Macie już dosyć Wrzosowiska ??
Hmmm...
Tak może być...
Ale gordyjski satelita krąży jedynie po orbitach : Zaścianek - Wrzosowisko - Księciunio, więc trudno, żeby było inaczej...
Księciunio gości sporadycznie, żeby nie napisać incydentalnie, bo raczej słowem, niż wizerunkiem (nie jestem zwolenniczką umieszczania zdjęć dzieci w necie)...
Zaścianek staje się w sezonie jedynie "stacją dokującą", gdzie się pierze, prasuje i przepakowuje...W życiu nie przypuszczałam, że można mieć dość pakowania (które genetycznie uwielbiam)...
Wrzosowisko...
Aaaaa...
Macie dość Wrzosowiska...
To dzisiaj będzie o Wrzosowisku inaczej...
Część z miłych Czytaczy pamięta...
Tak, tak...
To Wrzosowisko, we wrześniu 2014 roku...
Na to "coś" porwaliśmy się z motyką i szpadlem...
Kiedy porządkowałam zdjęcia, aż mnie przytkało...
Wiedziałam, że było źle, ale wizualizacja bezpośrednia zrobiła wrażenie...
Teraz to miejsce wygląda tak...
Trochę się różnią...
Litry potu...Kilka opakowań przeciwbólówek...
I coś jeszcze...
Sezon 2015 przetrwałam dzięki temu...
Czasem bywałam tak poobklejana, że trudno było znaleźć miejsce bez plastra...Plecy, barki, ramiona, biodra, kolana...
Ło Matko i Córko...
Na Winbledonie nawet takich "cudaków" nie było...
Ale przetrwałam...
Sezon 2016 to już było nacieranie kapsaicyną (pieprz cayenne)...Zużycie drastycznie nam wzrosło, a na widok opakowań "gramowych" śmialiśmy się z lekceważeniem...
I znowu było nacieranie pleców, barków, ramion, bioder i kolan...
Jakoś w środku sezonu spojrzałam na konar jednego z orzechów i zaświtała pewna myśl...
Pomoże ??
Wiszenie na orzeszku weszło w rytuał...
Kręgosłup wyraził wdzięczność po kilku zwisach...A właściwie, nie wyraził, bo z nagła przestał kłóć rozżarzonymi szpilami...
Sezon 2017...Trwa...
Kilka rolek taśm gdzieś się poniewiera...Pieprz wrócił do przyprawnika...
I chociaż to, cieszy duszę...
Wrzosowisko dało mi coś jeszcze...
Wolność od porażającego bólu...Wolność od blokad w kręgosłupie i barkach...Wolność od zawrotów głowy, spowodowanych kilkoma skłonami...
To, że zapłaciłam potem ??
No cóż, nie ma nic za darmo...
Zaoszczędzone na masażach i aerobikach pieniążki przeznaczę na kolejne roślinki...
I znowu Wrzosowisko wypięknieje...
Bo już ma całkiem niezłe kawałki...;o)
Co do gumna, to wspaniale widać efekty olbrzymiej pracy!!! :)
OdpowiedzUsuńI taka jeszcze życiowa refleksja. Życie jest przewrotne. Leżenie na kanapie jest bardzo przyjemne, ale niestety nieużywane mięśnie z czasem zaczynają napierdzielać niemiłosiernie. Wysiłek fizyczny męczy, ale za to w ogólnym rozrachunku jest mniej bolesny ;) A na starość nie można tylko odpoczywać, trzeba być aktywnym fizycznie i umysłowo do samego końca! Cały czas się tego uczę ;)
Z tego pieprzu cayenne to robiłaś jakąś miksturę?
UsuńRefleksja to się opamiętała, kiedy zapytałam moją Masażystkę o zestaw ćwiczeń, który wspomógłby rehabilitację (stawiała mnie do pionu "na czas", bo złamało mnie tuż przed weselem Miśków), a Ona powiedziała: "każde ćwiczenie, do granicy bólu"...To było tak proste, że sama wyśmiałam własną głupotę...Przez całe lata uprawiałam sport i nagle tak mnie przyćmiło ??
UsuńByłyśmy umówione na kolejną porcję zabiegów miesiąc później...Właśnie mija pięć lat od tej rozmowy...
Granicę bólu przesunęłam na tyle, że z politowaniem wspominam tamten okres...;o)
Pieprz wysypywaliśmy na dłonie i wcieraliśmy w newralgiczne miejsca...;o)
UsuńPan N. do dzisiaj pija miksturki z oleju i różnorakich "przypraw", ale mnie to przez gardło przejść nie może, a poza tym, to "dla dorosłych", a ja mam organizm "dziecka"...;o)
Porównanie Wrzosowiska "wczoraj" a "dziś", faktycznie szokuje ale pokazuje ogrom pracy jaką Ty i Pan N wykonaliście. Gratulacje. A tego niebolącego kręgosłupa zazdroszczę. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDla mnie to zestawienie też jest szokujące, bo "na co dzień" jakoś tego nie zauważamy...(Bo zaiwaniamy...) ;o)
UsuńTrzy lata cierpienia, pięć lat walki...Ale miło jest "zwyciężać"...;o)
Bardziej po ludzku!
OdpowiedzUsuńZ robalami w tle...;o)
UsuńTakie jest życie.
UsuńGryźć, albo być gryzionym...;o)
UsuńJa wiem ,że znowu się narażę ale tak jakoś - wiesz , że bardziej mi się podoba na wrozosowisku z 2014 roku .. Wiem ,że jkiś zamysł mileiscie ,kupując to werzosowisko i ogrom pracyjaki włożyliscie ,żeby to "ucywilizować" jest wielki.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie - ja nigdy sportów nie uprawiałam żadnych i jeszcze Polsce ,mając siedzącą pracę _ KUrcze hi,hi "umsysłową" cierpiałam okrutnie kręgosłupowo.
Pojechałam rwać jabłka. Dżwigałam skrzzynki po 20 lilo i wszelkie bóle jak ręką odjął..
Jak to starożytni mawiali: różne bywają zboczenia...;o)
UsuńBo umiar wskazany we wszystkim...Nawet w siedzeniu...;o)
Jest różnica jest...
OdpowiedzUsuńA najważniejsze,że czuć w tym sympatię do Wrzosowiska i pasję.
Lubie ludzi z pasją :-)))
Bo sama jesteś Pasjonatka !! ;o)
UsuńCoś jest w tej konkluzji "siłowej" walki z bólem. Ja jak mam 1 dzień przerwy w moich marszrutach na około miasta, w mieście lub w naturze, to noc jest nieprzespana z powodu bolesnych skórczy w śmiesznych miejscach... A jak nie mogłam prawie chodzić z powodu dyskopatii, to zalecono mi m.i.n. podnoszenie ciężarów z różnych pozycji. Było to o tyle trudne w moim wypadku, że mam "bolące" i słabe ręce. Więc wybierałam ostre ćwiczenia bez urzycia rąk ... ;-) No i niestety, tak normalnie wszystko robisz rękami... I ma się "przekopane" jeśli one odmawiają współpracy. I to nie chodzi o ból a o "chwyt", który jest do d..y.
OdpowiedzUsuńWkrótce będę na Żukowszczyżnie i szukam jakiś Lelonków, które by mi działkę przekopały... ;-)
Przez trzy miesiące byłam "jednoręczna"...Brak kończyny górnej jest "upierdliwy"...;o)
UsuńPoszukaj pod okoliczną gospodą...;o) Tam bywają Lelonki o napędzie "podsiarkowym"...;o)
Dla mnie zawsze najtrudniej jest zacząć. A potem... jakoś idzie.:)))
OdpowiedzUsuńWidać ogrom Waszej pracy. Ale i korzyści rozmaitych z tego płynących.:)))
My to mamy problem z nadprodukcją pomysłów...;o)
UsuńDokumentacja dla potomności! :-) Widok cieszy oczy, macie satysfakcję, prawda?
OdpowiedzUsuńTrudno zaprzeczyć...;o)Chociaż pot po poopach spływa...;o)
Usuńwow. ogromna zmiana. widać te hektolitry potu. niesamowite...
OdpowiedzUsuńPotem podlane to lepiej rośnie...;o)
UsuńA najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że oboje z mężem lubicie to swoje Wrzosowisko :)
OdpowiedzUsuńBez tego ani rusz ;)
O "III filar" trzeba dbać...;o)
UsuńPiękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDziękuję :o)
Usuń