całkiem nieźle...
- Dobrze Ci idzie... - wymruczał Dziadek przerywając na moment wywijanie toporem...
Aż mi duszyczka z radości zapiała...Pochwała od Dziadka !!
W to mi chyba nikt nie uwierzy...
A może Dziadek zaśpiewa ?? Już tak dawno nie słyszałam Jego pięknego śpiewu...
Ale Dziadek był daleki od śpiewania...
Robota szła nam nieźle...Po kilku kwadransach odwróciliśmy pniak na drugą stronę...
Jeśli utrzymamy takie tempo, to do wieczora będą gotowe wszystkie stemple !!
Ależ się wszyscy zdziwią !!
"Jeszcze tylko muszę wyciąć ten sęk i będzie już gładziutko"... - pomyślałam i mocniej pociągnęłam strugiem...
I w tym właśnie momencie Dziadek wymierzył toporem dokładnie w tego samego sęczka...
Ostrze wylądowało na środkowym palcu mojej lewej ręki...
Być może Dziadek w ostatniej chwili zrozumiał co się dzieje...Być może przyhamował pęd topora...Być może w palec uderzył tylko skraj ostrza...
Nie rozważaliśmy tego...
Dziadek zbladł niczym papier, a ja ukryłam palec w prawej dłoni i nie chciałam Mu go pokazać...
- Nic się nie stało Dziadku !! - przekonywałam...- Ledwie draśnięte !! Pójdę tylko sobie to zawiązać...
Z zaciśniętej pięści spływała strużka krwi...
- Dasz radę wrócić ?? - upewniał się zdenerwowany Dziadek...
- Jasne !! Na prawdę nic się takiego nie stało...- uspakajałam...
Póki Dziadek mógł mnie widzieć między drzewami szłam powoli, żeby się nie domyślił...Kiedy gąszcz drzew skrył mnie przed Jego oczami ruszyłam pędem pod górę...
Jakoś podświadomie wiedziałam, że każda sekunda jest istotna...
Cała pięść pełna była krwi...Na ścieżce pozostawała krwawa smuga...
Nawet nie usiłowałam zajrzeć do środka...
Wpadłam na ganek...
Drzwi zamknięte...
Odszukałam ukryty klucz...
W domu nalałam wody do miski, wrzuciłam kilka kostek lodu...
Wszystko robiłam jedną ręką...
Zanurzyłam lewą dłoń i dopiero teraz spojrzałam na palec...
Orzesz...(ko)...
Tego to ja już przed Rodzicami nie ukryję...
Palec trzaśnięty potężnie...
Tak właściwie to się trzyma tylko siłą przyzwyczajenia...
Wyciągnęłam apteczkę...Znalazłam dwa małe drewienka...I zrobiłam sobie opatrunek...
Kiedy zawiązywałam ostatni węzełek na bandażu do kuchni weszła Kuzynka...
- Co się stało ?? - zapytała widząc w całej kuchni krwawe plamy...
- Musisz mi pomóc...- czułam, że za chwilę "odpłynę"...
- Co ?? - dopytywała Kuzynka...
- Plecak...Lewa kieszeń...Cardiamid z coffeiną...Trzydzieści kropel...Łyżeczka wody...Czekoladka...- i po kilku chwilach zaczęłam odzyskiwać kontakt z rzeczywistością, a nad sobą zauważyłam przerażoną twarz Kuzynki...
- Nic się nie stało...- uspakajałam Ją cicho...- Omdlenia to moja specjalność...
- I co teraz ?? - dopytywała...
- Muszę tu uprzątnąć...Ty wracaj do Cioteczki...Nie będziesz musiała kłamać...- kalkulowałam...
Uprzątnęłam kuchnię...Umyłam wejściowe drzwi...Schowałam apteczkę...A kiedy moja twarz wróciła do naturalnych kolorów poszłam uspokoić Dziadka...
Palec trzymał się tylko na wewnętrznych ścięgnach, ale o tym to On wcale nie musiał wiedzieć...
Od tego dnia w wielkiej konspiracji podkradałam z apteczki środki opatrunkowe i chodziłam jedynie w ciuchach z kieszeniami, żeby ukryć "szynę" i bandaże...
W pojedynku, Ja kontra studnia, było 0:2 dla studni...
wtorek, 21 stycznia 2014
Studnie moich Przodków, czyli o cembrowinach krwią zbroczonych...cz.III
Każdy Skazaniec zostaje w końcu ułaskawiony...Ufff...Co prawda, tym razem miałam jechać tylko na miesiąc, ale lepsze to niż być Wyrzutkiem...
Pojechałam, zobaczyłam i dusza moja załkała...
To ma być dom ??
A gdzie urok ?? Gdzie charakter ??
Lipa a nie dom !!
Po serdecznych powitaniach, Cioteczka (Święta Kobieta) zapytała...
- A gdzie chcecie spać ??
I tutaj genetyka dała o sobie znać...
- W starym domu !! - wrzasnęliśmy jednocześnie głosem wielkim...Ja i Ojciec...
Mamciś, Mieszczuch pełną gębą aż zamarła na tą "ohydę", a Cioteczka (Święta Kobieta) przysiadła z wrażenia...
- Ale tam nic nie ma... - zaczęła nas zniechęcać...- I nie posprzątane...I pościeli brak...
- Słoma jest ?? - zapytał Ojciec...
- Nooo...Jest...- dukała Ciocia (Święta Kobieta)...
- A sianko ?? - sprawdzałam...
- Też jest...- mruczała Cioteczka (Święta Kobieta)...
- No to śpimy w starym domu !! - podjął decyzję Ojciec...
- Ja z Wami... - usłyszeliśmy deklarację Dziadka zza pleców...
- My też !! - chóralnie ogłosiło Kuzynostwo...
- Zdurnieliście zbiorowo...- podsumowała nas Cioteczka (Święta Kobieta) i ruszyła kompletować koce, kołdry i podusie...
W ramach "akcji letniej" Rodzinka przeniosła się tam gdzie pomieszkiwały Bieszczadzkie Anioły...
Po latach zrozumiałam to przebiegłe postępowanie Rodziciela...
On nas usunął !! Usunął na nasze żądanie !!
Przy nowym domu kopano właśnie studnię, a że jej głębokość była już znaczna, postanowił usunąć jedyne zagrożenie jakie dla owej studni istniało...Mnie !!
Tego ojcowskiego podstępu nie zauważyłam, ciesząc się noclegami w opuszczonej chałupce...
No cóż...
Bywają jednak piękne, długie, wakacyjne dni...A tych Rodziciele nasi nie byli w stanie kontrolować całkowicie...
Przygotowując "wykopaliska" studzienne Dziadkowie nabyli wcześniej ogromne, okrągłe betony, zwane cembrowinami i pięknie je poukładali przy jednej ze ścian nowego domu...
Wyglądało to jak "domek z kart", tyle że otworki miało okrągłe...
Buszowaliśmy w tych "kręgach" urządzając w nich coraz to nowe siedziby...A to "baza"...A to "bunkier"...A to "schron"...Nawet posiłki staraliśmy się jadać w owych "betonach"...
Aż przyszedł dzień, w którym nasza wyobraźnia znowu nas poniosła...
Poniosła, że tak powiem...Dosłownie !!
Zasiedlaliśmy właśnie strych nowego domu, który był jedynym poza piwnicą miejscem przez nas tolerowanym...
Zabawa była przednia...
I nagle jeden z Kuzynów wymruczał...
- Ależ postawili te betony !! Nawet usiąść na parapecie nie można !!
Gorzka przygana przywołała nas do okna w trybie pilnym...
