sobota, 29 listopada 2014

Ostatnia piosenka Weroniki...Cz.2

     Mamciaś zgodnie z planem po dwóch dniach wsiadła do niebieskiej bestii i ruszyła w drogę powrotną...
Osobiście Ją eskortowałam, żeby się nie okazało, że się w ostatnim momencie rozmyśliła...
Miałam odpowiednio smutny wyraz twarzy, odpowiednio załzawione oczy, i przepisowo długo machałam do odjeżdżającego autobusu...
Kiedy bestia zniknęła za zakrętem, wsadziłam ręce do kieszeni szortów i pogwizdując radośnie ruszyłam przed siebie...
     Zaczął się mój czas...
     I wówczas właśnie Ją usłyszałam...
Gwizdana melodia zamarła mi na ustach...
Prawie idealną ciszę poranka "kaleczył" niesiony wiatrem śpiew...
Melodia była przejmująco smutna...
Głos drżał...
Słowa jakby zlewały się w jedną, nierozpoznawalną "maź"...
Stałam na środku piaszczystej drogi i wsłuchiwałam się w dobiegające dźwięki...
Ręce jakoś same "wyszły" z kieszeni...
Po plecach przebiegł zimny dreszcz...
Stałam na tej ścieżce jak zaczarowana...
     Kiedy piosenka się skończyła, jeszcze długo czekałam na jakieś dźwięki...Zamarłam i czekałam, bojąc się spłoszyć ulotne zjawisko choćby nieznacznym ruchem...
Cisza...
     Moje wakacyjne dni mijały niepozornie...Chyba to właśnie świadczyło o tym, że wyrosłam z durnych pomysłów...
     Z aptekarską wręcz precyzją realizowała program treningowy, który przygotował mi Trener, samotnie odwiedzałam "moje" zakamarki bukowego lasu, godzinami przesiadywałam w opustoszałym "kamieniołomie"...
Popołudniami "przyklejałam" się do Babci lub Dziadka, towarzysząc Im w obrządku...
Kontaktów z młodszym Kuzynostwem unikałam jakoś automatycznie...
Cioteczka (Święta Kobieta), po kilku dniach zapytała:
     - Choraś ??
Hmmm...No cóż...Moje zachowanie rzeczywiście było nienaturalne...
Żadnej draki...Żadnej zadymy...
     - Wszystko w porządku Ciociu...Polubiłam spokój...- wyjaśniłam...
A mina Cioteczki (Świętej Kobiety) świadczyła o tym, ze zrozumiała...
     Wieczór zapadał jakoś niepozornie...Siedziałam koło Babci, na małym, drewnianym zydelku i obrywałam agrest...
Właściwie to ja wcale nie lubiłam zbierać agrestu, ale lubiłam spokojne wieczory z Babcią, więc to zbieranie przyjmowałam jako "dobrodziejstwo inwentarza"...
     - Za czym Ty tak gonisz o świcie ?? - zapytała Babcia, kiedy już przestała ubolewać nad moimi poranionymi agrestem dłońmi...
     - Trenuję Babciu...- wyjaśniłam...
     - A po co ?? - dociekała...
Hmmm...
     - Bo widzisz Babciu...Kiedy wracam do domu, to robi mi się smutno...Słońce jakoś mniej grzeje...Wiatr mniej wieje...I biegam, żeby to poczuć...Tą wolność...
     Babcia pokiwała głową, chociaż po twarzy było widać, że według Niej "dziwaczę"...
    Nad głowami usłyszałyśmy chrząknięcie...
    - Pochwalony...- powiedziała Sąsiadka...
    - Na wieki...- odpowiedziała Babcia nie przerywając obrywania krzaków...
    - A wiecie, że Weronika pomarła ?? - zapytała...
    - Wieczny odpoczynek...- wymruczała Babcia i wytarła ręce o fartuch...
    - Idziecie ?? - zapytała Sąsiadka...
    - Idę... - odpowiedziała Babcia...
    Przysłuchiwałam się z zainteresowaniem, bo wymiana zdań była niecodzienna...
    Babcia wstała ze swojego zydelka, otrzepała spódnicę i spojrzała do wiadra z agrestem...
    - Wystarczy...- zdecydowała...
    - Babciu...- rzuciłam błagalnie...
Spojrzenie Babci było jakieś takie nieobecne...
    - Babciu...- powtórzyłam...
    - Ubierz sukienkę...- powiedziała Babcia w ramach zgody...- i coś ciepłego, bo wrócimy późno...
Po kwadransie ruszyłyśmy w drogę...
    Babcia w "niedzielnych" ciuchach i "świątecznej" chusteczce na głowie, ja w sukience, którą w Bieszczadach ubierałam na bardzo specjalne okazje...
