poniedziałek, 2 grudnia 2013

Najazd na Czechy, czyli o gigantycznych zakupach...

     Moja kariera przemytnicza, rozpoczęta tak pięknie na węgierskiej ziemi, rozkwitła równie radośnie rok później u naszych południowych Sąsiadów, zwanych wówczas Czechosłowacją...
Spektakularnych wydarzeń nie było, więc się skoncentrować możemy na latach późniejszych...
     Zmieniało się moje życie...Stałam się stateczną ;o) mężatką i matką dwójki dorodnych Dzieciaczków...Zmieniał się również Świat w bliższej i dalszej okolicy...
Polsce z nagła przybyło Sąsiadów...Europa stanęła przed nami otworem (jeszcze może nie całkiem)...I Naród ruszył w ów Świat posmakować specjałów...
Ruszyliśmy i my...
     Co prawda z tym ruszaniem to było raczej w kratkę, bo z dwójką małych Dzieci to były raczej wypady jednoosobowe, ale faktom zaprzeczyć nie można...Ruszyliśmy...
     Kierunek z racji zamieszkania obraliśmy na południe...Bracia Czesi przyjęli nas z otartymi ramionami...Tfu...Tfu...Tfu...Miało być drzwiami...Drzwiami do sklepów...A my robiliśmy zakupy na potęgę...
     Jako jednostki wielce zaradne, co "wypłata" odkładaliśmy kilka złotych na "inwestycje"...Inwestycją były owe zakupy...
     Kursował więc Pan N. (bo głownie On posłował do Czechów) przynajmniej raz w miesiącu z ogromną listą zapełnioną drobnym "maczkiem"...Spis obejmował zapotrzebowanie stacjonarne i zamówienia...
Po kilku takich wojażach oświadczył...
     - A może byście teraz Wy pojechały ??
     Rzecz się miała mnie i dwóch Znajomych, które również przykute były w domu do pieluch...
     - Przewietrzycie się, rozerwiecie, a przy okazji może kupicie coś nowego... - argumentował...
     Ja wabika łyknęłam od razu...Mężowie owych Znajomych potrzebowali kilku dni na "przemyślenie"...
Ale ziarno zostało już zasiane...
Jedziemy...
Trzy Niewolnice Isaury domowego ogniska...
     Szaleństwa owych zakupów opisywać nie będę, bo czterdzieści butelek piwa, dwadzieścia butelek wódki, czy dziesięć kilogramów mięsiwa to żadne egzotyki...Oczywiście "na głowę"...
Ale, że instynkty macierzyńskie zrobiły swoje, więc dołożyłyśmy do tego tony słodyczy, kaszek, przecierków, misiaczków i sanki...Sanki wypasione...Takie z ręcznym hamulcem...
Jak to wszystko żeśmy taszczyły ??
Dwie taszczyły torbę, jedna otwierała drzwi...Potem zakupy do bagażnika autokaru i następna torba "do wybiegu"...
Dwanaście godzin ciężkiej harówki...
Wieczorem wracamy...
     Dojeżdżamy do granicy, a tam blokada...
     Celnicy "przetrzepali" jakiś autokar i się okazało, że norm przewozowych nijak się zawartość bagażnika nie trzymała...A że Towarzystwo w autokarze było nieźle wstawione, więc zamiast ugodowo do problemów podejść, to się w awanturę z Celnikami wdali...
Kolejka do "przejścia" siedem kilometrów...
     Umęczone niemiłosiernie...Głodne, że z dala słychać kiszkową orkiestrę...Stoimy w szczerym polu...W portfelach pusto, a żarcie mięsiwa, albo niemowlęcych odżywek i popijanie ich browarem to kiepski pomysł na menu...
Straż przednia wysłana na przeszpiegi wróciła z kiepskimi minami...
     - Postoimy co najmniej do północy...!! - brzmiał komunikat...- Wszystkich trzepią po kolei...
Orzesz...(ko)...
Żebym się chociaż mogła dostać do moich batoników...
Echhh...
Znajome z rezygnacją otwierają piwo...
     - Chcesz ?? - pyta jedna z nich...
     - Ja nie browarna...- odpowiadam i marzę o łyku kawy...
Po godzinie przesunęliśmy się dwadzieścia metrów...