- Fajnie !! - zauważyłam głaskając wystający ponad parapet "beton"...
- Głupia !! - zganił mnie Kuzyn... - Co tu masz fajnego ?? - powątpiewał...
Określony tak dosadnie poziom mojego intelektu, wcale mnie nie zraził...Ruszyłam biegiem po schodach...
Reszta Stada ruszyła za mną...
Stanęłam naprzeciw poukładanych betonów...
- Ja głupia ?? Sam głupi jesteś !! Spójrz jaki piękny szczyt !! Jak w Tatrach !! Tylko się wspinać !! - wykrzykiwałam z entuzjazmem...
Kuzynostwo patrzyło jak oczarowane...
"Szczyt" rzeczywiści wyglądał pięknie, a jego wierzchołek wznosił się aż do okna na strychu...
- Kiedy wyjeżdżają twoi Rodzice ?? - zapytał Kuzyn...
- Jutro... - wyszeptałam...
- Pojutrze Nasi jadą na targ... - również szeptem odpowiedział Kuzyn...
- A Babcia i Dziadek ?? - zapytała Kuzynka...
- Babcia po obiedzie śpi...Dziadek ma jakieś szczepki w sadzie robić...- dzieliliśmy się zasłyszanymi informacjami...
Naszych planów nie ośmieliliśmy się nawet wyszeptać...
Mieliśmy dwa dni na przygotowanie naszej "górskiej" przygody...
Do komina zostały przywiązane liny mające nam służyć jako zabezpieczenia...W stodole leżały schowane stare powleczki napakowane sianem...
Kuzynowie wyszperali jakieś stare rękawice...Kuzynka szperała za zimowymi czapkami...
To miała być najprawdziwsza górska ekspedycja...
Kiedy Wujostwo zniknęło za zakrętem...Sen Babci skontrowaliśmy przez uchylone okno...A gwizdanie oddalającego się Dziadka wtopiło się w ptasie trele...Ekipa ruszyła zdobywać "Górę"...
Liny zostały przerzucone przez otwarte okno...U podnóży poukładaliśmy powleczki z sianem...
Rękawice...Czapki...I bose nogi...
Bosa noga najlepiej trzyma się betonu !!
Wdrapywaliśmy się pojedynczo...Potem skok przez okno na strychu...I na koniec kolejki...
Ależ to była zabawa !!
Żeby nie okazało się, iż umiemy tylko "włazić", zmieniliśmy kierunek...
Strych...Okno...Zejście po betonach...
W tą stronę też było idealnie...
W ciągu godziny ilość "Taterników" się podwoiła...
Śmigaliśmy po tych "betonach" niczym kozice...
Aż w końcu jedna z lin przywiązanych do komina puściła...
Wisiałam wówczas miedzy trzecim, a drugim poziomem...Jedną nogę miałam zaczepioną o cembrowinę...Druga szukała oparcia "poziom" niżej...Rękami trzymałam ową linę...
Mój Anioł Stróż musi mieć rzeczywiście świetny refleks...
Kiedy poczułam ten dziwny "luz" w dłoniach, odruchowo złapałam się brzegu "betonu"...Obie nogi zawisły w niebycie szukając wsparcia...Wisiałam tak i dyndałam, a Kuzyni ruszyli pędem po drabinę...
Ale dałam radę...
Uspokoiłam dyndanie i powoli oparłam bose stopy na krawędzi ...Teraz mogłam się "odbić" i skoczyć na "materace"...
Wstałam, otrzepałam się i...Już miałam biec na strych...
- Ale będzie granda !! - usłyszałam przerażony głos Kuzynki...
Jej równie przerażone oczy patrzyły na moje nogi...
Orzesz...(ko)...
Jedna z moich chudzielcowatych kończyn była caluśka zakrwawiona...Od uda aż po kostkę...
W pięć minut podwórko opustoszało...
Przez dwa tygodnie chodziłam tylko i wyłącznie w spodniach...Głęboka szrama biegnąca od połowy uda do połowy łydki przez kilka lat była widoczna...
Ale się nie wydało !!
Jedynie Babcia miała ogromne pretensje, że nawet do Kościoła nie chcę założyć sukienki...
Ale, że podobno uparta byłam po Dziadku, więc i tym razem wina była po Jego stronie...
A studnia ??
Studnia po raz pierwszy została okupiona moją krwią...
Po raz pierwszy...
Ale nie ostatni...
Pojechałam, zobaczyłam i dusza moja załkała...
To ma być dom ??
A gdzie urok ?? Gdzie charakter ??
Lipa a nie dom !!
Po serdecznych powitaniach, Cioteczka (Święta Kobieta) zapytała...
- A gdzie chcecie spać ??
I tutaj genetyka dała o sobie znać...
- W starym domu !! - wrzasnęliśmy jednocześnie głosem wielkim...Ja i Ojciec...
Mamciś, Mieszczuch pełną gębą aż zamarła na tą "ohydę", a Cioteczka (Święta Kobieta) przysiadła z wrażenia...
- Ale tam nic nie ma... - zaczęła nas zniechęcać...- I nie posprzątane...I pościeli brak...
- Słoma jest ?? - zapytał Ojciec...
- Nooo...Jest...- dukała Ciocia (Święta Kobieta)...
- A sianko ?? - sprawdzałam...
- Też jest...- mruczała Cioteczka (Święta Kobieta)...
- No to śpimy w starym domu !! - podjął decyzję Ojciec...
- Ja z Wami... - usłyszeliśmy deklarację Dziadka zza pleców...
- My też !! - chóralnie ogłosiło Kuzynostwo...
- Zdurnieliście zbiorowo...- podsumowała nas Cioteczka (Święta Kobieta) i ruszyła kompletować koce, kołdry i podusie...
W ramach "akcji letniej" Rodzinka przeniosła się tam gdzie pomieszkiwały Bieszczadzkie Anioły...
Po latach zrozumiałam to przebiegłe postępowanie Rodziciela...
On nas usunął !! Usunął na nasze żądanie !!
Przy nowym domu kopano właśnie studnię, a że jej głębokość była już znaczna, postanowił usunąć jedyne zagrożenie jakie dla owej studni istniało...Mnie !!
Tego ojcowskiego podstępu nie zauważyłam, ciesząc się noclegami w opuszczonej chałupce...
No cóż...
Bywają jednak piękne, długie, wakacyjne dni...A tych Rodziciele nasi nie byli w stanie kontrolować całkowicie...
Przygotowując "wykopaliska" studzienne Dziadkowie nabyli wcześniej ogromne, okrągłe betony, zwane cembrowinami i pięknie je poukładali przy jednej ze ścian nowego domu...
Wyglądało to jak "domek z kart", tyle że otworki miało okrągłe...
Buszowaliśmy w tych "kręgach" urządzając w nich coraz to nowe siedziby...A to "baza"...A to "bunkier"...A to "schron"...Nawet posiłki staraliśmy się jadać w owych "betonach"...
Aż przyszedł dzień, w którym nasza wyobraźnia znowu nas poniosła...
Poniosła, że tak powiem...Dosłownie !!
Zasiedlaliśmy właśnie strych nowego domu, który był jedynym poza piwnicą miejscem przez nas tolerowanym...
Zabawa była przednia...
I nagle jeden z Kuzynów wymruczał...
- Ależ postawili te betony !! Nawet usiąść na parapecie nie można !!
Gorzka przygana przywołała nas do okna w trybie pilnym...
- Fajnie !! - zauważyłam głaskając wystający ponad parapet "beton"...
- Głupia !! - zganił mnie Kuzyn... - Co tu masz fajnego ?? - powątpiewał...