    W czasie drogi Babcia milczała...Milczałam i ja...
    Na wszystkich dróżkach widziałam postacie zmierzające w kierunku domu Weroniki...Wszystkie odświętnie ubrane...
    Przed wejściem stała spora grupka Kobiet...
Stare, wypaczone lekko drzwi otwarte były na oścież...
Wewnątrz panował ścisk...
    Odczekałyśmy kilka minut zanim udało się nam przekroczyć próg...
Szary, odymiony korytarz...
Zapach palących się świec...
Pusta izba...
A właściwie wcale nie pusta...
     Pod ścianami stały ławy, na których zasiadały wchodzące Kobiety...Na środku stał długi, drewniany stół...
Bez słowa zajęłam miejsce obok Babci...
     Po kilku minutach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy wstali, a w drzwiach ukazali się Ludzie z trumną...Weszli do izby i ustawili ją na stole...
Weronika ubrana w czarną, odświętną sukienkę, wydała mi się jeszcze mniejsza...
     - Witamy Was pięknie Sąsiadki i dziękujemy, żeście nas odwiedzili...- powiedział jeden z Mężczyzn i zniknął w korytarzu...
     Kobiety bez słowa ustawiły się w kolejce i pojedynczo podchodziły do trumny...
Każda z Nich mówiła coś do Weroniki...
Jedne dziękowały, że była dobrą Sąsiadką, inne życzyły Jej Królestwa Niebieskiego...Niektóre miały w dłoniach jakieś zawiniątka...
     - Wybaczcie Sąsiadko, że Wam dopiero dzisiaj oddaję te dwa jaja co pożyczyliście mi w niedzielę... - powiedziała jedna z Nich, kładąc zawiniątko koło trumny...
     - Dziękuję Weroniko za motyczkę...- powiedziała inna...
Zrozumiałam...
Sąsiadki oddawały "długi"...
     Kiedy przyszła moja kolej, nie miałam pojęcia co powiedzieć Weronice...
     Zatrzymałam się na chwilkę przed trumną i spojrzałam w pomarszczoną twarz...
Potem w milczeniu zajęłam swoje miejsce...
     Kiedy kolejka się skończyła, jedna z Kobiet rozpoczęła różaniec...Jednostajnie...Monotonnie...
Powtarzałam słowa modlitwy i spoglądałam na przesuwane przez Babcie koraliki...
Za oknami zrobiło się ciemno...
Izbę rozjaśniał jedynie blask świec, rzucając chybotliwy blask na twarz Weroniki...
Jakby spała...
Wyciszone, miarowe głosy i mnie w końcu uśpiły...
     Pochyliłam głowę na babcine ramię...Usłyszałam jeszcze dalekie pohukiwanie sowy i zasnęłam...
     Obudziło mnie delikatne szarpnięcie za ramię...
     - Idziemy...- powiedziała Babcia...
Za oknami już szarzało...
     W izbie pozostało kilka Kobiet, które nieprzerwanie zmawiały modlitwy...
Weronika spała...

12 komentarzy:

  1. Piękna opowieść. Taka smutna ale piękna. Uroniłam łzę z rana.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Stare tradycje, już chyba takiego świata nie ma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już dawno nie ma...Przecież był taki niemodny...;o)

      Usuń
  3. Niesamowita opowieść, pełna magii i niemalże nierealna ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To były magiczne czasy...Dawno, dawno temu...Za górami...Za lasami...;o)

      Usuń
  4. No i znowu się wzruszyłam.
    Ale masz wspomnienie...
    Serdeczności:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna choć smutna tradycja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz wystarczy piętnaście minut i słoik z zakrętką...;o)

      Usuń
    2. A my dzisiaj byliśmy na Powązkach
      i robiliśmy przedświąteczne porządki,
      brrrrrrrrr!

      Usuń
  6. Jak zwykle pięknie oddałaś nastrój towarzyszący temu zajściu.Miałam wrażenie , że słyszę przepiękny śpiew Weroniki, który oddech wstrzymywał, czuję ciepło Twojej babci, wrażliwość kobiet żegnających sąsiadkę wieczór, noc i brzask i widzę Ciebie, dziewczę poznające straszną rzeczywistość.
    Pozdrawiam.Ula

    OdpowiedzUsuń