piątek, 21 grudnia 2012

Przepis na życie...;o)

     No to lipa...Trzeba się po tym Padole dalej plątać...A tak fajnie się zapowiadało...
Który to już "koniec Świata" zaliczyłam ?? 
Nie mam pojęcia...Co i rusz jakiś nam się przytrafia...
     Lipa lipą, ale jest przynajmniej okazja zrobić "rachunek sumienia"...
     Do tak zwanych "spowiedzi" mam "zdanie odrębne", więc przynajmniej przed sobą można się w wyliczankę pobawić...
Pobawiłam się...
A co...
I wiecie...Doszłam do wniosku, że najgorzej to mi w życiu wyszło umieranie...
     Treningi rozpoczęłam dosyć wcześnie, bo zaraz po urodzeniu...Podobno w skutek "mieszanki genetycznej" otrzymałam od Rodziców jakąś "skazę"...
Dowcip polegał na tym, że nie przyswajałam żadnych pokarmów i de facto nie powinnam oddychać zwykłym powietrzem...
Wedle lekarskich zaleceń powinnam wegetować w namiocie tlenowym i zbratać się z Kostuchą najpóźniej w trzecie urodziny...
Widział kto rozumnego noworodka, albo innego niemowlaka ?? 
Ano właśnie...
To jest jak z tym odkrycie...
Jak ktoś nie wie, że tak się nie da, to bierze i robi...
Miałam tak samo...
     Skoro nikt mnie nie uświadomił, że powinnam była zejść w trybie nagłym, to się wcale medycznymi diagnozami nie przejmowałam...Rodzice moim uporem też specjalnie przejęci nie byli...
     Po kilku latach Kostucha zapukała w moje okienko po raz drugi...
     Słuch to ja właściwie mam kiepski, to jakoś wcale nie zrozumiałam kostusinych zapędów...
Lekarze też nijak zrozumieć nie mogli...
Transportowana między Szpitalami, diagnozowana, konsultowana, nijak nie umiałam wyjaśnić przyczyny mojego "krytycznego" stanu...
Dobiłam Medyków zupełnie, gdy po kilku tygodniach po prostu wstałam z łóżka zdrowa...
Ewenement...Cud...Nazywajcie jak chcecie...
To akurat już pamiętam...
Pamiętam zapłakane oczy Mamy, trzęsące się dłonie Dziadka Stefana kiedy gładził mnie po twarzy, i to że Ojciec chciał popełnić samobójstwo wieszając się na akacji...
Akacja stanowczo nie życzyła sobie w życiorysie Wisielca...A Ojcu po upadku z kilku metrów rozum wrócił...
Kostucha jednak czuwała...
     Po dwóch latach znowu zapragnęła "bliskiego spotkania" i urządziła niezłych rozmiarów katastrofę kolejową...
PKP poniosła wówczas spore straty, ale Pasażerowie dzięki niewyjaśnionym działaniom Pana Maszynisty wyszli z owej katastrofy prawie bez szwanku...
Kilka złamanych nóg...Kilka rozbitych głów...Ja zaliczyłam na czole guza gigantycznych rozmiarów i wyglądałam przez kilka tygodni jak jednorożec...
     W szkole średniej mój organizm zaczął świrować na całego...Nijak nie szło zdiagnozować o co właściwie mu chodzi...
Wyniki badań niby zawsze trzymały się w normie, ale ciągle coś było w nich nie tak...
Przechodziłam takie badania, o których się nawet największym Zdechlakom nie śniło...
A to wyglądałam jak mumia egipska, a to jak kosmita w transie...
Objawy nie ustępowały, a ja zaczęłam się przyzwyczajać do myśli, że starości nie dożyję...
Ale objawy jak się pojawiły tak zniknęły...
Dlaczego ?? 
Nie wiedziałam ani ja, ani największe medyczne Autorytety...
Nawet przez myśl mi nie przyszło się nad tym zastanawiać...
Na pohybel...
A potem zostałam Mamą...
Nie to, żeby tak zaraz...Ale reszta była jakaś mniej istotna...
     Moje kontakty z Kostuchą odeszły w niebyt, chociaż kilka "końców Świata" miało wtedy miejsce...
     Kostucha upomniała się znowu w dzień narodzin Córci...Upomniała się w sposób perfidny, bo chciała nas zgarnąć w duecie...
Córcia z niewydolnością płuc wylądowała w inkubatorze, a ja w stanie krytycznym na Intensywce "pod transfuzją"...
Po trzech dniach mój Położnik stwierdził...
     " Jak na Umrzyka świetnie wyglądasz"...
Hmmm...
Zawsze twierdziłam, że gustu to On nie miał...
Ale jakoś się pozbierałam, a i Córcia, idąc za przykładem Matki postanowiła medycznym diagnozom zagrać na nosie...
Z resztą...Grała na tym nosie Medykom przez następne kilka lat, udowadniając, że jak się Baba uprze to nawet Medycyna jest bezsilna...
     Potem miałam jeszcze kilka takich "wpadek"...Ale Kostuchę traktowałam już bardziej jak kogoś z "rodziny", niż zagrożenie...
W sumie to przecież "Ona" też jest "babą", więc jak się uprze to nic nie zrobię...
     Moje "wpadki" raz były większe, raz były mniejsze, ale zawsze urozmaicały ogromnie nasze rodzinne życie...
     Kiedy naszego "Malucha", ze mną w środku, staranowała cysterna, a ja wysiadłam bez jednego zadrapania, wszyscy zaczęli mi się dziwnie przyglądać...
Szczególną traumę wzbudziłam w Kierowcy owej "cysterki"...Pewności nie mam, ale Mu się chyba przez kilka tygodni śniłam w roli "mary nieczystej"...
     Niedługo później wycięłam sobie z życiorysu jakiś czas...
Przegięłam...Fakt...
Kilku Znajomych zapytało mnie później czy widziałam "światło w tunelu"...
Hmmm...
Znając siebie, gwarantuję, że pomyliłam drogę, chociaż orientację w terenie mam niezłą...
Ale oddech Kostusi na plecach czułam...
Wtedy właśnie dowiedziałam się, czego nie mogli wykryć Medycy przez te lata...
Nawet Doktor House miał z tym problem...
     Kiedy miałam lat kilka, czy kilkanaście, ta choroba nie była diagnozowana...
Dzisiaj leczy się ją normalnie...W wieku dziecięcym...
Odkryłam skąd mam tak ogromnie rozwinięty "pierwiastek dzieciństwa"...
     Pan Doktor kiwał wówczas bardzo poważnie głową, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu...
     " Musi Pani na siebie uważać"... - stwierdził...
A jakże...
Zaraz potem ruszyłam zwiedzić Paryż...Słowackie jaskinie...I wdrapałam się na "Chopoka" w słowackich Tatrach...
Z uważania życia nie przybędzie...
A w ten sposób zamęczę Kostuchę na śmierć...;o)   

