Wyjący przez kilkanaście godzin pies to
było nic! Awaria samochodu na środku drogi to było nic! Za trzy godziny zmrok,
a my mamy do przeszukania kilkaset hektarów lasu, w poszukiwaniu własnych
dzieci…
Teoretycznie moglibyśmy skorzystać z
psiego nosa, ale to była najczystsza z teorii, bo nasz osobisty psi nos
wyczuwał jedynie surową wątróbkę drobiową, a tego zapachu niestety po naszych
dzieciach spodziewać się nie mogłam.
- No i co? – zapytał Ślubny, kiedy z
markotną miną wsiadłam do samochodu.
- Lipa! Nikt nie ma pojęcia, gdzie akurat
jest ich obóz. Mogą być wszędzie… - wyznałam.
- Co teraz? – zapytał Ślubny i ruszył powoli
w czwartą rundę krajoznawczą – Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam najmniejszej
nawet ochoty na rozbijanie namiotu! Ledwie żyję…
Ślubny miał rację. Czasu mieliśmy tyle,
żeby znaleźć jakieś miejsce na nocleg, a organizowanie obozowiska przestało
stanowić atrakcję przynajmniej sześć godzin temu.
- Skoro jednak nawet dzieci znaleźć nie
możemy, to jak znajdziemy nocleg?- retorycznie pytał Ślubny przednią szybę
Malucha.
- Zatrzymaj się! – wrzasnęłam nagle na widok
dwóch dyskutujących Kobiet…
Pytanie
wyrzuciłam z siebie tak znękanym głosem, że chyba nawet anieli się nade mną
litowali w tym momencie.
Odpowiedź,
jakiej udzielała mi jedna z kobiet odbijała się od zmaltretowanych psim wyciem
uszu. Dopiero po chwili zaczęło do mnie docierać…
- Może pani powtórzyć? – poprosiłam.
- O tam, jest taka polna droga, za tym
zielonym budynkiem. Traficie, bo oni obóz mają duży, z drogi widać.
Komunikat
wywołał u mnie takie niedowierzanie, że z rozpędu zapytałam:
- Skąd pani to wie?
Kobieta
spojrzała na mnie zaskoczona…
- Oni jajka u mnie kupują – wyjaśniła –
codziennie przychodzą.
W tym momencie miałam już na końcu języka,
że nasza Córka jajek kurzych nie jada, bo nawet wspomnienie takowych wywołuje u
niej wysypkę, ale się w porę powstrzymałam.
Czy ktoś
kiedyś napisał jakiś hymn pochwalny ku czci kurzych jaj?
Gdyby nie
radość, która zalała mnie od czubka dużego palca prawej nogi, do ostatniego
milimetra zmierzwionej fryzury, to pewnie popełniłabym owo dzieło zapisując je
patykiem na udeptanej ziemi.
- A noclegu czasem pani nie ma? – zapytałam.
I licząc na wielką kumulację szczęścia
patrzyłam w ową kobietę jak w obrazek.
Pani pokręciła przecząco głową, a kiedy
już się żegnałam dziękując wylewnie za udzielone wskazówki, pani jakby
oprzytomniała…
- Nocleg to może moja Szwagierka mieć, nie
wiem jak tam u niej z letnikami, ale możecie zapytać…
Przy posesji Szwagierki znaleźliśmy się w
trybie ekspresowym, bo istniało zagrożenie, że nas jacyś turyści w ostatniej
chwili ubiegną.
Tuż przy
bramie wjazdowej „Szerszeń” wydał z siebie odgłos zbliżony do zgrzytu starej
zamkowej bramy.
Skoro
człowiek kończy swój żywot ostatnim tchnieniem, to widać pojazdy mechaniczne na
koniec swego żywota zgrzytają…
Maluch
zdechł !
- Teraz to nam tylko nadzieja pozostaje, że
Pani Szwagierka będzie miała miejsce choćby w kurniku – zakomunikował
ostateczną awarię naszego, umęczonego autka Ślubny.
