czwartek, 22 września 2016

Lido di Jesolo...

Ładnie to brzmi...Muzycznie...
     I chociaż nie mieliśmy w planie aż tylu bytności, gościliśmy w tym kurorcie aż trzy razy...
Przypadki chodzą po ludziach...
     Pierwsza wycieczka miała jeden główny cel...
     Księciunio miał spróbować przygody z karuzelą...
     Całe wybrzeże usiane jest tymczasowymi lunaparkami, których kolorystyka i gwar przyciągają Turystów...
Wyszła lipa...
Poniekąd...
     Co prawda, z karuzeli nie skorzystaliśmy wcale (to znaczy, Księciunio nie skorzystał), ale po kilkunastu minutach negocjacji dał się namówić na przejażdżkę ogromnym "diabelskim młynem", który oznak "tymczasowości" nie posiadał...


Widoki ze szczytu były niesamowite...


     I jak namawialiśmy Księciunia do przejażdżki, tak samo musieliśmy namawiać, aby raczył opuścić gondolę, bo ewidentnie Mu się spodobało...
     Kolejka cierpliwie czekała...Pan z obsługi wyrozumiale się do nas uśmiechał...A my szukaliśmy kolejnych argumentów na Uparciucha...
     Jak widać wyszedł, bo bym bloga z gondoli diabelskiego młyna prowadziła...
     Kolejnym punktem miało być akwarium...Potężny kompleks, wielkości naszych galerii handlowych...
     Na progu się okazało, że jeśli kupimy bilet w kasie, to wyjdzie nam znacznie drożej niż jeśli kupimy go w ośrodku...
Takie prawidła sprzedaży "hurtowej"...
Postanowiliśmy ruszyć na osławione plaże Jesolo...


     Przepych hotelików i apartamentowców znacznie odbiegał od standardów naszego ośrodka...Ale ceny też znacznie odbiegały, więc postanowiliśmy nie zwracać uwagi na marmury, kwietniczki i fontanny...


     Widok plaży też trochę odbiegał od znanego nam w Ca Savio...
Te frędzelki przy parasolach pełnią rolę wachlarzy i delikatnie szumią, kojąc zestresowane ciała...


Przepych "pełną gębą"...
Ale skoro to jedyne dostępne źródło utrzymania dla okolicznych Mieszkańców, to nie ma co się dziwić...
     Tyle, że w środku te apartamentowce prezentują się już znacznie skromniej...Takie nasze hoteliki z trzema gwiazdkami...Minimum za maksimum...
To ja wolę na odwrót...
     Wtedy naszą uwagę przykuło to...


     Arena ??
Przy deptaku stała ogromnych rozmiarów tablica z wynikami...
     Polska ??
Zaczęliśmy z Pierworodnym analizować odkrycie...
     Nasi szli jak "burza"...
     Jeden mecz i kwalifikacja do półfinałów !!
Ło Matko i Córko...
     Nawet nie wiedziałam, że mamy reprezentację w tej dyscyplinie !!
Plażowa piłka nożna...
     Zawody miały rangę mistrzowską, a pierwsze cztery zespoły otrzymywały "bilet" na Mistrzostwa Świata...
     - Fajnie by było zobaczyć taki mecz...- wymruczał Pierworodny...
     - Pewnie, że fajnie...- potwierdziłam...
     Ale, że właśnie grali Włosi (Mistrzowie w tej dyscyplinie), więc na maleńki stadion dostać się można było tylko w charakterze ziarenka piasku...
My rozmiary mamy niestety znacznie większe...
Trochę nam minki posmutniały...
     Nie spodziewaliśmy się wówczas, że Pan Los szykuje nam nie lada niespodziankę...;o)  

14 komentarzy:

  1. I w takiej chwili przerwać opowieść... Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za moich dziecinnych czasów
    to się zwało "diabelski młyn".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż sprawdziłam,
      czy błędu nie popełniłam...;o)

      Usuń
  3. :))) dobre.
    Byłam kiedyś w Lido di Adriano - bardzo podobnie to wyglądało. Mieszkaliśmy w zwykłym apartamentowcu, czyli bloku z mieszkaniami na wynajem ;) a nie w hotelu nad samym morzem ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam wszystkie Miejscowości wyglądają podobnie...;o)

      Usuń
  4. Kiedy jest ciepło, piasek i woda,R czegóż chcieć więcej?....:o) Rozmarzyłam się......:o)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście to R wlazło tam z rozmarzenia....:o)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeżyć co niemiara to nie tylko Księciunio miał ale i Wy wszyscy.
    :-)

    OdpowiedzUsuń