wtorek, 24 lipca 2012

O weselnych dziwnościach i nowych obyczajach...

     Głównym wydarzeniem przedweselnego piątku miało być rzecz jasna dekorowanie korytarza przez Sąsiadów...Opowiadałam Wam kiedyś o tym nowym zwyczaju, z którym nie spotkałam się nigdzie, a który uznać możemy za nasz autorski obyczaj...
     Dopołudnie spędziliśmy na dowożeniu, przewożeniu i podjeżdżaniu, więc ogólnie rzecz ujmując, woziliśmy się "naguskiem" we wszystkich możliwych kierunkach...Głównym celem było rzecz jasna przetransportowanie różnorakich zapasów do domu weselnego...








     Nie ma co...Przybytek ów prezentował się bardzo okazale i malowniczo, a Obsługa i Właściciele chętnie uchylili by nam skrawka nieba, żeby tylko ulżyć w weselnych obowiązkach...
Pieśni pochwalnej na Ich cześć śpiewać nie będę, bo mnie Bozia raczej głosem nie obdarzyła, ale jednym słowem Ich wyczyny podkreślę...
PERFEKCJA !!!
Nie na darmo terminy weselne mają zarezerwowane już na 2014 rok...
     Każdy nasz pomysł przyjmowany był entuzjastycznie, i nim kończyliśmy artykułować nasze zamierzenia, Oni byli już na etapie realizacji...
A pomysłów mieliśmy ogrom...
     A to bańki mydlane na powitanie Młodych...A to dymy piekielne do "pierwszego tańca"...A to konfetti i serpentyny w ilościach hurtowych...Do tego smakowity "wiejski stół" szykowany ręką własną Swatowej (Jej wyroby wychwalać będę nieustannie, jako nieziemsko smakowite)...Do tego "laboratorium alkoholowe", w którym każdy mógł sobie wymieszać wszystko ze wszystkim, i na dodatek to skonsumować...Nie zabrakło nawet fontanny czekoladowej, chociaż fontann mieliśmy, jak widać na zdjęciach, kilka...
Dodając do tego tradycyjną obsługę sporej liczby Gości trzeba przyznać, że obowiązków Im nie brakowało...
     Usłyszawszy po raz setny, że wszystko jest przygotowane i możemy spokojnie odsapnąć ździebełko, ruszyliśmy czynić przygotowania do wieczornego obrządku...
Czyli Pan N. chłodził napoje, a ja dziobałam koreczki...
Pukanie do drzwi było sygnałem alarmowym...
    - Pożycz drabiny... - rzuciła na progu jedna z Sąsiadek...
No i się zaczęło...
     Tłumek sąsiedzki był spory, więc robota paliła się w rękach...Śmiechów i żartów było nie mniej jak na strojeniu korony...A ja siedziałam na malusim zydelku i lepiłam...


Tak właśnie wyglądały nasze drzwi jak lepić przestałam...
Sąsiedzi spisali się na medal, a Ich dzieło przychodziły podziwiać tłumy całe...




Taką właśnie wymarzyłam sobie dekorację na ślub Pierworodnego...
     Czy się podobała ?? Bardzo...
     A najpiękniejszym komplementem było, kiedy jedna z nieletnich jeszcze Sąsiadeczek wyszeptała do swojej Mamy...
     - Też tak chcę na mój ślub...Poproś Sąsiadkę...
Ciepło mi się na duszyczce zrobiło i wyszeptałam do siebie...
     - Będziesz miała Kochanie...


8 komentarzy:

  1. Czytam, patrzę, podziwiam... ja bym uciekała, gdzie pieprz rośnie. Nic nie poradzę, że mnie taki rozmach przeraża.

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerażenie to raczej nie, ale nie twierdzę, że przeszliśmy przez to bezstresowo...;o)

      Usuń
  2. jantoni341.bloog.pl24 lipca 2012 16:29

    Trzeba mieć...
    dobrych Sąsiadów.
    LW

    OdpowiedzUsuń
  3. Tworzycie nową bardzo piękną tradycję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem Merlin jak się datuje tradycję, ale ta nie jest wcale najmłodsza...Tak "żegnamy" nasze Dzieciaki już ponad dwadzieścia lat...:o)

      Usuń
  4. Cudności Wam wyszły
    Dobre z Was Duszyczki, skoro tak gremialną pomoc otrzymujecie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju jak super!!! właśnie mam identyczne drzwi i wesele córki w lipcu, ozdoba na drzwiach jest super !!! ciekawa jestem z czy różyczki są sztuczne i czym je przyklejałaś, a no i po odlejeniu jak drzwi wyglądają, czy nie został ślad? Będzie mi miło jak odpowiesz:)

    OdpowiedzUsuń