środa, 29 września 2021

Na grzyby...

     Nigdy nie lubiłam zbierać grzybów...Przyczyna ??

     Mój Ojciec był zapalonym grzybiarzem i kiedy tylko rozpoczynał się sezon, wywlekał mnie z łóżka bladym świtem (jeśli nie czarną nocą, żeby dojechać na czas)...Byłam niewyspana...Marzłam...Mokłam...Oplatały mnie pajęczyny...Brrrr...

     Dobrodziejstwo grzybobrań doceniłam po przeprowadzce do Zaścianka (mieszkamy przy lesie)...Groszem nie śmierdzieliśmy, więc grzyby często ratowały nasz jadłospis i portfel...Ale żeby lubić ??

Nawet opcja popołudniowego zbieractwa nie poprawiła pozycji grzybobrań w rankingu moich rozrywek...

     Czasem wyjdziemy, żeby uzupełnić braki na wigilijną zupkę (bo zupka grzybowa z łazankami musi być)...Czasem psi spacer zaowocuje kilkoma sztukami...

     Nie powiem...Kurki w śmietance, albo sosik z maślaczków, albo kanie panierowane, czasem za mną "chodzą", ale załatwiam to raczej transakcjami "kupno-sprzedaż", niż "poświęceniem"...

     Po pięćdziesięciu latach chyba Matka Natura ogarnęła, że ze mnie grzybiarza nie zrobi...

     Na Wrzosowisku sypie pieczarkami łąkowymi i opieńkami...Muchomory też mamy, więc na szlachetniejsze gatunki szansa jest...No to wspomagamy Matkę Naturę grzybniami rozlewanymi w różnych miejscach...A nuż będę na grzybobrania wychodzić w kapciach i szlafroku ?? ;o)

     Jedno jest pewne...Ten rok w grzyby obfituje i nawet jak się człowiek nie stara, to w oczy i pod nogi włażą...

Na Wrzosowisku też...


     Opieńki wyrosły nam na środku warsztatu, między bloczkami...

     Grzybobranie w kapciach i szlafroku...;o)

niedziela, 26 września 2021

Polskie drogi...I chodniki...

     Pamiętacie wpis o drogach, które zostały pozamykane i mieliśmy problem z powrotem do Zaścianka ??

     Już od dawna problem mamy z głowy, bo chociaż drogę budowano wieczorami i nocami, dzieło Drogowców jest warte opisania...





     My się tą drogą zachwycamy nieustannie !!

     Chociaż to droga przez las i jest ledwie dojazdówką do drogi głównej, to życzę nam wszystkim, żebyśmy takie autostrady mieli...

     Kiedy dwadzieścia lat temu jechaliśmy do Paryża, nasz Przewodnik na początku podróży ogłosił, że barek kawowy będzie czynny dopiero po przekroczeniu granicy, żebyśmy się nie poparzyli...No cóż...Miał rację...

I teraz mamy deja vu...

     Wjeżdżamy na naszą "leśną drogę" i jedziemy jak po stole !! Aż trudno uwierzyć, że droga może być tak równiutka...Dla Wykonawcy, wielkie brawa !!

     Jak widać, powstały również pobocza, przepusty, bariery i wzmocnione rowy...Braw ciąg dalszy !!

     Dla równowagi nastroju (ponoć jesteśmy Narodem narzekającym), mam "drugi biegun"...


     Kilkadziesiąt metrów chodnika z wjazdami na posesję jest budowane od wiosny...Mieszkańcy z wjazdem mają ogromne problemy...Droga główna...Na zakręcie zwężenie...Tempo prac ??

Makabra !!

Nie wiem czyja to inwestycja, ale ewidentnie tą drogą nie jeździ...

Aż strach się bać, że jak skończą (kiedyś), to wezmą się za następny kawałek...

