Jak wiecie, "kociarą" nie jestem...Jakoś nigdy nie było mi po drodze z tymi "sierściuchami"...No i na kocią służbę kiepsko się nadaję...;o)
Psiara jestem i już...;o)
Ale, że większość moich Czytaczy za miauczeniem przepada, więc i ja swoją wiedzę w kocim temacie pogłębiam...
Ostatnio wbił mi się w oczy tekst, że w pewnym miejscu (lokalizacji nie wspomnę) wydano rozporządzenie, iż zmuszanie kotów do przechodzenia na dietę wegetariańską, czy wegańską, będzie karane...
Ot, zagwozdka...
Trzeba było aż rozporządzeniem to narzucać ??
Ile kotów padło ofiarami tych eksperymentów, żeby władze się nad tematem pochyliły ??
Naukowcy od kilku lat monitorują temat w ruchu ciągłym (badania są cykliczne) i nijak im nie wychodzi, żeby koty swoją kocią naturę zmieniały...
Mało tego...
Jakiś czas temu miała miejsce premiera filmu przedstawiającego symulację Ziemi "bez człowieka"...I kto zawładnął naszym Globem ?? Bingo !!
Koty !!
Domowe koteczki, mruczące przytulanki, słodkie rozrabiaki...Kotecki...;o)
Mało, że przetrwają bez człowieka, one sobie świetnie bez człowieka poradzą...Ich masa wzrośnie o 1/3...
Na soi, marchewce i trawie ??
Ku mojej rozpaczy, psy w tej wizualizacji poradzą sobie znacznie gorzej...Uzależnienie od człowieka zbierze smutne żniwo...
Ale, że mój stosunek do badań (szczególnie tych "hamerykańskich") jest sceptyczny i lubię jak ten niewierny Tomasz (Tomaszka ??) sama temat przeanalizować, to ze znanych mi przykładów wyszło "czarne na czarnym", albo "białe na białym"...
1. Pimpuś (pies) jadał co prawda kapustę kiszoną i jabłka, ale "byliśmy wówczas w ciąży" i nasza dieta bywała różna...Żaden z tych frykasów nigdy nie wygrał z michą mięsa...
2. Czarek (pies) żebrał o surowe ziemniaki i zajadał się nimi "po brzegi", nie gardził marchewką, jabłkiem, a nawet ogryzkiem...Ale to wątróbka w każdej postaci była jego przysmakiem...
3. Filip (nienaszpies) mimo, iż zaznawał w życiu głównie głodu, mógł służyć jako "czujnik chemii" w pożywieniu i był w tej kwestii niezastąpiony (nawet totalnie głodny "chemii" nie ruszył)...
4. Misiek (nienaszpies) był samowystarczalny (jak Związek Radziecki)...Głodny, ruszał na polowanie i świetnie sobie radził..."Ubój" znosił na Wrzosowisko i zakopywał...Dieta składała się z kur, myszy, nornic, kretów...
5. Lucky ?? Chociaż jego dieta przez lata składała się głównie z ziemniaków, kluchów i chleba (co widać było po skórze i sierści), preferuje dietę mięsną...Czasem uda mi się przemycić jakąś marchewkę...I chociaż głodny nie chodzi, poluje...Instynkt zwycięża...
Oj...Miało być o kotkach...;o)
1. Rudzielec Znajomych...Kocisko "miastowe", na kanapie się wylegujące, chuchane i dmuchane (czesane i miziane)...Pewnego dnia postanowił być w domu "samcem Alfa) i nasikał śpiącemu Gospodarzowi na głowę...W odwecie Gospodarz, zapakował sierściucha w transporterek i wywiózł na wieś...Na zasadzie: "pokaż mądralo, co potrafisz"...Po dobie Gospodarz wrócił, a kotecek skruszony sam zapakował się do transporterka (a nienawidził w nim przebywać) i potulnie czekał na powrót do domciu...
Tak się złożyło, że Znajomi dwa lata później, przeprowadzili się na wieś...Razem z koteckiem...;o)
Było to trzy lata temu...
Od wiosny do jesieni kotek żyje własnym życiem...Widujemy, jak zajmuje miejscówkę w oknie strychu, jednego z pustostanów...Rano i wieczorem wychodzi na polowania, i głodny z nich nie wraca...Bywa, że musimy stanąć w obronie naszych skrzydlatych przyjaciół, przeganiając rozbójnika z Wrzosowiska...Jesienią zaczyna odwiedzać dom, głównie wieczorami, kiedy ta część pod ogonem przymarza mu do ziemi...Zimą zajmuje ciepły kącik i łaskawie daje się miziać...
Samodzielność zaowocowała tym, że "zmężniał", a z daleka wygląda jak średnich rozmiarów lisek (wiem, bo mnie zrobił w "lisa")...
2. Czarny...Pojawił się pod naszym blokiem nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd...Okoliczni "Kociarze" podejrzewają, że ktoś go porzucił, może umarł, a Spadkobiercom się z testamentu "wykruszył"...W każdym razie pojawił się i jest...I jak przez kilka pierwszych miesięcy wyglądał biednie i szybko została zorganizowana akcja "ratujemy kotka" (iść z nikim nie chciał, ale pełne miseczki były mile widziane), tak z biegiem czasu odnalazł się świetnie w nowej rzeczywistości...Bywa, że miski są pełne, a kocisko z wywalonym brzuchem leżakuje na trawie, albo ławce...Nawet ciepłe lokum go nie kusi...Czasem podejdzie, żeby go pomiziać, ale tak symbolicznie, "raz, dwa i daj mi spokój"...
3. No i jedyny w życiorysie kot, którego "posiadałam"...Króciutko przybliżę, bo historię w całości kiedyś Wam opowiadałam...Córcia znalazła kotecka i przywlekła do domu z hasłem "Mamuś !! Ratuj kotka !!"...Środek zimy, śniegi kopne, mrozy siarczyste, a kotecek malusi i ledwie żywy...No to ratowałam...Na spacery żeśmy chodzili...Pan N. z psem na smyczy...Ja z kotem na smyczy...;o)
Pewnego dnia, Córcia wyszła na spacer z koteckiem, a wróciła sama...Łzy się lały, a ja Bozi dziękowałam, że to właśnie Jej uciekł, bo by nam nigdy tego nie wybaczyła...Dochodzenie przeprowadziłam, kocimi śladami szlak przeszłam i jasnym się stało, że kotecek wrócił do "domu", czyli do otwartej piwnicy...Wolność ponad wszystko...;o)
Spotykaliśmy się wielokrotnie, przychodził się poobcierać, grzbiet pod mizianie podsuwał, ale tak symbolicznie...;o)
Czas na wnioski końcowe...
Na pięć "przedstawionych" piesów, żaden nie był wegetarianinem, czy weganinem...Dwa z nich poradziły by sobie w naturze (reszta nie miała okazji zaprezentować umiejętności)...Człowiek oswoił psy...Człowiek za psy odpowiada...Człowiek jest psom potrzebny...Miłość za miłość...
Na trzy "przedstawione" koty, żaden nie był wegetarianinem, czy weganinem...I chociaż lubią ciepełko i mizianki, to koty oswoiły ludzi...To ludzie potrzebują kotów...To ludzie koty kochają, a one na to pozwalają...
I chociaż, jak w każdym aspekcie, wyjątki się trafiają...Natury nie zmienimy...