Określony tak dosadnie poziom mojego intelektu, wcale mnie nie zraził...Ruszyłam biegiem po schodach...
Reszta Stada ruszyła za mną...
Stanęłam naprzeciw poukładanych betonów...
- Ja głupia ?? Sam głupi jesteś !! Spójrz jaki piękny szczyt !! Jak w Tatrach !! Tylko się wspinać !! - wykrzykiwałam z entuzjazmem...
Kuzynostwo patrzyło jak oczarowane...
"Szczyt" rzeczywiści wyglądał pięknie, a jego wierzchołek wznosił się aż do okna na strychu...
- Kiedy wyjeżdżają twoi Rodzice ?? - zapytał Kuzyn...
- Jutro... - wyszeptałam...
- Pojutrze Nasi jadą na targ... - również szeptem odpowiedział Kuzyn...
- A Babcia i Dziadek ?? - zapytała Kuzynka...
- Babcia po obiedzie śpi...Dziadek ma jakieś szczepki w sadzie robić...- dzieliliśmy się zasłyszanymi informacjami...
Naszych planów nie ośmieliliśmy się nawet wyszeptać...
Mieliśmy dwa dni na przygotowanie naszej "górskiej" przygody...
Do komina zostały przywiązane liny mające nam służyć jako zabezpieczenia...W stodole leżały schowane stare powleczki napakowane sianem...
Kuzynowie wyszperali jakieś stare rękawice...Kuzynka szperała za zimowymi czapkami...
To miała być najprawdziwsza górska ekspedycja...
Kiedy Wujostwo zniknęło za zakrętem...Sen Babci skontrowaliśmy przez uchylone okno...A gwizdanie oddalającego się Dziadka wtopiło się w ptasie trele...Ekipa ruszyła zdobywać "Górę"...
Liny zostały przerzucone przez otwarte okno...U podnóży poukładaliśmy powleczki z sianem...
Rękawice...Czapki...I bose nogi...
Bosa noga najlepiej trzyma się betonu !!
Wdrapywaliśmy się pojedynczo...Potem skok przez okno na strychu...I na koniec kolejki...
Ależ to była zabawa !!
Żeby nie okazało się, iż umiemy tylko "włazić", zmieniliśmy kierunek...
Strych...Okno...Zejście po betonach...
W tą stronę też było idealnie...
W ciągu godziny ilość "Taterników" się podwoiła...
Śmigaliśmy po tych "betonach" niczym kozice...
Aż w końcu jedna z lin przywiązanych do komina puściła...
Wisiałam wówczas miedzy trzecim, a drugim poziomem...Jedną nogę miałam zaczepioną o cembrowinę...Druga szukała oparcia "poziom" niżej...Rękami trzymałam ową linę...
Mój Anioł Stróż musi mieć rzeczywiście świetny refleks...
Kiedy poczułam ten dziwny "luz" w dłoniach, odruchowo złapałam się brzegu "betonu"...Obie nogi zawisły w niebycie szukając wsparcia...Wisiałam tak i dyndałam, a Kuzyni ruszyli pędem po drabinę...
Ale dałam radę...
Uspokoiłam dyndanie i powoli oparłam bose stopy na krawędzi ...Teraz mogłam się "odbić" i skoczyć na "materace"...
Wstałam, otrzepałam się i...Już miałam biec na strych...
- Ale będzie granda !! - usłyszałam przerażony głos Kuzynki...
Jej równie przerażone oczy patrzyły na moje nogi...
Orzesz...(ko)...
Jedna z moich chudzielcowatych kończyn była caluśka zakrwawiona...Od uda aż po kostkę...
W pięć minut podwórko opustoszało...
Przez dwa tygodnie chodziłam tylko i wyłącznie w spodniach...Głęboka szrama biegnąca od połowy uda do połowy łydki przez kilka lat była widoczna...
Ale się nie wydało !!
Jedynie Babcia miała ogromne pretensje, że nawet do Kościoła nie chcę założyć sukienki...
Ale, że podobno uparta byłam po Dziadku, więc i tym razem wina była po Jego stronie...
A studnia ??
Studnia po raz pierwszy została okupiona moją krwią...
Po raz pierwszy...
Ale nie ostatni...
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Studnie moich Przodków cz. II, czyli o budowlanej konkurencji...
Jak wygląda budowa domu ??
Mnie nie pytajcie...
Po pierwszym sezonie, tak zwanym "przygotowawczym", w czasie którego gromadzono materiały budowlane, zostałam z placu budowy usunięta w trybie pilnym...
Dlaczego ??
Hmmm...
Przez niezrozumienie !!
Ale od początku...
Po bolesnym dla "Nielotów" okresie "wylewania fundamentów", który to okres charakteryzował się ciągłym: "idźcie stąd", "nie wchodźcie", "nie ruszajcie" i.t.p., nastąpił chwalebny okres "dostawy budulca"...
Na placu budowy pojawiały się pojazdy z cegłami, pustakami, deskami i innymi ogromnie interesującymi rzeczami...
Nasza obecność stała się pożądaną...
To co dla Dorosłych było udręką i ciężką pracą, nam przynosiło ogrom zabawy...
Wyładowywaliście kiedyś ciężarówkę pełną cegieł...??
Cudo, a nie robota !!
Ustawieni rządkiem podawaliśmy sobie owe cegły, pokrzykując radośnie...
To dopiero gratka...
Wprost nie mogliśmy się doczekać kolejnego transportu...
I wtedy właśnie zadano nam okrutny cios...
- To już ostatni kurs... - usłyszałam rozmowę Kierowcy z Ciocią (Świętą Kobietą)...
Ostatni ?? Koniec zabawy ??
Orzesz...(ko)...
Wieczorem, kiedy Dorośli zajęli się swoimi sprawami, postanowiliśmy kontynuować nasze "dzieło"...
Niczym "Cichociemni" ruszyliśmy w naszą misję...
Misję budowlaną...
Po naradzie przeprowadzonej w ogromnej tajemnicy, postanowiliśmy wybudować najpiękniejszy zamek na Świecie...
Zamek, na widok którego wszyscy oniemieją z zachwytu...
I to, zdradzę Wam od razu, udało się nam perfekcyjnie...
Oniemieli wszyscy !!
Czy z zachwytu ??
Gromada rodzinna Dzieciaków liczyła sobie sztuk kilka, zasilona miejscowymi Towarzyszami urastała do rangi Batalionu...
Jak skrzykiwaliśmy się na takie akcje ??
Nie mam pojęcia...
Jedno jest pewne...
Tam gdzie była szansa na świetną zabawę pojawiali się wszyscy, jak za dotknięciem tajemniczej różdżki...Bez maili i komórek...
Pięknie poukładane słupki cegieł i pustaków zamieniły się w kilka godzin, w baszty, korytarze, ganki i tajemne komnaty, a co bardziej rezolutni budowali również stoły, ławki i szafy...
Nasz "Zamek" posiadła również pięknych rozmiarów kuchnię, bo przecież każdy szanujący się Władca musi czasem coś zjeść...
- Nawet lochy wyszły nam przez przypadek !! - zauważył nagle jeden z Kuzynów...
Rzeczywiści...
Budowlę wznosiliśmy na wylewce parteru, więc zejście do piwnicy idealnie synchronizowało z resztą naszej budowli...
Pozostało "Zamek" zasiedlić...
I pewnie zabawa trwała by w najlepsze do białego rana, gdyby nie bolesny fakt, iż w nocy bywa ciemno...
Niewyobrażalnie dumni z siebie ruszyliśmy na spoczynek, głośno komentując fakt spodziewanych o świcie zachwytów...
- I kto to teraz posprząta !! - obudził mnie wrzask dochodzący na strych z kuchni dziadków... - Wszystkie cegły rozwłóczone po całej budowie !! Pustaki się poniewierają !! Ludzie stoją i na robotę czekają !! Kto tą dniówkę zapłaci ??
We wrzaski Wujka, pełniącego funkcję Majstra, wbijało się delikatne, szeptane, mruczenie Mamciaśki i Cioci (Świętej Kobiety)...
Poczułam szarpanie za ramię...
- Wujek chce z Tobą porozmawiać... - stwierdził mało radośnie Ojciec...
Hmmm...
Ze mną ??
Przecież ja nie mam nic wspólnego z tym "rozwłóczeniem" i "poniewieraniem"...Przecież my pięknie pobudowaliśmy "Zamek" i o żadnym "rozwłóczeniu" mowy być nie może...
- Ooooo !! - wrzasnął na mój widok Wujaszek... - Teraz się Waćpanna przebierzesz w galoty i migusiem sprzątać ten bajzel !! I żeby mi cegły w słupkach stały po obiedzie !! I zabieraj z sobą tą Bandę wyrodną !!
Ło Matko i Córko...
Niby z Wujka Budowlaniec, a wcale się na dobrej robocie nie zna...Fakt, że pewnie "Zamku" żadnego jeszcze nie budował, bo On nic tylko domy, i domy...Ale fachowość konstrukcji powinien przynajmniej docenić...
Wieść o naszej budowli lotem błyskawicy przebiegła przez Wieś, a że Mieszkańcy swoje Dzieci znali na wylot, więc w ciągu kwadransa na placu budowy pojawili się wszyscy "Winowajcy"...
Niektórzy prowadzeni sposobem "za ucho"...
To było okrutne doznanie krzywd !!
Taki piękny "Zamek" !!
Echhh...
Współpracę "w stadzie" mieliśmy opracowaną w sposób ponadprzeciętny...Szybko ustawiły się szeregi...I nasza budowla znikała z prędkością światła...Jeden słupek gotowy...Drugi słupek gotowy...Wujaszek przyglądał się nam z zainteresowaniem, a po dwóch godzinach zaczął wołać na śniadanie...
Jeść ??
Nie ma opcji...
Tak urażone ambicje apetytu nie mają !!
Kiedy ostatnie pustaki zostały ułożone, a wylewka pięknie zamieciona miotełkami zrobionymi z gałęzi, Dorośli rozpoczęli swoje przyziemne budowanie domu, a my ruszyliśmy w las "lizać" rany spowodowane brakiem zrozumienia...
Do domu wróciliśmy o zmroku...
Na kuchennym stole czekało na nas wielkie pudło czekoladek...
"Za dobrą robotę"...- tak pisało na pudełku...
Hmmm...
Czyli co ??
Czyżby jednak Wujek docenił nasze budowlane zdolności ??
Wolałam nie pytać...
Fakt jest fakt, iż przez kolejne dwa lata wakacje spędzałam na koloniach...
Wygnanie takie...
Może jednak Wujek obawiał się konkurencji ??
Mnie nie pytajcie...
Po pierwszym sezonie, tak zwanym "przygotowawczym", w czasie którego gromadzono materiały budowlane, zostałam z placu budowy usunięta w trybie pilnym...
Dlaczego ??
Hmmm...
Przez niezrozumienie !!
Ale od początku...
Po bolesnym dla "Nielotów" okresie "wylewania fundamentów", który to okres charakteryzował się ciągłym: "idźcie stąd", "nie wchodźcie", "nie ruszajcie" i.t.p., nastąpił chwalebny okres "dostawy budulca"...
Na placu budowy pojawiały się pojazdy z cegłami, pustakami, deskami i innymi ogromnie interesującymi rzeczami...
Nasza obecność stała się pożądaną...
To co dla Dorosłych było udręką i ciężką pracą, nam przynosiło ogrom zabawy...
Wyładowywaliście kiedyś ciężarówkę pełną cegieł...??
Cudo, a nie robota !!
Ustawieni rządkiem podawaliśmy sobie owe cegły, pokrzykując radośnie...
To dopiero gratka...
Wprost nie mogliśmy się doczekać kolejnego transportu...
I wtedy właśnie zadano nam okrutny cios...
- To już ostatni kurs... - usłyszałam rozmowę Kierowcy z Ciocią (Świętą Kobietą)...
Ostatni ?? Koniec zabawy ??
Orzesz...(ko)...
Wieczorem, kiedy Dorośli zajęli się swoimi sprawami, postanowiliśmy kontynuować nasze "dzieło"...
Niczym "Cichociemni" ruszyliśmy w naszą misję...
Misję budowlaną...
Po naradzie przeprowadzonej w ogromnej tajemnicy, postanowiliśmy wybudować najpiękniejszy zamek na Świecie...
Zamek, na widok którego wszyscy oniemieją z zachwytu...
I to, zdradzę Wam od razu, udało się nam perfekcyjnie...
Oniemieli wszyscy !!
Czy z zachwytu ??
Gromada rodzinna Dzieciaków liczyła sobie sztuk kilka, zasilona miejscowymi Towarzyszami urastała do rangi Batalionu...
Jak skrzykiwaliśmy się na takie akcje ??
Nie mam pojęcia...
Jedno jest pewne...
Tam gdzie była szansa na świetną zabawę pojawiali się wszyscy, jak za dotknięciem tajemniczej różdżki...Bez maili i komórek...
Pięknie poukładane słupki cegieł i pustaków zamieniły się w kilka godzin, w baszty, korytarze, ganki i tajemne komnaty, a co bardziej rezolutni budowali również stoły, ławki i szafy...
Nasz "Zamek" posiadła również pięknych rozmiarów kuchnię, bo przecież każdy szanujący się Władca musi czasem coś zjeść...
- Nawet lochy wyszły nam przez przypadek !! - zauważył nagle jeden z Kuzynów...
Rzeczywiści...
Budowlę wznosiliśmy na wylewce parteru, więc zejście do piwnicy idealnie synchronizowało z resztą naszej budowli...
Pozostało "Zamek" zasiedlić...
I pewnie zabawa trwała by w najlepsze do białego rana, gdyby nie bolesny fakt, iż w nocy bywa ciemno...
Niewyobrażalnie dumni z siebie ruszyliśmy na spoczynek, głośno komentując fakt spodziewanych o świcie zachwytów...
- I kto to teraz posprząta !! - obudził mnie wrzask dochodzący na strych z kuchni dziadków... - Wszystkie cegły rozwłóczone po całej budowie !! Pustaki się poniewierają !! Ludzie stoją i na robotę czekają !! Kto tą dniówkę zapłaci ??
We wrzaski Wujka, pełniącego funkcję Majstra, wbijało się delikatne, szeptane, mruczenie Mamciaśki i Cioci (Świętej Kobiety)...
Poczułam szarpanie za ramię...
- Wujek chce z Tobą porozmawiać... - stwierdził mało radośnie Ojciec...
Hmmm...
Ze mną ??
Przecież ja nie mam nic wspólnego z tym "rozwłóczeniem" i "poniewieraniem"...Przecież my pięknie pobudowaliśmy "Zamek" i o żadnym "rozwłóczeniu" mowy być nie może...
- Ooooo !! - wrzasnął na mój widok Wujaszek... - Teraz się Waćpanna przebierzesz w galoty i migusiem sprzątać ten bajzel !! I żeby mi cegły w słupkach stały po obiedzie !! I zabieraj z sobą tą Bandę wyrodną !!
Ło Matko i Córko...
Niby z Wujka Budowlaniec, a wcale się na dobrej robocie nie zna...Fakt, że pewnie "Zamku" żadnego jeszcze nie budował, bo On nic tylko domy, i domy...Ale fachowość konstrukcji powinien przynajmniej docenić...
Wieść o naszej budowli lotem błyskawicy przebiegła przez Wieś, a że Mieszkańcy swoje Dzieci znali na wylot, więc w ciągu kwadransa na placu budowy pojawili się wszyscy "Winowajcy"...
Niektórzy prowadzeni sposobem "za ucho"...
To było okrutne doznanie krzywd !!
Taki piękny "Zamek" !!
Echhh...
Współpracę "w stadzie" mieliśmy opracowaną w sposób ponadprzeciętny...Szybko ustawiły się szeregi...I nasza budowla znikała z prędkością światła...Jeden słupek gotowy...Drugi słupek gotowy...Wujaszek przyglądał się nam z zainteresowaniem, a po dwóch godzinach zaczął wołać na śniadanie...
Jeść ??
Nie ma opcji...
Tak urażone ambicje apetytu nie mają !!
Kiedy ostatnie pustaki zostały ułożone, a wylewka pięknie zamieciona miotełkami zrobionymi z gałęzi, Dorośli rozpoczęli swoje przyziemne budowanie domu, a my ruszyliśmy w las "lizać" rany spowodowane brakiem zrozumienia...
Do domu wróciliśmy o zmroku...
Na kuchennym stole czekało na nas wielkie pudło czekoladek...
"Za dobrą robotę"...- tak pisało na pudełku...
Hmmm...
Czyli co ??
Czyżby jednak Wujek docenił nasze budowlane zdolności ??
Wolałam nie pytać...
Fakt jest fakt, iż przez kolejne dwa lata wakacje spędzałam na koloniach...
Wygnanie takie...
Może jednak Wujek obawiał się konkurencji ??
niedziela, 19 stycznia 2014
Studnie moich Przodków...cz. I
Moje bieszczadzkie wakacje, z czasów dzieciństwa, łączą się nieodmiennie ze studniami...
Nie to, żebym w tych studniach znajdywała jakieś skarby zamierzchłe...
Co to to nie...
Ze studniami odkąd pamiętam był problem...Ot co...
A że moje osobiste losy jakoś się tak z tymi studniami związały, to nie wypada nawet, żebym pominęła je milczeniem...
"Stary dom" moich Dziadków stał na malowniczym pagórku otoczony pięknym lasem z trzech stron...Czwarta strona to była cywilizacja, czyli droga...No i Sąsiedzi...
Jedyni, jakich moich Dziadkowie przez lata mieli na stanie...
Był więc malowniczy, drewniany dom kryty strzechą, był piękny sad pielęgnowany przez Bieszczadzkiego Dziadka, piękny ogród pielęgnowany przez Bieszczadzką Babcię, był piwnica, której widok zapierał mi dech w piersiach ( ta ziemianka przysypana kamieniami zawsze wywoływała u mnie instynkty zdobywcy), był nawet najpiękniejszy krzak jaśminu jaki w życiu widziałam...Nie było jedynie studni...
Ci co w Bieszczadach bywali, wiedzą, iż woda na tych terenach jest problemem...Cieki podziemne są rzadkością, a jeśli już się na taki trafi to głębokość jest "zabójcza"...
Dziadkowie korzystali więc ze studni leśnej...
Problem owej studni polegał na tym, iż leżała trzysta metrów od domu, przy leśnej ścieżce, a nad nią rosły najpiękniejsze buki w okolicy...
Każde wyjście "po wodę" to była ekspedycja prawie godzinna...Nie licząc trudu dźwigania...
Najpierw trzeba było oczyścić wodę z opadłych liści...
Bieszczadzka Babcia targała tą wodę przez wiele lat, aż w końcu postawiła Dziadkowi ultimatum...
Albo nowa studnia, albo umrze z pragnienia...
To było chyba jedyne kategoryczne żądanie, jakie kiedykolwiek padło z usta Babci...
Dziadek potraktował problem poważnie, bo już na drugi dzień po podwórku krążył "Różdżkarz"...
Dla mniej wtajemniczonych przybliżę ową postać...
"Różdżkarze" to byli tacy czarodzieje, którzy "czuli" wodę przy pomocy różdżki...Widełek osikowych (podobno najlepiej "czuje" wodę osika)...
Ich usługi były płatne, a do najlepszych ustawiały się długie kolejki...
Najlepsi miewali stuprocentową ilość "trafień"...
Różdżkarz ruszył na poszukiwania, a za nim caluśka prawie Rodzina, patrząca mu na ręce, to znaczy na różdżkę, z nadzieją...
"Czarodziej" szukał...
Ale albo Jego czary nie działały, albo się różdżka zepsuła, bo ani drgnęła...
Po godzinie uwaga Zgromadzonych była już znacznie rozproszona...Po dwóch godzinach Różdżkarz oświadczył, że w promieniu dwustu metrów od domu wody nie posiadamy...
Orzesz...(ko)...
Dziadkowi groziła śmierć "z wysuszenia"...
Babcia ze "złym spojrzeniem" ruszyła z nosidłami do lasu...
Dziadek jak Dziadek, ale "gadzina" pić musi...
Po kilku dniach oczekiwania pojawił się na podwórku inny "Czarodziej"...
Rozpoczęło się kolejne poszukiwanie...
I klękajcie Narody !!
Ledwie Facet postawił kilka kroków, różdżka zaczęła "majtać" jak szalona...To już nie był zwykły ciek...To musiała być Niagara !!
A żeby szczęście babcine dopełnić, ów zdrój upragniony przechodził przez caluśkie podwórze...Tuż tuż obok domu...
W Dziadku obudziła się nowa nadzieja, i odkładając wszelkie czynności przystąpił do kopania...
Metr...Dwa...Pięć...Dziesięć...
Każda "łopata" przybliżała Go do szczęścia rodzinnego...
O każdym poranku Babcia biegła do studni zobaczyć, czy nie pokazał się czasem upragniony płyn...
A potem brała nosidła i ruszała do leśnej studni...
Wakacje się skończyły...Pomocnikom dziadkowym skończyły się urlopy...A wody jak nie było, tak nie ma...
W głąb studni prowadziła już sporych rozmiarów drabina...
Dziadek był gotów kopać choćby do jądra Ziemi...
Kolejne wakacje upłynęły wszystkim ponownie pod hasłem: studnia...
I ponownie Babcia, każdy swój dzień rozpoczynała od "spacerów" do lasu z nosidłami...
Po dwóch latach...
- Tato...A co się stało ze studnią ?? - zapytał mój Ojciec po przyjeździe...
Dziadek burknął coś, że musi "zadać koniowi" i zwiał do stajni...Babcia jakoś energiczniej przestawiała garnki na piecu...
- Mamo ?? - dociekał Ojciec dalej...
- Zasypana...- wymruczała Babcia...
- Jak to zasypana ?? Tyle pracy !! - oburzenie Ojca było zrozumiałe, bo leczył odciski długo po urlopie...
- Zasypana i już !! Nie będę z trupiej studni wody pić !! - kategorycznie obwieściła Babcia...
W kuchni zapanowała cisza, bo zanosiło się na jakieś sensacyjne nowiny...
- Jeszcze jesienią, Dziadek nie zasunął klapy po robocie i do studni wpadł kot...- zaczęła swoją opowieść Babcia...- nic z biedaka nie zostało...Teraz nie dość, że trzeba wodę nosić, to jeszcze myszy będę łapać w wolnej chwili...
