poniedziałek, 26 listopada 2012

"Czy ja mam grać ??"...Czyli jak spaprać fajną rzecz...


     To miało być wydarzenie...
     Wydarzenie, które z nagła zostało zapisane w naszych terminarzach...
     - Mamo... - zaczął Pierworodny - w Krakowie będzie koncert Klenczona...
Echhh...
Klenczon ?? 
Zawsze i wszędzie...
O świcie i nocą...
Genetycznie wręcz kochamy teksty i muzykę, która, czego by nie mówić "myszką zalatuje"...
Tą miłością zaraziliśmy nasze Pociechy, bo "Historia jednej znajomości", "Biały krzyż", czy "10 w skali Beauforta" na stałe mamy w repertuarze...
Nie ma rodzinnej imprezy gitarowej bez Klenczona...
Ot co...
Są jednak Jego piosenki, których nigdy nie ośmielamy się śpiewać...
Z szacunku dla Autora i Sąsiadów...
Ich próg trudności jest dla naszych możliwości nieosiągalny...
Klenczon w wykonaniu Profesjonalistów ??
     - Kupuj bilety !! -odpowiedziałam Pierworodnemu...
A w wyobraźni już widziałam roześmiane oczęta naszej Synowej, która dotychczas z Klenczonem niewiele miała styczności...
Nie mogłam się doczekać niedzieli...
     Spektakl przygotowany w koprodukcji sopocko-krakowskiej miał być zaprezentowany w jednej z sal krakowskiej PWST...



     Salka malutka, kameralna, klimatyczna i wypełniona po brzegi...Widać "zakręcenie Klenczonem" nie tylko nas dotknęło...
     Światła gasną i zaczynamy...







     Dlaczego Żona Krzysztofa wyraziła zgodę, a nawet autoryzowała owo przedstawienie swoimi wspomnieniami, nie mam pojęcia...
To nie były interpretacje...
To było kalectwo...
     Dlaczego na realizację przedsięwzięcia zdecydowały się osoby, którym ani talentu, ani skali głosu nie wystarczało, pozostanie tajemnicą...
     Nie było magii...Nie było klimatu...Nie było artyzmu...
     Godnymi zauważenia były jedynie zdjęcia z prywatnej kolekcji, narracja i starania młodej Dziewczyny biorącej udział w prezentacji...
Ona jedna jakoś na tej scenie pasowała...
Chociaż jako Młódka była raczej w cieniu...
     Niektóre występy mroziły krew w żyłach i wyzwalały myśli zbrodnicze...Przy niektórych towarzyszyła mi tylko jedna myśl...
"Muszę do toalety"...
     Na zakończenie usłyszeliśmy ze sceny, że były pewne niedociągnięcia, bo Oni z tym od wakacji nie występowali...
Orzesz...(ko)...
To nie mogli tak zostawić ??
     A z drugiej strony...
     Jakiż to był wyraz szacunku dla Widza, który niezłą kasę władował w te ich "niedociągnięcia"...
     No cóż...Może niech ta nauka przynajmniej Wam da pożytek...
     Jeśli by Was ktoś na to przedstawienie zapraszał, to radzę jakoś się wykręcić...Może pranie robicie...Albo lodówkę rozmrażacie...Albo węzełki w dywanie liczycie...
A dla duszy to sobie posłuchajcie tego... 

http://www.youtube.com/watch?v=2TPa_D3MMKc&feature=related 


6 komentarzy:

  1. Jakie czasy tacy artyści chciałoby się rzec. I takie podróbki żądają szacunku i ulg podatkowych dla swojej "tfurczości" - masakra. Co nie znaczy, że nie ma dobrych artystów młodego pokolenia - są, ale bardzo ich mało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda ,że takie coś musiałaś zaliczyć...
    Nie ma to jak oryginał...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielka szkoda Waszego czasu, zdrowia i pieniędzy, a Klenczena nie zagrac, to zgroza!
    j

    OdpowiedzUsuń