     A że lubię dobre zakończenia...;o)

     Kilkadziesiąt kilometrów dalej, od trzech, czy czterech tygodni budowany jest chodnik...Długość podobna...Widuję tam ekipę złożoną z dwóch Panów (nie wiem, czy to ci sami Panowie), ale tempo prac jest niesamowite...Po prostu: EKSPRES !!

I chociaż jeździmy tą drogą w różnych porach, jeszcze nie widziałam, żeby ci Panowie siedzieli na krawężniku, albo podpierali się o łopaty...

     Może, jak skończą, trzeba Ich porwać i podrzucić na ten "kulawy kawałek"...??

Zdjęcia im nie robiłam, żeby nie przeszkadzać...

     I perełka na zakończenie...

     Przejeżdżamy przez budowę S7...Prawie dosłownie...

     Ledwie co jeździliśmy między polami, teraz już stoi wiadukt, a my korzystamy z nowego ronda i wjazdu na krajówkę...Tam to dopiero cuda się dzieją !! Ale cuda bardzo pozytywne...;o)

     Jeżdżąc co kilka dni z zainteresowaniem wyglądamy zmian...I nigdy się nie zawodzimy...

Ale nie o S7 chciałam pisać...

     Od początku nasze serducha drgały na widok...

     Tak, tak...To jest drzewo...

     Bardzo trzymaliśmy za nie kciuki...

Nie jest ani piękniejsze, ani dorodniejsze niż inne...

     Od początku budowy miało znacznik do wycięcia...Brakowało kilkanaście centymetrów, żeby było bezpieczne...

A my cały sezon wypatrywaliśmy tego drzewa i wykrzykiwaliśmy "stoi" za każdym razem...

Jakoś nikt nie kwapił się do wycinki...

     Oznaczone...Opalikowane...Stoi !!

Chociaż część korzeni ma na wierzchu...

     Niedawno zauważyliśmy pewną zmianę...Paliki lekko się przesunęły...Czyżby ??

     Może ktoś przeanalizował, że łatwiej lekko zmienić projekt, niż wyhodować takie drzewo ??

     Będziemy dalej trzymać kciuki i wykrzykiwać radośnie "stoi"...Chociaż drzewo nawet nie wie, że jest nasze...;o)

środa, 22 września 2021

Godzina dzikiej róży...

     Parafrazując tytuł jednej z moich ulubionych książek ("Godzina pąsowej róży" Marii Kruger) i ekranizacji z 1963 roku (z Czyżewską, Winnicką, Ludwiżanką, Karaszkiewiczem, Łapińskim, Wichniarzem...Musiałabym całą obsadę wypisać), postanowiłam przenieść nas w czasie...

No cóż...Czas na jesień...

     Kolory pojawiają się jeszcze nieśmiało, ale do prawdziwej eksplozji niewiele czasu nam zostało...

A skoro jesień, to czas na różę...

     Fakt, że Wrzosowisko jakoś nie może się pogodzić z nadchodzącą jesienią...Zbieramy orzechy i truskawki (tą czerwcową odmianę)...Róże obsypują się pąkami i owocują...

     Biała totalnie oszalała w tym roku...


     Koraliki maleńkie, ale w niesamowitej ilości...Tylko oczy będą cieszyć, kiedy Wrzosowisko oblecze się w brązy...Będzie też cieszyć oczy w domeczku...

     Różowa to nasz zapas witaminy C...;o)


Przez dwa dni zbierałam, i jestem w połowie...;o)

Teraz trzeba to obrać, przemrozić i zdecydować czym koraliki się staną...;o)

     Bo w kolejce czeka...

"Pączkowa"...;o)

     Przynajmniej ta owocuje i dojrzewa przez cały sezon, więc totalny wysyp mnie ominie...

Część już się mrozi i czeka na koleżanki...Czekają też płatki...;o)

     Taka właśnie jest "godzina dzikiej róży", a właściwie "godziny"...

