- Nareszcie !! - skwitował odbiór przesyłki Pan N., chociaż trzeba przyznać, że nie czekaliśmy długo (wędrowała aż z Chin)...
- Teraz trzeba to ogarnąć...- mruczy Ślubny, i już jest nieobecny duchem, a ciało (głównie ręce) sprawnie działają przy maleńkim urządzeniu...
Lucky dostał GPS...
Że o numerze telefonu nie wspomnę...;o)
Mamy pieseła na miarę XXI wieku...;o)
Przy adopcjach zaleca się utrzymywanie podopiecznego przynajmniej przez miesiąc na uwięzi...Wiadomo, musi się przyzwyczaić do nowych opiekunów i nowych miejsc...A potem trzeba przygotować teren na wolne wybiegi...
Lucky cierpiał bardzo na tej uwięzi, chociaż spacery organizujemy długie, a na Wrzosowisku miał namiastkę "luzu"...
My cierpieliśmy bardzo, widząc jak tęskni za wolnością...
Urządzaliśmy nawet "wolne dobiegi" od jednego do drugiego, żeby nie czuł się taki nieszczęśliwy...
Ale to wszystko to nie wolność !!
No to sprężaliśmy się jak tylko się dało...
Pan N. ogarnął GPS-a, konwersując namiętnie z pewnym zaangażowanym Chińczykiem...Ja dopasowywałam szelki i obróżki...Lucky czekał...;o)
Na Wrzosowisku postawiliśmy brakujące 50 metrów siatki leśnej, które czuję w kościach i mięśniach do dzisiaj...Przy tej siatce okazało się, że nie tylko mam niedowagę (pięćdziesiąt kilo kiepsko obciąża naciąg), ale jestem również o dziesięć centymetrów za niska, żeby chwycić jak trzeba...Lipa a nie pomocnik...;o)
Zmiana funkcji na "wbijacza haczyków" też skończyła się kiepsko, bo z astygmatyzmem waliłam gdzie popadło, głównie po własnych paluchach...
Ale siatka stanęła, i o dziwo, trzymała się nawet na drugi dzień...;o)
Potem pouzupełnialiśmy siatką na krety brakujące półwałki na płocie w sadzie...
Czyli wiecha !!
Niepokoił nas tylko jeden fakt...
Lucky uwielbia polować, a kiedy poluje, nic innego się nie liczy...
No cóż...
Wielką próbę czas zacząć...
GPS naładowany i zamontowany...Spuszczamy smycz...
Wolność !!
Kilkanaście kilogramów szczęścia ruszyło przed siebie...
Zachwyt był widoczny w każdym kłaczku sierści...
Nie szalał...Nie kombinował...
Lustrował przestrzeń...
Przez godzinę, może dłużej...Właściwie trzymał się nas bardzo, więc spokój sumienia wypłynął nam na twarze...Jest dobrze !!
I nagle Lucky poczuł kocio-kunią ścieżkę przy płocie...
Przyjął pozycję do "niuchania" i...
I poszedł w długą zanim zdążyłam nastawić czajnik na herbatę...
Orzesz...(ko)...
Gwizdów "nie słyszał"...Imienia "nie słyszał"...Obrócił się do nas dwa razy, i mimo świadomości, że robi coś nie tak, gnał po asfaltówce przed siebie...
No to będzie jazda !!
Złapałam smycz i ruszyłam na drogę...
Wizja kilkunastu kilometrów pogoni zaświtała mi w czerepie...Dobrze, że jestem w butach do trekingu...
Ale Lucky się zatrzymał, przyjął pozycję "najpokorniej przepraszam", na pysku mina "to nie ja", i bez problemu dał się zapiąć...A nawet, z wielką ochotą wrócił na działkę (biegiem)...
Ponownie przypięty do linki, przyjął wyrok z pokorą...A my ze smutkiem...
Jeszcze nie pora na swobodę...
A jeśli już, to na swobodę w takim wymiarze...
Lucky ma charakterek i nawyki, więc nie od razu "Rzym zbudowano"...
Szkoda...Szkoda Luckiego...
Ale w tym, to nam nawet GPS nie pomoże...
Dlaczego tak nagle spokorniał i się zatrzymał ??
Idealistami jesteśmy wybiórczo...;o)
Byliśmy przed śniadaniem i pewnie skalkulował, że gnanie z pustym brzuchem to nie jest dobry pomysł...A karmicielka nie wyglądała na bardzo wkurzoną...;o)
Ale dobre strony tego "mini-giganta" są...Mamy skończony płot i bardzo grzecznego pieseła, który stara się od kilku dni odzyskać pozycję "faworyta"...;o)
sobota, 28 września 2019
piątek, 20 września 2019
Psia wpadka...
Dzień był słoneczny i upalny...Właściwie ledwie zipałam, a Lucky ziajał w ruchu ciągłym i szukał jakiejś chłodnej miejscówki...Na popołudniowy spacer wyszłam bardziej rozebrana niż ubrana, psisko nie zmieniło "odzienia"...Szliśmy tą samą trasą, bo przecież musi poznać teren...
Alejka osiedlowa...Asfalt, który tak bardzo mu się podoba (fascynuje go chyba, stukanie pazurów o twardą powierzchnię)...Żywopłot po obu stronach...
Z przeciwnej strony idzie kobieta...
Ściągnęłam smycz, bo w Luckim drzemie ogromny potencjał "obrońcy"...
Kobieta mija nas spokojnym krokiem...
Luzuję smycz...
Lucky nagle "zawija" do tyłu, jednym skokiem wyrównuje dystans i "chap"...
Przez ułamek sekundy nie jestem pewna...
Złapał, czy nie złapał...
Kobieta też chyba nie ogarnia do końca...
Nagle wrzeszczy...
- Ugryzł mnie !! Ugryzł !!
- Niech Pani pokaże ... - uspokajam emocje, bo psisko już skulone przywarło do ziemi...
- Ugryzł mnie !! Wołam Policję !! - wrzeszczy kobieta...
No cóż...
- Niech pani pokaże tę nogę...- chcę potwierdzenia faktu, bo przecież, skoro ugryzł, wypierać się nie będę...Moja wina...
- Wołam Policję !! Dzwonię na Policję !! - powtarza mantrę kobieta, ale nie kwapi się do podniesienia nogawki spodni...
- To niech pani woła...- kwituję...
Kobieta odwraca się i odchodzi, wykrzykując ciągle "wołam Policję"...
