poniedziałek, 16 lipca 2012

O genialnych pomysłach, rajskich widokach, upartej koteczce i oddechach aniołów...

     Po weselnej zadymie, kiedy ciśnienie już z lekka opadało, kosteczki ujawniały swoje prawa nieziemskim wręcz bólem, a na słowo "kanapa" reagowałam ślinotokiem, Pan N.niespodziewanie objawił mi swój pomysł...
     - A może byśmy tak skoczyli na kilka dni w Bieszczady...?? - i szelmowsko się przy tym uśmiechał, bo wiedział, że gdzie jak gdzie, ale w Bieszczady to ja zawsze...
     - Nad Solinkę na ten przykład...?? - kusił dalej...
Orzesz...(ko)...
     Pewnie, gdyby zaproponował jakieś inne malownicze miejsce to mój wrodzony upór domagał by się jakiejś dodatkowej argumentacji, ale w Bieszczady ?? Nad Solinkę ?? 
Mogę nawet boso i piżamie...
Nie musiałam...Pan N. w dobroci swego serca nie tylko pozwolił mi się ubrać i obuć, ale miałam nawet kilka godzin na spakowanie niezbędnego ekwipunku...
     Bieszczady...Echhh...
     Mając świadomość, że sezon właśnie rozpoczął się pełną parą miejsca noclegowe wyszperaliśmy w neciku i zarezerwowali telefonicznie (hymny pochwalne piać będę dozgonnie na cześć Pani Mamy naszego Gospodarza, która miała świetną orientację kto co ma, i od kiedy do kiedy)...
     Ruszyliśmy w drogę bladym świtem i zaraz za pierwszym zakrętem Zaścianka z utęsknieniem wypatrywałam  zielonych wzgórków Pogórza Bieszczadzkiego...
To się nazywa tęsknota...
No i jak zawsze góry mnie zaskoczyły...
     Wyłoniły się z nagła na linii horyzontu i machały radośnie na powitanie...A ja niczym mała dziewczynka zaczęłam się wiercić i kręcić na siedzeniu pasażera, jakbym zakładała, że to przyspieszy naszą podróż...Pan N. uśmiechał się ze zrozumieniem, a na twarzy wypisany miał komunikat...
     "Mam Żonę z bieszczadzkim świrem"...
Echhh...
     Chłonęłam całą duszą te wzgórza na horyzoncie, i zieloność lasów, i złoto niezebranych jeszcze zbóż, a Pan N. poganiał "naguska" ile sił w prawej nodze unikając jak się tylko da magicznych fotek z przydrożnych radarów (ciekawe jak obszerny to będzie albumik ;o) )...
     W końcu dotarliśmy do Polańczyka, odnaleźliśmy stromą dróżkę do kwater i ...


 tak, tak...dokładnie taki widok mieliśmy z okienka...
     Kiedy myślałam, że lepiej już być nie może Pani Gospodyni ze skromnym uśmieszkiem zakomunikowała...
     - Za tą łączką na górce mamy punkt widokowy, więc jeśli by Państwo chcieli widoczków...- i zawadiacko zawiesiła głos...
Orzesz...(ko)...
W trzy minuty byliśmy rozpakowani...
Droga na punkt widokowy zajęła nam kolejne trzy minuty...
I odkryliśmy dlaczego się mówi, że w górach jest się bliżej Boga...



     Jeśli by się kiedyś okazało, że grzesznica ze mnie kiepska i Bozia by mi kawałek raju szykowała, to nie mam nic przeciw temu, aby tak właśnie wyglądał...
     Bieszczady jak serweta na tacy Kelnera i danie główne...Solina...udekorowana apetycznie bieluśkimi żaglami, delikatnymi obrzeżami plaż i wcinającymi się malowniczymi pomostami...
Aż ma się ochotę sięgnąć po widelczyk i uszczknąć odrobinkę...
     Te gastronomiczne porównania spowodowały powrót świadomości i przyswojenie stanu realistycznego...
Jesteśmy głodni...
     Może i duszyczki mamy wypełnione doznaniami estetycznymi, ale nasze żołądki dopominają się strawy bardziej treściwej...
Ruszyliśmy więc na rekonesans gastronomiczny...A właściwie zamierzaliśmy ruszyć, bo na przeszkodzie stanął nam dziki zwierz...
     Kiedy doczłapaliśmy na parking okazało się, że nasz "nagusek" został zaadoptowany na domek dla pewnego sympatycznego czworonoga...

