Kiedy tylko przygotowano na stercie kamienie na budowę, budulec ten znikał w nocy, w niewyjaśnionych okolicznościach...
Okoliczni Mieszkańcy uznali to za znak Boży i w owym tajemniczym miejscu wykopali studnię...
Sam fakt, że w studni owej pojawiła się woda można uznać za cud, bo mimo wielu cieków wodnych spływających do Sanu, teren najbogatszy w źródła podwodne nie jest...
Pewnego dnia jedna z Kobiet mieszkających nieopodal zauważyła na dnie owej studni połyskujący przedmiot, który niesiony jakąś nieziemską siłą wynurzał się z głębin...Kiedy tylko usiłowała sięgnąć po niego znikał ponownie w wodzie...Był to piękny, emaliowany krzyż jakich w okolicy nie widziano...
Próby wyciągania krzyża powtarzała owa Niewiasta trzykrotnie, ale za każdym razem krzyż opadał...
Wówczas na myśl Jej przyszło, iż nie jest godna trzymać w gołych dłoniach owego znaku i sięgnęła po krzyż dłonią osłoniętą zapaską...Tym razem się udało...
Limuzyjski krzyż stał się symbolem Zwierzynia...Niewielkiej osady położonej w sercu bieszczadzkich lasów...
Ową historię pięknie opisuje Oskar Kolberg w Dziejach wszystkich (t.51,cz.II)...
Do 1947 roku studnię wraz z krzyżem otaczano czcią, a w święto Podwyższenia Krzyża Świętego ciągnęli do Zwierzynia pątnicy i pielgrzymi by czerpać łaski błogosławieństwa i uzdrowienia...W czasie uroczystości święcono wodę, posiadającą ponoć moc uzdrawiającą oczy...
W 1947 roku Mieszkańców Zwierzynia wysiedlono, a studnia wraz z krzyżem odeszły w zapomnienie...
W latach 90-tych XX wieku tradycja ta odżyła...
Co prawda limuzyjski krzyż znalazł swe miejsce w przemyskim Muzeum Arcydiecezjalnym, ale na pamiątkę owych wydarzeń Mieszkańcy wybudowali malowniczą kapliczkę ze źródełkiem, z którego można zaczerpnąć uzdrawiającej wody...
Dzięki wielkim talentom naszej "kaśki" i ogromnej determinacji Pana N. i nam udało się dotrzeć do tego magicznego miejsca i zaczerpnąć ze źródełka odrobinę uzdrawiającego płynu...
Na dnie studzienki Budowniczy umieścili mały krzyż, na pamiątkę owych wydarzeń...
I bez legendy miejsce owo wydaje się magicznym...
Ile jest prawdy w owym przekazie...??
Tego pewnie nie wiedzą nawet najstarsi Górale, ale faktem jest, że krzyż limuzyjski istnieje, że datowany jest na pierwszą połowę XIII wieku (badania przeprowadził w 1922 roku historyk sztuki Adam Bochnak), że pochodzi z miasta Limoges we Francji, które wówczas słynęło jako ośrodek rzemiosł emalierskich...
Nikt jednak nie wie, jak ów krzyż przewędrował 1500 kilometrów, i jak to się stało, że zległ na dnie owej studni...
Na kilka słów zasługuje również trud współczesnych Mieszkańców Zwierzynia, bo przyznać muszę, że tak malowniczego miejsca nie spodziewałam się odkryć, a droga do niego jest równie piękna...
Do owej malowniczej kapliczki prowadzi bowiem "droga krzyżowa", której ogromny urok postaram się przybliżyć kilkoma fotkami...
Stacje owej "drogi" są pięknie wkomponowane w krajobraz i wiodą nabrzeżem Sanu...
Czy można sobie wymarzyć miejsce bardziej godne kontemplacji ??
Tak nieziemsko uduchowieni ruszyliśmy na poszukiwanie jakiejś karmy dla ciała i tym razem Opatrzność nad nami czuwała...
Specjalnie wyrywna w chwaleniu gastronomii to ja nie jestem, bo skrzywienie zawodowe jeszcze we mnie siedzi, ale przyznać muszę, że wybór którego dokonał Pan N. usatysfakcjonował nie tylko mój żołądek ale i podniebienie...
Po powrocie do Polańczyka zagościliśmy w owym gastronomicznym przybytku...
Rozpisywać się o menu nie będę, ale jeśli będziecie w Polańczyku, a Kucharz się nie zbiesi, to zajrzyjcie do Kuchni pod Malwami bo warto...
U mnie mają mocną piątkę...;o)
I jak zakończyć naszą bieszczadzką przygodę ?? Jak podsumować urok poweselnej podróży...??
Hmmm...Nie jest to proste...Szczególnie w tak magicznym miejscu...Może więc pozostawię Was w ciszy, a Wasze oczy chłonąć będą to co w Bieszczadach najpiękniejsze...
"Anioły są wiecznie ulotne
Zwłaszcza te w Bieszczadach Nas też czasami nosi
Po ich anielskich śladach..."
Zwłaszcza te w Bieszczadach Nas też czasami nosi
Po ich anielskich śladach..."
SDM
Żegnajcie Bieszczadzkie Anioły...
Nawet nie wiesz Gordyjko, jak ja Ci tych Bieszczad zazdraszczam. Jestem jednak optymistycznie nastawiona i wierzę mocno, że i mnie będzie dane "pomieszkać" w tamtych stronach:) Póki co pozostają Twoje opowieści i zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńWitam po przerwie i pozdrawiam:)
Ps. Młodej Parze życzę szczęścia w życiu:)
Jakąż ja radochę czuję,
Usuńgdy Krzysiaczek się wpisuje...:o)
Już w podzięce składam dłonie,
OdpowiedzUsuńale smutno że to koniec.
LW
Mały Ludwiczku smuteczek,
Usuńbo czeka multum wycieczek...:o)
Wstąpiła we mnie nadzieja,
Usuńkto te wycieczki przydziela?
LW
Tak na mój nos...
Usuńchyba los ??
Często takie legendy nie mają żadnego pokrycia w źródłach historycznych, ale zawsze budzą tęsknotę za czymś, czego nie można dotknąć ani pojąć. Jedną z takich legend jest "znikająca Madonna" w Peraście w Czarnogórze, której obraz kiedyś pojawił się na stromej skale w zatoce. Kiedy przewieziono obraz na ląd, zniknął i wrócił na skałę i tak parę razy. W końcu ci sami rybacy obsypali skałę kamieniami i zbudowali na niej kościół, który się zwiedza. Tyle że między datą tej legendy a datą zbudowania kościoła upłynęło jakieś 200 lat, więc ludzie wtedy musieli być bardzo długowieczni...:)) Ale taki urok legend... Piękne zdjęcia. Pozdr.
OdpowiedzUsuńAle jak miło Helenko słuchać owych legend...;o)
UsuńPiekna legenda i okolice bo to przecież Bieszczady, ach!
OdpowiedzUsuńj
Ano właśnie Jadwiniu...nic dodać, nic ująć...Bieszczady :o)
UsuńEchchch... piknie...
OdpowiedzUsuńA Pod Malwy zajrzymy obowiązkowo (przy najbliższej okazji)
Poznawszy Waszego "szwędaka" wierzę w to absolutnie...:o)
UsuńA może tylko do widzenia? :-)
OdpowiedzUsuńOstatnio jak byłam w Krakowie, widziałam taki napis na osobowym busie: Kraków - Bieszczady :-) Nie jakaś konkretna miejscowość, ale Bieszczady. Ciekawe, dokąd on jechał?
notaria
Możliwe, że w szczere pole za stodołą...Hej !! ;o)
Usuń