We mnie buzują emocje...Lucky jest przerażony...
Ale skoro odeszła, to my też odchodzimy w stronę lasu, na popołudniowy spacer...
Wracamy tą samą drogą...
Nagle dogania nas facet...Za nim biegnie owa kobieta...
Facet jest trzy razy taki jak ja, karczycho wypracowane na siłowni, muskulatura podkreślona obcisłym podkoszulkiem...I drze się...
Drze się, tupie, wymachuje nogami jakby demonstrował wykopy karate, wymachuje rękami jakby ćwiczył boks...
I się drze...
Nie krzyczy...Nie wrzeszczy...Drze się !!
Kobieta mu wtóruje...
Stoję i usiłuję opanować emocje, swoje i ich...I zabezpieczyć przerażonego psa, który jest niewyobrażalnie spanikowany...
W końcu facetowi piana opada...
- Pani pies ugryzł moją żonę !! To niedopuszczalne !! - krzyczy mi w twarz...
- Zgadzam się z panem...- odpowiadam w miarę spokojnie...- Czy mogę zobaczyć to ugryzienie ??
Facet wygląda na zbitego z tropu...
Kobieta w końcu unosi nogawkę...
Jak byk cztery kły Luckiego ma tuż pod kolanem...
Jednak dosięgnął...
- Czy on jest w ogóle szczepiony ?! - wykrzykuje facet, a ja sięgam do plecaka i wyciągam książeczkę szczepień...Przy okazji wypadają mi jakieś drobiazgi...
- Jest szczepiony, jest zdrowy, jest ukrzywdzony przez ludzi i w tej chwili najbardziej nieszczęśliwy z naszej czwórki...Jak pan widzi...
Facet sprawdza książeczkę...
- Dlaczego ugryzł ?? - pyta już normalniejszym tonem...
- Nie wiem...Jest z nami dopiero trzy tygodnie...To adopciak...Sporo złego doznał od ludzi i dopiero uczy się normalnie żyć...Może to z upału...Może zapach żony coś mu przypomniał...Nie mam pojęcia...
Kobieta dalej wrzeszczy o Policji...
Facet zaczyna zbierać z asfaltu te drobiazgi, które wypadły mi z plecaka...
- Żona będzie musiała wziąć surowicę, to kosztuje, opatrunki też kosztują...- facet przechodzi do konkretów...- Chyba nie musimy wzywać Policji ?? - upewnia się...
- Policja wcale nie była potrzebna...Prosiłam pana żonę, żeby pokazała mi ugryzienie, ale odwróciła się i odeszła, więc i my poszliśmy swoją drogą...- streszczam sytuację...
- Zadośćuczynienie musi być...- stwierdza facet...
- To ile pani chce tego zadośćuczynienia ??- pytanie kieruję do kobiety...Facet odsuwa się o kilka metrów...
- Ile pani ma !! - rzuca kobieta...
Moja mina robi chyba wrażenie, bo z nagła precyzuje...
- Sto złotych !!
Wyciągam banknot i podaję kobiecie...
- Wystarczyło pokazać mi to kolano i nie musiała by pani angażować męża, a noga byłaby już opatrzona...- stwierdzam, chociaż wiem, że opatrunek nie jest konieczny...
Przez twarz faceta przemknął delikatny uśmiech...
Rzucamy kilka zdawkowych zdań i rozchodzimy się w swoje strony...
Kiedy mijaliśmy z Luckim jeden z bloków, z balkonu dobiegło nas wołanie...
- Ta kobieta biega po alejkach razem z takim wielkim facetem !! Wrzeszczą okropnie !! Facet wygląda na agresywnego !! I to bardzo !!
- Dopadli nas pod lasem...- odpowiadam...
- Trzeba było wołać !! - rzuca jeden z kolegów Pierworodnego, gabarytami zbliżony do owego faceta...
- Dałam radę...- uśmiecham się i człapiemy z Luckim do domu...
Psisko bardzo potrzebuje azylu i swojej kanapy...
Trzęsie się cały...Z trudem stawia łapy...Uszy leżą...Ogon podkulony...
Obraz przerażenia...
A mnie się kotłuje jedna myśl...
Ułamek sekundy i trzy tygodnie pracy poszły w kosmos...
Zaczynamy od nowa...
P.S. Jeśli chcecie urealnić mój wpis, po każdym słowie tej pary dołóżcie wulgaryzm, taki z gatunku "soczystych"...To dopełni tekst...
Alejka osiedlowa...Asfalt, który tak bardzo mu się podoba (fascynuje go chyba, stukanie pazurów o twardą powierzchnię)...Żywopłot po obu stronach...
Z przeciwnej strony idzie kobieta...
Ściągnęłam smycz, bo w Luckim drzemie ogromny potencjał "obrońcy"...
Kobieta mija nas spokojnym krokiem...
Luzuję smycz...
Lucky nagle "zawija" do tyłu, jednym skokiem wyrównuje dystans i "chap"...
Przez ułamek sekundy nie jestem pewna...
Złapał, czy nie złapał...
Kobieta też chyba nie ogarnia do końca...
Nagle wrzeszczy...
- Ugryzł mnie !! Ugryzł !!
- Niech Pani pokaże ... - uspokajam emocje, bo psisko już skulone przywarło do ziemi...
- Ugryzł mnie !! Wołam Policję !! - wrzeszczy kobieta...
No cóż...
- Niech pani pokaże tę nogę...- chcę potwierdzenia faktu, bo przecież, skoro ugryzł, wypierać się nie będę...Moja wina...
- Wołam Policję !! Dzwonię na Policję !! - powtarza mantrę kobieta, ale nie kwapi się do podniesienia nogawki spodni...
- To niech pani woła...- kwituję...
Kobieta odwraca się i odchodzi, wykrzykując ciągle "wołam Policję"...
We mnie buzują emocje...Lucky jest przerażony...
Ale skoro odeszła, to my też odchodzimy w stronę lasu, na popołudniowy spacer...
Wracamy tą samą drogą...
Nagle dogania nas facet...Za nim biegnie owa kobieta...
Facet jest trzy razy taki jak ja, karczycho wypracowane na siłowni, muskulatura podkreślona obcisłym podkoszulkiem...I drze się...
Drze się, tupie, wymachuje nogami jakby demonstrował wykopy karate, wymachuje rękami jakby ćwiczył boks...
I się drze...
Nie krzyczy...Nie wrzeszczy...Drze się !!
Kobieta mu wtóruje...
Stoję i usiłuję opanować emocje, swoje i ich...I zabezpieczyć przerażonego psa, który jest niewyobrażalnie spanikowany...
W końcu facetowi piana opada...
- Pani pies ugryzł moją żonę !! To niedopuszczalne !! - krzyczy mi w twarz...
- Zgadzam się z panem...- odpowiadam w miarę spokojnie...- Czy mogę zobaczyć to ugryzienie ??
Facet wygląda na zbitego z tropu...
Kobieta w końcu unosi nogawkę...
Jak byk cztery kły Luckiego ma tuż pod kolanem...
Jednak dosięgnął...
- Czy on jest w ogóle szczepiony ?! - wykrzykuje facet, a ja sięgam do plecaka i wyciągam książeczkę szczepień...Przy okazji wypadają mi jakieś drobiazgi...
- Jest szczepiony, jest zdrowy, jest ukrzywdzony przez ludzi i w tej chwili najbardziej nieszczęśliwy z naszej czwórki...Jak pan widzi...
Facet sprawdza książeczkę...
- Dlaczego ugryzł ?? - pyta już normalniejszym tonem...
- Nie wiem...Jest z nami dopiero trzy tygodnie...To adopciak...Sporo złego doznał od ludzi i dopiero uczy się normalnie żyć...Może to z upału...Może zapach żony coś mu przypomniał...Nie mam pojęcia...
Kobieta dalej wrzeszczy o Policji...
Facet zaczyna zbierać z asfaltu te drobiazgi, które wypadły mi z plecaka...
- Żona będzie musiała wziąć surowicę, to kosztuje, opatrunki też kosztują...- facet przechodzi do konkretów...- Chyba nie musimy wzywać Policji ?? - upewnia się...
- Policja wcale nie była potrzebna...Prosiłam pana żonę, żeby pokazała mi ugryzienie, ale odwróciła się i odeszła, więc i my poszliśmy swoją drogą...- streszczam sytuację...
- Zadośćuczynienie musi być...- stwierdza facet...
- To ile pani chce tego zadośćuczynienia ??- pytanie kieruję do kobiety...Facet odsuwa się o kilka metrów...
- Ile pani ma !! - rzuca kobieta...
Moja mina robi chyba wrażenie, bo z nagła precyzuje...
- Sto złotych !!
Wyciągam banknot i podaję kobiecie...
- Wystarczyło pokazać mi to kolano i nie musiała by pani angażować męża, a noga byłaby już opatrzona...- stwierdzam, chociaż wiem, że opatrunek nie jest konieczny...
Przez twarz faceta przemknął delikatny uśmiech...
Rzucamy kilka zdawkowych zdań i rozchodzimy się w swoje strony...
Kiedy mijaliśmy z Luckim jeden z bloków, z balkonu dobiegło nas wołanie...
- Ta kobieta biega po alejkach razem z takim wielkim facetem !! Wrzeszczą okropnie !! Facet wygląda na agresywnego !! I to bardzo !!
- Dopadli nas pod lasem...- odpowiadam...
- Trzeba było wołać !! - rzuca jeden z kolegów Pierworodnego, gabarytami zbliżony do owego faceta...
- Dałam radę...- uśmiecham się i człapiemy z Luckim do domu...
Psisko bardzo potrzebuje azylu i swojej kanapy...
Trzęsie się cały...Z trudem stawia łapy...Uszy leżą...Ogon podkulony...
Obraz przerażenia...
A mnie się kotłuje jedna myśl...
Ułamek sekundy i trzy tygodnie pracy poszły w kosmos...
Zaczynamy od nowa...
P.S. Jeśli chcecie urealnić mój wpis, po każdym słowie tej pary dołóżcie wulgaryzm, taki z gatunku "soczystych"...To dopełni tekst...
środa, 18 września 2019
Piękny Kraj nad Wisłą...
Autorka już pewnie zapomniała o premierze swojej książki, emocje opadły...A ja przez kilka tygodnie spoglądałam na biurko i ze smutnym uśmiechem tłumaczyłam sama sobie...
"Jeszcze nie dzisiaj...Dzisiaj mam tyle roboty...Nie ogarnę..."
I książka cierpliwie czekała...
Ta książka...
Czwarta książka Jadwigi Śmigiery, czyli blogowej Stokrotki...;o)
Po "Zwariowałam", "Nadal wariuję" i "Moje warszawskie zwariowanie", wiedziałam czego się spodziewać...Prosty język, jasny przekaz i sympatia, którą czuje się do Autorki po każdej przeczytanej stronie...
"Mój kraj"...No cóż..."Mój"...
To chyba najprostsza z konkluzji...
Czytając, człowiek dokładnie wie, gdzie jest, co czuje i czego może się spodziewać...Każdy jest "u siebie"...
"Byłem tu"..."Widziałem to"..."Tak to czułem"..."Też wyciągnąłem takie wnioski"...
Tak właśnie czyta się tę książkę...
Ja właściwie miałam jeszcze łatwiej, bo będąc genetycznym "łazikiem" widziałam naocznie 70-80% opisywanych miejsc...Niektóre prawie dokładnie w analogicznych momentach (to wiem z bloga)...Bo różnica 3-4 tygodni, przy ogromie miejsc do zwiedzania w naszym kraju, to żadna różnica...
Czasem nawet ścieżki się nam "pokrywały"...
To była prawdziwa przyjemność przeczytać "swoje" wspomnienia, opisane przez kogoś innego...;o)
Tyle że, wspomnienia Stokrotki są wzbogacone dużą wiedzą o tych miejscach, ciekawostkami, do których docierają jedynie pasjonaci, i ogromem miłości, do tego naszego "Serducha"...
Ale, żeby nie było zbyt słodko...;o)
Stanowczo zbyt mało mi Stokrotki w "Stokrotce"...
Wiem, że się czepiam...;o) Ale odrobina "egoizmu" by się przydała...;o)
Takie, "uchylenie stokrotkowego rąbka tajemnicy"...;o)
Może to dlatego, że darząc Autorkę wielką sympatią odczuwam wieczny niedosyt kontaktów z Nią ??
Pewnie tak...;o)
W każdym razie, "Mój kraj nad Wisłą" to miła lektura na jesienne smęty, świetny przewodnik po miejscach znanych i nieznanych, i dowód na to, że można kochać za nic...
Poza tymi zachodami słońca, ciszą uliczek, szmerem lasów i kopiastym śniegiem...I tymi srebrnymi błyskami na falach Wisły...
Piękny jest ten "Mój kraj nad Wisłą"...;o)
"Jeszcze nie dzisiaj...Dzisiaj mam tyle roboty...Nie ogarnę..."
I książka cierpliwie czekała...
Ta książka...
Czwarta książka Jadwigi Śmigiery, czyli blogowej Stokrotki...;o)
Po "Zwariowałam", "Nadal wariuję" i "Moje warszawskie zwariowanie", wiedziałam czego się spodziewać...Prosty język, jasny przekaz i sympatia, którą czuje się do Autorki po każdej przeczytanej stronie...
"Mój kraj"...No cóż..."Mój"...
To chyba najprostsza z konkluzji...
Czytając, człowiek dokładnie wie, gdzie jest, co czuje i czego może się spodziewać...Każdy jest "u siebie"...
"Byłem tu"..."Widziałem to"..."Tak to czułem"..."Też wyciągnąłem takie wnioski"...
Tak właśnie czyta się tę książkę...
Ja właściwie miałam jeszcze łatwiej, bo będąc genetycznym "łazikiem" widziałam naocznie 70-80% opisywanych miejsc...Niektóre prawie dokładnie w analogicznych momentach (to wiem z bloga)...Bo różnica 3-4 tygodni, przy ogromie miejsc do zwiedzania w naszym kraju, to żadna różnica...
Czasem nawet ścieżki się nam "pokrywały"...
To była prawdziwa przyjemność przeczytać "swoje" wspomnienia, opisane przez kogoś innego...;o)
Tyle że, wspomnienia Stokrotki są wzbogacone dużą wiedzą o tych miejscach, ciekawostkami, do których docierają jedynie pasjonaci, i ogromem miłości, do tego naszego "Serducha"...
Ale, żeby nie było zbyt słodko...;o)
Stanowczo zbyt mało mi Stokrotki w "Stokrotce"...
Wiem, że się czepiam...;o) Ale odrobina "egoizmu" by się przydała...;o)
Takie, "uchylenie stokrotkowego rąbka tajemnicy"...;o)
Może to dlatego, że darząc Autorkę wielką sympatią odczuwam wieczny niedosyt kontaktów z Nią ??
Pewnie tak...;o)
W każdym razie, "Mój kraj nad Wisłą" to miła lektura na jesienne smęty, świetny przewodnik po miejscach znanych i nieznanych, i dowód na to, że można kochać za nic...
Poza tymi zachodami słońca, ciszą uliczek, szmerem lasów i kopiastym śniegiem...I tymi srebrnymi błyskami na falach Wisły...
Piękny jest ten "Mój kraj nad Wisłą"...;o)
poniedziałek, 16 września 2019
Klasztoru Shaolin nie będzie...
Trzydzieści pięć lat temu otrzymałam od Narzeczonego prezent ślubny, wabił się Pimpuś i był wielorasowy do potęgi n-tej...
Kilka miesięcy po ślubie, żeby więź rodzinną poprawić i załapać kilka punktów u Teściów ;o), Mąż wystał kilkugodzinny "ogonek" i nabył bilety na hit kinowy z Jetem Li "Klasztor Shaolin"...Byłam wówczas w zaawansowanej ciąży i uwielbiałam takie filmy...;o)
Moi Rodzice byli wówczas pierwszy raz w kinie od dwudziestu lat...;o)
Pimpek został w domu sam...
Nie było nas dwie godziny i pięć minut...
To co zastaliśmy po powrocie, utwierdziło nas w przekonaniu, że nasz pies ma znacznie bujniejszą wyobraźnię niż Reżyser filmu...
To był prawdziwy Klasztor Shaolin !!
Drzwi wejściowe psisko zabarykadowało wszystkim co znalazło: kapcie, jakieś filce schowane na wkładki, stare koce, dywanik...Ojciec z Panem N. nieźle się musieli wysilić, żebyśmy w ogóle weszli do mieszkania...
W środku wystrój też był zmieniony...
Wszystko co się dało rozwłóczył po mieszkaniu, a drzwi do naszego pokoju zablokował pieluchami jednorazowymi, które poszarpał na kawałeczki...
Moje jednorazowe pieluchy !!
Kto miał dzieci w tamtych czasach wie, że to był powód do prawdziwej rozpaczy...
Ale kochałam tego zbója bardzo, a on świata poza mną nie widział (chyba, że gdzieś w okolicy jakaś suczka miała cieczkę)...;o)
Klasztor Shaolin stał się symbolem...
Cezary nie miewał takich wpadek...Klapka od pilota, bo wypadła i kusiła...Para wyjściowych skarpetek Pana N., bo bardzo przypominały piłeczkę...No i kapcie, ale tylko stare i czerwone, więc w ruchu ciągłym miałam czerwone kapciuchy, żeby psisko miało zapas...;o)
To teraz wyobraźcie sobie, jakie obawy mieliśmy przed Wyprawą Urodzinową Wnuków !!
Lucky mieszkał z nami niespełna dwa tygodnie...Próba zarezerwowania hotelu skończyła się klęską, bo przecież sezon urlopowy...No i byłaby to dla niego kolejna trauma...
No to niech lepiej zostanie w domu...
Z nastawieniem, że dawno nie robiliśmy remontu, ruszyliśmy raniutko na eskapadę...
Pożegnał nas rozpaczliwy płacz i zawodzenie...
Kiedy po dwunastu godzinach (!!) wysiadaliśmy z samochodu, Straż Pożarna nie stała pod balkonem...Nie jest źle !!
Sąsiedzi nie sterczeli na balkonach z obłędem w oczach...Jest dobrze !!
Jeśli uda się nam sforsować drzwi wejściowe, to będzie trzeci sukces...;o)
Na klatce schodowej panowała idealna cisza (??)...
Drzwi otworzyliśmy bez trudu (!!)...
W przedpokoju powitał nas przeszczęśliwy psiak...:o)
Pan N. ruszył od razu na wieczorny spacerek, a ja miałam zlustrować szkody...
Ale nie było czego lustrować !!
Psisko nawet nie spróbowało zmienić miejscówki...Nasze kanapy były dokładnie takie same jak przed wyjazdem...
Właściwie to mogłabym się przyczepić, bo miał cały dzień, a nawet nie poodkurzał i podłóg nie starł, że o kilku brudnych kubkach do zmywania nie wspomnę, ale może nie chciał się szarogęsić w nowym gospodarstwie...;o)
W każdym razie zadziwił nas bardzo !! Bardzo !! Bardzo !!
Sąsiedzi ze skargami też nie przyszli, więc zakładamy, że trochę popłakał i przestał (Cezary potrafił szczekać z rozpaczy po kilka godzin)...
Nie wiem jakie dobre Bogi zaprowadziły mnie na tamten "psi portal", ale to był prawdziwie Szczęśliwy Traf...Lucky !! ;o)
Kilka miesięcy po ślubie, żeby więź rodzinną poprawić i załapać kilka punktów u Teściów ;o), Mąż wystał kilkugodzinny "ogonek" i nabył bilety na hit kinowy z Jetem Li "Klasztor Shaolin"...Byłam wówczas w zaawansowanej ciąży i uwielbiałam takie filmy...;o)
Moi Rodzice byli wówczas pierwszy raz w kinie od dwudziestu lat...;o)
Pimpek został w domu sam...
Nie było nas dwie godziny i pięć minut...
To co zastaliśmy po powrocie, utwierdziło nas w przekonaniu, że nasz pies ma znacznie bujniejszą wyobraźnię niż Reżyser filmu...
To był prawdziwy Klasztor Shaolin !!
Drzwi wejściowe psisko zabarykadowało wszystkim co znalazło: kapcie, jakieś filce schowane na wkładki, stare koce, dywanik...Ojciec z Panem N. nieźle się musieli wysilić, żebyśmy w ogóle weszli do mieszkania...
W środku wystrój też był zmieniony...
Wszystko co się dało rozwłóczył po mieszkaniu, a drzwi do naszego pokoju zablokował pieluchami jednorazowymi, które poszarpał na kawałeczki...
Moje jednorazowe pieluchy !!
Kto miał dzieci w tamtych czasach wie, że to był powód do prawdziwej rozpaczy...
Ale kochałam tego zbója bardzo, a on świata poza mną nie widział (chyba, że gdzieś w okolicy jakaś suczka miała cieczkę)...;o)
Klasztor Shaolin stał się symbolem...
Cezary nie miewał takich wpadek...Klapka od pilota, bo wypadła i kusiła...Para wyjściowych skarpetek Pana N., bo bardzo przypominały piłeczkę...No i kapcie, ale tylko stare i czerwone, więc w ruchu ciągłym miałam czerwone kapciuchy, żeby psisko miało zapas...;o)
To teraz wyobraźcie sobie, jakie obawy mieliśmy przed Wyprawą Urodzinową Wnuków !!
Lucky mieszkał z nami niespełna dwa tygodnie...Próba zarezerwowania hotelu skończyła się klęską, bo przecież sezon urlopowy...No i byłaby to dla niego kolejna trauma...
No to niech lepiej zostanie w domu...
Z nastawieniem, że dawno nie robiliśmy remontu, ruszyliśmy raniutko na eskapadę...
Pożegnał nas rozpaczliwy płacz i zawodzenie...
Kiedy po dwunastu godzinach (!!) wysiadaliśmy z samochodu, Straż Pożarna nie stała pod balkonem...Nie jest źle !!
Sąsiedzi nie sterczeli na balkonach z obłędem w oczach...Jest dobrze !!
Jeśli uda się nam sforsować drzwi wejściowe, to będzie trzeci sukces...;o)
Na klatce schodowej panowała idealna cisza (??)...
Drzwi otworzyliśmy bez trudu (!!)...
W przedpokoju powitał nas przeszczęśliwy psiak...:o)
Pan N. ruszył od razu na wieczorny spacerek, a ja miałam zlustrować szkody...
Ale nie było czego lustrować !!
Psisko nawet nie spróbowało zmienić miejscówki...Nasze kanapy były dokładnie takie same jak przed wyjazdem...
Właściwie to mogłabym się przyczepić, bo miał cały dzień, a nawet nie poodkurzał i podłóg nie starł, że o kilku brudnych kubkach do zmywania nie wspomnę, ale może nie chciał się szarogęsić w nowym gospodarstwie...;o)
W każdym razie zadziwił nas bardzo !! Bardzo !! Bardzo !!
Sąsiedzi ze skargami też nie przyszli, więc zakładamy, że trochę popłakał i przestał (Cezary potrafił szczekać z rozpaczy po kilka godzin)...
Nie wiem jakie dobre Bogi zaprowadziły mnie na tamten "psi portal", ale to był prawdziwie Szczęśliwy Traf...Lucky !! ;o)
czwartek, 12 września 2019
Urodzinowa Wyprawa 5/2...;o)
Zanim Lucky zamieszkał z nami, uknuliśmy z Panem N. pewien plan...Zbliżały się urodziny naszych Wnuków...Czas było na jakąś urodzinową wyprawę...Tyle, że...
No właśnie...
Princeska "ogarnęła", gdzie Księciunio znika po angielsku, i dlaczego z tego "znikania" wraca taki uchachany...
A że urodzinki mają Wnuki po sąsiedzku, a Babcia rok temu obiecała, więc...
Zaprosiliśmy Wnuki na wyprawę do...
W założeniu mieliśmy jechać w czwórkę, a Misiowi Rodzice mieli mieć dzień ciszy i spokoju...
W założeniu, bo na pytanie, czy możemy zaprosić Wnuki do Energylandii, Misiowy Tata oznajmił...
- Świetnie się składa !! Urlop na ten podjazd wziąłem !! Tylko nie wiem, czy koparka przyjedzie w czwartek, czy w piątek...
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...;o)
Pierworodny zawsze lubił takie rozrywki, ale nie przypuszczałam, że do tego stopnia...;o)
A w bonusie, była Zadra !!
Tuż po premierowym uruchomieniu !!
Nie, nie...Nie podejrzewajcie mnie o taki brak rozsądku...Bliżej nie podeszłam...;o)
Ale starsze Dzieci (Misiowa Mama, Misiowy Tata i Dziadziuś) oczywiście musiały spróbować...;o)
Hyperion ponoć przy Zadrze wymięka !!
Wierzę na słowo...;o)
Babcia zaliczała raczej urządzenia mniej ekstremalne...
Samolotki...
Koniki...
Wnuk mnie woził traktorkiem i jeepem...
Bo Księciunio woził Dziadków, a Princeska Rodziców...;o)
A potem była zmiana...
Chłopaki kontra Dziewczyny...
Ale na kilka kolejek Babcia była "zmuszona" wejść...
Gąsienica...
Draken...
Że tu nie ma Babci ??
Bo to już drugi kurs !!
Princesce tak spodobała się przejażdżka, że kiedy wagoniki stanęły, Princeska ryknęła takim płaczem, że się pochowały wszystkie smoki w Smoczej Krainie !!
Princeska pokochała górskie kolejki od pierwszej jazdy !!
Emocji było co niemiara...
Aż się nie zmieściły w maleńkim ciałku, i ciałko padło...;o)
Nawet na tak Dzielną Dziewuszkę, było tego zbyt dużo...;o)
Przecież to dopiero Drugie Urodziny !!
Ale to jeszcze nie był koniec atrakcji...
Był oczywiście Diabelski Młyn, była kolejka górska Mars, był dźwięczny śmiech naszych Wnuków, chętnych do zabawy nieustannie (chociaż Księciuniowe nóżki wcale już nie miały siły chodzić), ale był również powód do dumy...
Misiowa Mama zdecydowała się na przejazd Zadrą !! Za co otrzymała należne gratulacje i breloczek z lwicą...;o)
A Księciunio...
Księciunio Piąte Urodziny uczcił jazdą na prawdziwej, dorosłej, kolejce górskiej Frida !!
Dzieciaki były tak umęczone, że bez marudzenia opuszczały ten cudnej urody przybytek...;o)
Z prawdziwą ulgą zajęły miejscówki w fotelikach samochodowych...
Dziadkowie odśpiewali na parkingu "Sto lat"...
Hyperion pomachał nam na pożegnanie, "krzyczał" coś do nas ze szczytu wieży, ale echo porwało dźwięki...
Może to było: Do zobaczenia za rok ?? ;o)
No właśnie...
Princeska "ogarnęła", gdzie Księciunio znika po angielsku, i dlaczego z tego "znikania" wraca taki uchachany...
A że urodzinki mają Wnuki po sąsiedzku, a Babcia rok temu obiecała, więc...
Zaprosiliśmy Wnuki na wyprawę do...
W założeniu mieliśmy jechać w czwórkę, a Misiowi Rodzice mieli mieć dzień ciszy i spokoju...
W założeniu, bo na pytanie, czy możemy zaprosić Wnuki do Energylandii, Misiowy Tata oznajmił...
- Świetnie się składa !! Urlop na ten podjazd wziąłem !! Tylko nie wiem, czy koparka przyjedzie w czwartek, czy w piątek...
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...;o)
Pierworodny zawsze lubił takie rozrywki, ale nie przypuszczałam, że do tego stopnia...;o)
A w bonusie, była Zadra !!
Tuż po premierowym uruchomieniu !!
Nie, nie...Nie podejrzewajcie mnie o taki brak rozsądku...Bliżej nie podeszłam...;o)
Ale starsze Dzieci (Misiowa Mama, Misiowy Tata i Dziadziuś) oczywiście musiały spróbować...;o)
Hyperion ponoć przy Zadrze wymięka !!
Wierzę na słowo...;o)
Babcia zaliczała raczej urządzenia mniej ekstremalne...
Samolotki...
Koniki...
Wnuk mnie woził traktorkiem i jeepem...
Bo Księciunio woził Dziadków, a Princeska Rodziców...;o)
A potem była zmiana...
Chłopaki kontra Dziewczyny...
Ale na kilka kolejek Babcia była "zmuszona" wejść...
Gąsienica...
Draken...
Że tu nie ma Babci ??
Bo to już drugi kurs !!
Princesce tak spodobała się przejażdżka, że kiedy wagoniki stanęły, Princeska ryknęła takim płaczem, że się pochowały wszystkie smoki w Smoczej Krainie !!
Princeska pokochała górskie kolejki od pierwszej jazdy !!
Emocji było co niemiara...
Aż się nie zmieściły w maleńkim ciałku, i ciałko padło...;o)
Nawet na tak Dzielną Dziewuszkę, było tego zbyt dużo...;o)
Przecież to dopiero Drugie Urodziny !!
Jesteś jak Iskierka, co Słońce rozpala,
bardzo Cię kochamy, choć jesteśmy z dala.
Życzymy Ci zdrówka i przygód wspaniałych,
i żeby się wszystkie marzenia spełniały !!
Był oczywiście Diabelski Młyn, była kolejka górska Mars, był dźwięczny śmiech naszych Wnuków, chętnych do zabawy nieustannie (chociaż Księciuniowe nóżki wcale już nie miały siły chodzić), ale był również powód do dumy...
Misiowa Mama zdecydowała się na przejazd Zadrą !! Za co otrzymała należne gratulacje i breloczek z lwicą...;o)
A Księciunio...
Księciunio Piąte Urodziny uczcił jazdą na prawdziwej, dorosłej, kolejce górskiej Frida !!
Przygód pięknych, wypraw wielu,
żebyś zawsze szedł do celu,
byś przyjaciół miał wspaniałych,
i żebyś poznał Świat cały !!
Sił i zdrówka, i radości,
żeby każdy Ci zazdrościł !!
Z prawdziwą ulgą zajęły miejscówki w fotelikach samochodowych...
Dziadkowie odśpiewali na parkingu "Sto lat"...
Od Dziadziusia sto buzioli,
od Babci buzioli do woli,
pakujemy wszystko w worek !!
Lucky też wystawia jęzorek...;o)
Może to było: Do zobaczenia za rok ?? ;o)
niedziela, 8 września 2019
Trzydzieści pięć...
Ona z uśmiechem, pewna siebie...On chyba trochę zagubiony...
Ona kochała tego Chłopca...A On chciał chyba takiej żony...
Słowa przysięgi wypływały z ust co spragnione były siebie...
Oczy, jak słowa się spotkały: "Jaka jest przyszłość ??"...Tego nie wiem...
Mijały lata, rok po roku, jedne anielskie, inne czarcie...
Ale kroczyli w swoją przyszłość, i z tą miłością, i z tym wsparciem...
Dwa światy, którym nikt nie dawał trwałości w tym zauroczeniu...
Dwie dusze, które los połączył, czasem w promieniach, czasem w cieniu...
I trwają obok, ramię w ramię, jakby tworzyli jedno ciało...
Trzydzieści pięć lat dziś stuknęło, a im jest siebie ciągle mało...
Może jej warkocz trochę siwy, a On na twarzy ma zmęczenie,
ale ich miłość, wspólne wsparcie, dostały jeszcze...Doświadczenie...
piątek, 6 września 2019
O klęsce urodzaju, durnych pomidorach i mądrej pietruszce...;o)
Ciepła i stabilna wiosna zaowocowała tym...
Śliwy były ukwiecone ponad miarę (po zeszłorocznym braku owocowania), zapylacze szalały, no i mamy klęskę urodzaju...
Tony owoców...
Gałęzie opierają się o ziemię (jeśli dają radę), albo pękają z głuchym trzaskiem...
Usiłujemy zbierać naddatek, a nawet przycinamy zagrożone gałęzie, ale owoce dojrzewają, rosną i kolejne drzewo "strzela" obrywanymi konarami...
Teraz to prawdziwa orka na ugorze...
Nasze śliwy są zbyt wysokie do obrywania (poprzedni właściciel totalnie zapuścił sad), zbyt kruche, żeby się po nich wspinać...Pozostaje obrywać końcówki i sprzątać co opadnie...
Morze śliwek...Wrzosowisko jest fioletowe...
W harmonogram prac ogrodniczych zostało wpisane "przycinanie śliw w trybie pilnym"...
Bo nawet jeśli tak owocują co cztery lata, to nie zdołamy wyczyścić zapasów...;o)
Ale jest urodzaj, który cieszy serducho bardzo...
Babcine pomidorki !!
Pan N. żartuje, że mi się strasznie z tego balkonu rozmnożyły...Pan z targowiska, u którego brałam sadzonki, kiwał z powątpiewaniem głową ("Do gruntu pani sadzi ?? U nas zły klimat, nie wyrosną !!)...
Klimat rzeczywiście nie jest najlepszy, bo dominują zachodnie i północne wiatry, ale dlaczego mam nie sadzić, skoro już zeszłoroczny eksperyment zaowocował pięknym plonem ??
Tegorocznemu też nic nie brakuje...;o)
A może pomidory nie wiedzą, że nie powinny rosnąć ??
Ja im tego nie powiem...;o)
Duma mnie rozpiera, pielę, podwiązuję i cieszę się jak dziecko z każdego dojrzałego egzemplarza ( nawet czarne koktailówki sypią owockami)...
I jest jeszcze coś...
Co roku siałam pietruszkę, szukając dla niej odpowiedniej miejscówki...Rok w rok klęska !!
W zeszłym roku coś tam wyrosło, ale takie malusie, natki ledwie wystarczyło na kilka rosołków...
Lipa, a nie pietruszka...
Postanowiłam, że w tym roku kupię pęczek i nie będę się wygłupiać...;o)
Ale kiedy byliśmy na Majówce we Wrocławiu, dostałam woreczek nasion pietruszki z Instytutu Biologii...
Trochę późno było na sianie pietruszki, ale może taka "wyedukowana" i "mądra" to wyrośnie ??
No i...
Wyrosła !!
To widocznie ja "głupie" nasionka miałam do tej pory, takie co to nie wiedziały po co je sieję !!
Mądrość od naszej pietruszki bije na odległość...;o)
Śliwy były ukwiecone ponad miarę (po zeszłorocznym braku owocowania), zapylacze szalały, no i mamy klęskę urodzaju...
Tony owoców...
Gałęzie opierają się o ziemię (jeśli dają radę), albo pękają z głuchym trzaskiem...
Usiłujemy zbierać naddatek, a nawet przycinamy zagrożone gałęzie, ale owoce dojrzewają, rosną i kolejne drzewo "strzela" obrywanymi konarami...
Teraz to prawdziwa orka na ugorze...
Nasze śliwy są zbyt wysokie do obrywania (poprzedni właściciel totalnie zapuścił sad), zbyt kruche, żeby się po nich wspinać...Pozostaje obrywać końcówki i sprzątać co opadnie...
Morze śliwek...Wrzosowisko jest fioletowe...
W harmonogram prac ogrodniczych zostało wpisane "przycinanie śliw w trybie pilnym"...
Bo nawet jeśli tak owocują co cztery lata, to nie zdołamy wyczyścić zapasów...;o)
Ale jest urodzaj, który cieszy serducho bardzo...
Babcine pomidorki !!
Pan N. żartuje, że mi się strasznie z tego balkonu rozmnożyły...Pan z targowiska, u którego brałam sadzonki, kiwał z powątpiewaniem głową ("Do gruntu pani sadzi ?? U nas zły klimat, nie wyrosną !!)...
Klimat rzeczywiście nie jest najlepszy, bo dominują zachodnie i północne wiatry, ale dlaczego mam nie sadzić, skoro już zeszłoroczny eksperyment zaowocował pięknym plonem ??
Tegorocznemu też nic nie brakuje...;o)
A może pomidory nie wiedzą, że nie powinny rosnąć ??
Ja im tego nie powiem...;o)
Duma mnie rozpiera, pielę, podwiązuję i cieszę się jak dziecko z każdego dojrzałego egzemplarza ( nawet czarne koktailówki sypią owockami)...
I jest jeszcze coś...
Co roku siałam pietruszkę, szukając dla niej odpowiedniej miejscówki...Rok w rok klęska !!
W zeszłym roku coś tam wyrosło, ale takie malusie, natki ledwie wystarczyło na kilka rosołków...
Lipa, a nie pietruszka...
Postanowiłam, że w tym roku kupię pęczek i nie będę się wygłupiać...;o)
Ale kiedy byliśmy na Majówce we Wrocławiu, dostałam woreczek nasion pietruszki z Instytutu Biologii...
Trochę późno było na sianie pietruszki, ale może taka "wyedukowana" i "mądra" to wyrośnie ??
No i...
Wyrosła !!
To widocznie ja "głupie" nasionka miałam do tej pory, takie co to nie wiedziały po co je sieję !!
Mądrość od naszej pietruszki bije na odległość...;o)
poniedziałek, 2 września 2019
O psie. który jeździ "nagusem"...;o)
Ja, "Psia Mama", wymiękam...Przed tym psem, wymiękam !!
Z reguły całkiem nieźle sobie radziłam z piesełami, byłam konsekwentna, stanowcza, ale kochałam...I chociaż miałam ich w życiorysie kilka, to Lucky powalił mnie totalnie...
Nie przeszedł żadnej szkoły, świata nie zna, ale jego IQ znacznie przewyższa średnią krajową...A nowych rzeczy uczy się z prędkością światła...;o)
Pierwszym moim pytaniem przedadopcyjnym było:
"Czy macie jakąś wiedzę, jak on znosi podróżowanie samochodem ??"
Po przejściach z Cezarym to był poważny problem...Pokonujemy przecież około 1000 kilosów miesięcznie...
"Wiem tylko, że w czasie transportu nie zwymiotował" - poinformowała Opiekunka...
Zonk...
Obawialiśmy się bardzo...
Po czterdziestu ośmiu godzinach po adopcji, Lucky w samochodzie wygląda tak...
Zapięty w pasy, poopa na tylnej kanapie, reszta psa między siedzeniami...
Aaaa...Zapomniałam !! Lewa łapa na oparciu !! Easy rider...;o)
Tyłu też pilnuje !!
Jest bezbłędny !! Nie piszczy...Nie marudzi...Nie symuluje wymiotów...Sto kilosów "łyka" na raz...
A potem jest Wrzosowisko...
Legowisko urządzone w sadzie na palecie, przyjął z należytą powagą i nie krępuje się go używać...
Trochę nas serducha bolą, że musi biedak biegać "na lince", ale dopiero kilka dni jest z nami, więc jeszcze długo będzie "na uwięzi"...Dla własnego bezpieczeństwa...
Ale dwudziestometrowa linka to jakiś erzac swobody...No i widzi nas przez cały czas, a nawet może uczestniczyć w naszych pracach...
Spartańskie warunki w "Orzeszku" nie bardzo się mu spodobały...Całym psim urokiem usiłował nas namówić na powrót do domu...W końcu westchnął głęboko i ułożył się na legowisku...Nie był szczęśliwy...;o)
Nasz "ugorek" jest jeszcze zbyt duży...
Lucky chce wszystkiego pilnować, zapewnić nam bezpieczeństwo, a tutaj taka przestrzeń, tyle zapachów, tyle stworzeń...Nie ogarnia...
Ale wiemy o każdym pieszym, rowerzyście, psie, kocie, a nawet myszy...
Wystawia wszystko !!
Tutaj wystawia naszą rezydentkę Baśkę...
A Baśka siedzi na gałęzi i udaje, że jej nie ma...;o)
Siedzieli tak oboje ze trzydzieści minut...Zdążyliśmy pobiec po komórki, zrobiliśmy fotki, a nawet nakręciliśmy filmik...;o)
Po dwóch dniach "relaksu" Lucky z prawdziwym entuzjazmem przyjął powrót do domu...Spacer po osiedlowych alejkach sprawił mu radość (pierwszy raz tak się cieszył), a w domu zaraz wskoczył na kanapę i...Usnął...;o)
To musiał być dla niego bardzo męczący relaks...
Ale świat Luckiego zaczyna się "domykać"...
Jest dom...Wraca się do niego z różnych miejsc...Ale jest dom...
Z każdego spaceru wraca z radością !!
Z radością wskakuje na swoją kanapę...
Z radością nas wita...
Z radością przyjmuje każdy życzliwy gest...
I słucha...Uważa...A nawet próbuje pomagać...
Przeszedł szkołę życia i niewątpliwie jest w tej szkole Prymusem...;o)
Z reguły całkiem nieźle sobie radziłam z piesełami, byłam konsekwentna, stanowcza, ale kochałam...I chociaż miałam ich w życiorysie kilka, to Lucky powalił mnie totalnie...
Nie przeszedł żadnej szkoły, świata nie zna, ale jego IQ znacznie przewyższa średnią krajową...A nowych rzeczy uczy się z prędkością światła...;o)
Pierwszym moim pytaniem przedadopcyjnym było:
"Czy macie jakąś wiedzę, jak on znosi podróżowanie samochodem ??"
Po przejściach z Cezarym to był poważny problem...Pokonujemy przecież około 1000 kilosów miesięcznie...
"Wiem tylko, że w czasie transportu nie zwymiotował" - poinformowała Opiekunka...
Zonk...
Obawialiśmy się bardzo...
Po czterdziestu ośmiu godzinach po adopcji, Lucky w samochodzie wygląda tak...
Zapięty w pasy, poopa na tylnej kanapie, reszta psa między siedzeniami...
Aaaa...Zapomniałam !! Lewa łapa na oparciu !! Easy rider...;o)
Tyłu też pilnuje !!
Jest bezbłędny !! Nie piszczy...Nie marudzi...Nie symuluje wymiotów...Sto kilosów "łyka" na raz...
A potem jest Wrzosowisko...
Legowisko urządzone w sadzie na palecie, przyjął z należytą powagą i nie krępuje się go używać...
Trochę nas serducha bolą, że musi biedak biegać "na lince", ale dopiero kilka dni jest z nami, więc jeszcze długo będzie "na uwięzi"...Dla własnego bezpieczeństwa...
Ale dwudziestometrowa linka to jakiś erzac swobody...No i widzi nas przez cały czas, a nawet może uczestniczyć w naszych pracach...
Spartańskie warunki w "Orzeszku" nie bardzo się mu spodobały...Całym psim urokiem usiłował nas namówić na powrót do domu...W końcu westchnął głęboko i ułożył się na legowisku...Nie był szczęśliwy...;o)
Nasz "ugorek" jest jeszcze zbyt duży...
Lucky chce wszystkiego pilnować, zapewnić nam bezpieczeństwo, a tutaj taka przestrzeń, tyle zapachów, tyle stworzeń...Nie ogarnia...
Ale wiemy o każdym pieszym, rowerzyście, psie, kocie, a nawet myszy...
Wystawia wszystko !!
Tutaj wystawia naszą rezydentkę Baśkę...
A Baśka siedzi na gałęzi i udaje, że jej nie ma...;o)
Siedzieli tak oboje ze trzydzieści minut...Zdążyliśmy pobiec po komórki, zrobiliśmy fotki, a nawet nakręciliśmy filmik...;o)
Po dwóch dniach "relaksu" Lucky z prawdziwym entuzjazmem przyjął powrót do domu...Spacer po osiedlowych alejkach sprawił mu radość (pierwszy raz tak się cieszył), a w domu zaraz wskoczył na kanapę i...Usnął...;o)
To musiał być dla niego bardzo męczący relaks...
Ale świat Luckiego zaczyna się "domykać"...
Jest dom...Wraca się do niego z różnych miejsc...Ale jest dom...
Z każdego spaceru wraca z radością !!
Z radością wskakuje na swoją kanapę...
Z radością nas wita...
Z radością przyjmuje każdy życzliwy gest...
I słucha...Uważa...A nawet próbuje pomagać...
Przeszedł szkołę życia i niewątpliwie jest w tej szkole Prymusem...;o)