Kiedy z punktu "K" wyruszała karoca naszego Księciunia, przygotowania na Wrzosowisku były w toku...
Ciocia-Babcia Lilusia znęcała się nad kurzelczymi łapki, Dziadzio rozpalał grilla, Babcia ogarniała chaos wieczornego biesiadowania, a Wujek-Dziadek Robert kontemplował to wszystko spod śliwy ze stoickim spokojem...
Tylko Filipowi nasze starania nie przeszkadzały w drzemce...
Zaraz po powitaniu rzuciłam do Pierworodnego...
- A może zerknął byś na ten namiot ?? Nie mamy pojęcia jak miał wyglądać po złożeniu... - zachęcałam...
Młody ruszył z kopyta, a reszta Stada biegła za Nim kurcgalopkiem...
- Nieźle...- ocenił naszą pracę Pierworodny...- Chyba nawet niczego nie brakuje...
- Brakuje...- sceptycznie pokiwałam głową...- Liluśka tak pakowała dobytek, że materace zostały w Stolicy...
To był punkt programu z poprzedniego wieczora...
Mieliśmy dwa namioty, z tym, że nie mieliśmy pojęcia jak który z nich ma wyglądać po złożeniu, więc walczyliśmy z materią intuicyjnie...A na dodatek nieszczęść, Lokatorzy owego namiotu mieli bardzo skromne wyposażenie...Karimaty (zabrane w całkiem innym celu) i po śpiworku...
Reszta zalegała podłogę w malowniczym M3...
Podłodze pewnie było wygodnie...
Ale kiedy Pierworodny docenił nasze starania i pochwalił fachowość roboty, duma nas rozpierała...
Dziadek porwał Księciunia i ruszyli na rekonesans...
Odwiedzili "Arona" i "Aronię", policzyli wszystkie krzaki agrestów, zerknęli czy "Ostara" nie sprezentuje truskaweczki...Zinwentaryzowali malinki na ocalałym krzaczku...
Księciunio był zachwycony...Dziadzio też...
A potem Panowie zajęli się bardziej przyziemnymi sprawami...No może nie całkiem "przyziemnymi"...
Pierworodny wdrapał się na śliwę i strzepywał ostatnie owoce, do których nie mieliśmy dostępu...Pan N. to dobro zbierał do wiaderek...A Księciunio...
Księciunio udowadniał nam, że nasze układy kostno-mięśniowe są już bardzo wysłużone...
Ależ On zaiwaniał po tym Wrzosowisku !!
No a my za Nim...
Co było w centrum uwagi ??
Sad pełen szeleszczących listeczków, kamienie podjazdu, które cudnie chrzęściły pod malusimi stópkami i Filip...
Filip to miał przechlapane po całości...
Księciunio zauważał nawet jeden włosek psiego ogona, chociaż po psie znikał wszelki ślad...
Biedny staruszek...
Jak on się wywijał, żeby nie wchodzić w oczy małemu Rozróbie...
Nic z tego...
Wrzosowisko tętniło...Wrzosowisko dźwięczało radosnym śmiechem...Wrzosowisko żyło...
A potem ucichło...
Karoca Księciunia odjechała na południe...Siostrzyca ruszyła na północ...A my siedliśmy na brzegu sadu i wsłuchiwaliśmy się w szelest liści...
Może usłyszymy jeszcze radosny śmiech ??
No to się działo... zupełnie jak w kinie akcji:-))
OdpowiedzUsuńTłok jak na Krupówkach w weekend majowy...;o)
UsuńNo, to już dawno na Krupówkach nie było się, hę? Ja tego lata, przełom czerwca i lipca, bawiąc w Zakopanym - nie odważyłam się zejść na Krupówki.....
UsuńA takiego tłoku, jaki był na Wrzosowisku, tylko pozazdrościc :-)
Krupówek unikam od zawsze...;o)
UsuńOj jak ja Cię dobrze rozumiem... Przyjechała do nas Mamusia męża. Wycieczki były, wesoło było, kawusia razem co rano. Śmiech i gwar... Pojechała Mamusieńka i czar prysł. To już nie to samo miasto, nie te samo mieszkanie :(
OdpowiedzUsuńBo najgorsza jest ta cisza "po"...;o)
Usuńmacie to jak w banku - może nawet w większym gronie :)
OdpowiedzUsuńMiejsca pod namioty dość...;o)
UsuńBardzo ciekawe opowiadanie, lubię takie.
OdpowiedzUsuńDużo tego tu i nie wiem czy ogarnę czasowo wszystko, ale będę chociaż na bieżąco.
Pozdrawiam :)
Ambitnie podszedłeś do tematu...;o) Zauważyłam, że lubisz podróże...Polecam "Szlakami Mr Kocurro"...Jakbyś miał nadmiar wolnego czasu...;o)
Usuń