sobota, 20 sierpnia 2022

O dwóch wojnach hamakowych i codzienności...

     Pamiętacie nasz wyścig z Ojcem Czasem, żeby Wrzosowisko było gotowe na przybycie Nielotów ?? Do tego maratonu dołożę fakt, że mało się nam mózgownice nie zagotowały w temacie:" w czym ja mogę pomóc ??", "a co ja mam robić ??", albo "ja też !!"...Dla naszych Wnuków Wrzosowisko łączy w sobie totalny luz, świetną zabawę i POMAGANIE...;o)

No to Dziadkowie przygotowali całą listę "do pomagania"...

     Musi być bezpiecznie, pożytecznie, zabawowo i krótko...Wymagań sporo...

     Dziadkowie kombinowali, Wrzosowisko ogarniali, a Bozia zza chmurki chichotała, że aż czkawki dostała...Wszystkie plany poszły w siną dal...

Dlaczego ??

     Bo przez pierwszy tydzień noce były tak zimne, że pobyt Nielotów na Wrzosowisku był wykluczony, a w drugim tygodniu przypiekło takim upałem, że wszelkie prace były niemożliwe...

     Klasycznie, łaziliśmy po drzewach...


     W tym oczywiście, prym wiodła Princeska...Księciunio w tym czasie budował swoje konstrukcje z desek, kostki brukowej i miliona innych przydasi, których jest pod dostatkiem i można korzystać do woli (hitem były stare garnki Babci, w których można gotować "na prawdę" i przeprowadzać najdziwniejsze eksperymenty)...

Nie wszystko jednak było takie różowe...

     Wrzosowisko przeżyło dwie wojny hamakowe...

     Wojownicy skrupulatnie wyznaczyli zasady korzystania (hamak był jeden) i pięć minut później okazało się, że zasady są po to, żeby je łamać...;o)

     Pierwsza wojna hamakowa zakończyła się porażką Księciunia i płaczem...

     Druga wojna hamakowa zakończyła się porażką Princeski i płaczem...

     Konflikt był nie do okiełznania, bo żadne rozwiązanie nie było akceptowane przez obie strony...

Dziadkom pozostało obserwować sytuację z bezpiecznej odległości (żeby nie oberwać odłamkami) i czuwać nad bezpieczeństwem konfliktu, żeby nie trzeba było korzystać z najbliższego SORu...

A było gorąco !! ;o)

     I jak to w takich przypadkach bywa, jak się niespodziewanie zaczęło, tak się niespodziewanie skończyło...Wnuki bez uszczerbku na zdrowiu i w wielkiej zgodzie zajęły się czymś innym, hamak z ulgą powiewał na wietrze...Ufff...

     Poranki były takie...


     Bo Dziadziuś "wyczarował" instalację i prąd "w wiaderku"...;o)

Wieczory były takie...

     Posiłki w takiej miejscówce znikały bardzo szybko...Smakowało wszystko...Chociaż kolacja była ostatnim posiłkiem po:
Pierwszym śniadaniu.
Drugim śniadaniu.
"Babciu, czy ja dzisiaj jadłam śniadanie ??"
No to trzeba coś przekąsić...;o)
Obiadek.
Podwieczorek.
Podkurek.
Kolacja.
A w międzyczasie...Przekąski...Dużo przekąsek !!
     Piętnastominutowa jazda samochodem wymagała...Kanapek !! 
I ciągle Babcia słyszała:
"Babciu, kanapecki się skończyły !!"
"A mięsko będzie ??"
"Tak dzisiaj gorąco, że trzeba zjeść lody !!"
"Ktoś zjadł frytki !!"
Babcie uwielbiają takie komunikaty...;o)
     Wnuki uwielbiają pomaganie...;o)


     Bo jak brzuszki pełne, to praca w rękach się pali...;o) Nawet jeśli Matka Natura przypieka z góry...;o)

14 komentarzy:

  1. Czy ja się kiedykolwiek dowiem, co podkurek?
    Mój wnuk jeszcze za mały, ale od koleżanek wiem, że takie wnuki to zjedzą konia z kopytami i ciągle im mało, a najlepiej smakuje u kogoś, nie we własnym domu:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas (w Polsce) podkurek się jadało nad ranem, ale my tropem "Władcy Pierścienia" podkurek jadaliśmy przed wieczornym kurem, czyli taki wstęp do kolacji...;o)
      A u Babci "najlepsiejsze" !! ;o)

      Usuń
  2. O matko, przejadłam się... oczami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja musiałam uczestniczyć układem pokarmowym !! ;o) Ale co waty cukrowej i gofrów pojadłam to moje...;o)

      Usuń
  3. Aktywność na świeżym powietrzu wzmaga apetyt, a jeśli do jedzenia są pyszności to apetyt rośnie w dwójnasób abo i więcej ;)
    Ten podkurek to serwowano chyba na jakiś ochlajach nocnych, no bo jak inaczej tak przed świtem. No chyba że się ludziska do roboty jak wcześnie zrywali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojjjj, żeby zaraz ochlaje nocne...A może czytywali książki i nad ranem kończyli ?? ;o)

      Usuń
    2. Taaaa, księgę życia czytają, a właściwie księgi uciech ;)
      Na weselichach wiejskich bywałam, które trwały tak do 6.00, więc to co serwowali na ciepło tak kole 4.30 to znaczy był podkurek?

      Usuń
    3. Najprawdziwszy podkurek !! Takie wesela to klasyka, ja byłam na takim co się wesele z poprawinami połączyło, a goście znikali tylko na krótkie drzemki w stodole...;o)

      Usuń
  4. Jak nic trzeba kupić drugi hamak. Cóż, z pobytów u babci najlepiej zapamiętałam to, że cały dzień upływał na jedzeniu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta propozycja padła przynajmniej kilka razy...Hamak i chomiczka...;o) Ale Dziadkowie wykazali się asertywnością...;o)

      Usuń
  5. Czytając Twój blog, wyobrażam sobie, jak baraszkuję na swojej działce z moimi wnukami. Nie szkodzi, że jeszcze ich nie mam. Zostałam teściową, więc nadzieja na wnuki stała się bardziej realna:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratulacje !! ;o) Nie mogę doczekać się momentu powitania Cię w gronie Szalonych Babć...;o)

      Usuń
  6. To rozumiem że głównie jedzeniowy był ten pobyt wnuków na Wrzosowisku 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Babci łepetyna o niczym innym nie myślała...;o) Ale posiłki znikały w takim tempie, że były niezauważalne...;o)

      Usuń