I chociaż moment był ku temu mało odpowiedni wszyscy wybuchnęli śmiechem...Babcia w roli łowcy myszy podobała się nam ogromnie...
No cóż...Różdżkarz pewnie miał kiepski dzień, albo kaca, że mu się tak ta różdżka w rękach telepała...
Dziadkowie postanowili jednak nie dawać za wygraną...
Nie ma wody wokół domu ??
Trzeba więc wybudować nowy dom...
Nie to, żebym w tych studniach znajdywała jakieś skarby zamierzchłe...
Co to to nie...
Ze studniami odkąd pamiętam był problem...Ot co...
A że moje osobiste losy jakoś się tak z tymi studniami związały, to nie wypada nawet, żebym pominęła je milczeniem...
"Stary dom" moich Dziadków stał na malowniczym pagórku otoczony pięknym lasem z trzech stron...Czwarta strona to była cywilizacja, czyli droga...No i Sąsiedzi...
Jedyni, jakich moich Dziadkowie przez lata mieli na stanie...
Był więc malowniczy, drewniany dom kryty strzechą, był piękny sad pielęgnowany przez Bieszczadzkiego Dziadka, piękny ogród pielęgnowany przez Bieszczadzką Babcię, był piwnica, której widok zapierał mi dech w piersiach ( ta ziemianka przysypana kamieniami zawsze wywoływała u mnie instynkty zdobywcy), był nawet najpiękniejszy krzak jaśminu jaki w życiu widziałam...Nie było jedynie studni...
Ci co w Bieszczadach bywali, wiedzą, iż woda na tych terenach jest problemem...Cieki podziemne są rzadkością, a jeśli już się na taki trafi to głębokość jest "zabójcza"...
Dziadkowie korzystali więc ze studni leśnej...
Problem owej studni polegał na tym, iż leżała trzysta metrów od domu, przy leśnej ścieżce, a nad nią rosły najpiękniejsze buki w okolicy...
Każde wyjście "po wodę" to była ekspedycja prawie godzinna...Nie licząc trudu dźwigania...
Najpierw trzeba było oczyścić wodę z opadłych liści...
Bieszczadzka Babcia targała tą wodę przez wiele lat, aż w końcu postawiła Dziadkowi ultimatum...
Albo nowa studnia, albo umrze z pragnienia...
To było chyba jedyne kategoryczne żądanie, jakie kiedykolwiek padło z usta Babci...
Dziadek potraktował problem poważnie, bo już na drugi dzień po podwórku krążył "Różdżkarz"...
Dla mniej wtajemniczonych przybliżę ową postać...
"Różdżkarze" to byli tacy czarodzieje, którzy "czuli" wodę przy pomocy różdżki...Widełek osikowych (podobno najlepiej "czuje" wodę osika)...
Ich usługi były płatne, a do najlepszych ustawiały się długie kolejki...
Najlepsi miewali stuprocentową ilość "trafień"...
Różdżkarz ruszył na poszukiwania, a za nim caluśka prawie Rodzina, patrząca mu na ręce, to znaczy na różdżkę, z nadzieją...
"Czarodziej" szukał...
Ale albo Jego czary nie działały, albo się różdżka zepsuła, bo ani drgnęła...
Po godzinie uwaga Zgromadzonych była już znacznie rozproszona...Po dwóch godzinach Różdżkarz oświadczył, że w promieniu dwustu metrów od domu wody nie posiadamy...
Orzesz...(ko)...
Dziadkowi groziła śmierć "z wysuszenia"...
Babcia ze "złym spojrzeniem" ruszyła z nosidłami do lasu...
Dziadek jak Dziadek, ale "gadzina" pić musi...
Po kilku dniach oczekiwania pojawił się na podwórku inny "Czarodziej"...
Rozpoczęło się kolejne poszukiwanie...
I klękajcie Narody !!
Ledwie Facet postawił kilka kroków, różdżka zaczęła "majtać" jak szalona...To już nie był zwykły ciek...To musiała być Niagara !!
A żeby szczęście babcine dopełnić, ów zdrój upragniony przechodził przez caluśkie podwórze...Tuż tuż obok domu...
W Dziadku obudziła się nowa nadzieja, i odkładając wszelkie czynności przystąpił do kopania...
Metr...Dwa...Pięć...Dziesięć...
Każda "łopata" przybliżała Go do szczęścia rodzinnego...
O każdym poranku Babcia biegła do studni zobaczyć, czy nie pokazał się czasem upragniony płyn...
A potem brała nosidła i ruszała do leśnej studni...
Wakacje się skończyły...Pomocnikom dziadkowym skończyły się urlopy...A wody jak nie było, tak nie ma...
W głąb studni prowadziła już sporych rozmiarów drabina...
Dziadek był gotów kopać choćby do jądra Ziemi...
Kolejne wakacje upłynęły wszystkim ponownie pod hasłem: studnia...
I ponownie Babcia, każdy swój dzień rozpoczynała od "spacerów" do lasu z nosidłami...
Po dwóch latach...
- Tato...A co się stało ze studnią ?? - zapytał mój Ojciec po przyjeździe...
Dziadek burknął coś, że musi "zadać koniowi" i zwiał do stajni...Babcia jakoś energiczniej przestawiała garnki na piecu...
- Mamo ?? - dociekał Ojciec dalej...
- Zasypana...- wymruczała Babcia...
- Jak to zasypana ?? Tyle pracy !! - oburzenie Ojca było zrozumiałe, bo leczył odciski długo po urlopie...
- Zasypana i już !! Nie będę z trupiej studni wody pić !! - kategorycznie obwieściła Babcia...
W kuchni zapanowała cisza, bo zanosiło się na jakieś sensacyjne nowiny...
- Jeszcze jesienią, Dziadek nie zasunął klapy po robocie i do studni wpadł kot...- zaczęła swoją opowieść Babcia...- nic z biedaka nie zostało...Teraz nie dość, że trzeba wodę nosić, to jeszcze myszy będę łapać w wolnej chwili...
I chociaż moment był ku temu mało odpowiedni wszyscy wybuchnęli śmiechem...Babcia w roli łowcy myszy podobała się nam ogromnie...
No cóż...Różdżkarz pewnie miał kiepski dzień, albo kaca, że mu się tak ta różdżka w rękach telepała...
Dziadkowie postanowili jednak nie dawać za wygraną...
Nie ma wody wokół domu ??
Trzeba więc wybudować nowy dom...
sobota, 18 stycznia 2014
Nie jest źle...
Uchucha...Uchucha...Nasza zima sobie poszła...:o)
Uwielbiam zimę w takim wydaniu !!
Po prostu nacieszyć się nie mogę spoglądając na kartkę w kalendarzu i widok za oknem...
Zaścianek z reguły bardzo w czasie zimy obrywa...A to rekordowe mrozy...A to śnieżyce rodem z Alaski...W 2000-nym roku przeżyłam nawet areszt domowy spowodowany obfitością opadów...Nie tylko ja...Nawet pługi wirnikowe wówczas nie dawały sobie rady i trzeba je było z zasp odkopywać...
Echhh...
A w tym roku ??
Luzik...
Łopaty do śniegu się nie amortyzują...Czapki uszatki zazdrośnie spoglądają z szuflady...
Łopaty to mogą się przydać jak jeszcze większy wysyp nastąpi...
Z czapki uszatki można ostatecznie zrobić jakieś gniazdko dla ptaszków...Bo ptaszki nieźle sobie radzą...Ani na temperatury, ani na brak karmy narzekać nie mogą...
Zima cudności...
I jakoś mi wcale nie jest z tym źle...:o)
Uwielbiam zimę w takim wydaniu !!
Po prostu nacieszyć się nie mogę spoglądając na kartkę w kalendarzu i widok za oknem...
Zaścianek z reguły bardzo w czasie zimy obrywa...A to rekordowe mrozy...A to śnieżyce rodem z Alaski...W 2000-nym roku przeżyłam nawet areszt domowy spowodowany obfitością opadów...Nie tylko ja...Nawet pługi wirnikowe wówczas nie dawały sobie rady i trzeba je było z zasp odkopywać...
Echhh...
A w tym roku ??
Luzik...
Łopaty do śniegu się nie amortyzują...Czapki uszatki zazdrośnie spoglądają z szuflady...
Łopaty to mogą się przydać jak jeszcze większy wysyp nastąpi...
Z czapki uszatki można ostatecznie zrobić jakieś gniazdko dla ptaszków...Bo ptaszki nieźle sobie radzą...Ani na temperatury, ani na brak karmy narzekać nie mogą...
Zima cudności...
I jakoś mi wcale nie jest z tym źle...:o)
piątek, 17 stycznia 2014
"Lepiej być nie może"...
Może ??
Nie może...
"Lepiej być nie może" jest perfekcyjne...
Nie powiem, żeby ten film był moim "numerem jeden", ale jeśli jest nadawany, chętnie oglądam go ponownie...
Pozytywna fabuła...Historia bez udziwnień...Gra aktorska najwyższych lotów...
Wczoraj też z przyjemnością obejrzałam miłosną historię "Średniaków"...
Obejrzałam, chociaż już o dziewiętnastej zapowiadałam "okupację" sypialni...
Echhh...
Może i jestem odrobinę niewyspana, ale na samo wspomnienie filmowych scen uśmiecham się mimowolnie...
Wczoraj jednak skoncentrowałam się tylko na jednym z Bohaterów...
To, że film i Aktorzy zgarnęli multum nagród, z Oscarami włącznie, wcale mnie nie dziwi...Dziwi mnie to, że nigdzie nie znalazłam wzmianki o nagrodzie dla owego Bohatera...
Jest idealny !!
Choć jak widać, niedoceniony...
Przecież to On odkrywa szlachetność charakteru głównej Postaci...On rozkręca pierwsze sceny filmu...On w końcu, wywołuje pierwsze uśmiechy...
No i, skoro ma to być film o miłości, to On ukazuje nam miłość bezgraniczną, bezinteresowną i rozkwitłą z nagła...Bez względu na przeszkody...I bekon...
Verdell !!
Pies idealny...:o)
Niedoceniony bohater "Lepiej być nie może"...
Postanowiłam Go docenić !!
Niestety filmowych nagród dla czworonożnych Aktorów "Fido" w sieci nie znalazłam, więc Verdell otrzymuje...
Tytuł "Złotego Czarusia"...:o) Nad graficzną oprawą nagrody muszę popracować...;o)
Nie może...
"Lepiej być nie może" jest perfekcyjne...
Nie powiem, żeby ten film był moim "numerem jeden", ale jeśli jest nadawany, chętnie oglądam go ponownie...
Pozytywna fabuła...Historia bez udziwnień...Gra aktorska najwyższych lotów...
Wczoraj też z przyjemnością obejrzałam miłosną historię "Średniaków"...
Obejrzałam, chociaż już o dziewiętnastej zapowiadałam "okupację" sypialni...
Echhh...
Może i jestem odrobinę niewyspana, ale na samo wspomnienie filmowych scen uśmiecham się mimowolnie...
Wczoraj jednak skoncentrowałam się tylko na jednym z Bohaterów...
To, że film i Aktorzy zgarnęli multum nagród, z Oscarami włącznie, wcale mnie nie dziwi...Dziwi mnie to, że nigdzie nie znalazłam wzmianki o nagrodzie dla owego Bohatera...
Jest idealny !!
Choć jak widać, niedoceniony...
Przecież to On odkrywa szlachetność charakteru głównej Postaci...On rozkręca pierwsze sceny filmu...On w końcu, wywołuje pierwsze uśmiechy...
No i, skoro ma to być film o miłości, to On ukazuje nam miłość bezgraniczną, bezinteresowną i rozkwitłą z nagła...Bez względu na przeszkody...I bekon...
Verdell !!
Pies idealny...:o)
Niedoceniony bohater "Lepiej być nie może"...
Postanowiłam Go docenić !!
Niestety filmowych nagród dla czworonożnych Aktorów "Fido" w sieci nie znalazłam, więc Verdell otrzymuje...
Tytuł "Złotego Czarusia"...:o) Nad graficzną oprawą nagrody muszę popracować...;o)
czwartek, 16 stycznia 2014
"Kumaci" śpią za darmochę...
Odwiedził mnie pewien młody Człowiek...Chudzinka lat kilku...Dokładnie mówiąc, Uczeń klasy drugiej...Pewnie by nie było nic dziwnego w owych odwiedzinach, gdyby nie fakt, iż ów młody Człowiek taszczył pod pachą pokaźnych rozmiarów teczkę, wypchaną po brzegi dokumentami...
- Poproszę ksero... - sprecyzował potrzebę, a ja z ciekawością zerknęłam na owe dokumenty...
Hmmm...
Buziak mi się roześmiał na ów widok...
- Bierzesz udział w konkursie matematycznym ?? - zapytałam...
- Tak... - odpowiedział smutno Chłopak...
- Nie lubisz matematyki ?? - usiłowałam dociec przyczyny smutku...
- Lubię...Ale tyle nauki... - westchnął Dzieciaczek...
- Na konkursy zawsze trzeba sporo się namęczyć... - pokiwałam głową ze zrozumieniem...- Ale pewnie jesteś najlepszy w Klasie ?? - próbowałam poprawić Mu humor...
- Jestem...Umiem tabliczkę mnożenia do stu...I dzielić w pamięci do stu...I dodawanie w słupku...I odejmowanie...- wyliczane umiejętności robiły na mnie wrażenie...
- To pewnie zostaniesz Matematykiem, albo Informatykiem... - kontynuowałam rozmowę ...
- Piłkarzem... - oświadczył mój Klient...
- Piłkarzem ?? - zapytałam ze zdziwieniem... - Hmmm...Piłkarzowi matematyka tez jest potrzebna...- stwierdziłam...
- No jasne !! - entuzjastycznie podchwycił Chłopiec... - Trzeba pieniądze liczyć !! Czy Pani wie, że najlepsi zarabiają 36 tysięcy złotych na godzinę ?? Nawet wtedy jak śpią... - otrzymałam wyjaśnienia...
Ło Matko i Córko...
Szczęka mi opadła do kolan...
Twarz Chłopaka emanowała podziwem dla posiadanych informacji...
No cóż...
Na miejscu Pani od matematyki też bym Go chyba na ten konkurs wysłała...
A tak swoją drogą...
Niby taki człek "kumaty" a za darmochę śpi...
- Poproszę ksero... - sprecyzował potrzebę, a ja z ciekawością zerknęłam na owe dokumenty...
Hmmm...
Buziak mi się roześmiał na ów widok...
- Bierzesz udział w konkursie matematycznym ?? - zapytałam...
- Tak... - odpowiedział smutno Chłopak...
- Nie lubisz matematyki ?? - usiłowałam dociec przyczyny smutku...
- Lubię...Ale tyle nauki... - westchnął Dzieciaczek...
- Na konkursy zawsze trzeba sporo się namęczyć... - pokiwałam głową ze zrozumieniem...- Ale pewnie jesteś najlepszy w Klasie ?? - próbowałam poprawić Mu humor...