Na rampy przejścia wjeżdżamy przed pierwszą w nocy...
     - Dobry wieczór...Proszę przygotować dokumenty...Proszę otworzyć bagażniki...- brzmi beznamiętny głos Celnika...
Widać, że już ma dość...
Dokumenty oddaje młodszej Koleżance i idzie za Kierowcą do bagażników...
     - Ta...Ta...I ta... - wskazuje torby na chybił trafił...
Ufff...
Bez trafienia...
Właściciele zaczynają się tłumaczyć...
Celnik wskazuje drzwi do "przesłuchalni"...
Czekamy...
Po czterdziestu minutach wracają Nieszczęśnicy z pustawymi torbami...
Przez autokar przechodzi pomruk...
     - Może nas puszczą ??
     Kiedy Celnik już podnosi dłoń aby wskazać kolejne Ofiary wybrane do kontroli, na sąsiednim stanowisku zaczyna się jakaś zadyma...Celnicy zbiegają się ze wszystkich stanowisk...
Do naszego autokaru wpada młoda Celniczka, rzuca dokumenty i krzyczy...
     - Odjeżdżać !! Natychmiast odjeżdżać !!
Kierowca nawet nie zamykał drzwi...
Znajome wznoszą toast za szczęśliwe "rozwiązanie"...Ja uśmiecham się w ciemność do Dobrego Duszka Przemytnika, który i tym razem miał mnie i moje bagaże w opiece...
Jeszcze dwie godziny i będziemy prawie w domu...
Chłopaki mają czekać na parkingu w sąsiednim Miasteczku...
     Zajeżdżamy...Na parkingu stoi samochód...Ale po Chłopakach nawet śladu nie ma...
Mróz jak diabli...Śnieg pod nogami skrzypi...A my jak trzy Sieroty stoimy na parkingu...Wokół nas stosy toreb i torebek...I sterta sanek z ręcznym hamulcem...
Przyjechali po studenckim kwadransie...
     - Już nam podeszwy do ziemi przymarzały...- żalą się Chłopaki...- Co wyście tyle czasu robiły ??- dopytują, pakując zakupy do bagażników...
Nam się nawet gadać nie chce...
Ładujemy...Ładujemy...Końca nie widać...
     - Dużo tego jeszcze macie ??- dopytuje Mąż Znajomej...
     - Dwie torby i saneczki...- odpowiadam...
Samochody zapakowane już po "czubki"...
     - Saneczki ?? Ile ??- dopytuje Chłopak...
     - Pięć sztuczek...- odpowiada Znajoma i wybuchamy śmiechem...- prezentujemy Chłopakom zakup...
     - Baby nam oczadziały !! - kwitują Chłopaki...
     Jechałyśmy upchnięte niczym sardynki i przygniecione owymi saneczkami, ale perspektywa bycia w domkach znacznie poprawiła nam humory...
A Dzieciaczki ??
Na pierwszy zgrzyt kluczy w zamku stały w przedpokoju z wypiekami na buźkach...
Potem...
Potem nastąpił długi ciąg radości, śmiechu i siedzenie prawie do świtu...
Oczywiście w saneczkach...;o) 
     A ta duma Pierworodnego kiedy wyszedł pierwszy raz na te "wypasione" saneczki...Echhh...Bezcenna...

8 komentarzy:

  1. Dobry Duszek Przemytnik naprawdę się Wam objawił :))
    Ciekawe, co tam się działo, że Was puścili tak szybko .... cokolwiek by to nie było - historia świetna :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety tej informacji nie posiadamy do dzisiaj, mimo iż śledziliśmy bardzo pilnie wszelkie wiadomości i prasę...:o)

      Usuń
  2. Ja tylko wiem z doświdczenia podróżniczego, że ilekolwiek bym ze sobą wzięła toreb i bagaży i tak wracam z trzema więcej. Taka matematyka ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Saneczki z hamulcem to musiało być coś! :) U nas na takie "przemyty" jeździło się do Niemiec. Nie mam wspomnień, bo nie byłam ani razu :)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hamulec był jednostronny
    i... gwarantowany kręciołek.
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie były pułapki...
      hamulec był na dwie łapki...;o)

      Usuń