sobota, 31 maja 2014

Zachwycające zachwyty, czyli Wodospady w Leuckerbad...

     Przez cały urlop przyrzekałam sobie, że tym razem wpisy będą poukładane i chronologiczne...
Nawet notatki robiłam, żeby mi coś nie umknęło...
     I co z tego wyszło ??
Totalny misz masz...
Groch z kapustą...
Echhh...
Skoro się już wszystko wymieszało, no to trudno...
Jakoś trzeba będzie to przeżyć...
     Czyli dzisiaj ruszamy w góry...Koniec lenistwa...Koniec korzystania z busików, kolejek i innych nowomodnych wynalazków...
Wygodne buciki i w drogę !!
     Kierunek Leuckerbad...
     To małe Miasteczko, mające ledwie około 1600 Mieszkańców, słynie głównie ze wspaniałych tras narciarskich, gorących źródeł i malowniczych pejzaży...
Nas przyciągnęło do Leuckerbad coś innego...
     Zaczęło się jak zawsze od wyznaczenia trasy...

     Potem nastąpił trudny proces przyswajania informacji, które jak zawsze w Szwajcarii, znajdowały się w punkcie ogólnodostępnym, czyli na malowniczej polance...

No i w drogę...
 
     Pogoda była akurat dla takich "spacerków"...
     A że nasz pierwszy cel nie był odległy, więc kilka "ławeczek" dalej ujrzeliśmy...

     Tak, tak...
     Wzrok Was nie myli...
     Zamierzamy zwiedzić owe wiszące na skałach pomosty, schodki i inne "dyndadełka"...
     Jak ja kocham te klimaty !!

     W poprzednim wcieleniu byłam chyba jakąś "fiefiórką", albo inną kozą...
     Wdrapywać się na wysokość 1500m n.p.m., żeby po mostkach połazić...
Echhh...
Ale przyznam się szczerze...
     Spacerowanie po wąskich kładkach na skalnych zboczach, wiszenie nad wodospadami, dreptanie po schodkach...
     To jest to co Gordyjki bardzo lubią...Bardzo...Bardzo...


     Nie wiem jakim cudem głowy nam się nie pourywały od podziwiania tych wszystkich widoków...Bo w ustach zaschło nam po licznych pochwałach ku czci Budowniczych, owych podestów...
     To był po prostu majstersztyk !!
Solidnie...Pomysłowo...I ekologicznie...
Nie było żadnych zbędnych elementów...

I wszystko jest w zasięgu ręki...
Człowiek czuje się taki kruchy i delikatny, patrząc na potęgę tej wody...

     Czym bardziej się zachwycać ?? Siłą Matki Natury ?? Czy intelektem Człowieka ??

Echhh...
     Huk tych wodospadów długo jeszcze będę mieć w uszach...
     A Wy ?? 
     Nie macie jeszcze dosyć ??
     Jeśli macie ochotę na rozczytywanie się w naszych szwajcarskich przygodach, to zapraszam ponownie...

     Następnym razem wyruszymy śladem Przemytników...;o)

piątek, 30 maja 2014

W poszukiwaniu wiszącego mostu...

     Po całodziennej wycieczce do Zermatt kolejny dzień został ogłoszony "dniem lenia"...
     Panowie po śniadaniu udowadniali Obsłudze Ośrodka, że są " crazy poles ", a my z Synową wylegiwałyśmy się uczciwie w pięknym słoneczku...
     W czym się objawiało szaleństwo naszych Chłopaków ??
Hmmm...
     W Bella Tola znajduje się malowniczo usytuowany basen, który zasilany jest wodą z górskiego potoku...W sezonie owa woda jest podgrzewana i stanowi sporą atrakcję Ośrodka...
Ale my byliśmy przecież przed sezonem...
Potok spływał z pięknego o tej porze lodowca...
Temperatura wody ??
Nawet przy największych upałach nie sięgała wyżej 15 stopni...
     Wyczyny naszych "crazy" Chłopaków wzbudzały entuzjazm nie tylko u Obsługi...
Stanowili Oni również sporą atrakcję dla Gości Restauracji, pluskając się radośnie w lodowatej i krystalicznie czystej toni...
     Po obiadku postanowiliśmy jednak ruszyć się w plener...
Bez przesady, ale jednak...
Wszak mieliśmy jeszcze tydzień na "pieszczenie zmysłów"...
     Postanowiliśmy odszukać wiszący most, który był gdzieś w tej okolicy...
A było to zadanie wcale nie łatwe...
     Szwajcarzy mają pewną przypadłość, która dla Obcokrajowców wydaje się niepojęta i dopiero po jakimś czasie przyswajają ten niecodzienny fakt...
     Szlaki są świetnie oznakowane, opisane i wyznaczone, tyle, że do każdego miejsca prowadzą co najmniej dwie drogi...


     Wynikiem tego na każdym drogowskazie mamy drogę w prawo i w lewo...Obie prawidłowe...

