Opowiadałam Wam niedawno o Dzidziusiu, który ze wszystkich sił starał się "nie dorosnąć"...
Jak Jego los się dokonał ??
Nie mam pojęcia...
Ostatni raz rozmawiałam z nim kilka lat temu, kiedy upominał się o część spadku po moim Ojcu...
Bardzo mnie kusiło, żeby się tym spadkiem z Nim podzielić, bo Ojciec pozostawił po sobie spory wymiar długów, ale odpuściła...
Niech sobie powyrzeka na moją wrodzoną wredotę...
Dzidziuś jak wspomniałam miał "Niewidzialnego Brata", który był dla Baba Jagi uczuciowym "powietrzem"...
Był bo był, ale żeby się nad Jego obecnością zastanawiać ??
To już niekoniecznie...
Kiedy dorosłam do swych "nastu" lat akceptowałam uczuciowy chłód Baba Jagi wobec mnie, chłodu wobec Andrzeja zaakceptować nie umiałam...
Może dlatego, że własne uczucia ulokowałam jako dziecko właśnie w Nim...??
To Jego kolana zasiedlałam najchętniej...
To z Nim omawiałam najważniejsze wydarzenia życia...
To On w końcu wysłuchiwał opowieści o moich porażkach i sukcesach...
Andrzej zawsze znajdował dla mnie czas...Nawet milczało się nam świetnie we dwójkę...
Kiedy chorowałam to On przybiegał pierwszy z rozpaczą w oczach i prezentem pod pachą (Jego prezenty zawsze były trafione)...
Kiedy startowałam w zawodach zawsze siedział na trybunach i wrzeszczał jak "oczadziały"...
Kiedy się "zabujałam" to Andrzej łagodnym głosem koił skołatane serce...
I vice versacze (jak mawia Siora)...
Ja za Andrzejem gotowa byłam skoczyć w ogień i nawet nie pytać czy trzeba...
Andrzej miał w życiu trzy miłości...
Książki...Film...I pewną Panią o imieniu Wandzia...
Zatopiony w lekturę mógł przesiedzieć dwie doby totalnie odcięty od rzeczywistości...Nie jadł...Nie pił...Nie istniał...
Czytał wszystko...
W Bibliotekach zwracano się do Niego po imieniu, dostawał nieograniczoną ilość woluminów i oczywiście "nowości" spod lady...
Kiedy zasiadał przed TV reagował podobnie...
Ilość wiedzy jaką posiadł była przeogromna...
Pytanie zadane Andrzejowi nigdy nie pozostawało bez odpowiedzi...Odpowiedzi poprawnej...
Kiedy odrabiając lekcje miewałam jakieś dylematy ubierałam trampki i biegłam do Andrzeja...
Historia...Biologia...Geografia...Polski...
Wszytko poza matmą...Do matmy to On raczej głowy nie miał...
Wandzia była miłością Jego życia...
Była przeuroczą Blondyneczką, która pasowała do Andrzeja jak nikt...
Bardzo Ją lubiłam i niepojętym wydawał mi się fakt, że jakoś nie umieją poukładać sobie życia...
Rozstania...Powroty...Kłótnie...Godzenie...Miłość...Nienawiść...
Z czasem zauważyłam, że mój idealny Andrzej ma skazę...
Andrzej był alkoholikiem...
Wandzia walczyła z tą "skazą"...W końcu zrezygnowała...
Ja próbowałam walczyć do dnia, kiedy Andrzej patrząc mi w oczy powiedział...
- Prędzej mnie wóda zabije niż przestanę...
Kilka lat później Jego słowa się spełniły...
Umarł upojony do nieprzytomności leżąc pod moim portretem...
Pamiętam jak wieszał go z dumą nad łóżkiem...
- Teraz mam swojego osobistego anioła stróża... - powiedział, a ja uśmiechałam się do Niego z komunijnego zdjęcia spowita w biel...
Nawet nie wiem gdzie został pochowany...
Chciałem tylko
OdpowiedzUsuńdać kwiatuszek.
Wybaczysz,
LAW
Tobie Ludwiczku wybaczę prawie wszystko...;o)
UsuńOj, jestem w obawie,
Usuńco to znaczy prawie.
LAW
Jak się zbliżysz do przepaści...
UsuńWyślę ostrzeżenie Waści...;o)
Taki Andrzej to skarb, ale nie dla wszystkich...
OdpowiedzUsuńTo prawda...
Usuń