W Klubie Kota Jasna8 rozpoczyna się kolejna edycja "kocich" konkursów, więc tym razem i ja postanowiłam zabrać głos w temacie...
Co prawda kota posiadam tylko tego "w głowie", a i piesa od kilku lat nie pląta się już pod naszymi nogami...Ale bywało...Bywało...
Ci z uważnych Czytaczy, którzy z narażeniem swej równowagi psychicznej trwają przy mnie od kilku lat wiedzą, iż ledwie kilka lat temu w naszym domciu królował bezapelacyjnie i absolutnie Cezary...
Cezary był małym, czarnym, bardzo odległym kuzynem brodacza monachijskiego i z owego brodacza, poza "upierzeniem" posiadał ducha ogromnego...Dzisiaj Wam dowiodę, że nie tylko dusza w nim wielka drzemała...
Historyjka, którą postanowiłam opisać, miała miejsce w czasach, kiedy Cezary był jeszcze Czarusiem, a nasze Pociechy miały "kiełbie we łbie"...
Zima panowała wówczas okrutna...Śnieg okrywał wszystko grubą pierzynką, a mróz malował na szybach piękne wzory i barwił nosy i policzki krwistą czerwienią...
Moje domowe zajęcia przerwał dzwonek do drzwi...
Po ich otwarciu, na progu ujrzałam Córcię stojącą na progu z rozpaczą w oczętach...
- Co się stało ?? - zapytałam, bo to że miejsce miała jakaś "zasmucająca" sytuacja, widać było na pierwszy rzut oka...
- Mamuś... - wyjęczało moje małoletnie Dziecię, i z ocząt spłynęły dwie ogromne łzy...
- Wejdź do domciu... - poprosiłam, ale Córcia niczym zaklęta stała na tym progu i kapała...kapała...kapała....
- Nie płacz...Powiedz co się stało...- próbowałam przekonać Dziecko...
- Mamuś...Ratuj go... - usłyszałam w końcu i Córcia rozsunęła zamek swojej kurteczki...
Stanęłam jak wryta...
Między zwojami szaliczka jarzyły się dwa ślepka...
Orzesz...(ko)...
Córcia z wielkim trudem wydobywała spod kurtki owego nieszczęśnika wymagającego ratunku...
- Umiera... - usłyszałam wśród łkania...
W moich ramionach wylądował maleńki "sierściuch"...Właściwie sama sierść, bo ducha w kociaku było niewiele...
Córcia po przekazaniu mi swojej niespodzianki uspokoiła się natychmiast i bez problemów przekroczyła próg...
Ja stałam w przedpokoju trzymając "toto" w objęciach...
Jedno było faktem...
Kociak ledwie żył...
Pan N. zaciekawiony poruszeniem przyczłapał do przedpokoju...
- Ooooo...Mamy kotka...- zauważył bystro...
- Mamy...- poświadczyłam...
- Będziemy hodować ?? - zapytał rzeczowo...
W przedpokoju zapanowało niezręczne milczenie...
Córcia zamarła w oczekiwaniu odpowiedzi, z kurtką w rękach...
Syn z ciekawością spoglądał zza drzwi dziecięcego pokoju...
- Nie wiem czy hodować...Ale coś zrobić trzeba...- odsunęłam od siebie ostateczną decyzję...
Problem był spory...Córcia była niesamowitym alergikiem...Testy wykluczały możliwość posiadania jakiegokolwiek sierciucha...Pies w domu był już wystarczającym wyzwaniem...
- Młoda do łazienki i porządnie się umyć !! - zaczęłam przejmować kontrolę nad sytuacją... - Młody zamyka psa w pokoiku !!
Przystąpiłam do oględzin nowego lokatora...
Orzesz...(ko)...
Niewiele było do oglądania...
Chudzina to była niemiłosierna...Brudna jak nieboskie stworzenie...Leżało "toto" na moich kolanach niczym garść kłaków...
- Chory ?? - dopytywał Pan N.
- Na chorego nie wygląda, ale odrobina mydła i mleka by się przydała... - podsumowałam oględziny...
Kotek bezwolnie dał się wykąpać, chociaż zachwycony tym faktem nie był...Widok miski z mlekiem nie wyzwolił w nim żadnych emocji...
Po godzinie kociego obrządku czas było na eksperyment z "rezydentem"...
- Wypuśćcie psa...- poprosiłam Dzieci...
Czaruś wypadł z pokoiku jak wystrzelony z procy...Na progu jakby chwilkę się zatrzymał...Powąchał...Pobiegł do kuchni sprawdzić miski...Warknął z obrzydzeniem na widok mleka w swojej misce...Podbiegł do moich kolan i z wielkim zainteresowaniem obwąchał kotka...Całkiem pacyfistycznie...
Kot owym obwąchiwaniem zachwycony nie był, ale znosił je dzielnie...