- Jestem...Umiem tabliczkę mnożenia do stu...I dzielić w pamięci do stu...I dodawanie w słupku...I odejmowanie...- wyliczane umiejętności robiły na mnie wrażenie...
- To pewnie zostaniesz Matematykiem, albo Informatykiem... - kontynuowałam rozmowę ...
- Piłkarzem... - oświadczył mój Klient...
- Piłkarzem ?? - zapytałam ze zdziwieniem... - Hmmm...Piłkarzowi matematyka tez jest potrzebna...- stwierdziłam...
- No jasne !! - entuzjastycznie podchwycił Chłopiec... - Trzeba pieniądze liczyć !! Czy Pani wie, że najlepsi zarabiają 36 tysięcy złotych na godzinę ?? Nawet wtedy jak śpią... - otrzymałam wyjaśnienia...
Ło Matko i Córko...
Szczęka mi opadła do kolan...
Twarz Chłopaka emanowała podziwem dla posiadanych informacji...
No cóż...
Na miejscu Pani od matematyki też bym Go chyba na ten konkurs wysłała...
A tak swoją drogą...
Niby taki człek "kumaty" a za darmochę śpi...
środa, 15 stycznia 2014
Rozmowa z przyszłości...
- Babciu...A co grała "Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy" ?? - zapyta mnie kiedyś pewien młody Człowiek...
- Najpiękniejszą muzykę na Świecie...Muzykę miłości i współczucia... - odpowiem...
- A na czym Oni grali ?? - zapyta dociekliwe Stworzenie...
- Na ludzkich sercach... - odpowiem...
- Opowiedz Babciu o tej muzyce... - poprosi...
- Wiele lat temu, kiedy ja jeszcze byłam młoda, a Twoi Rodzice mieli po kilka lat, pewien Człowiek postanowił pomóc chorym Dzieciom...Zebrał kilku, równie jak On szalonych Ludzi i zaczęli przygotowywać pierwszy występ owej Orkiestry...Kiedy po latach Ktoś Go zapytał, czy spodziewał się takiej muzyki, ze wzruszeniem wyznawał, że nie...Poruszył miliony serc...Miliony Ludzi ruszyło z pomocą...Miliony dawały skromne datki do puszek...A potem te pieniążki przeznaczali na zakup urządzeń dla szpitali...Ratowali życie...
- Ty też pomagałaś Babciu ??
- Nie...Ja nie...Chociaż...Czasem Wolontariusze potrzebowali transportu, albo kanapek, albo herbaty, albo ogrzać się troszkę...Orkiestra zawsze grała w zimie, więc czasem trudno było wytrzymać kilka godzin na mrozie...Wtedy nasz dom rozbrzmiewał śmiechem i muzyką...Stosy kanapek znikały z prędkością światła...Miło było patrzeć jaką radość sprawia wszystkich uczestnictwo w Orkiestrze...A wieczorem wszyscy wsiadali w autokary i ruszali "na światełko"...
- A co to ??
- W dużych Miastach organizowane były koncerty, występy, pokazy fajerwerków...To był taki blask bijący w niebo z rozpalonych serc...Twój Tata co roku brał udział w Orkiestrze...I Mama...I Ciocia...Miliony Ludzi na całym Świecie pomagało...
- To dlaczego Orkiestra już nie gra ??
- Widzisz Kochanie...Tam gdzie pojawiają się pieniądze, tam z reguły pojawia się zło...Ludzie zaczynają niszczyć nawet najpiękniejsze plany...Czasem z zazdrości, że to nie Oni są bohaterami...Czasem po prostu dlatego, żeby zniszczyć...
- Ale Was były Miliony !!
- Tak Kochanie...Miliony...Ale, żeby te Miliony obudzić, żeby otworzyły swoje serca, potrzeba jednego Człowieka...Takiego, który rozpali iskrę...Potem Miliony rozpalają Świat miłością...Ale jeśli tą "iskrę" ktoś przydusi, ugasi...Wówczas miłość tli się w każdym z nas osobno i Orkiestra nie zagra...Takim Człowiekiem był Jurek Owsiak...
- Był dobrym Człowiekiem ??
- Nie wiem Kochanie...Może jak każdy z nas...Troszkę dobrym...Troszkę złym...Ale był Iskrą...
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała przeprowadzić takiej rozmowy...Bo jakiekolwiek mamy poglądy...Jakąkolwiek wyznajemy Religię...Ludzkie serca emanują miłością bez względu na zasobność portfela...A kilkulatek zbierający datki do puszki wierzy w dobro...Jeśli zniszczymy i to...
- Najpiękniejszą muzykę na Świecie...Muzykę miłości i współczucia... - odpowiem...
- A na czym Oni grali ?? - zapyta dociekliwe Stworzenie...
- Na ludzkich sercach... - odpowiem...
- Opowiedz Babciu o tej muzyce... - poprosi...
- Wiele lat temu, kiedy ja jeszcze byłam młoda, a Twoi Rodzice mieli po kilka lat, pewien Człowiek postanowił pomóc chorym Dzieciom...Zebrał kilku, równie jak On szalonych Ludzi i zaczęli przygotowywać pierwszy występ owej Orkiestry...Kiedy po latach Ktoś Go zapytał, czy spodziewał się takiej muzyki, ze wzruszeniem wyznawał, że nie...Poruszył miliony serc...Miliony Ludzi ruszyło z pomocą...Miliony dawały skromne datki do puszek...A potem te pieniążki przeznaczali na zakup urządzeń dla szpitali...Ratowali życie...
- Ty też pomagałaś Babciu ??
- Nie...Ja nie...Chociaż...Czasem Wolontariusze potrzebowali transportu, albo kanapek, albo herbaty, albo ogrzać się troszkę...Orkiestra zawsze grała w zimie, więc czasem trudno było wytrzymać kilka godzin na mrozie...Wtedy nasz dom rozbrzmiewał śmiechem i muzyką...Stosy kanapek znikały z prędkością światła...Miło było patrzeć jaką radość sprawia wszystkich uczestnictwo w Orkiestrze...A wieczorem wszyscy wsiadali w autokary i ruszali "na światełko"...
- A co to ??
- W dużych Miastach organizowane były koncerty, występy, pokazy fajerwerków...To był taki blask bijący w niebo z rozpalonych serc...Twój Tata co roku brał udział w Orkiestrze...I Mama...I Ciocia...Miliony Ludzi na całym Świecie pomagało...
- To dlaczego Orkiestra już nie gra ??
- Widzisz Kochanie...Tam gdzie pojawiają się pieniądze, tam z reguły pojawia się zło...Ludzie zaczynają niszczyć nawet najpiękniejsze plany...Czasem z zazdrości, że to nie Oni są bohaterami...Czasem po prostu dlatego, żeby zniszczyć...
- Ale Was były Miliony !!
- Tak Kochanie...Miliony...Ale, żeby te Miliony obudzić, żeby otworzyły swoje serca, potrzeba jednego Człowieka...Takiego, który rozpali iskrę...Potem Miliony rozpalają Świat miłością...Ale jeśli tą "iskrę" ktoś przydusi, ugasi...Wówczas miłość tli się w każdym z nas osobno i Orkiestra nie zagra...Takim Człowiekiem był Jurek Owsiak...
- Był dobrym Człowiekiem ??
- Nie wiem Kochanie...Może jak każdy z nas...Troszkę dobrym...Troszkę złym...Ale był Iskrą...
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała przeprowadzić takiej rozmowy...Bo jakiekolwiek mamy poglądy...Jakąkolwiek wyznajemy Religię...Ludzkie serca emanują miłością bez względu na zasobność portfela...A kilkulatek zbierający datki do puszki wierzy w dobro...Jeśli zniszczymy i to...