wtorek, 21 marca 2023

Historia pewnej puszki...

     Można by sparafrazować: Kto przeżył w naszym Kraju lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, ten w cyrku się nie śmieje...Poniekąd tak jest...

     Bieda z nędzą piszczały w każdym kącie, chociaż Ludziom pieniędzy nie brakowało...Brakowało wszystkiego, co można by było za te pieniądze kupić...

     Dokładnie w środeczku tych lat osiemdziesiątych na Świat przyszedł nasz Pierworodny...

     Skompletowanie wyprawki (mimo przydziałów na kartę ciążową), graniczyło z cudem...Moim cudem były Praktykantki z pewnej szkoły handlowej, które potrzebowały, że tak powiem, wsparcia intelektualnego, czyli...Odwalałam za nie prace zaliczeniowe prawie ze wszystkich przedmiotów...W zamian otrzymywałam wejściówkę do sklepu z artykułami niemowlęcymi - tylnym wejściem...;o)

     Tak funkcjonowała socjalistyczna gospodarka...Czym byłeś przydatniejszy dla Ogółu, tym łatwiej ci się żyło...

     Pewnego dnia, do mojej Mamciaśki zadzwonił Proboszcz jednej z Parafii...

     - Siostrzyczko droga (Mamciaśka była Pielęgniarką), dary przyszły, może by Siostrzyczka przyszła po pracy i coś sobie wybrała...Tyle dobrego robicie dla starszych Ludzi...

No to Mamciaśka poszła i przytargała do domu...


Dwu i pół kilogramową puszkę mleka w proszku...

Jak każda Babcia wybrała "dar" z myślą o Wnuku...

     Młody miał już piętnaście miesięcy, więc z zawartości puszki korzystał sporadycznie, raczej do deserków, niż do jedzenia...

     Ale jakiś Francuz, albo Holender wydał kilka "groszy", kupił puszkę mleka, zaniósł ją do Parafii i dobrze się poczuł...

     Dwa lata później puszka z mlekiem zamieszkała razem z nami w Zaścianku, prawie pełna, więc nie było powodów "wyrzucać"...

Zaraz potem urodziła się nasza Córcia...

     Nasza Córcia była Wcześniakiem, któremu w wypisie szpitalnym "przywalono" 10 punktów...

Jakie były konsekwencje tej statystyki ??

     Córci nie przysługiwały żadne przywileje, z których Wcześniaki korzystać mogły...Ani wsparcie medyczne, ani opieka poszpitalna, ani wsparcie żywieniowe...Nic...

Według statystyk była zdrowym, donoszonym Dziecięciem...

     To, że miała problem z drogami oddechowymi, układem pokarmowym, układem krwionośnym, a nawet pigmentacją skóry i włosów, nie stanowiło medycznego problemu...

     Córcia apetyt miała jak wilk na przednówku...Tyle, że co paszczą wpadało, wypadało z drugiej strony w stanie nieprzetrawionym...Przybywała na wadze po 10-20 deko miesięcznie...

     Pediatra dopiero po kwartale ogarnął rozumem, że Dziecka nie głodzimy i przepisał "mleko na receptę dla Wcześniaków"...No cóż...

Receptą się Dzieciak nie naje, trzeba ją jeszcze wykupić...Gdzie ?? Ano, przydało by się w aptece, tyle, że bez znajomości to można było ewentualnie, receptę w ramki oprawić i na ścianie powiesić...

      Pan N. po każdej dniówce ruszał w Świat zrealizować to papierowe dobro...

      Dziadek po każdej dniówce ruszał w Świat zrealizować drugie papierowe dobro...

Gdyby Mamciaśka żyła, to problem by nie istniał...Miała znajomości we wszystkich aptekach naszego Rodzinnego Miasta...W Zaścianku byliśmy obcy...

     Życzliwy Pediatra wypisywał nam te recepty w ilościach hurtowych, a my wręczaliśmy je każdemu, kto wykazywał zainteresowanie żywieniem naszej Córci...W akcję włączyli się Sąsiedzi pochodzący z różnych regionów Polski...Nasze recepty zaczęły podróżować Pocztą (mleko też)...

Aby zobrazować problem dopiszę, że opakowanie mleka wystarczało nam na 2,5 dnia...

Ale z każdym opakowaniem Córcia "stawała na nogi"...

     Tylko mnie ciągle śnił się koszmar, że sięgam do pudełka i nie ma w nim mleka...

     Dlaczego nie karmiłam Córci piersią ?? No cóż...

     Mój Położnik (który uratował nam życie) kwitował to codziennie: "Umrzyk a chodzi"- widząc mnie na obchodzie...Ale niewątpliwym wsparciem wiedzy i umiejętności mojego Położnika był fakt, że Lekarz prowadzący ciążę (z Rodzinnego Miasta) grywał w brydża z Ordynatorem położnictwa (w Zaścianku)...A że nie zgłosiłam się na wizytę, to poczciwe Chłopisko zadzwoniło do Kumpla zapytać, czy takiej Sieroty nie ma na oddziale...W sumie, to brydż uratował mi życie...;o)

Ale wracajmy do tematu...

     Pewnego dnia mój koszmar się ziścił...Pudełko zaświeciło dnem...Niezrealizowane recepty czekały na kolejne dostawy do aptek...A głodna Córcia darła się jak opętana...

I wtedy w oczy weszła mi "puszka"...

Sprawdziłam datę przydatności...


Jeszcze dwa miesiące !!

Na pohybel...Musiałam spróbować...

     Dwadzieścia minut później w naszym mieszkaniu rozlegało się niemowlęce cmokanie, a zaniepokojone ciszą Sąsiadki zaczęły zaglądać i pytać zmartwione: "Co się stało ??"

     Pan N. po pracy wbiegał po trzy stopnie i niczym bomba wparował do przedpokoju z przerażeniem w oczach...Cisza często ludzi przeraża...;o)

Ja układałam na podłodze klocki z Pierworodnym...

Córcia spała słodko mlaskając przez sen...

Na stole stała ona...PUSZKA...

     Bo jakiś Francuz, albo Holender wydał kilka "groszy", kupił puszkę mleka, zaniósł ją do Parafii i dobrze się poczuł...

     To była pierwsza noc, którą przespaliśmy wszyscy spokojnie...

Dwa kilogramy mleka, niby niewiele...

      Dotrwaliśmy dzięki Puszce do "epoki zupek i kaszek"...Wystarczyła idealnie...Jakby odmierzona...(Wsparta realizowanymi niespiesznie receptami)...

     Ale mimo upływu lat, wielu remontów i przemeblowań, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ją wyrzucić...

     Przez trzydzieści lat była "strażniczką" zapasu mąki...Idealnie się nadawała...

     Teraz pieczę nad nią przejmie Pan N., trzymając w niej swoje "przydasie"...Właśnie nastąpiło uroczyste przekazanie...;o)

     Ktoś kiedyś podarował puszkę mleka, czy zakładał, że uratuje tym czyjeś życie ?? 

     Mam nadzieję, że czuje się z tym dobrze do dzisiaj...

24 komentarze:

  1. Powinnaś tego posta opublikować na jakimś szerokim forum na którym ludzie z rozrzewnieniem i tęsknotą wspominają czasy PRLu, dla przypomnienia...
    Takie teksty przydałyby się także w podręcznikach szkolnych, jednakoż młodzi ludzie odbierali by je jako fantastykę.
    Taki paradoks, łatwy dostęp do dóbr wszelakich, tworzy społeczeństwo nieodporne na przeciwności i dlatego współcześni ludzie tak kiepsko sobie radzą psychicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz są inne problemy...Na przykład brak "lajków" pod postem...Brak dostępu do internetu...Przestarzały smartfon...;o) Jeszcze jedno pokolenie i socjalizm znowu stanie się modny...;o)