     Jak to ogarnąć terytorialnie ??
Niemożliwe...
     Kiedy już zamierzaliśmy rwać włosy, na horyzoncie pojawiło się dwóch Turystów...
Ufff...
Jest jakaś szansa...
Po serdecznym "hallo" jeden z panów zapytał po francusku...
     - Czy mówicie po francusku ??
     Zgodnie odpowiedzieliśmy, że nie...
     Była to szczera prawda, bo chociaż coś tam kojarzymy z tego języka, a ja uczyłam się go wieki temu, to poza kilkoma zwrotami nasza wiedza jest znikoma...
     Na nasze gromkie "nie" Pan Francuz rozpoczął tyradę w rodzimym języku, oczekując oczywiście, że pojmiemy Go w sposób nadprzyrodzony...
Oczywistym było jedno...Francuzi szukali wiszącego mostu...
Po kilku minutach przemowy po francusku Pan Turysta w końcu zamilkł...
     Dla mniej wtajemniczonych napomknę, iż Francuzi nie pojmują, iż Ich język może być nieznany...Taką mają turystyczną tradycję...
     Pan Francuz w końcu zniecierpliwiony machnął ręką w kierunku, z którego żeśmy właśnie przyszli i wyartykułował coś co przypominało mi mniej więcej "a tam co jest ??"...
     Pan N. załapał ową ciekawość Francuza w mig i postanowił pospieszyć Mu z pomocą...
     - Bella Tola !! - zakrzyknął radośnie...
     Pan Francuz spojrzał na Niego podejrzliwie i wyrzucił z siebie coś co nas doprowadziło do łez ze śmiechu...
     - Milano !! - odrzekł Panu N.
Orzesz...(ko)...
Francuz był przekonany, że sobie z Niego "jaja" robimy...
     Fakt, że we wskazanym kierunku znajdowała się akurat Italia, ale przecież to nie nasza wina, że Ośrodek właśnie z włoska się nazywał...
     Z "Milano" na ustach ruszyliśmy na dalsze poszukiwania...
     Szukaliśmy w dolinie, którą płynął rwący potok...

     Szukaliśmy w górach, bo przecież to miał być wiszący most...

     Ale on jakby się pod ziemię zapadł...
     Na wielogodzinną ekspedycję to my się nie wybieraliśmy...W plecach ledwie kilka kanapek...W butelkach trochę wody...Dzieciaki nawet budów nie wzięły odpowiednich tylko byle "adidaski"...
A my błądzimy jak dzieci we mgle...
     I kiedy już nadzieja nas opuszczała...

     Jest !!
     Znalazł się i most, i Francuzi !!
     Kiedy radośnie zawołałam do Nich "hallo" mało się biedaki nie zadławili...
A mostek prezentował się cudnie...

     Oczywiście poczłapaliśmy po nim na "drugą stronę" delektując się widokami...






















     Warto było błądzić...
Echhh...
     A po "drugiej stronie" czekała na nas niespodzianka...






   











     Mała Kapliczka Buddy i samotny, drewniany Krzyż...
     Piękne miejsce na kontemplację...
     W pobliżu znajduje się również "wodopój", których sporo jest na szwajcarskich szlakach...Można się w cywilizowany sposób napić wody źródlanej...


     Do tego oczywiście "ławeczka"...



     I punkt informacyjny, w którym można sobie poczytać informacje, albo wziąć przewodniki...
     Z owych przewodników dowiedzieliśmy się między innymi, że mostek powstał w ramach programu "Natura 2004" i jest częścią edukacyjnej ścieżki dla Dzieci i Młodzieży...
Punkt informacyjny...Ot, taka skrzyneczka w plenerze...
Ani nikt tego nie niszczy...Ani nikomu to nie przeszkadza...
Niby drobiazg...
     Urządziliśmy sobie piknik...Podelektowaliśmy się widokami na Susten...

     A potem...??
     Potem poszliśmy do domeczku...Byliśmy zaledwie kilkaset metrów od Ośrodka...Kwadransik spacerkiem...
     To skąd się nam wzięła ta "mostkowa" ekspedycja...??

czwartek, 29 maja 2014

Matterhorn...Wpis prawie bez napisów...

     Trudno znaleźć słowa, aby to wszystko opisać...Te obrazy...Dźwięki...Zapachy...
     Postanowiłam, że tym razem pozostawię to Waszej wyobraźni...

















     Kiedyś marzyłam aby wejść na Czantorię...Potem w planach zarysował się Giewont..."Zaliczenie" Czerwonych Wierchów uważałam za szaleństwo, a wspinaczkę na Rysy za coś abstrakcyjnego...
     Czy marzyłam o Alpach ??
Nie...
     Z reguły staram się marzenia dostosowywać do możliwości...
Alpy to była "niemożliwość"...
     Teraz siedziałam na tarasie widokowym i gapiłam się na Matterhorn, popijając czekoladę na gorąco...


 


     A kiedy już oczka zostały "napasione", "ryjki" nam się odpowiednio wygięły w banana, a duszyczki podskakiwały radośnie...Postanowiliśmy owe odwiedziny uczcić odpowiednio...


Zatańczyliśmy walczyka...
     I nie wiem jak Was, ale mnie to wszystko powaliło...

A Matterhorn ??
     Pomachał nam na pożegnanie białą chusteczką z chmurek...