- Chyba w gołębniku – sprostowałam, bo
kurnik w oczy mi się nie rzucał, a gołębnika trudno było nie zauważyć.
W tym czasie, Cezary ruszył pełnym galopem
wzdłuż drogi i wyglądało na to, że jeśli na końcu owej drogi nie ma jakiegoś
muru, to się nasze psisko nie zatrzyma, chyba, że pod litewską granicą.
- On
wróci? – zapytał Ślubny, bo widać zaczęła go dręczyć myśl o czekającej go
pogoni za zwierzakiem.
- Wróci, jak mu się zapas wody w pęcherzu skończy! Idę
zapytać – odpowiedziałam, gramoląc się niezdarnie z samochodu.
Można by założyć, że oprócz sprzężenia
silnika z Cezarym, mieliśmy jeszcze zamontowany podsłuch, bo ledwie
wypowiedziałam moje zamierzenia, przy bramie wjazdowej pojawiła się Szwagierka.
Jednym
ciągiem opowiedziałam jej o psiej syrenie, o symulowanych mdłościach, o nagłej
awarii pompy, o kościelnej mapie, o błądzeniu po bezdrożach w poszukiwaniu
własnych dzieci i o ostatecznym zgonie Malucha pod jej bramą…
Kobieta wyglądała na ogłuszoną, i
potrzebowała kilku minut, żeby odzyskać kontakt z rzeczywistością. Kiedy jej
twarz nabrała znowu ludzkiego wyrazu, zapytałam o kwaterę.
- Wygód potrzebujecie? - zapytała.
- Potrzebujemy dwóch łóżek i kawałka podłogi
na psi koszyk… - odrzekłam z nadzieją.
- Andrzej! – wrzasnęła–Zabierz rzeczy z
pokoju, letników mamy.
Gromadnie wtoczyliśmy „Szerszenia” na
teren posesji i wyraziliśmy zachwyt nad przydzielonym lokum. Cezary też wyraził
swoje zdanie ochrypniętym skomleniem, bo zdążył wrócić z rekonesansu dokładnie
w tym momencie…
Czego teraz brakowało nam do pełni
szczęścia?
Dzieci!
Mimo późnej pory i nieziemskiego wręcz
zmęczenia, postanowiliśmy ruszyć na poszukiwania naszych Pociech. Kumulacja
szczęścia nie mogła być przypadkowa…
Przecież „urlop” to najpiękniejsze słowo
Świata…
Lo matko i corko, kumulacja jak w totku! :)Biedny piesek, tyle musial przejsc :)
OdpowiedzUsuńNo tak...A nad losem jeszcze biedniejszych właścicieli pieska to kto się użali ?? ;o)
UsuńPiesek jest maly, a wlasciciele duzi, to niech se sami radza :)))))
UsuńMundrala !! ;o)
UsuńNajpiękniejsze .... :-)
OdpowiedzUsuńTo ustalone...;o)
Usuń"Wróci, jak mu się zapas wody w pęcherzu skończy!" Genialne! :)
OdpowiedzUsuńMatka Natura jest genialna...;o)
UsuńTo jednak macie szczęście.
OdpowiedzUsuńSzczęścia mamy znacznie więcej niż rozumu...;o)
UsuńPrzygody nie z tej ziemi, mogę współczuć, ale słowo daję, jakby moi rodzice wysłali mnie na kolonie i potem pojechali za mną na "przeszpiegi", niby to w rodzicielskiej trosce, do końca życia bym im tego nie wybaczyła. Tak się po prostu nie robi.
OdpowiedzUsuńKolonie ?? W życiu nie byliśmy z Dzieciakami na koloniach...;o)A na obozie harcerskim i owszem !! Po pierwsze dlatego, że byliśmy zaproszeni (przez Komendanta), a po drugie dlatego, że sobie Dzieciaki (nie tylko nasze) tego życzyły...;o)
UsuńMoże z rozpędu kiedyś opiszę przyczyny obu tych "dlatego"...;o)
To ja poproszę o przyczyny obu )))
OdpowiedzUsuń