      Usuń
  2. Mimo, że dzieckiem byłam w tym czasie, pamiętam dobrze i kartki, i rarytasy rozdzielane oszczędnie, i paczki od cioci z Niemiec z kakao, ze słodyczami jak z innego świata i z butami do komunii ;)
    Niesamowita historia z puszką, która nadal żyje, będąc niemym świadkiem tych czasów i Waszych wspomnień rodzinnych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem drobiazgi zmieniają ludziom życie...;o)
      Do dzisiaj funkcjonuje w Społeczeństwie: "Zostaw !! To na Święta !!"...;o)

      Usuń
    2. Hehe, tak jest, nie inaczej :D

      Usuń
  3. Moja babcia z kolei miała sąsiadkę ze Świadków Jehowy, tam tez przychodziły dary, gdyby nie te dary, to wiele niemowląt nie dożyłoby wieku przedszkolnego, pamiętamy niestety...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy Kościoły i Zbory były skarbnicami rzeczy wszelakich...;o)

      Usuń
    2. Dobrze było tez mieć rodzinę za granicą lub krewnego w handlu:-)
      jotka

      Usuń
    3. Takie Dobro to już była życiowa rozpusta...;o)

      Usuń
  4. Wielka historia o małej puszce... I takie drobiazgi czasami ratują życie... Puszka jest zabytkiem, nie wolno wyrzucać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Puszka przeszła w stan spoczynku na Wrzosowisku...;o)

      Usuń
  5. Ale historia! Cieszę się, że się nią z nami podzieliłaś.
    Z tamtych czasów pamiętam fioletowe landrynki i wściekle pomarańczowy ser. Od zakonnicy, z darów oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie wiadomo, co się człowiekowi w życiu przyda...;o)

      Usuń
  6. Moja siostrzenica(ur.1979) przyszła na świat, dzięki pewnemu lekarzowi wojskowemu. Karmiona była butelką- siostra kupowała pokątnie dolary, a te zamieniała w Pewexie na Humanę. Historię z receptami też przeżyłam, tyle tylko, że dotyczyły one leku dla syna. Czasy były ciężkie, ale ludzie byli jacyś serdeczniejsi dla siebie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy mieli "pod górkę", więc "wyścigów" nie było...;o)

      Usuń
  7. Moje trzy córki urodziły się w latach osiemdziesiątych. Były karmione piersią więc kartek mi nie brakowało. Zrezygnowałam z powodu karmienia z leczenia niedowładu ręki, jakoś bez większych konsekwencji. To że wszyscy mieli podobne trudności pozwalało przetrwać. Dużo gorzej było później gdy walił się przemysł i powstało widmo utraty pracy. Na moje miasto padł armagedon. Pracę straciło jednocześnie prawie 20 tysięcy ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prywatyzacje lat dziewięćdziesiątych to był koszmar, z którego jednostki obudziły się milionerami...Wierzyliśmy w uczciwość i wiara nas zgubiła...;o)

      Usuń
  8. Pamiętam, że raz mi tak brakło mleka z puszki i po nocy goniłam po aptekach dyżurujących żeby dziecko mi z głodu nie umarło. To przy Lenie było :) Niezła historia Gordyjko. Czytałam z zapartym tchem. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matczyna adrenalinka nawet mleko wyczaruje...;o)

      Usuń
  9. Niesamowita historia Gordyjeczko....
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasze życie to jedna, wielka, niesamowita historia...;o)

      Usuń
  10. Piękna historia, wzruszyłam się. Mnie z Kościołem od zawsze było nie po drodze, więc do "darów" nie miałam dostępu. Moje wcześniaki, 2360g i drugi 2600g jakoś się wychowały, osiągając słuszny wzrost 190cm. O ile dobrze pamiętam , można było kupić mleko w Pwexie i z pomocą rodziny tym się wspomagaliśmy

    OdpowiedzUsuń