środa, 23 maja 2012

O otmuchowskich księżniczkach i snach w kościele...


     Miałyśmy po naście lat, zawsze dobre humory i fryzury jakich pozazdrościć mógłby nie jeden Afroamerykanin, kiedy pobudzone letnim tchnieniem wakacji postanowiłyśmy uczcić je wspólnym wypadem pod namiot…
     - Dokąd jedziemy ?? – jedyny dylemat jaki wpadł nam wówczas do głowy…
     - Do Otmuchowa…-  rzuciłam i mimo, iż owa miejscowość nie była znana moim Koleżankom, przeszła jednogłośnie…
     Błogosławione czasy, kiedy człowiekowi jest totalnie obojętne gdzie będzie spędzał swoje wakacje…
Liczyło się tylko „z kim”…
Tego dylematu żeśmy nie miały…
Pieniądze ??...
Te akurat nie stanowiły żadnego problemu…Wyznawałyśmy zasadę „ile masz tyle wydasz, a potem koniec wakacji”…
Jakieś plany ??...
Głównym planem było wsiąść do odpowiedniego pociągu, potem już miało być tylko lepiej…
Namiot „trójka” z tropikiem, ważył coś koło 20 kilogramów…Materace…Śpiwory…Trochę naczyń i zapasów…Niewielkie plecaczki z ciuchami…
W tym byłyśmy zgodne…
Balast był zbyteczny, a wakacje nie są od „strojenia”…
     I tak w pewien magiczny, upalny, sierpniowy dzień ruszyłyśmy śladami mojego dzieciństwa…
     Jako ledwie kilkuletnie dziecię spędziłam w Otmuchowie magiczne dwa tygodnie, rezydując jako „księżniczka” w tamtejszym zamku…
To były chyba najbardziej magiczne i bajkowe dwa tygodnie jakie spędziłam „na wyjeździe”…
Mama tajemniczo nie zdradzała celu naszej podróży…
Kiedy przekraczałyśmy bramy zamku szepnęła mi na ucho…
     - Od teraz jesteś księżniczką…
Hmmm…Fajna fucha…Nie ma co…
     Jak przystało na księżniczkę w momencie spoważniałam…Nie biegałam po korytarzach z rówieśnikami…Nie mlaskałam przy jedzeniu…Nawet piękna stylowa poręcz nie skusiła mnie do zjeżdżania…
Po prostu księżniczce nie wypada…
     Urokliwe wnętrze otmuchowskiego zamku zrobiło na mnie ogromne wrażenie…To nie był „dom wczasowy” na modłę lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku…
To była perła z charakterem…
Co prawda pewien dysonans w moich wyobrażeniach spowodował fakt, iż jadalnie urządzono w stajni, ale nasz Opiekun zauważywszy pewnie moje oburzenie ani raz nie użył tej formy…
Ów przybytek był przez Niego nazywany „pomieszczeniem dla koni”…
Hmmmm…Brzmiało dużo lepiej…
     Po trzech dniach znałam już wszystkie pokoje z ukrytymi „zapadniami”, wszystkie tajemnicze schowki i zakamarki, a łamana kołem byłam gotowa przysiąc, że w czasie nocnej eskapady spotkałam miejscową Białą Damę…
Moja wyobraźnia miała pożywkę niewyobrażalnych rozmiarów…
     Pokochałam zamek w Otmuchowie całym swym dziecięcym serduchem…
Każdą jego cegiełkę…Każdą szybkę…
Gdyby nie kategoryczne nakazy Mamciaś wcale bym z zamku nie wychodziła…
     Nie interesowało mnie ani jezioro otmuchowskie (zimą jeziora są przereklamowane), ani malownicze kamieniczki Otmuchowa, ani nawet desery serwowane w kawiarence tuż za zamkową bramą…
No cóż…
Można uznać, że władza totalnie uderzyła mi do głowy…
     Po ponad dziesięciu latach wracałam tam z Koleżankami…
     W sumie, fajnych Księżniczek nigdy dość…
     Dotarłyśmy na miejsce późnym wieczorem ledwie żywe…Ponad trzydziestostopniowy upał nieźle dał nam w kość w zatłoczonym pociągu…Namiot rozbiłyśmy nad brzegiem jeziora i wrzuciwszy w siebie jakieś naprędce zrobione kanapki zanurkowałyśmy w śpiwory…
O świcie obudził nas delikatny stukot w rurki namiotu…
Otworzyłam oczy, rozsunęłam zamki i oko w oko stanęłam z dwoma małourokliwymi milicjantami…
Orzesz…(ko)…
Kiedy ostatnia z moich szarych komórek w końcu zajarzyła, do świadomości mi dotarło czego też owa „władza” pożąda…
Władza pożądała mandatu i natychmiastowego zwinięcia namiotu…
Nasz zbiorowy lament spowodował jedynie obniżenie znaczne karnego domiaru, ale namiot zwinąć trzeba było natychmiast…
