sobota, 18 lutego 2012

Z weselnego frontu...

     Młody wczoraj wieczorkiem zakotwiczył w domeczku i od progu właściwie rozpoczął zdawać przedślubną relację...
     Degustacja w zarezerwowanym lokalu przebiegła pomyślnie...Swatowie zadowoleni...Młodzi zadowoleni...My nie uczestniczyliśmy w owym obrządku z prostej przyczyny...znamy kuchnię Pana Kucharza, bo jak pamiętacie (pisałam o tym kiedyś na "starej" Gordyjce), Szefem kuchni w owym przybytku jest nie kto inny, ale ów "Bocianek", który lądował w USA dokładnie w czasie ataków na WTC...
Skoro znam Go od początku Jego gastronomicznej kariery, a już wówczas gotował wyśmienicie i smak miał bezkonkurencyjny, to logicznym się wydaje, że po paru latach praktyki może być tylko lepiej...
A że Młody też tej kuchni onegdaj próbował, więc mógł potwierdzić, że się nam Kucharz rozwija prawidłowo...;o)
     Poza tym Młody już jest właściwie na uroczyste zaślubiny ubrany...W piątek zabrał naszą przyszłą Synową na prezentację...
     - No i jak ?? - zapytał odziany w klasyczny angielski surdut.
     - Pięknie... - podobno rzekła przyszła Synowa.
     - No to bierzemy... - zadysponował Młody i spowodował totalne zaskoczenie u swojej Wybranki.
     - Ot tak ?? - miała zapytać.
     - Skoro jest pięknie to już lepiej nie będzie...- odrzekał Pierworodny, bo zdradzę Wam tajemnicę...

Młody "zakupoholizm" to ma po mamusi...Nie cierpi zakupów prawie tak jak ja...:o)
Niestety nie jestem w stanie potwierdzić owej "piękności", bo lokal w trakcie remontów niespecjalnie nadaje się na ową prezentację, więc surducik wisi sobie spokojnie w szafie u Młodych...
     - A z nowości to zarezerwowałem bilety do Londynu... - kontynuował sprawozdanie Syn.
     - Czyli jednak lecicie... - dopytywaliśmy zaciekawieni...
     - Tak w połowie marca...jak tradycja to tradycja... - rzekł Młody.
Fakt...tradycja...
     Nie to żeby latanie do Londynu było jakimś nasz rodzinnym sposobem na uświetnianie uroczystości ślubnych...Po prostu trzeba zaprosić Gości, a skoro spora ich część zamieszkuje obecnie właśnie w Londynie, więc Młodzi postanowili, że tak właśnie wypada zrobić...

     W sumie to akurat tych "procedur" to ja im nie zazdroszczę...
     Pamiętam jak bardzo męczącym zajęciem jest owo "proszenie"...Przez kilka tygodni każdą wolną chwilę poświęcaliśmy na wizyty u Rodziny...Na samochód nie mogłam już patrzeć...(choroba lokomocyjna była dodatkowym doznaniem)...Widok szklanki z herbatą wywoływał we mnie automatycznie nudności...
Pamiętam, że na ostatnią "wizytację" Pan N. pojechał z Ojcami, bo ja się już fizycznie nie nadawałam do publicznej prezentacji...
Dziękuję losowi, ze wówczas wszyscy byli stacjonarnie...to znaczy w granicach Kraju, bo chyba była bym "zeszła" w bardzo młodym wieku.
     No cóż...weselna machina rozkręca się na dobre, a my powolutku wpadamy w jej trybiki...
Lekko nie jest...Hmmm...
No nic...nie ma co biadolić...
Idę tworzyć listę Gości bo w przyszłym tygodniu Młodzi zamawiają zaproszenia...:o)

14 komentarzy:

  1. No mnie to dopiero czeka (chyba) dlatego dobrze poczytać co i jak:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może się zamienimy Krzysiaczku ?? ;o)

      Usuń
  2. No nie wiem, nie rozumiem, skąd ten pęd do nie wiadomo jakiego weseliska. Ja bym nawet nie zabiegała o ściągnięcie całej rodziny nie wiadomo skąd i mam naprawdę gdzieś to, że co niektórzy by się obrazili. Ich sprawa. Moja uroczystość, ja decyduję. Kameralnie, w wyciszeniu, ze smakiem, bez hałasu, harmideru, nerwówki i całego ambarasu. Zupełnie wbrew powszechnym obyczajom ;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat w tej kwestii mamy Noti podobne zdanie...tyle, że nie do nas należy decyzja ostateczna...czasem i przed ślubem rządzi prawo kompromisu...;o)

    OdpowiedzUsuń
  4. jantoni341bloog.pl18 lutego 2012 23:07

    Moich życzeń
    liczba tycia,
    życzę wszystkim
    Wam... przeżycia.
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głos rozsądku słyszeć miło,
      bo by się chętnie jeszcze pożyło...;o)

      Usuń
    2. jantoni341bloog.pl19 lutego 2012 14:47

      A że przeżyć
      będzie mnóstwo,
      musisz zrobić
      się na... bóstwo,
      choć dla Syna
      będzie szkoda,
      niech nim będzie...
      Panna Młoda.
      LW

      Usuń
    3. Powiem Ci JanToni w sekrecie,
      będę mieć za Synową bardzo śwarne Dziecię...;o)

      Usuń
  5. Nie jestem zwolenniczką weseliska że ha ha, na 200 lub wiecej osób, bo dwa lata po weselu nikt juz nic nie pamięta z wyjatkiem młodych, ze nie zjedli na krzty tego dnia i rzygali z nerwów gdy wszyscy sie bawili, zysk był rownoważny kosztom, a koszty ponosili rodzice!!!!, ale nie moje to są buraczki, z naszej strony na weselu młodego było 17 osób wraz z przyjacielami (4 osoby) ze strony młodej pozostałe 170 , ale ja bylam obok, fakt wesele było fajne, orkiestra też, a ja po operacji stawu kolanowego, uzyłam jak ksiądz w studni, w połowie wesela po walcu i podziękowaniu rodzicom pojechałam do hotelu bo kolano było jak balon, ale takiego szczęścia nikomu nie życzę
    mam nadzieje, że przeżyjecie pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to miałaś proporcje jeszcze lepsze niż my...:o)

      Usuń
    2. I dlatego ślub w tabeli stresów stoi wysoko, zaraz po śmierci najbliższej osoby. Stres może wynikać również ze szczęścia... Mój na razie nie planuje. Żeby planować, trzeba mieć kogoś na poważnie, a z tym kłopot.

      Usuń
  6. Helenka weź Ty mnie nie strasz...:o)

    OdpowiedzUsuń
  7. To się będzie działo! Wierzę w wasze zdolności przetrwania.
    Weselisko będzie SUPER!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tej wersji będziemy się trzymać...:o)

      Usuń