19 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe sposoby na umieranie albo raczej na nie umieranie :-)))
    No nie wiem czy wypada się śmiać ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypada, wypada...;o)Ona sobie z nas też nieźle kpi...;o)

      Usuń
  2. Zawsze twierdzę, że życie polega na umieraniu ;-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  3. jantoni341.bloog.pl21 grudnia 2012 20:11

    Będę twierdził uparcie:
    tak, jesteś... nie do zdarcia.
    LAW

    OdpowiedzUsuń
  4. jantoni341.bloog.pl21 grudnia 2012 22:28

    Ja też bywałem
    dzieckiem chucherkiem,
    (10lat - 23kg)
    lecz później były
    postępy wielkie,
    a kiedy byłem
    już pełnoletnim,
    to miałem wagę
    więcej niż... lekką.
    (18lat - 63kg)
    LAW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takiej wagi nie miałam,
      nawet jak się dziecka spodziewałam...:o)

      Usuń
    2. jantoni341.bloog.pl22 grudnia 2012 18:27

      Przy wzroście więcej niż średnim
      proporcje... nieodpowiednie.

      (36,6dkg na 1cm wzrostu)
      LAW

      Usuń
    3. Ja odkąd pamiętam ważę tyle samo...;o) przynajmniej oszczędzam na bateriach do wagi...:o)

      Usuń
    4. jantoni341.bloog.pl23 grudnia 2012 02:58

      A u mnie w sposób prosty,
      co rok jakieś... przyrosty.
      LAW

      Usuń
  5. W tej sytuacji żaden koniec świata dla Ciebie niestraszny. Zawsze się wywiniesz:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. To wszystko musiało w Twoim życiu być... po to, żebyś taki wspaniały tekst napisała...
    Ale ja też miałam fajnie przez te... nie napiszę ile, ale bardzo dużo lat...
    Wpadnij w niedzielę...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tekst świetny, a Kostucha niech czeka, poczeka poczeka i sie jej znudzi, każdemu pisane co go nie minie, pozdrawiam serdecznie
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat w tym względzie pospiech nie jest wskazany...;o)

      Usuń
  8. No to paniusia kostusia musi jeszcze poczekać, widać tak naprawdę nie miała na Ciebie ochoty :)

    OdpowiedzUsuń