     Głóg zachęca do zbiorów...Rokitnik aż krzyczy koralami...A ja coraz bardziej marudzę...;o)

     "Tu mnie boli...Tam mnie strzyka"...Jak Pani Ćwiklińska w "Znachorze" (w ekranizacji z 1937)...

     To może lepiej wrócić do pąsowej róży ?? ;o)

niedziela, 19 września 2021

Pies w kąpieli...

     Nie ma co...Każdy kto miał psa, jakieś doświadczenia w tej materii ma...A kto psa nie miał, to necik dostarcza niezliczoną ilość filmików tematycznych...

     Nasz pierwszy, wspólny pies, Pimpuś, dostarczał nam w tym temacie niezapomnianych wrażeń...Nie żeby był jakimś kąpielowym oportunistą, absolutnie...Ale każda kąpiel kończyła się tarzaniem przy najbliższej okazji...Tarzanie musiało być "wiekopojmne"...W zdechłego ptaka...W zgniłe resztki pod śmietnikiem...W cuchnącym bajorze...Albo...Nie, tego nie napiszę, bo może teraz coś jecie, albo pijecie...

W każdym razie, czym bardziej śmierdzące były te "perfumy", tym Pimpuś był szczęśliwszy...

Bywało, że "ambrozje" tak cuchnęły, że nie odważyliśmy się wsiadać do windy (groziło uduszeniem) i dystans 189 schodów pokonywaliśmy prawie biegiem (10 piętro)...

Jaki był efekt ?? 

Pimpek lądował w wannie, a po kąpieli...I tak w kółko...

     Czarek był mistrzem "niekąpania"...

     Chociaż niewielkiej postury (9 kilogramów), sprytu wystarczało mu na trzy dorodne dobermany i śmigał z wanny z prędkością światła...Kąpiele odbywały się dwuosobowo...Jeden trzymał...Drugi kąpał...Cezary wyczekiwał momentu na "śmignięcie"...

Pocieszającym był fakt, że "perfum" nie używał i tarzał się wyjątkowo rzadko...;o)

     Czyżby miał uraz do wody ??

Bynajmniej !!

     Kiedy bywaliśmy nad jakimiś akwenami, Cezary wykazywał się niewyobrażalnymi talentami ratowniczymi...Co prawda, ratował zawsze tylko mnie, ale jednak...

Pan N. mógł wejść po szyję i rozpaczliwie machać do psa...Dzieciaki mogły symulować podtopienia w różnych kombinacjach...Cezary siedział przy kocu i ani myślał zamoczyć łapę...Ale jeśli ja wchodziłam do wody, a już, nie daj Boże, zaczynałam pływać, pies niczym torpeda ruszał mi na ratunek...Czy to było 5 metrów od brzegu, czy 50...Czy woda sięgała mi do kolan, czy była 20-to metrową topielą...

Opcję "pływanie z psem", opanowałam do perfekcji...

Bywało, że musiałam sierciucha holować do brzegu, bo przecież nie mierzył sił na zamiary...Ratował !! ;o)

     Pierwsze kąpiele Luckiego były wyzwaniami...

     Psisko nie bywało kąpane, a jedyny kontakt z wodą to były opady deszczu...Moknąć nie lubi...

     Po dwóch latach...

Hmmm...

     Nie wiem który zmysł odpowiada u psa za przewidywanie kąpieli, ale Lucky ma go wyczulonego na maksa !! Natychmiast śpi...Nawet chrapie !!

Przecież śpiącego psa nikt nie będzie pakował pod prysznic...;o)

Po spionizowaniu przystępujemy do transportu...

Mamy do pokonania 5 metrów...

     Ja psa trzymam w pół i ciągnę...Pan N. chroni tylną flankę i popycha...Nogi psa nie współpracują...;o)

Mamy do przetransportowania 20 kilogramów niewładnego sierciucha...Łapy rozjeżdżają się, każda w innym kierunku...

