wtorek, 3 grudnia 2013

Rzucanie mięsem, czyli o czeskich specjałach...

     Cóż jeszcze godnego było zapamiętania z naszych czeskich wojaży ?? Hmmm...Jakby Wam to powiedzieć...??
     Najbardziej pamiętamy "mięsiwo po ziemi taplane"...
     Podczas jednego z takich wypadów, półki sklepowe okazały się ogołocone przez "wycieczki" nawiedzające naszych południowych Sąsiadów przed nami...
Na każde zadawane przez nas pytanie Panie Ekspedientki wykonywały przeczący ruch głowami i rozkładały bezradnie ręce..."Nie ma"...
     Mój Bieszczadzki Dziadek określał taki stan "nalotem stonki"...
     Na hakach w sklepach mięsnych wisiały samotnie ochłapy nie zachęcające zbytnio do degustacji...
Pan N. stał się "ofiarą" owych "ochłapów"...
     Rozpakowywałam torby z ogromnym zaangażowaniem i ciekawością, co też tym razem mój Chłopak przywiózł ze swoich wojaży...I nagle wyciągnęłam ów "ochłap"...
     Słusznych rozmiarów kawał mięsiwa, nieforemny, umazany "po całości" jakąś burą substancją...
Wizualna ohyda...
Spojrzałam z obrzydzeniem na ów ochłap, a potem na Ślubnego...
     - A cóż to jest ?? - zapytałam, bo wizualnie ów "ochłap" nie przypominał niczego...
     - Nie mam pojęcia... - wyznał Pan N.- ale niczego innego nie było...a dogadać się z Czeszkami było trudno...- dodał...
     - To wygląda... - zaczęłam, ale żadne określenie "parlamentarne" mi do głowy nie przychodziło...
     - Jakby ktoś tym po ziemi w masarni taplał... - dopowiedział Pan N.
Dokładnie właśnie tak...!!
     Ewidentnie ktoś wyrwał kawał mięsiwa z jakiegoś zwierza i poniewierał nim po podłodze...Może szmata mu się zapodziała ??
     Z rezerwą ogromną ukroiłam maleńki kawałeczek owego "specyjału", a że żadnego królika doświadczalnego pod ręką nie miałam, a za trucie Rodziny w kazamaty iść mi było niespieszno, więc władowałam owo "coś" do otworu gębowego i...
I zamarłam...
Czegoś takiego moje kubki smakowe jeszcze nie zaznały...
Odpowiednio słone...Idealnie pikantne...Cudownie ziołowe...I ten smakowity zapach wędzonki...
Po prostu "cud miód, a po brodzie soczek się leje"...
Minę musiałam mieć dziwaczną bo Pan N. odkroił sobie kolejny "odstający" kawałek...
     - Dobre...!! - wymruczał po chwili...
     - Pyszne !! - potwierdziłam, że go język nie zawodzi...
Pierworodny ustawił się do "karmienia", a Córcia, do tej pory będąca w opozycji do mięsiw wszelakich, przyglądała się nam z oddali...W końcu i Ona dała się namówić na maleńką degustację...
Po kwadransie siedzieliśmy przy stole i dokonywaliśmy dzieła zniszczenia ogromnej sterty kanapek...
     - Musimy się dowiedzieć cóż to jest takiego !! - wyznaczyłam zadanie Panu N.
     - Uchhhm... - wymruczał tylko mój Ślubny...
     Od tego dnia każda lista zakupów "w Czechach" rozpoczynała się od pozycji:
     1. Po ziemi taplane - ile będzie...
Reszta to były handlowe dodatki...
     Dlaczego nie nazwę owego "ochłapa" po imieniu ??
     Bo...Klękajcie Narody !!... Nie mam do dzisiaj pojęcia cóż to był za rarytas...
     Mimo usilnych prób Pana N. i moich, nigdy nie poznaliśmy nazwy owego cudu...
     Czeska nazwa z niczym nam się nie kojarzyła, a na dodatek była tak zawiła, że zaraz po wyjściu ze sklepu umykała z pamięci...Zapisywana wielokrotnie ginęła w trybie nagłym...Pozostała nazwa rodzima...
"Mięsiwo taplane po podłodze"...Lub krócej..."Po ziemi taplane"...
Rarytas nad rarytasami !!
     Jeśli kiedyś zagościcie w tamtych Stronach i na sklepowym haku zobaczycie kawał mięsiwa nie przypominającego niczego, a na dodatek nie będzie on przemawiał widokiem do waszych kulinarnych upodobań, to będzie to, "po ziemi taplane" !!
  

4 komentarze:

  1. Czasem tak bywa, że wygląd nie idzie w parze ze smakiem :) Ale mieliście przeżycia w związku z wyjazdami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Przygoda ogromnie lubi nasze towarzystwo...;o)

      Usuń
  2. I tak nie wiem co to jest a skoro dobre, no to super
    pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń