piątek, 30 listopada 2018

Specjalna okazja...

     - Babciu...- zaczął wywód nasz Mały Filozof...- Ty masz psipsię, czy siusiaka ??
Oho...- pomyślałam...- Zaczynają się trudne tematy...;o)
     - Psipsię...- odpowiedziałam...
     - To Ty Babciu, jesteś Dziewczynką ?? - dociekał dalej Księciunio, przyglądając mi się z pewnym niedowierzaniem...
     - Jestem Dziewczynką...- potwierdziłam...
(Chociaż czasami mam co do tego pewne wątpliwości)...;o)
     Księciunio umilkł przetwarzając otrzymaną wiedzę, ale po twarzyczce było widać, że nie wszystko Mu pasuje...
     - Bo wiesz Babciu...- po chwili podjął temat...- Chłopaki to są fajne...- oświadczył...
     - Pewnie, że fajne...- podjęłam...- A Dziewczynki nie są fajne ?? - zapytałam...
     Księciunio znowu umilkł...
     - Nie...- kategorycznie oświadczył po chwili...
     - Dlaczego ?? - zapytałam, bo filozofie Wnuka ogromnie mnie interesują...;o)
     - Echhh...- westchnął Księciunio...- Babciu, czy Ty na pewno jesteś Dziewczynką ??
Masz babo placek...
Co się w tej młodej główce ulęgło ??
Jak dotrzeć do meritum ??
     - Pamiętasz tego kolegę z przedszkola, co nie bardzo go lubiłeś ?? - zapytałam...
     - Pamiętam...- odparł Wnuk...
     - Był Chłopakiem ?? - spróbowałam...
     - Był...- potwierdził Księciunio...
     - Ale nie był fajny ?? - drążyłam...
     - Nie...Bił dzieci i dokuczał Cioci...- wyjaśnił Księciunio powód "nielubienia"...
     - Czyli, nie wszystkie Chłopaki są fajne...- naprowadzałam...
Księciunio zmarszczył czoło i długo "przetwarzał" informacje, bardzo długo...
     - Babciu...- zaczął po chwili Filozof...- Ale jakbyś była Chłopakiem to by było fajnie...- zagaja...
     - Jakbym była Chłopakiem, to miałbyś trzech Dziadków...- przeliczyłam...- I z kim byś się wtedy miział ??
Księciunio spojrzał mi w oczy, przysunął się bliżej, przytulił się...
     - Babciu...- kontynuował...- Lubię Cię...- wyszeptał...-Możesz być Dziewczynką...
Uffff...
Kamień z serca...;o)
Pomizialiśmy się chwilkę, taką trochę dłuższą chwilkę...;o)
     - Babciu...- wyszeptał Księciunio...- Jak będziesz startować w zawodach, to ja Ci będę kibicował...
I babcine serducho całkiem sflaczało...Oczki się zrosiły...Gardziel się zacisnęła...
     - Ja Tobie też Kochanie...- wymruczałam niewyraźnie...

     Dla takich chwil człowiek żyje...Nimi karmi duszę...Chowa je w najgłębszych zakamarkach pamięci i wyciąga na specjalne okazje...
Takie jak dzisiaj...
Znowu mi się PESEL postarzał...;o)

wtorek, 27 listopada 2018

Magia przeżyła...

Z dedykacją dla Dagmary...;o)

     Nigdy nie lubiłam rodzinnego Miasta...Nie czułam sentymentu...Nie wypatrywałam na horyzoncie...
     "Zlepek" przypadkowych budowli, które w żadnym fragmencie nie przypominały całości...
     Mój Dziadek tam się urodził...Moja Mamciaśka tam się urodziła...Tam urodziłam się ja...I tam urodził się nasz Pierworodny...
     Nic nie zmieniło faktu, że nie kochałam "mojego Miasta"...
     Może dlatego, że niewiele dobrego spotkało mnie w Nim ??
     A może, po prostu, mam inny "miejski" gust...
Ale...
Podobno wszystko co jest przed "ale" traci znaczenie...;o)
     Ale, miewałam miejsca, które mimo ogólnej niechęci, wywoływały ucisk w serduchu...Niewiele...Ale były...
Były, bo już ich nie ma...Prawie wszystkich...
     Z Parku zniknął pomnik, przy którym wszyscy umawiali się na rodzinne spacery, albo na potajemne randki...Z Panem N. mieliśmy tam jedną, pokrzywioną ławeczkę (zawsze była wolna), na której planowaliśmy przyszłość, mając po czternaście lat...Wieki temu...;o)
     Z balkonu na dziesiątym piętrze miałam piękną panoramę, ale widok na Planty i fontannę-staruszkę przebijał wszystko...Z czasem panoramę okrył szary kurz zanieczyszczeń, a psującą się fontannę zastąpiono kwietnikiem bez duszy...
     Zniknęła też piękna fontanna sprzed Dworca, i zastąpił ją ogromny, asfaltowy parking...
     To wszystko się wydarzyło, zanim zmieniłam miejsce zamieszkania, więc miałam coraz mniej "swoich" miejsc...
     Kiedy więc, poszukując nowych "terenów" do odkrycia na księciuniowe wyprawy, trafiłam na to...

Serducho zadrżało...
     Niewielkie Egzotarium, które było ulubionym celem spacerów z Pierworodnym...
Uwielbiał to miejsce...
     Chodziliśmy tam zawsze na piechotę (z Sielca- to info dla Dagi) i wracaliśmy też pieszkom...;o) Dzisiaj bym chyba padła w pół drogi i resztką sił wystukała na klawiaturze 112...;o)
     Ale najwspanialsze, a może najsmutniejsze jest to, że to miejsce nie tylko istnieje...Ono jest prawie identyczne jak trzydzieści lat temu...
     Murki się osypują, szyby straciły przejrzystość, akwaria mają maleńkie ścianki w drewnianych oprawach...
     Egzotarium jest starsze niż ja...Też bywałam w nim na "dziecięcych spacerkach" z Ojcem...Ale wtedy było nowiutkie, zatłoczone, pełne gwaru...
Może nawet palmy pamiętają nasz śmiech...
     W niewielkim holu ciągle stoi fontanna z rzeźbą małej dziewczynki z dzbanem...Dziewczynka ciągle się uśmiecha...
     To była podróż w czasie...Powrót do przeszłości...
     Dobudowano ptaszarnie, ustawiono nowe terraria, ustawiono rzędy ławek, a nawet stoły z przyborami do rysowania...
     Ale wspomnienia były tak nachalnie realne, że aż przysiadłam z wrażenia...
     Księciunio biegał od szyby do szyby...Podskakiwał z radości...Piszczał z zachwytu...
     A ja znowu miałam pięć lat i poczułam uścisk dłoni Ojca...
     I lat dwadzieścia parę, a w uszach brzmiały ciągłe pytania Pierworodnego...
     Ta rybka jest zielona ??...Tak...Dlaczego ?? Bo taką ma łuskę...Dlaczego ?? Bo musi się chować w wodorostach...Dlaczego ?? itp...itd...
Nie było na Niego mocnych...Wszyscy wymiękali...
Bo kiedy już Dorosłym brakowało inwencji na odpowiedzi, Młody marszczył czoło i stwierdzał...
     "Jak nie wiesz, to zajrzyj do mądrej książki"...
Totalna porażka dorosłości...
     Ostatnie "moje miejsce" w rodzinnym Mieście nie straciło magii...
     A żeby nie było, że mnie ta nostalgia całkiem rozłożyła, to mam jeszcze coś...

 

No i jak Daguś ?? Kojarzysz ??
Obowiązkowy punkt edukacyjny...;o)
     Zamek w Będzinie...
     A właściwie, widok z wieży...
Ale tutaj niewiele znajdziesz nostalgii...
Zamek jest w remoncie, a właściwie, w odbudowie...;o)

niedziela, 25 listopada 2018

Brawo dla matematyki...;o)

     Październik miałam trochę "zajmany", więc siłą rzeczy teraz będzie "czkawka wpisowa", bo nijak nie mogę utrzymać języka za zębami (czytaj: paluchów w kieszeni)...Pchają się te moje paluchy do klawiatury, pchają...
Tyle że, listopad póki co mam też "zajmany", więc ta czkawka mi pewnie do Świąt nie odpuści...
Dzisiaj będzie o wyborach...
     Były wybory...Dodam, że samorządowe, więc takie bardziej "przyziemne"...
     A że Zaścianek zaszczyciła "druga tura", więc ten listopadowy poślizg jest trochę wytłumaczalny...
     Kurz bitewny opadł, banery z "cudnościami" z ulic znikają, pokonani się pakują, zwycięzcy wkraczają na swoje terytorium...Ot, życie...
     Ale wiecie co w tych wyborach było najrozkoszniejsze ??
Podsumowania !!
Sami zwycięzcy !!
     Ten "zdobył" tyle miast, tamten "zdobył" tyle sejmików, ów "zgarnął" większość powiatów...
     Nie bardzo to wszystko śledziłam, bo jak się już wypaplałam na początku, zajmana byłam nieprzytomnie...
Ale na podsumowania podsumowań zdążyłam...
I śmiech mnie zebrał okrutny...
     Bo partie prześcigały się w podsumowaniach, w statystykach, w wizualizacjach...Tylko o jednym zapomniały...Że wyniki wyborów to czysta matematyka...
A "Królowa" jest bezwzględna...
     Skoro 2+2=4, to ani statystyka, ani wizualizacja, tego nie zmienią...
     Można próbować interpretować, a i owszem, ale wynik pozostanie bez zmian...
Ja mam 2 ciastka...
Pan N. ma 2 ciastka...
Czyli, że mam cztery ciastka, bo Pan N. jest mój, to i Jego ciastka moje...
Ale to dalej 4 ciastka...;o)
     No i właśnie w tych "interpretacjach" tak nam się politycy zapędzili, że jedni wygrali w 25%, drudzy w 25%, trzeci w 10% i gdzieś im umknęło 40% Kraju...;o)
     Wybory wygrali Niezrzeszeni...
Ot, zagwozdka...
     Bo jak tu partyjnie okiełznać taki żywioł samorządowy ??
     A jak te "Przechery" będą rzucać kłody pod "partyjne nóżki" ??
     Tacy, jak nawet głową pokiwają, to nie wiadomo w którą stronę...;o)
Samorządowcy...Działacze...Zapaleńcy...
Największa zmora polityków...
     I gordyjskie serducho ucieszyło się ogromnie, i podskoczyło radośnie w chudej piersi...
     Bo to właśnie jest demokracja, to właśnie jest samorządność...
     Tu mają rządzić Ludzie, którzy znają miasto, gminę, powiat...Mają wiedzieć gdzie jest dziura w drodze, gdzie trzeba latarni (bo lepiej po zmroku nie chodzić), czy Mieszkańcy chcą kolejnego "markietu", czy parkingu...
     Że będą koalicje ??
     Pewnie, że będą...Niektóre nawet "kosmiczne"...
     Ale to politykom będzie na nich zależało, więc Niezależni muszą tylko wystawić odpowiednią cenę "za duszę"...Bo to Oni tutaj pozostaną...
Świetny deal...
     Powoli zaczynamy "ogarniać" na czym ta zabawa polega...
No cóż...Mili Państwo...
Czas podsumować wybory samorządowe...
     Wszystkie partie przegrały !!
I teraz pytanie: Co z tym zrobią ??
Zachłysną się "interpretacjami", czy pójdą do "przodu" ??
A póki co...
     Brawo My !!
     I brawo dla Matematyki...;o)

czwartek, 22 listopada 2018

Pamiętać o Ludziach...

     Do tej pory nie bywałam w Święto Wszystkich Świętych na zaściankowym Cmentarzu...Groby naszych Bliskich są kawałek stąd, jest ich sporo, więc ani sił, ani czasu nie wystarczało...
W tym roku byłam...
     Odwiedziłam "nasze" groby i niespiesznie człapałam wśród mogił (a właściwie, wśród wspaniałych grobowców)...Aż doczłapałam do kwater zbiorowych...
     W jednej części Żołnierze Polscy, którzy zginęli w czasie I Wojny Światowej...Nad nimi Orzeł rozpinał skrzydła z pomnika...
     Na każdej mogile znicze, kwiaty...Przy wejściu tłok...
     Dzieciaki z dumą ustawiały znicze, domagając się "jeszcze jednego", bo na tamtym grobie jeszcze nie postawiły...
     Podest pomnika obstawiony tak, że z trudem znalazłam jedno skromnych rozmiarów miejsce...
     Ludzie stali pogrążeni w modlitwie, spoglądali na siebie, uśmiechali się...
     Obok były kwatery Żołnierzy Radzieckich, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej...Zginęli tutaj...W moim Zaścianku...
Były Ich setki...Bezimienni...
Nad Nimi skromny pomnik wdzięczności...
     I na każdym grobie znicze, kwiaty...Ludzie stali w zadumie, modlili się, uśmiechali...
     Tutaj też Dzieciaki ustawiały z zaangażowaniem znicze...Rodzice szeptem tłumaczyli ten fragment historii...
Też się uśmiechałam...
     To było piękne, widzieć tylu Ludzi, którzy chcą pamiętać...
Nie ważne, czy byli dobrzy, czy źli...
Zginęli dla nas...
     A kiedy maszerowałam do domu wąską, przycmentarną uliczką, zobaczyłam stary Żydowski Cmentarz...Właściwie "trawnik" z pokrzywionymi macewami...
     I palące się znicze...I kamyki poukładane na szczytach tablic...
     I usłyszałam jak Matka tłumaczy Dziecku...
"Bóg jest jeden, my się tylko różnie do Niego modlimy"...
     I głośno zaczęła modlitwę za Zmarłych...
Jakie to proste...
Pamiętać o Ludziach...

środa, 14 listopada 2018

Moja Niepodległa...

     "W bzach i brzozach"...
Mogła bym napisać, bo dla mnie to właśnie jest najpiękniejsze...
     Ani strzępiaste palmy...Ani monumentalne agawy...
     Ani nawet niebosiężne szczyty, nie są piękniejsze, niż bzy, brzozy i bieszczadzkie "anioły"...
Ot, tak mam...
     Ale mam też bardzo spersonalizowane podejście do owych obchodów "niepodległości"...To trochę tak, jak z rocznicami Bitwy pod Grunwaldem...Niewiele przyniosła, ale sława oręża polskiego (??), ale pokonanie potęgi (??), ale "złota karta" historii (??)...
     Czy mam coś przeciw ??
W życiu !!
     Nawet marzy mi się podróż na owe "obchody", jak tylko Księciunio z Princeską trochę podrosną...
     Dzieje się coś fajnego, więc niech trwa...Niech Rekonstruktorzy pracują nad tym cały rok...Niech Tłumy walą nieustannie, blokując wszystkie drogi dojazdowe...Niech historia będzie żywa...
Ale wróćmy do Niepodległej...
     Mogłabym napisać, że ciągle liczę i liczę, i tej setki doliczyć się nie mogę...
     No bo w końcu, byliśmy suwerenni i niepodlegli od 1939 do 1989, czy nie byliśmy ??
     Zaiwanili nam tę "pięćdziesiątkę", czy nie ??
     Świętujemy rocznicę, czy stan niepodległości ??
Przewrotna ta nasza historia...
     Czy w takim kontekście powinniśmy w przyszłym roku,obchodzić 30-tą rocznicę odzyskania Niepodległości,a 1-go Września obchodzić 80-tą rocznicę utraty Niepodległości ??
Czasoprzestrzeń nam się zapętla...
     Czy mam coś przeciw świętowaniu ??
W życiu !!
     Parę lat temu Wam pisałam, że kiedy nasze Wnuki podrosną, to pójdę na Wawel i opowiem Im o Dziadku Piłsudskim...Bo chociaż można mieć do Niego wiele zastrzeżeń, to dał nam sporo powodów do dumy...
Teraz na Wawel nie chodzę...Z oczywistej przyczyny...
     Niepodległa powinna nas zjednoczyć...
Powinna ??
Nie jednoczy ??
     To może czas przysiąść nad tą naszą historią i doczytać jak to na prawdę wyglądało ?? Jak Polska była politycznie podzielona ?? Z jakimi ogromnymi problemami się borykała ??
     Jak jedną ulicą maszerowali Przeciwnicy Piłsudskiego, a drugą maszerowali Jego Zwolennicy ??
     Jak na ulicach "tej samej" Warszawy dochodziło do burd i mordobić (że się tak wyrażę), bo flaga była "nie taka", albo okrzyki nie pasowały...
     Przypomina Wam to coś ??
Właśnie...
     Niepodległą...Suwerenną...Naszą...
     Możemy i chcemy wyrażać swoje poglądy...
Ot, historia zatoczyła koło...
     Że nie tak powinno być ?? Że pochód powinien być radosny, pokojowy, pacyfistyczny ??
     To też już przerabialiśmy...
"Radosne" pochody pod jedynie słusznymi hasłami...
     Nie, nie jestem nacjonalistką...
     Lubię tą naszą "pokręconą" historię...
     Trochę w niej nawet uczestniczyłam, spoglądając na PESEL...
I wiem jedno...
     To my tworzymy historię...Tą pokręconą też...
     Dokonujemy wyborów...Zgadzamy się na pewne zachowania...
My jako Naród...
I szczerze mówiąc...
     Jesteśmy tacy sami, jak inne Narody...Ani lepsi. ani gorsi...
Po prostu...Pokręceni...;o)   

poniedziałek, 12 listopada 2018

Jak zrekompensować "pająka" ??

     Podobno Czterolatki są egoistyczne, ponoć Dzieci w ogóle są egoistyczne...Nie bardzo się z tą teorią zgadzałam, ale cóż..."Amerykańskim" naukowcem nie jestem...
     Na weselu (które "podbiły" moje szpilki) dla Dzieci zatrudniono Animatorki (ponad dwudziestka Nielotów wymagała jakiś działań)...Zajęcia były różnorakie, zręcznościowe, szybkościowe, manualne...Kiedy zapadł zmrok, Dzieciaki zniknęły w pokoju "na pięterku"...
     Księciunio pojawił się przy stole z wypiekami na twarzy...Po kilku minutach pokazał dłoń...
     Na ręce miał "tatuaż" ze sporych rozmiarów pająkiem...
Jedni się zachwycili...Inni skrzywili...
Ja popatrzyłam i nie skomentowałam...
Wy wiecie dlaczego...;o)
     Potańczyliśmy z Księciuniem jeszcze troszkę...I o 20-tej ruszyliśmy do Zaścianka (Kopciuszek byłby z nas dumny)...
     Pojechał Dziadziuś, Babcia, Księciunio i...Princeska !! Na pierwszy, samodzielny nocleg u Dziadków...
     Princeska jak zasnęła w samochodzie to przespała właściwie całą noc (11 godzin)...Co było do przewidzenia po szaleństwach jakie wyczyniała z Dziadkiem...
     Księciunio poszedł z Dziadkiem, umyć się przed spaniem...To też było nowe, bo miał pierwszy raz spać z Dziadkiem...;o)
     - A co Ty masz na ręce ?? - zapytał Dziadziuś...
     - Pająka...- wyszeptał Księciunio...- Dziadziuś, trzeba go zmyć !! Babcia nie lubi pająków...
     Mnie szczęka opadła...
Ki czort ??
Jaki Czterolatek pozbywa się "pięknego" tatuażu ??
Toż z premedytacją się nie odzywałam, nawet uśmiechu przy tym stole nie zmieniłam...(Chociaż trochę "zdrowia" mnie to kosztowało)... 
     Kiedy Wnuki już smacznie spały, a Dziadkowie mogli odzyskać kontakt z rzeczywistości (czytaj: posiedzieć w ciszy), zapytałam Pana N.:
     - Ty Mu coś mówiłeś o tym pająku ??
     - Nie...Myślałem, że Ty...- wyjaśniał Ślubny...
I spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem...
     Mieliśmy już wiele dowodów na to, że nasz Wnuk umie słuchać, wyciągać wnioski, analizować...Ale tym pająkiem przebił wszystkie "dowody"...
     To było bardzo miłe...
     Tak miłe, że Babcia nieustannie kombinuje, jak Księciuniowi ową "stratę" zrekompensować...;o)

poniedziałek, 5 listopada 2018

Może wystarczy "chcieć" ??

     - Ale mnie wszystko boli...- wyjęczałam, człapiąc niespiesznie z sypialki...
     - To może chcesz zostać w domu ?? - zapytał Pan N., a ja w odpowiedzi tylko mruknęłam...
     Zostać w domu ??
Kiedy Matka Natura podarowała nam pogodę cudności urody ??
Kiedy na Wrzosowisku każdy krzaczek prosi o chwilę uwagi ??
Kiedy przed nami cała zima na kanapie ??
     - A mnie coś w nocy wpadło do oka...- zakomunikował Ślubny...- Zajrzysz ??
     Moje "zaglądanie" jest procesem co najmniej dziwacznym...
     Ślepa jestem nieprzyzwoicie, a na dodatek, ośki moich oczu pokazują to co chcą, a niekoniecznie to co jest widoczne...Na przykład, słup na środku drogi, albo ławkę pięć metrów bliżej...Taka uroda moich ślepków, a raczej ślepoków...;o)
Ale zajrzałam...
     Zajrzałam, i powiem więcej...Udało mi się "cuś" namierzyć, i "cusia" wyciągnąć...
     Ruszyliśmy na Wrzosowisko...
     Sto kilometrów...Kawusia w ogrodzie...Tura na zagonach (tura, to mniej więcej dwie godziny)...
     - Słuchaj...- oznajmia Pan N. - Coś z tym okiem jest nie tak...Musimy wracać...
I fakt jest faktem...Oko wygląda paskudnie...
     Ponownie "zaglądam", ale że muszę korzystać dodatkowo z lupy, więc brakuje mi rąk...Płuczemy...Kropimy...
Lipa...
     - Będziesz chyba musiała prowadzić...- komunikuje mi Ślubny, a ja patrzę na Niego jak na UFO-ludka...
Szkoda umierać przy tak pięknej pogodzie...
     Po odpoczynku, Pan N. daje radę...Jedziemy na "jedno oko"...
     Zatrzymujemy się przy najbliższej Przychodni...
     - Potrzebujemy pomocy...Mężowi coś wpadło do oka...- wyjaśniam do oblicza "za szybką"...
Oblicze zmraża mnie wzrokiem...
     - Państwo nie z naszego rejonu...Tu okulisty nie ma...
Oblicze pozbyło się kłopotu...
I wtedy oświeca nas myśl...
     Pan N. wyciąga telefon i dzwoni do naszego Ubezpieczyciela...
     Dziewczę na infolinii nie może pojąć w pierwszej chwili, ale w końcu ogarnia temat...
     - Oddzwonię za chwilkę...
     Ruszamy dalej, bo jeśli Dziewczę nic nie załatwi, to czeka nas nasiadówka na SORze albo wyżebrana, prywatna wizyta...
Po kwadransie telefon dzwoni...
Odbieram...
     - Czy mogę rozmawiać z Panem N. ?? - pyta Dziewczę...
     - Mąż prowadzi samochód...Niech Pani mówi...
I Dziewczę mówi, a ja słucham i notuję...
     Jest 13:45...
     - Jedziemy po skierowanie...- informuję Pana N.
Mamy do przejechania jeszcze 50 kilometrów, +/-...
     O 14:55 wychodzimy z Przychodni ze skierowaniem, i ruszamy do Okulisty...
Oko wygląda...Echhh...Oko już właściwie nie wygląda...
     O 15:20 Mąż wychodzi od Lekarza...Oko jest zbadane...
     Wykupiliśmy recepty...Wsiedliśmy do samochodu...I dopadła mnie myślenica...
Ki czort ??
     Toż to ta sama Służba Zdrowia...Ci sami Lekarze...Te same Pielęgniarki...
     Za usługi Ubezpieczyciela płacimy symboliczne pieniądze...
     Dziewczę siedzące w Wawce przy telefonie załatwiło w kwadrans skierowanie i wizytę, na którą czekalibyśmy kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin...
Więc co jest chore ??
     System jako system ??
     Ludzie w tym systemie ??
     Czy w ogóle, lepiej to zaorać i zacząć od nowa ??
     Ale Służba Zdrowia w naszym "Grajdołku" może funkcjonować normalnie...I funkcjonuje !!
     Pani Pielęgniarka poprosiła Męża do gabinetu "bez czekania" - bo to nagły przypadek...
     Pani Doktor z troską zajęła się okiem, a nawet udzieliła kilku wskazówek, co robić, gdyby nie nastąpiła oczekiwana poprawa...
     Przepisane leki w 24 godziny zadziałały...
Jednak największe podziękowania należą się Dziewczęciu z infolinii...
Po prostu Jej się chciało !!
     Dziękujemy Ci z całego zaściankowego serducha !!  

sobota, 3 listopada 2018

Dla Umarłych, czy dla żywych ??

     Czas "obowiązkowych" odwiedzin mamy już za sobą, ale, że mnie straszna myślenica dopadła, więc wrócę na chwilkę do Dnia Wszystkich Świętych...
     My odwiedziliśmy Bliskich przed tym Świętem, bo Pan N. pracował...
     Ja postanowiłam odwiedzić naszego młodziutkiego Sąsiada, który prawie rok temu odszedł "na własne żądanie"...
     Poszłam na piechotę, co Pan N. skwitował litościwym kiwaniem głową, a Pierworodny pytaniem jak wróciłam: "112 czy taryfa ??"...
Kawał Świata jest...Fakt...Ale dałam radę i czuję się dumna...
Brawo Ja !!
Ale nie o tym chciałam...
     Wiedziałam, że wizyta będzie bardzo emocjonalna...Znałam Go od pieluch...Nawet na widok Rodziny, zgromadzonej przy grobie, starałam się psychicznie przygotować...
Było sporo Ludzi...
     Grobowiec piękny...Płyta zastawiona "wypaśnymi" zniczami...
I Jego zdjęcie...
Orzesz...(ko)
Na to zdjęcie nie byłam przygotowana...
     W głowie usłyszałam radosne: "Dzień dobry Sąsiadko...Gdzie tak pędzisz ??"
Łzy jakoś same do oczu napłynęły...
     Patrzyłam na ten grobowiec, i miałam dziwne uczucie, że On do niego nie pasuje...Że wydane, ogromne pieniądze są jakby w sprzeczności z Jego naturą, z Jego charakterem (a charakterek miał)...Ten grobowiec "nie pasował" nawet do tej Rodziny...
Taki "naturalny" kontrast...
     Pomodliłam się...Zapaliłam znicz...I zniknęłam "po angielsku"...
     Bo nienawidzę rozmów przy grobach...
"A ja już zmieniłem opony na zimowe"...
"Obiad to mam gotowy, tylko pod ziemniakami podpalić"...
"A te zielone znicze od kogo ??"
Cholera mnie bierze na takie dialogi...
     To Ich Dzień...
     Ani opony ich nie interesują, ani ziemniaki...A kto zaświecił znicze wiedzą...
Łzy kapały...W środku się trzęsłam...
     Poszłam odwiedzić inny grób...
Ten pasował...
     Niewiele wiedziałam o tym Człowieku, bo to Pan N. z Nim pracował...Ale zawdzięczamy Mu wiele...Bardzo wiele...
Dlatego odwiedzamy Go przy każdej okazji...
     Uśmiechnąć się...Podziękować...Pomodlić się (chociaż ten Dobry Człowiek, w Boga nie wierzył)...Zapalić znicz...
     I poczłapał na drugą część mojego "maratonu"...
A nie...
     Odwiedziłam jeszcze kwatery poległych w czasie wojen Żołnierzy...
     I pewnie nic dziwnego by w tych "odwiedzinach" nie było, gdyby nie fakt, że znowu jest na portalach "nagonka" na Córkę "Czterdziestolatka", że pomnika Ojcu nie buduje, że grób wygląda ubogo...
Na usta ciśnie się zdanie:
     Co Wam do tego ??
     Kobieta tłumaczy, że Ojciec był skromnym Człowiekiem...Że kochał naturę i przyrodę, a marmury i blichtr Go przygniatały...Że nie stać Jej na godny grobowiec dla Ojca...
     Tłumaczy się, jakby była winna...
Czego ??
Sprząta...Układa...Dba...
     "Bo to Wspaniały Aktor był !!"
     A jak skończył karierę to ledwie wiązał "koniec z końcem" i nie zawsze stać Go było na leki...
     "Bo to nasz kultowy "Czterdziestolatek" !!"
     A nazwisko pamiętasz ?? A wiesz jakim był Mężem ?? Jakim był Ojcem ?? Jakim był Człowiekiem ??
Co lubił jeść na śniadanie ?? Gdzie odpoczywał ?? Co Go drażniło ??
     Kobieta odmówiła zgody Ministerstwu Kultury na budowę grobowca, bo to byłoby niezgodne z poglądami politycznymi Ojca...
Proste ??
Aż do bólu...
     Ona Go znała...Był Jej...Ona decyduje...
     Będzie Ją stać, to wybuduje...Taki jak chce, i jaki spodobałby się Jemu...A może posadzi drzewo, pod którym odetchnie ??
     Stawianie grobowców "dla ludzi" kończy się kiepsko...
     "Czterdziestolatek" nie był idealnym Człowiekiem...Andrzej Kopiczyński nie był idealnym Człowiekiem...
     Niech spoczywa w spokoju...