- Wojny nie będzie...- oświadczył Pan N. przyglądając się zwierzakom...
Uffff...
Kotek ogrzawszy się nieco na moich kolanach ruszył na rekonesans...
Zwiedził wszystkie kąty naszego "M"...Oczywiście w asyście psa i Córci...W końcu rozejrzał się leniwie i poczłapał do psiego koszyka...
Ułożył się w "rogalika" i zasnął snem sprawiedliwego...
Kiedy leżeliśmy już w łóżku oglądając jakiś film, do naszych uszy dotarł dziwny odgłos....
Szurrr....Szurrr...Szurrr...
Nijak nam to do fabuły nie pasowało...
Pan N. zaświecił nocną lampkę i zamarł...
- Popatrz... - wyszeptał...
Uniosłam głowę i zamarłam jak Ślubny...
Cezary drepcząc tyłem ciągnął z kuchni miskę w mlekiem...Nasz ledwie odrośnięty od ziemi szczeniak łapał miskę zębami i przesuwał ją po kilka centymetrów, przysiadając co chwilkę ze zmęczenia...To był niesamowity obrazek...
Film przestał nas interesować...
Pies był tak pochłonięty swoją pracą, że wcale nie zwracał na nas uwagi...
- Gdzie on lezie z tą michą ?? - zapytał Pan N. szepcząc...
- Chyba do kota...- próbowałam się domyśleć...
- Wywali się na wykładzinie... - powątpiewał Pan N.
- Zobaczymy jaki ma plan...- szeptałam...
Cezary pracował nieprzerwanie...Pokonał kuchnię i delikatnie umieścił miskę na wykładzinie w pokoju...Kiedy mleko niebezpiecznie zaczynało chlupotać przysiadał przy misce i czekał aż ciecz się się uspokoi...
Po godzinie psia miska z kocim mlekiem (Cezary nawet jako szczeniak mleka nie pił) stanęła przy koszyku...Tuż przy kocim pyszczku...
Spojrzeliśmy na Cezarego z prawdziwym podziwem...
To był czyn Herosa...
Ale wówczas Czaruś zrobił rzecz jeszcze bardziej niebywałą...
Kiedy zapach mleka obudził kotka, Czaruś stanął nad miską, wysunął swój różowiutki jęzorek i zaczął chłeptać mleko "po kociemu"...
Chlippp...Chlippp...I spoglądał na kociaka...
- Uczy go...- wyszeptał Pan N.
- Aha...- poświadczyłam...
Kociak głupi nie był...Po drugim pokazie załapał o co chodzi w tym mlecznym interesie...
Najpierw bardzo nieśmiało wysunął jęzorka i zanurzył go w mleku, a później...Echhh...Cudny to był widok...
Kociak z lubością ogromną chłeptał mleczko nawet nie podnosząc się z legowiska, a pies położył się przy koszyczku, jakby pilnował, czy żadna kropla się nie zmarnuje...
Rano w psim koszyku spali wtuleni pies i kot, a obok stała pusta miseczka...
Co za przepiękna historia....
OdpowiedzUsuńCo za pies był z tego Cesarego...
A mówią ,że psy nie rozumieją i nie mają uczuć...
Niesamowita...
Cezary był wyjątkowym wielorasowym kotopsem...:o)
UsuńJakie wzruszajace opowiadanie.Ktoś jest w potrzebie, ktoś jest kochany i ktoś kocha.Pozdrawiam.Ula
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, że nasza miłość obejmowała również "sierciucha"...;o)
UsuńPiesek naśladował Panią
OdpowiedzUsuńi nakarmił kotka za Nią.
LAW
Pani kiepsko nauka szła,
Usuńwięc oddelegowała psa...;o)
No i proszę a my mówimy zyli jak pies z kotem znaczy dobrze? prawda? u nas też tak jest dwa koty i wielki wilczur Oskar i zyja sobie jak pies z kotem czasami tylko trochę ganiają się nawzajem, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhistoria wzruszajaca
j
Zazdraszczam...:o) Jestem zwierzolubna...;o)
UsuńWiesz jak pisać... i kochac zwiarzaki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zaginiony w akcji cz.7...;o)
UsuńTo przed czy potem,
OdpowiedzUsuńżyją jak pies z kotem?
LAW
Chociaż się polubili,
Usuńniedługo ze sobą żyli...;o)
Przyjemności nie mam
OdpowiedzUsuńsłysząc, że ich nie ma.
LAW
Taka to już kolej rzeczy,
Usuńże przemija co nas cieszy...;o)
no i co z tym Jasiem Sobieskim dopiero mnie skonfudowałaś waćpani
OdpowiedzUsuńj
Jaś Sobieski, moja Pani...nie jadał jabłek :o) wręcz nie znosił ich zapachu...;o)
UsuńSzkoda, że to uczucie, to historia...
OdpowiedzUsuń