 



     Nie pomogła żadna perswazja...Koteczek był głuchy na tłumaczenia i argumenty...Wyszło na to, że negocjator ze mnie kiepski, a mycie kocich łapek jest zajęciem znacznie ważniejszym, niż jedzenie kolacji...


     No cóż...Trzeba było zastosować przymus prawie bezpośredni...Pan N. wsiadł do autka energicznie trzasnąwszy drzwiami, a ja pilnowałam, żeby koteczka (notabene przyszła mamusia) czmychnęła w odpowiednim kierunku...
Zwierz w końcu może i dziki, ale swoje prawa ma...
Na marginesie dodam, że przez kolejne cztery dni miałam w koteczce wiernego przyjaciela...A właściwie, to moje ręce miały przyjaciela, bo ledwie parkowaliśmy "naguska" koteczka wyrastała jak spod ziemi gotowa na głaskanie i drapanie...
     Kolacyjkę wsunęliśmy w tempie ekspresowym, rekonesans wstępny zakończył się odkryciem kilku doprawdy urokliwych miejsc i niczym w transie wróciliśmy tam gdzie każdy podmuch wiatru był jak oddech aniołów...


Niech żyją Bieszczady !! Niech żyje Solina !! Niech żyją szczęśliwie nasi Młodzi !! Niech Pan N. zawsze miewa tak genialne pomysły !!


                                         Wasze zdrowie !!

10 komentarzy:

  1. Alllle wyjazd ...
    Zazdroszczę pozytywnie odpoczynku ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to był wypoczynek... ;o) Tysiąc kilosów w oponach i sześciotomowa encyklopedia wspomnień... ;o)

      Usuń
  2. No to wróciłaś do świata... Bo te remonty, wesele i inne takie, to nie świat, tylko kataklizmy ;-) Witaj w świecie żywych :-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  3. dziękuję za przemiła, wakacyjną opowieść. Zapachniało Solinką, Bieszczadami budząc we mnie tęsknotę za urlopem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapach urlopu to z zapachów mój ulubiony... ;o)

      Usuń
  4. w zeszłym roku byłam nad Soliną przelotem szybkim . Bieszczady są wspaniałe a zwłaszcza MISIE.Wynajęliśmy domek w Kalnicy,ale nie tej cywilizowanej , tylko tej co to wrony zawracają .I nie wystraszył nas fakt że droga nam się z nagła skończyła i stado żubrów z nagła zaczęło z góry nawiewać w naszym kierunku, ale MISIA za krzakami to ja nie zdzierżyłam i o mało zawału nie dostałam .A malutkie MISIUNIE ze stawu gospodarzy ryby wyławiały.Gdyby nie odległość , zapewne byśmy ponownie tam pojechali

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to miałaś Bieszczady w pełnej krasie i okrasie...:o)

      Usuń
  5. jantoni341.bloog.pl16 lipca 2012 22:20

    Przyznaję, że w Bieszczadach byłem dawno i... na rowerze.
    Przejechałem z Dolnych przez Czarne, gdzie nocowałem
    u sołtysa, Górne, Wetlinę do Leska.
    Pozdrawiam Bieszczadowców.
    LW

    OdpowiedzUsuń
  6. To koniecznie musisz swoje Słońce zaprosić w podróż sentymentalną :-) niekoniecznie na rowerze ;-)

    OdpowiedzUsuń