wtorek, 15 sierpnia 2017

Psi urlop...

     - Jak chcesz to wezmę kilka dni urlopu...- oświadczył Pan N. niespodziewanie...
     Czy chcę ??
     Niespodziewany urlop w sierpniu jest jak Gwiazdka drugi raz w roku !!
Nie skorzystać ??
Grzech !!
Grzech ciężki !!
     No to skorzystaliśmy zaraz po tym, jak została przeanalizowana przez nas prognoza pogody...(Ze zdjęciami satelitarnymi komórek burzowych włącznie)...
     Poranek był piękny...Humorki, jak to na niespodziewanym urlopku, wyśmienite...Wysiadamy z "Naguska" na Wrzosowisku i zonk...
     Burza pierwszej klasy...
     Tyle, że nie na niebiosach pioruny szalały, a za płotem...
     Sąsiad (Młody), ewidentnie "nadużył" i prowadził jednoosobową wojnę z całym Światem...A właściwie, ze skromnym stadkiem kur, jedną kaczką i dwoma psami...
     Wrzaski, wulgaryzmy, kopanie drzwi, rzucanie miskami i wszystkim co mu w ręce wpadło...
To, co wyprawiał, trudne jest do opisania...
     - Pięknie się nam urlop zaczyna...- wydusiłam z siebie...
     Obserwując uważnie sąsiednią posesję (trudno było przewidzieć rozwój wypadków), zajęliśmy się swoimi sprawami...
     Wystraszone stado kur pogdakiwało w chaszczach, spanikowana kaczka wydobywała z siebie kwakanie, jak wówczas kiedy lis porwał jej towarzyszkę (na naszych oczach), psów nie było słychać, i to niepokoiło nas najbardziej...
     Trzyma je w domu ?? Żeby mieć "godnych" przeciwników ??
     A może są zapięte przy budach, żeby łatwiej było w nie trafić rzucanymi przedmiotami ??
     Po kilku godzinach chyba oprzytomniał...
     Wyszedł przed ganek i zaczął skakać na skakance...
Dziwne ??
Nas już chyba niewiele zdziwi w Jego zachowaniu...
     Na moje oko, Jego rozwój intelektualny zatrzymał się na poziomie dziewięciolatka...
     Zaraz potem na Wrzosowisku pojawił się Filip...Płaczący i rozżalony...No i głodny...
     Przy podjeździe miejsce zajął Misiek...Niepewny i wystraszony...
Serducha się nam "kroiły w plasterki"...
     Na drugi dzień Młody oprzytomniał całkiem, a nawet zabrał się do pracy...Coś tam uprzątał...Coś tam podkosił...
     Na trzeci dzień, Młody zniknął...
     Takie "zniknięcia" ma w repertuarze, więc nie zrobiło to na nas wrażenia...Czasem znikał bo szedł popracować w lesie...Czasem znikał na "degustacjach"...
Następnego dnia zapytałam Pana N.:
     - Widziałeś dzisiaj Młodego ??
     - Nie...- odpowiedział Ślubny...
I wtedy mnie tknęło...
     - Słuchaj, a może On pojechał do tej swojej Rodziny ??
To był znany nam "rytuał"...
     W lipcu Rodzinka zjeżdżała się na urodziny Młodego, a w sierpniu Młody znikał na kilka dni, odwiedzając ponoć matkę...
Dotychczas było to normalne...
     Młody wyjeżdżał, a Dziadek zostawał, zajmował się zwierzakami...Siostry Dziadka odwiedzały Go wtedy częściej, przywożąc "wałówkę", Szwagier przyjeżdżał rąbać drzewo i pomagać w cięższych pracach...
     Wyszło na to, że Młody miał ten rytuał tak wpisany w mózgowie, że po prostu zabrał się i pojechał...
     Kury z kaczką błąkały się samopas (czyniąc niezłe spustoszenie na polu ogórków Sąsiada)...Psy po tej karczemnej awanturze przeniosły się z bytowaniem do nas...Filip oficjalnie, jak na rezydenta przystało...Misiek znalazł sobie azyl w leszczynie, z której widział, ale był "niewidzialny"...
     Nasz urlop miał całkiem psi wymiar...

Filip i jego miseczka, z którą spaceruje po Wrzosowisku...
  Tak sytuacja wyglądała po awanturze Młodego...

Filip najbezpieczniej się czuł leżąc na mojej nodze...
Rano budził mnie taki widok...

Radość z jaką byliśmy codziennie rano witani, jest nie do opisania...
A potem było coraz gorzej...

