czwartek, 6 grudnia 2012

Takie sobie życiowe komplikacje...

     Co prawda już kiedyś Wam o Nich opowiadałam, ale ponieważ historia doczekała się zakończenia, więc pobieżnie wrócę do tematu...
     Starsze małżeństwo...Zawsze spacerowali trzymając się za ręce...On Chudzina z gęstą szopą siwiuteńkich włosów...Ona niziutka, zawsze przyozdobiona tandetną, kolorową biżuterią...
Do Zaścianka przybyli ledwie kilka lat temu po sprzedaży mieszkania w Krakowie...
Tutaj postanowili "dożyć życia"...
Tak mawiali...
     Z czasem stało się tradycją, że na zakończenie owych spacerów wpadali na kilka minut do Sklepu...Nie mieli wielu Znajomych "stacjonarnie", a przecież czasem trzeba porozmawiać z "kimkolwiek"...
Jakoś tak trafiło na mnie...
     Z owych "wizytacji" dowiedziałam się, że jakiś oszust wcisnął im starego gruchota zamiast samochodu...Uwielbiali wycieczki...Gruchot rozsypał się już przy drugim wypadzie w "nieznane"...Koszt remontu znacznie przewyższał wartość pojazdu...
     - No cóż... - powiedział On - będziemy sobie teraz spacerować lokalnie, więcej oszczędności nie mamy...
     Po kilku tygodniach wpadli z wizyta tuż przed zamknięciem...
     - Słyszała Pani, że nas okradli ?? - zapytała Ona i czekała na moją reakcję...
     Wieść o osiedlowych kradzieżach oczywiście do mnie dotarła, ale pojęcia nie miałam, że Oni również padli Ofiarami owych szabrowników...
     - Ukraść ukradli niewiele, bo nic w domu nie było, ale strat nam zrobili masę... - opowiadała mając w oczach łzy...
Potem jakoś nie zaglądali...
     Rok temu, na wiosnę Ona przyszła skserować dokumenty...
     - Mąż się pochorował...W szpitalu jest...Jakieś stany zapalne...Jakieś guzy... - opowiadała...
     Kiedy lato się miało ku schyłkowi znowu spacerowali oboje...On jak zawsze z pióropuszem srebrnych włosów...Ona drepcząca przy jego boku we wściekle różowej biżuterii z plastyku...
Odetchnęłam...
Przed Bożym Narodzeniem przyszła do mnie opuchnięta od łez...
     - Boże jedyny...Boże jedyny...Co ja narobiłam najlepszego... - wyjęczała i opadła na krzesełko zanosząc się płaczem...
     - Co się stało ?? - zapytałam...
     Okazało się, że w czasie choroby Męża potrzebowała sporo gotówki na lekarzy i leki, na podróże w odwiedziny do Niego...Zaciągnęła kredyty...Jedne spłacała następnymi...A przecież wisiała nad nimi jeszcze hipoteka...
Stan zadłużenia przekroczył Ich możliwości finansowe...
To był ostatni raz kiedy Ją widziałam...
Po pół roku dowiedziałam się od Jej Męża, że w skutek załamania wpadła w depresję, a ta w krótkim czasie  przerodziła się w schizofrenię...
Odpłynęła...
Teraz On rozpoczął walkę...
     Kilka dni temu przyszedł po pudła...
     - Wyjeżdżamy... - oświadczył - Brat zaprosił nas do siebie...W góry... Żona zawsze lubiła tam jeździć...Może jak zmieni klimat to wróci do mnie... - opowiadał...
     Mieszkanie udało mu się sprzedać, więc banki zgodziły się na ugodę i przedłużyły okres spłaty...Kilka groszy powinno jeszcze zostać na Jej leczenie...
     - A co z Pana leczeniem ?? - zapytałam...
Spojrzał na mnie z bladym uśmiechem...
     - Jeszcze walczę, ale to nie jest równy pojedynek...
Jakoś nie umiałam Go pocieszyć...
     - Jeśli się Żona lepiej poczuje przed wyjazdem to wpadniemy się pożegnać...- rzucił wychodząc...
A mnie się tak jakoś oczy spociły...
"Nie mają dobrych wspomnień z Zaścianka..." - pomyślałam...

8 komentarzy:

  1. och zycie! czesto ta walka jest tak cholernie nierowna!

    OdpowiedzUsuń
  2. jantoni341.bloog.pl6 grudnia 2012 19:50

    Brak mi słów.
    Pozdrawiam.
    LW

    OdpowiedzUsuń
  3. Żyli w zgodzie i szczęściu,to musi w nich trafić coś takiego! Życie nigdy nie było sprawiedliwe, ale dlaczego tak wali na odlew?!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przykro mi, że Was zasmuciłam w mikołajkowy dzionek, ale życzliwość jaką sobie okazywali Ci Ludzie zasługiwała moim zdaniem na kilka słów...Mam nadzieję, że "góry" postawią Ich na nogi i będą sobie spacerowali razem jeszcze długie lata...
    Spokojnej nocy, moje blogowe Dobre Duchy :o)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ przykro, taki okrutny los...

    OdpowiedzUsuń