     Kiedy mijamy "strefę zero", czyli, Pan N. zamyka drzwi łazienki, Lucky nagle odzyskuje siły i...Drepcze samodzielnie pod prysznic, zajmuje pozycję i spolegliwie poddaje się myciu...Mało tego !! On nawet pomaga !! Podnosi łapki, wystawia bródkę, wypręża grzbiet...Tyle, że z miną "przytul kropka"...Większego nieszczęścia w życiu nie widziałam !!

Lucky całym sobą komunikuje:

     "I co mi robisz, zbrodniarko ??"

     "Ja cię kocham, a ty do mnie z prysznicem ??"

     "Mokry nie jestem fajny !!"

Jedynym bonusem kąpieli jest wycieranie...;o)

     Wycieranie jest fajne !!

     Bywa, że po deszczowym spacerze Lucky dopomina się wycierania siadając w przedpokoju, albo szturchając ręcznik...

Może by tak wprowadzić wycieranie bez kąpania ??

     W każdym razie, woda nie jest żywiołem Luckiego...

A jak zachowuje się na akwenach ??

     Jeszcze nie odważyliśmy się spróbować...Dziewięć kilo psa dawałam radę doholować do brzegu...Z dwudziestoma kilogramami mogę mieć problem, szczególnie, że psy w takich sytuacjach zachowują się jak topielcy...A skoro Lucky nie odpuszcza mnie nawet na krok, możemy przypuszczać, że psisko i w tej sytuacji nie odpuści...

     Można założyć, że nasze psy bardzo sobie wzięły do serca powiedzenie: "Częste mycie skraca życie"...Przecież wiadomo, że psiaki długowieczne nie są, więc jakoś muszą o siebie dbać...;o)

czwartek, 16 września 2021

Lucky na Wrzosowisku...

     Sezon powolutku stacza się po równi pochyłej, czyli...Ojciec Czas nas goni...A właściwie, Ojciec Czas ucieka, a my go gonimy...

Lekko nie jest...

     Sezon był taki, że wszystkiego dostaliśmy "po kokardy"...Roboty na maksa...

Trzeba to wszystko pozbierać, a potem przerobić...Super maraton...

A kiedy sił jest już "ino, ino", czas na ziemniaczki...

     Zagonek mamy malusi, więc mechanizacja opiera się na motyce i wiaderku...Krzyż na agrafkach...;o)

Ale z takim pomocnikiem ??

     Lucky towarzyszy mi wszędzie...Krok z przodu...Krok z tyłu...Ale stanowimy duet niepowtarzalny...

Tak kopiemy ziemniaczki...;o)

     Czasem Lucky jest zdegustowany moim brakiem praktyki i demonstruje proces kopania...

Tak się kopie !!

     A potem zabawa...


Zabawa w chowanego...Z kim ?? Z myszą, albo z jaszczurką...

     A jak wyglądał pies po tej zabawie ??

Ło Matko i Córko...

Mało było widać psa !!

Ale pyszczydło się śmieje, ogon mało się nie urwie...Lucky jest szczęśliwy...;o)

I nawet nie mam serca krzyknąć, kiedy wpada z rozpędem w funkie, albo demoluje lawendę, w pogoni za jaszczureczką (rozmiar 3-5 cm)...Jakby odzyskiwał pierwiastek szczeniaka...Wszystko go cieszy...;o)

Na Wrzosowisku widać najbardziej, jak zmieniły się jego zachowania, jak nabiera pewności...Chociaż...

     Kiedy zaczynamy pakować samochód w drogę powrotną, Lucky robi wszystko, żebyśmy o nim nie zapomnieli...Wchodzi pod nogi, kładzie się na ścieżce, siada przy progu...Jakby jeszcze ta chwila nie dawała mu pewności..."A jak mnie tutaj zostawią ??"

Ewidentnie życie "na kanapie" bardziej mu się spodobało...

     Żeby nie miał wątpliwości i rozterek, pakujemy go do samochodu zaraz po bagażach, a on wzdycha z ulgą, układa się na podusi i zasypia...

A dwie godziny później, przepycha się przed nas przy drzwiach wejściowych, sprawdza miski, inwentaryzuje zabawki...Jakby każdy powrót do domu, był dla niego niespodzianką i niewyobrażalną radością...

Jego radość jest zaraźliwa...;o)

sobota, 11 września 2021

Pamiętamy o ogrodach...

     - Nie wiem jak u was, ale nam władze organizują "betonozę"...- oświadczyła mi ostatnio Dagusia, a ja zobowiązałam się do obfotografowania naszego Osiedla, żeby mogła napaść Bidulka, oczy zielenią...

     Fakt...Każdy, kto po raz pierwszy zajeżdża na nasze parkingi (niech Bozia broni, bo na deficyt miejsc parkingowych cierpimy bardzo), wysiada z samochodu i zbiera szczękę z asfaltu...

     Od wiosny do jesieni Osiedle rozkwita...

Jakim cudem ??

     Wiele lat temu władze naszej spółdzielni wpadły na, no cóż, dziwny pomysł ??

     Każdy kto chciał, kto miał nadmiar wolnego czasu, kto kochał zielone, mógł zacząć uprawiać przyblokowy ogródek...Dla zachęty spółdzielnia zorganizowała transport ziemi ogrodowej, a nawet zakupiła krzewy i drzewka, żeby się Zapaleńcy nie zniechęcili kosztami...

     Z czasem wszystkie trawniczki otrzymały dobrą ziemię i żywopłot...

Wygląda to mniej więcej tak...

Ten klon był jednym z pierwszych...

To ścieżka na obrzeżach, na horyzoncie las...

Tegoroczny żywopłot posadzony po remoncie...

A to skarpa Luckiego...;o)

     A gdzie ogrody ??

     Przez trzy tygodnie polowałam, żeby nie uwieczniać Sąsiadów przy pracy...Łatwe to nie było...

Emerytów mamy coraz więcej, więc obłożenie ogródki mają od świtu do nocy (Prymuska grzebie w ziemi o 6:00)...;o)

Ale z przyczajki się udało...;o)





     Sezon na rozkwitanie marny, ale każda pora roku przynosi nam "rozkolorowane" alejki...Osiedle rozkwita...

     Że taka ilość ogrodów nadwyręża zasoby wodne ??

     Nic bardziej mylnego !! W czasie deszczy, pod nasze rynny podstawiane są dziesiątki wiaderek...A woda zamiast lądować w kanalizacji, ląduje w ogródkach, natychmiast (jeśli jest potrzeba dowodnienia), lub jest magazynowana "na później"...

     Pewnym rodzajem zachęty jest "ogródkowy" konkurs...Nagrody są raczej symboliczne (kilkaset złotych) i zaraz wiadomo kto zwyciężył...W ogródku pojawia się nowa pergola, egzotyczne rośliny, albo nowy sprzęt ogrodniczy...

     Spółdzielnia koncentruje się na pielęgnacji trawników, przycinaniu żywopłotu, czy przycince drzew...Resztę robią Zapaleńcy...

     Analogiczny konkurs jest organizowany dla "balkonów", więc większość jest ukwiecona, ozdobiona i wypieszczona...;o)

     Czy jest to konieczne ??

Wcale nie !!

     Bywają "klatki", w których wszyscy pracują, mają małe dzieciaczki, i ogrodnicze prace nie są ich powołaniem...Tam jest po prostu zielono, przez cały rok...;o)

     "Gramy w zielone" i "pamiętamy o ogrodach"...

     Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, trzydzieści lat temu, to był strzał w dziesiątkę !! A kontynuowanie go, jest bardzo dobrą "serią"...;o)

wtorek, 7 września 2021

Przyczajony Tygrys, ukryty smo(cze)k...