Dwa "nienasze" psy...
No dobra...Przyznam się...
     Od dwóch lat zastanawialiśmy się jak ulżyć Filipowi...To podwórzowy kundelek, który nie wie co to Weterynarz, mycie, dezynfekcja, że o wyczesywaniu nie wspomnę...Pchły mają go na wyłączność...
     W grę nie wchodziło żadne "psinanie", bo jakikolwiek przedmiot w naszych rękach powoduje u Filipa napad paniki...O kąpieli to już całkiem możemy zapomnieć...
W tym roku Pana N. olśniła myśl przednia !!
     Naszykował odpowiednią miksturkę (nie podaję składu, bo kotom jej skład szkodzi, a nie chcę mieć na sumieniu jakiegoś "sierściucha"), a Gordyjka ubrała rękawicę gumową, wylewała sobie na nią ową miksturę i zawzięcie drapała piesa, gdzie tylko pozwolił...(Gordyjce pozwala na wiele)...
Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania !!
     Po dwóch godzinach od zabiegu, Filip po raz pierwszy od trzech lat zasnął tak, że chrapał !!
Chyba się psisko pierwszy raz w życiu wyspało...
No i są jeszcze dwa skutki uboczne...
     Po pierwsze, Pan N. może drapać Filipa, a nawet jest do tego przymuszany podsuwanym pyszczkiem...(Psisko chyba uznało, że tym drapaniem zabijamy pchły)...
     Po drugie, Filip zasypia natychmiast jak się tylko położy...Wszytko jedno gdzie...


     Najbardziej lubi drzemki pod stolikiem (bo może się przytrafić jakieś drapanko, albo jakiś dobry kąsek), a ta czerwonawa "piaskownica" zyskała kolejne zastosowanie (oprócz moczenia gordyjskich nóg)...Ta piaskownica, to psia miska z wodą...;o)
     Ale i Misiek poczuł się bezpieczniej po kilku dniach...


I wylazł z tej "swojej" leszczyny...
     - Po śmierci Cezarego mieliśmy już nie mieć psa...- wymruczał Pan N. drapiąc Filipa po grzbiecie...
Hmmm...
Właściwie dotrzymaliśmy słowa...
Psa nie mamy...
Teraz każde z nas ma po jednym...
     A co z Młodym ?? - zapytacie...
Nie wiemy...
     Nasz urlop się skończył...Młody nie wrócił...
     Nalaliśmy do "piaskownicy" dodatkowe wiadro wody, żeby psy z pragnienia nie padły (Misiek też się nauczył z niej korzystać)...Cały dzień paśliśmy je na zapas...Przed naszym wyjazdem dostały jeszcze mięsny "bonus"...


     A potem im tłumaczyłam, że muszą jakoś przetrwać te kilka dni...


     Trudno było patrzeć we wsteczne lusterka...
     "Nienaszepsy" siedziały na podjeździe skulone i nieszczęśliwe...Filipowi opadły uszy (ewidentna u niego oznaka rozpaczy)...Gardło miałam ściśnięte...
     Opisuję Wam tę historię i tak sobie myślę...
     Lepiej żeby Młody wrócił ?? Czy lepiej, żeby pozostał tam gdzie jest ??
Sama nie wiem...

P.S. Do WPP pozostało 2 dni...

16 komentarzy:

  1. Życie stawia nas przed dylematami z których nie ma jednoznacznego wyjścia...
    W odliczaniu, napięcie sięga zenitu! Niech wszystko pójdzie jak najlepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo...;o)
      Zenit to pikuś przy tym odliczaniu...;o)

      Usuń
  2. Ja bym je zabrała do siebie. Co byłoby niemal strzałem we własną stopę, bo mam już dwa psy i trzy koty (w większości takie przygarnięte nieszczęścia) i wiem, jaki to kłopot. Ale nie zostawiłabym psiaków na łaskę niebios, serce by mi pękło. Ostatecznie do schroniska bym zawiozła. Jak pan się o psy nie troszczy, to znaczy że są bezpańskie, a w schronisku przynajmniej miskę wody i jedzenia dostaną. Pozostaje jeszcze zgłoszenie do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, że psy są zaniedbywane. Nie osądzam Waszej decyzji, bo czasem jest to dylemat nie do rozwiązania, tylko podsuwam pomysły na ewentualną przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokąd się nie widzi jak one kochają swojego Pana i jak bardzo cenią sobie swobodę to można rozważać wiele...Klatka w schronisku, albo życie w mieście ?? Przypuszczam, że po miesiącu by zdechły...

      Usuń
  3. Jeżeli Filip i Misiek mogą liczyć na to, że co kilka dni poratujecie je wodą i karma, to myślę ze lepiej je pozostawić na wolności. Dylemat powróci przed zimą, ale do tego momentu zostało jeszcze trochę czasu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu widać Iwonko, że bardzo skrupulatnie czytasz "psie newsy"...;o)
      My staramy się nie myśleć o listopadzie...;o)
      O Miśka się nie boimy, bo i kurkę sobie upoluje, i myszkę, a w czasach "kryzysu" jajeczkiem z kurnika nie pogardzi...Gorzej z Filipem, bo to pieseł ze skrupułami...;o)

      Usuń
  4. Współczuję Wam i psom...
    Sytuacja nie do pozazdroszczenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdrościć można tylko tej ich psiej miłości...;o) Podobno problemy są po to, żeby je rozwiązywać...;o) To supełek godny Gordyjki...;o)

      Usuń
  5. Hm... to ci dopiero dylemat. Może jednak pozostawić. Jak będą chciały same przyjdą... hm... Bo ja wiem... Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  6. No fakt, ciężka sprawa. Chyba bym się podpisała pod komentarzem Iwony. Ale trudno coś sensownego doradzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory jakoś sobie radziły, więc trzymamy za nie kciuki i szykujemy wyjazdową wałówkę...;o)

      Usuń
  7. Świetny Blog. Artykuł Godny uwagi.

    OdpowiedzUsuń