środa, 25 lipca 2012

Godzina "W", czyli historia pewnej łzy...

     No i nadeszła godzina "W"...
    Dzień wstał piękny, żeby nie powiedzieć zbyt piękny, bo temperatury sięgały trzydziestu stopni...Ale jak skwitował to Młody: " tak się Wszyscy dopominali pogody i zamówienia składali, że się Panu Bogu zrobiła kumulacja"...
No nie powiem...Nieźle się skumulowało...
    Nasze gorączkowe przygotowania spowodowały, że sobotni poranek przebiegał już w atmosferze spokoju, żeby nie powiedzieć totalnego luzu...
Kiedy na korytarzu pod naszymi drzwiami rozbrzmiały pierwsze akordy muzyki, byliśmy gotowi...Nie były to co prawda znane dźwięki "Bolesnej Matki", bo poprosiliśmy o jakieś melodyjki w tonacji radośniejsze, no i przede wszystkim na saksofon, ale zgromadzeni Goście w mig pojęli, że czas się zbierać...
Przed wejściem do klatki schodowej oczekiwali na Młodego Sąsiedzi...
     "Brama" tarasowała wyjście skutecznie, a uśmiechnięte twarze Sąsiadów dawały jasny sygnał, że za "drobne" Młodego do ślubowania nie wypuszczą...Taki zwyczaj...
Starszy Drużba przystąpił do targów sięgając do przygotowanego koszyka z alkoholem...
Atmosfera zrobiła się "domowa"...
     Młody opuszczał dom rodzinny wśród radosnego śmiechu, serdecznych życzeń i całusów...
To na pewno dobry znak...
     Do Młodej ruszyliśmy przy dźwiękach samochodowych klaksonów i syreny, którą Pan N. zamontował w "nagusku", a ja uruchamiałam magicznym guzikiem...
Wyłam sobie i wyłam bez ograniczeń udając na przemian to karetkę pogotowia, to policję, albo TIR-a...Echhh...
     Młoda powitała nas na progu spowita w te swoje hiszpańskie falbanki, z magicznymi dołeczkami w policzkach...
     Przyszedł czas "błogosławieństwa"...
     Orzesz...(ko)...
     Przed oczami stanęła mi własna Rodzicielka, która w owej magicznej chwili zalała się tak obficie łzami, że niczego z siebie wydusić nie mogła, a na dodatek owym łzotokiem zaraziła resztę, więc nasze błogosławieństwo było raczej przeżyciem traumatycznym...
     Nie siliłam się na żadne wzruszające słowa, przecież i tak nie będą pamiętali wzniosłych przekazów w takim stresie...
Nachyliłam się i wyszeptałam...
     "Pamiętajcie po prostu dzisiejszą przysięgę"...
     No a potem była ta Ich przysięga...
     Maleńki drewniany Kościółek,z tych co to czuje się w nim oddech Boga...I te najważniejsze w życiu słowa...
     Młoda wypowiadała słowa tak "kusząco", że aż uśmiechnęłam się pod nosem, mimo, że zapach świec powodował już u mnie niezły odlot...Młody deklamował jak kiedyś wiersze...
Pięknie Im to wyszło...
W każdym słowie było czuć, że wiedzą co mówią...
Mam nadzieję, że zapamiętają tą przysięgę na zawsze...
     Potem było już z "górki"...
     Ruszyliśmy  pełnym pędem, żeby powitać Młodych na progu chlebem i solą...Młody przeniósł Żonę przez próg i wykonał kilka malowniczych piruetów spowity w falbanki... Wypiliśmy pierwszy toast wzniesiony za Ich pomyślność...A potem Młodzi zatańczyli swój pierwszy taniec...Ale jak zatańczyli !!! 
Tak pięknego tańca dawno nie widziałam...
Wiem jak bardzo Im na tym zależało, jak wiele starań przyłożyli, żeby się udało, jak dużo czasu poświęcili, żeby weselni Goście zobaczyli coś pięknego...Udało się...:o)
     No, a potem to już było jak zawsze...
     Kiedy przed północą poproszono Rodziców na środek spojrzałam na uszczęśliwionego Syna i radosną Synową, i pomyślałam...
Tak niedawno śpiewaliśmy Ci do snu...
      "Jestem maleńka Lusia,
      co do pieluszek siusia,
      mam smoczka i kubraczek,
      bo jestem malutki raczek"...
Teraz stał przed nami wysoki, żonaty Mężczyzna...
     "Bużka Twoja rumiana,
     jest zawsze roześmiana,
     ząbków białych szeregi,
     na nosku ze dwa piegi"...
Echhh...
Kiedy już prawie czułam tulące się do mnie maleńkie ciałko, Młodzi zaczęli deklamować na zmianę patrząc nam głęboko w oczy...
                              "Od Was nasze życie się zaczęło,
                              Dla Was nasze życie się toczyło.
                              Dziś gdy nowy kierunek obieramy,
                              ukłony wdzięczności Wam składamy.
                              Za to, że dzięki Waszej miłości,
                              mieliśmy dzieciństwo pełne radości.
                              Za Wasze serce i dotyk czuły,
                              gdy czasem kolce życia nas ukłuły.
                              Dziękujemy za dobre rady,
                              bo to dzięki nim nabraliśmy ogłady.
                              Za to, że zawsze przy nas byliście
                              i z pomocną dłonią naprzód wychodziliście.
                              Za trud naszego wychowania,
                              wiedzcie, że będziecie dla nas wzorem do naśladowania.
                              Dziękujemy Wam bardzo za to wesele
                              i za to, że zawsze byliście jak przyjaciele.
                              I powiedzieć Wam chcemy, choć już o tym wiecie,
                              tak wspaniałych rodziców nie ma nikt na świecie !
                              Będziemy za Was Bogu dziękować skrycie
                              i kochać Was bardzo przez całe życie..." 
No i cóż...Kiedy Synowa przytuliła się mocno i wyszeptała mi do ucha "dziękuję"...Wymiękłam...Po policzku spłynęła ta jedyna, tak długo wstrzymywana, łza wzruszenia i radości...