     No tak...Trzy miesiące, a o Tygrysku ani słowa...

     Bo Tygrysek, moi mili, się przyczaił !! Ot, co...

     Za każdym razem kiedy wizytujemy Misiowy Domek, Tygrysek manifestuje "lekceważenie" dla Świata i totalny tumiwisizm...

Nasz waleczny Wnuk albo śpi, albo je, albo robi kupę (a wtedy "niech się nikt do mnie nie zbliża")...Takie buty...

     Księciunio już jednego Niemowlaka ma w życiorysie, więc podchodzi do tego ze stoickim spokojem...Princeska, zapytana o Braciszka, kwituje: "Je i śpi"...Jest zdegustowana...;o)

A że nowych twarzy do ogarnięcia ma Tygrysek cały tłum, więc cierpliwie na audiencję czekamy...

     Ale kiedy wróciliśmy z Urodzinowej Wyprawy Princeski, Tygrysek na nas czekał...Mało czekał !! Tygrysek się przyczaił i wylądował w babcinych ramionach...I w końcu mogliśmy sobie "pogadać"...

Babcia opowiadała o czekających Go wyprawach, a Tygrysek zaśmiewał się w głos, potwierdzając, że jest żywo zainteresowany czekającymi na Niego szlakami...;o)

Maleńkie ciałko prężyło się dziarsko, jakby chciał pokazać wielką, tygryskową siłę !!

     A kiedy Babcia wtrąciła nieśmiało, że musi jeszcze troszkę podrosnąć, Tygrysek zrobił "muminka", czyli podkówkę, i oczka zmrużyły się złowrogo...

     - Mamusiu !! - wrzasnęła Babcia...

     Bo wieczorem Misiowa Mamusia jest Tygryskowi niezbędna...Siostra odpada...Brat odpada...Tata odpada...Misiowa Mama jest tym, co Tygryski lubią najbardziej...;o)

Właściwie, Tygryski lubią coś jeszcze...

     5.09.2021 okazało się, że Tygrysek to wyjątkowo towarzyski Ludek...;o)

     Najmłodszy uczestniczył w Chrzcie, oczywiście, jako bohater tego wydarzenia...

     Msza, jak to msza, chociaż ksiądz robił wszystko, żeby uroczystość przedłużyć...I gdyby to było celebrowanie sakramentu, to można by było oko przymrużyć...Kapłan zmienił się w księgowego i inwestora...Skrupulatnie wyliczył potrzeby parafii...A co logiczne, 80% to przyjezdni, więc kierował to personalnie do Rodziców (chrzest zbiorowy), a Ci usiłowali walczyć z "naturą"...Dzieciaki były głodne, pieluchy były mokre, maseczki dawały się wszystkim we znaki...

Kiedy sprawozdanie finansowe się skończyło, westchnienie ulgi pogasiło wszystkie świece...;o)

Ufff...

     A na rodzinnym obiedzie...

     Ha !! Babcia sobie z Wnukiem bez przeszkód "pogadała"...Dziadziuś z Wnukiem pobrykał...

Jadł...Spał...I wracał do Babci i Dziadka...

Pełnia szczęścia !! ;o)

     Księciunio i Princeska mieli swoje towarzystwo...Babcia i Dziadziuś mieli swoje...;o)

     A na koniec imprezy, Babcia zwinęła z półmisków kilka kawałków mięska i zapakowała w serwetkę...Naganne, prawda ??

     Ale jak mieliśmy wrócić do domciu, do Luckiego ?? Po całym dniu nieobecności...Pachnąc Wnukami ??

Łapówka musiała być !! ;o)

I tak się nam to życie toczy...

     Księciunio rozpoczął karierę szkolną...I jest bardzo przejęty...

     Princeska wróciła do swojego przedszkola...I chodzi do niego chętniej niż rok temu...

     Tygrysek zaczyna uwodzić Świat swoim urokiem...;o)