Pamiętacie nasz wyścig z Ojcem Czasem, żeby Wrzosowisko było gotowe na przybycie Nielotów ?? Do tego maratonu dołożę fakt, że mało się nam mózgownice nie zagotowały w temacie:" w czym ja mogę pomóc ??", "a co ja mam robić ??", albo "ja też !!"...Dla naszych Wnuków Wrzosowisko łączy w sobie totalny luz, świetną zabawę i POMAGANIE...;o)
No to Dziadkowie przygotowali całą listę "do pomagania"...
Musi być bezpiecznie, pożytecznie, zabawowo i krótko...Wymagań sporo...
Dziadkowie kombinowali, Wrzosowisko ogarniali, a Bozia zza chmurki chichotała, że aż czkawki dostała...Wszystkie plany poszły w siną dal...
Dlaczego ??
Bo przez pierwszy tydzień noce były tak zimne, że pobyt Nielotów na Wrzosowisku był wykluczony, a w drugim tygodniu przypiekło takim upałem, że wszelkie prace były niemożliwe...
Klasycznie, łaziliśmy po drzewach...
W tym oczywiście, prym wiodła Princeska...Księciunio w tym czasie budował swoje konstrukcje z desek, kostki brukowej i miliona innych przydasi, których jest pod dostatkiem i można korzystać do woli (hitem były stare garnki Babci, w których można gotować "na prawdę" i przeprowadzać najdziwniejsze eksperymenty)...
Nie wszystko jednak było takie różowe...
Wrzosowisko przeżyło dwie wojny hamakowe...
Wojownicy skrupulatnie wyznaczyli zasady korzystania (hamak był jeden) i pięć minut później okazało się, że zasady są po to, żeby je łamać...;o)
Pierwsza wojna hamakowa zakończyła się porażką Księciunia i płaczem...
Druga wojna hamakowa zakończyła się porażką Princeski i płaczem...
Konflikt był nie do okiełznania, bo żadne rozwiązanie nie było akceptowane przez obie strony...
Dziadkom pozostało obserwować sytuację z bezpiecznej odległości (żeby nie oberwać odłamkami) i czuwać nad bezpieczeństwem konfliktu, żeby nie trzeba było korzystać z najbliższego SORu...
A było gorąco !! ;o)
I jak to w takich przypadkach bywa, jak się niespodziewanie zaczęło, tak się niespodziewanie skończyło...Wnuki bez uszczerbku na zdrowiu i w wielkiej zgodzie zajęły się czymś innym, hamak z ulgą powiewał na wietrze...Ufff...
Poranki były takie...
Bo Dziadziuś "wyczarował" instalację i prąd "w wiaderku"...;o)
Wieczory były takie...
Posiłki w takiej miejscówce znikały bardzo szybko...Smakowało wszystko...Chociaż kolacja była ostatnim posiłkiem po:
Czy ja się kiedykolwiek dowiem, co podkurek?
OdpowiedzUsuńMój wnuk jeszcze za mały, ale od koleżanek wiem, że takie wnuki to zjedzą konia z kopytami i ciągle im mało, a najlepiej smakuje u kogoś, nie we własnym domu:-)
jotka
U nas (w Polsce) podkurek się jadało nad ranem, ale my tropem "Władcy Pierścienia" podkurek jadaliśmy przed wieczornym kurem, czyli taki wstęp do kolacji...;o)
UsuńA u Babci "najlepsiejsze" !! ;o)
O matko, przejadłam się... oczami!
OdpowiedzUsuńA ja musiałam uczestniczyć układem pokarmowym !! ;o) Ale co waty cukrowej i gofrów pojadłam to moje...;o)
UsuńAktywność na świeżym powietrzu wzmaga apetyt, a jeśli do jedzenia są pyszności to apetyt rośnie w dwójnasób abo i więcej ;)
OdpowiedzUsuńTen podkurek to serwowano chyba na jakiś ochlajach nocnych, no bo jak inaczej tak przed świtem. No chyba że się ludziska do roboty jak wcześnie zrywali.
Ojjjj, żeby zaraz ochlaje nocne...A może czytywali książki i nad ranem kończyli ?? ;o)
UsuńTaaaa, księgę życia czytają, a właściwie księgi uciech ;)
UsuńNa weselichach wiejskich bywałam, które trwały tak do 6.00, więc to co serwowali na ciepło tak kole 4.30 to znaczy był podkurek?
Najprawdziwszy podkurek !! Takie wesela to klasyka, ja byłam na takim co się wesele z poprawinami połączyło, a goście znikali tylko na krótkie drzemki w stodole...;o)
UsuńJak nic trzeba kupić drugi hamak. Cóż, z pobytów u babci najlepiej zapamiętałam to, że cały dzień upływał na jedzeniu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTa propozycja padła przynajmniej kilka razy...Hamak i chomiczka...;o) Ale Dziadkowie wykazali się asertywnością...;o)
UsuńCzytając Twój blog, wyobrażam sobie, jak baraszkuję na swojej działce z moimi wnukami. Nie szkodzi, że jeszcze ich nie mam. Zostałam teściową, więc nadzieja na wnuki stała się bardziej realna:)
OdpowiedzUsuńGratulacje !! ;o) Nie mogę doczekać się momentu powitania Cię w gronie Szalonych Babć...;o)
UsuńTo rozumiem że głównie jedzeniowy był ten pobyt wnuków na Wrzosowisku 😀
OdpowiedzUsuńBabci łepetyna o niczym innym nie myślała...;o) Ale posiłki znikały w takim tempie, że były niezauważalne...;o)
Usuń