Niezły początek…
Ruszyłyśmy na poszukiwania jedynie słusznego lokum…
Pole namiotowe zapchane było tak nieprzyzwoicie, że naszą „trójkę” trzeba by chyba rozbić w pokrzywach, a na domiar złego opłata za owo miejsce znacznie przekraczała nasze możliwości finansowe uszczuplone przez mandat…
Dwie z nas zostały z rupieciami, dwie ruszyły na przegląd okolicy…
Stawki jakich żądali okoliczni Mieszkańcy były kosmiczne, a my jak się już rzekło Kosmitkami nie byłyśmy w żadnym calu…
No chyba, że kosmicznymi księżniczkami…
Po kilku godzinach krążenia po drogach i bezdrożach trafiłyśmy w końcu na Kobietę w starszym wieku, która na pytanie o miejsce pod namiot oświadczyła…
     - Dogadamy się…
Uffff…
     Czujecie jak pięknie brzmią te słowa ??
     „Dogadamy się”…
Nawet nie zapytała jakim wymiarem owej gotówki dysponujemy…
Echhh…
     Wakacyjna radość zagościła w naszych sercach ponownie…
     Namiot rozbity w sadzie pod wiśniami…Brama na noc zamykana…W dzień ciągły monitoring Mieszkańców posesji…No i to „dogadamy się”…
Otmuchów jest jednak bajkowy…
     W niedzielny poranek obudził nas jakiś zgiełk...
     - Czas na śniadanko… - wymruczała Koleżanka i z lekko przymkniętymi jeszcze oczętami wypełzła z namiotu przeciągając się malowniczo zaraz po wyjściu…
Kiedy następna z nas właśnie zamierzała rozpocząć manewr wypełzania Tamta z nagła wykonała w tył zwrot i energicznie wskoczyła do środka…Mało śledzie z wrażenia nie wyskoczyły…
     - A Ciebie co użarło ??-  zapytałam…
     - Tam jest tłum ludzi… - wyjęczała Koleżanka…
     - No jasne… - wymruczałam i ruszyłam do wyjścia…w malowniczej piżamce z misiem…
     Wokół namiotu tłoczył się tłum nieprzebrany…
     Tłum dodam, odświętnie przystrojonych Obywateli płci i wieku różnorodnego…
Orzesz…(ko)…
Fakt, że Gospodyni uprzedzała nas i pytała czy nam będzie przeszkadzać niedzielna msza, ale nasze wyobrażenie o tej uroczystości było zgoła inne…
No bo jak to tak…Zasypiać w sadzie a obudzić się w kościele ??
Na pohybel…
Migusiem żeśmy się odziały w jakieś bardziej cywilizowane ciuszki i nim Proboszcz mszę rozpoczął dołączyłyśmy do Autochtonów…
Nasza Gospodyni powitała nasze pojawienie się uśmiechem aprobaty…
Msza w malowniczej scenerii rozkwitającego ogrodu i przy akompaniamencie ptasich śpiewów podobała się nam bardzo…
     - Jak się śpi w kościele to grzech czy odpust… - zapytała mnie w pewnym momencie Koleżanka…
     - A co Ci się śniło ?? – zapytałam…
 Nie odpowiedziała…
     A zamek ??...
     Tym razem był dla nas niedostępny…Pozwolono nam co prawda na kilka uroczych fotach na „końskich schodach”, ale to wszystko…
Nie zostałyśmy zbiorowo otmuchowskimi księżniczkami…
     A może tylko brakowało kogoś kto by nas na owe księżniczki mianował…

6 komentarzy:

  1. jantoni341.bloog.pl23 maja 2012 16:31

    W Otmuchowie byłem na tygodniowym Ogólnopolskim
    Zlocie Kolarskim PTTK i objeździliśmy całą okolicę
    Z Nysą i Paczkowem na czele. Był to początek lat
    90-tych, to może my zablokowaliśmy kamping?
    Piękna jest Twoja przygoda ze zamkiem.
    Pozdrawiam Sol...
    LW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sol...właśnie wrócił z imprezowych wojaży ;o) ledwie żywy...:o)

      Usuń
  2. nO TO MIAŁYSCIE SIWETNY WYŚCIG Z CZASEM NA NIEDZIELNĄ MSZĘ, POZDRAWIAM
    J

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam takowe zakamarki:) chyba czuję to jak się czułaś, ja bedąc w tym cos około wieku jak Ty wtedy mialam mozliwość poznawać zakamrki Teatru :) oj to byla przygoda zagladać i tu i tam, gdzie innym nie wolno, poznawać tajniki :) ech to były czasy:))))))))pozdrawiam słonecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We mnie największe emocje wzbudzały zamki...podziemia...kazamaty...i inne labirynty...:o)

      Usuń