piątek, 3 lutego 2017

Weź się powieś...2


     Tym razem rozrywek postanowił nam dostarczyć przegrzany ponad miarę Maluch.

     Po kilku szalonych pętelkach, wykonanych na drodze przez Ślubnego, znaleźliśmy się w zacisznej dzielnicy domków jednorodzinnych.
     Ślubny wyskoczył z samochodu i pognał na tył. Nim wysiadłam zaplątana w smycz Cezarego, z ust Małżonka wyrwały się słowa tak niecenzuralne, że nawet nie miałam pojęcia, iż posiada je w słowniku.
     - No to mamy ze trzy godziny postoju! Pompa siadła – usłyszałam wyjaśnienia.
Jaki zasób słów znają psy? Podobno ograniczony…
     „Trzy godziny postoju” Cezary powitał radosnym merdaniem ogona.
     Ślubny zanurzył się z troską we wnętrznościach „Szerszenia”, a ja rozpoczęłam marsze z Cezarym. Po dwóch godzinach miałam zinwentaryzowane wszystkie okoliczne ogródki, przeliczoną średnią okien w każdym budynku, i kiedy rozważałam ewentualne zliczenie źdźbeł trawy w sąsiednim parku, Ślubny mnie zdyscyplinował.
     - Może byś poszukała jakiegoś „języka”, bo się nie wydostaniemy do cywilizacji.
Liczenie źdźbeł wydało mi się bardziej realne.
     Upał panujący od kilku godzin spowodował, że na ulicach nie było nie tylko żywego ducha…Na tych ulicach nawet owady nie latały! Okna we wszystkich budynkach pozamykane były na głucho…
     Już miałam wywalić własny ozór na widok publiczny, żeby zademonstrować zaangażowanie w problem Ślubnemu, kiedy na krańcu ulicy, w ogrodzie, mignęło mi coś w kolorach fioletu…
Omamy?
     Ruszyłam energicznie w tamtym kierunku i z entuzjazmem powitałam starszą Panią, która maleńkim słoiczkiem podlewała więdnące na upale roślinki.
Na moje pytanie, o możliwość opuszczenia urokliwego zakątka, Pani przymknęła oczy i zamarła z owym słoiczkiem w dłoni…
Milczenie trwało tak długo, że przez myśl mi przeszło, iż Niewiasta wiekowa ucięła sobie właśnie drzemkę zmorzona upałem.
     - Dróg to ja nie znam – zaczęła, co spowodowało u mnie dziwny arktyczny dreszcz – ale jakbyście pojechali prosto do przecinki to potem trzeba skręcić w lewo, a po prawej będziecie mieli taki kościół z czerwonej cegły. Za kościołem będzie skrzyżowanie, to skręćcie w prawo. Po lewej będzie kościół z zielony dachem. Trzeba wjechać na most i potem zjechać z niego w dół, w lewo. Miniecie kościół z zielonym dachem, a po prawej stronie będziecie mieli drewniany krzyż, duży, trudno przegapić. Za tym krzyżem, po lewej stronie miniecie kościół w budowie. Kościoła jeszcze nie widać, ale dzwonnica już jest. Trzeba prosto jechać. Dalej to nie wiem.
     Minę musiałam mieć nie tęgą, bo starsza Pani na ochotnika powtórzyła mi trasę jeszcze raz, a ja koncentrowałam się bardzo, żeby mi się te świątynie nie pomyliły. Wyryte w pamięci mury, dachy i budowy powtórzyłam na głos dla utrwalenia, i zyskawszy aprobatę Rozmówczyni poczłapałam do Ślubnego, żeby mu radosną nowinę przekazać.
     Kiedy precyzowałam zjazd z mostu, Ślubny kategorycznie zażądał, żebym przestała.
     - Trzeba się będzie chyba za noclegiem rozejrzeć – wątpił w prawdziwość drogowych wskazań – bo jak nic wylądujemy na którejś z plebanii.
     Nasz Maluch miał się już całkiem nieźle, nowa pompa, założona przez Ślubnego spisywała się znakomicie, uszczelki też trzymały jak trzeba, pozostało nam więc, zapakować oczarowanego zakątkiem psa i ruszyć w dalszą drogę.    
     Pierwszy skręt wydawał nam się naturalny, bo akurat w prawo obowiązywał zakaz, widok kościoła z czerwonej cegły przyjęliśmy z entuzjazmem i Ślubny z ogromną satysfakcją zajął prawy pas. Po skręcie, z naszych ust wyrwały się entuzjastyczne okrzyki…
   - Działa! Ta kościelna mapa działa!
   - To teraz na most…- wyliczałam.
I entuzjazm zamarł nam na ustach…
     Z drogi, którą właśnie dumnie podążaliśmy w nieznane, wjazdu na most nie było. Kładka dla pieszych i owszem, ale przenoszenie „Szerszenia” przez kładkę, w dodatku z tym charakterystycznym „wypustkiem” na dachu, złożonym z naszych bagaży, wykluczyliśmy natychmiast.
   - Ja tu nie zostanę! – krzyknął Ślubny w natchnieniu i omijając z gracją kilka innych samochodów wykonał manewr godny trzeciej części filmu „Mistrz kierownicy ucieka”.
   - Mogą mi nawet mandat wlepić, ale tu nie zostanę – mruczał Ślubny i skoncentrowany niesamowicie wykonywał dziesiątki manewrów jednocześnie – w lewo? – zapytał.
   - W lewo! – potwierdziłam, i zauważyłam ze zdziwieniem, że obie stopy mam wciśnięte w podłogę Malucha. Bezwiednie pomagałam w manewrach…
     Kiedy ujrzeliśmy drewniany krzyż i plac budowy na horyzoncie, na głowę wiekowej Niewiasty spłynęły wszystkie możliwe błogosławieństwa, a kiedy dotarliśmy do końca kościelnej mapy i ujrzeliśmy cudowny w swojej wymowie drogowskaz „Gdańsk w prawy”, krzyknęliśmy trzykrotnie „hip hip hura” na jej cześć, a Cezary zawył donośnie. Tym razem nie wywołało to u nas negatywnych reakcji…
     W „Szerszeniu” zapanowała radosna, wakacyjna atmosfera, której nie mógł zniszczyć żaden kataklizm, od awarii pompy począwszy, a na symulowaniu psich mdłości skończywszy.
     Na miejsce dotarliśmy bez dodatkowych atrakcji…
Postanowiliśmy przejechać wzdłuż całą Miejscowość, żeby rozeznać się odrobinę w okolicy, i być może trafić przy okazji na jakiś ślad naszych Potomków.
Po drugim kursie, od początku do końca, i od końca do początku, rozeznanie posiadaliśmy już niezłe. Był kościół (pierwsza rzecz, na którą zwróciliśmy uwagę, jakby nam się nieopatrzenie udało znowu zabłądzić), sklep spożywczy i bar.
Nasze umęczone osiemnastogodzinną podróżą umysły jakoś nie przyswajały faktu, że przy drodze głównej obozy harcerskie raczej rzadko powstają…
Przy trzecim nawrocie postanowiliśmy jednak zapytać kogoś o drogę.
     - Obóz? Pani kochana, tu w okolicy jest ich przynajmniej sześć! Ale który jest który, to ja nie mam pojęcia – poinformowała mnie jedna z kobiet. Kolejny rozmówca nie znał nawet tylu szczegółów…
Moją duszą zawładnęła czarna rozpacz…
     Wyjący przez kilkanaście godzin pies to było nic! Awaria samochodu na środku drogi to było nic! Za trzy godziny zmrok, a my mamy do przeszukania kilkaset hektarów lasu, w poszukiwaniu własnych dzieci…

10 komentarzy:

  1. Pasjonująca podróż, fajnie się potem wspomina :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jest o czym opowiadać w długie, zimowe wieczory...;o)

      Usuń
  2. Teraz to zabawne, ale wówczas....:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My "genetycznie" mamy zawsze plan "B", więc humory dopisywały mimo wszystko...;o)
      Zauważ fakt, że nową pompę mieliśmy w bagażniku...;o)

      Usuń
    2. Z perspektywy czasu ?? Na pewno !! My w bagażach miewaliśmy takie rzeczy, że trzęsienie ziemi, czy tajfun dużej klasy były "pikusiem"...Jeśli chodzi o auta, to w bagażniku "leżakował" cały sklep motoryzacyjny, więc jakiś drobny remoncik silnika mogliśmy przeprowadzić w ciemnym lesie z dala od cywilizacji...;o)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę...:o)
      Pojezierze Drawskie, Łubowo, Obóz Harcerski Hufca Zaścianek...;o)

      Usuń
  4. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń