środa, 18 listopada 2020

Miłość, czy pieniądze ??

     Moja bibliotekarska kariera nie była długa...Zaczęła się przypadkowo, skończyła się prozaicznie...Tyle, że ten mój początek był troszkę inny, niż przedstawiony kilka dni temu...Przynajmniej początek bibliotekarski, nie zawodowy...

     Mając lat jedenaście, uczestniczyłam w letnich koloniach, "gdzieś na mapie"...Miejscowość była tak malutka, że nikt dokładnie nie wiedział "gdzie to jest" i "co tam jest"...

Sosnowe lasy, kilka domów i szkoła...

     Trzy tygodnie kolonii przechorowałam...Poza zakamarkami szkoły i sadem, który ją otaczał, niewiele widziałam...

No nie...

     Byłam raz w sosnowym lesie, kiedy w połowie pobytu odbył się "najazd rodziców"...Ku mojemu zdziwieniu, Mamciaśka też przyjechała...

     Przez trzy godziny usiłowałam Ją przekonać, że w domu będzie mi lepiej...

Nie przekonałam...

Trzy tygodnie w "izolatce"...

     To właśnie tam, Kierowniczka "imprezy" wpadła na wyśmienity pomysł...

     Oddała mi w zarządzanie kolonijną bibliotekę (właściwie szkolną)...;o)

     Miałam pod dostatkiem książek do czytania i doraźny kontakt z rówieśnikami...

     Z "przepisowych" dwóch godzin, dwa razy w tygodniu, zrobiłam pełny etat, od śniadania do kolacji każdego dnia ...

Całe dnie z książkami...

     Moje najpiękniejsze kolonie !!

Chociaż żal do Rodziców miałam ogromny...

     To był mój pierwszy krok w bibliotekarskiej "karierze"...

A jaki był ostatni ??

     Po urlopach macierzyńskich, wychowawczych i przeprowadzce do Zaścianka, nadszedł czas powrotu do pracy...W międzyczasie zmieniła się Dyrekcja...

     Nowa Dyrektorka przedstawiła mi ofertę finansową, a nawet zaproponowała przeniesienie do Filii najbliższej stacji kolejowej...Zależało Jej...Mnie też...

     Wróciłam do domu, siadłam z kartką i długopisem, zaczęłam liczyć...Jestem przecież "ściślakiem"...;o)

- Koszt biletu miesięcznego;

- Koszt przedszkola dla Córci;

- Koszt opieki doraźnej (Pan N. pracował na zmiany, ja miałam pracować na zmiany)...

I zonk...

     Mojej proponowanej pensji już by brakowało...Nawet, gdybym prowadziła "zawodową głodówkę" (bez posiłków w pracy) i paradowała goła i nieobuta...

Tyle zarabiały Bibliotekarki...

Popłakałam się...

     Dlaczego nie przeniosłam się do bibliotek w Zaścianku ??

Bo to Zaścianek...

Tu zatrudniało się "swoich"...

     Tak to się zakończyło...

     Ponoć, najszczęśliwszymi Ludźmi są Ci, którzy robią to co kochają i jeszcze im za to płacą...

     A może wystarczy pokochać to co się robi ??

     Ja kochałam swoją pracę (chociaż była zaprzeczeniem moich marzeń), ale miłość do Rodziny (że o rozsądku nie wspomnę), musiała zwyciężyć...

     Nadszedł czas na "nowy początek"...

Może i o tym, kiedyś Wam opowiem...;o)

17 komentarzy:

  1. Ot, proza życia, właściwie spodziewałam się takiego ciągu dalszego.

    Nieraz swoją pracę lubi się wybiórczo, bardzo lubiłam kontakt z dziećmi, ale to chyba jedyne co lubiłam w pracy w Oświacie. Miewałam olbrzymią satysfakcję ze swojej pracy, ale to zawsze było związane tylko z dziećmi i moim wkładem pracy aby coś z nimi osiągnąć. Do mojej satysfakcji z pracy dokładali się na ogół także rodzice dzieci z którymi pracowałam, jednakoż z tym różnie bywało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy nasze Dzieciaki poszły do szkoły, ciągle się zastanawiałam skąd Nauczycielka bierze cierpliwość do rodziców...;o)W przedszkolu było podobnie...;o)Prawie wszystkie dzieciaki były "geniuszami", a rodzice "geniuszy" bywają upierdliwi do bólu...;o)

      Usuń
  2. Cóż Ci mogę powiedzieć?
    Jako takiej stabilizacji finansowej dorobiliśmy się z mężem w wieku już statecznym, tym bardziej, że po drodze studiował zaocznie mąż, potem syn...ale nie żałuje ani jednego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic mi nie powiesz...Byliśmy sami z dwójką Dzieci i mogliśmy liczyć tylko na siebie...Liczyć umiemy...Wybór był jeden...;o)

      Usuń
  3. Różnie się w życiu plecie Gordyjeczko :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno nie bywałam u internetowych przyjaciół... Tak jakoś na starość zwolniło mi się tempo bycia, a zadań ciekawych jakby przybyło...
    Poczytawszy o Twojej bibliotekarskiej karierze, od razu przypomniała mi się takaż, mojej siostry. Renia kochała czytać od dziecka. Wszystko co jej wpadło w ręce i miało litery. Niestety, zaczytywanie się miało negatywny wpływ na pisanie, czyli odrabianie lekcji... Miała więc zakazane czytać po przyjściu ze szkoły. Do ósmej a w liceum do 10-tej wieczorem. Później tato gasił światło. Czytała z latarką pod kołdrą... Gdy z powodu "dzikiego bociana" podjęła pracę w bibliotece, była naturalnie w swoim żywiole. Ale żaden pracownik... Czytała, zapominając o klientach... Lecz jako, że była pod ochroną (a tatuś pierwszym sekretarzem wiadomej partii), to czekało kierownictwo spokojnie aż pójdzie na macierzyński ;-)
    Taka to była bibliotekarka z mojej siostry ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo my jesteśmy pokoleniem "czytaczy podkołdernych", albo inaczej zwąc: "czytaczy latarkowych"...;o)
      Renia miała wiele talentów...;o)

      Usuń
  5. Czasami trzeba się kierować rozsądkiem, niż miłością.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Myślenie" sercem z reguły kiepsko się kończy...;o)

      Usuń
  6. Uwielbiałam być bibliotekarką. Pensje zawsze były małe, ale miałam to szczęście, że mieszkałam z rodzicami. Gdy rozpoczęłam życie samotnej matki, Oni także pomagali. Dziś z wielkim rozrzewnieniem wspominam tamte lata. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno tego nie kochać, jeśli kocha się książki...;o)

      Usuń
  7. A wiesz, że bibliotekarstwo było kiedyś i moim marzeniem? Myślałam, że pracując w takim miejscu będę mogła czytać i czytać ;)
    Takie dziecięce mrzonki :)

    OdpowiedzUsuń