14 komentarzy:

  1. No nie gordyjko, ja naprawdę ostatnio wymiekam, czytajac takie teksty, widząc scenki rodzajowe z życia, znów łzy lca, coż powiedziec, cudnie...miłosci, mnóstwa miłosci życzę młodym, ech moze być naprawdę pieknie w życiu, pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Ty masz Kochanie oczka w mokrym miejscu...;o)

      Usuń
  2. jantoni341.bloog.pl25 lipca 2012 14:32

    Mam takie pytanie tycie,
    a co z tym poprzednim... wyciem.
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy błogosławieństwie "wyli",
      w Kościele ryczeli Rodzice mili,
      a kiedy przysięgę żeśmy składali,
      mało od szlochów Kościół się nie zawalił...

      I to wszystko nasza była wina,
      że się Ich tak wzruszenie trzyma...:o)

      Usuń
    2. jantoni341.bloog.pl25 lipca 2012 23:51

      Nie trzeba szlochać bez przerwy,
      szczęście młodych naszym celem,
      musimy szanować nerwy,
      bo przed nami jest lat wiele.

      Pozdrawiam Młodych, Rodziców
      i całą Rodzinę.
      LW

      Usuń
    3. Dlatego tak bardzo "trzymałam się" w karbach...;o)

      Usuń
  3. Pięknie to opisałaś. Lada moment moi Młodzi pięciolecie będą świętować.Również nie obyło się bez wycia :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Piąteczka" to już szlaki odrobinę przetarte...;o)

      Usuń
  4. Pięknie! Tylko coś mi wierzyć się nie chce co do ilości łez, tylko jedna? Byłam pewna, że cały wodospad:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się Krzysiaczku zdziwiłam, że mnie "Niagara" ominęła...;o)

      Usuń
  5. Pozazdrościć, pozazdrościć...:)Pięknie to opisałaś. Mój się jakoś nie kwapi do ożenku, inna sprawa, że ciężko w Warszawie taką dziewczynę znaleźć, jak twoja Młoda... Przypomniało mi się błogosławieństwo nad naszą głową - trwało jakieś 20 sekund bo Młody z rodzicami się haniebnie spóźnił i tylko cudem dolecieliśmy na czas. Ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Córki mojej Siory to samo mówią o chłopakach ze Stolicy...;o)

      Usuń
  6. Wszystkiego najlepszego dla Młodych a dla Was radości a gdy wnuki się pojawią, to się okaże że dopiero wnuki kocha się najbardziej
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Jadwiniu...:o)...wizja wnuków już wyzwala u nas ogromne emocje...;o)

      Usuń