Czy pamiętacie jaka była pogoda siódmego marca 1985 roku ??
Nie
pamiętacie ??
Hmmm…dziwne, bo ja pamiętam dokładnie…
Dwadzieścia siedem lat temu
pogoda była dokładnie taka jak dzisiaj…błękitek…Słoneczko…rześkie powietrze…Ptaszęta
delikatnie tiurtiurały, a ziemia pachniała wilgocią…
Caluśki dzień spędziłam
stacjonarnie w domeczku, bo Młody umyślał sobie leżeć na „nerwach” prawej nogi,
a jak zmieniał „boki” to automatycznie zmieniał mi „ustawienia” błędnika i
waliłam się plackiem na podłoże…
Tak, tak moi mili…
Dwadzieścia siedem lat temu
oczekiwaliśmy właśnie przyjścia na Świat naszego Pierworodnego…
Pan N. wrócił z
pracy, Rodzice zajęli się jakimiś swoimi sprawami, zjedliśmy obiadek i zaszyliśmy
się w naszym pokoju…
Pan N. brzdękolił na gitarce…Ja czytałam jakieś porywające
dzieło…
Dzwonek do drzwi wyrwał nas z wyciszenia…
Nie pamiętam kto otworzył te
drzwi, ale w następstwie owego faktu na progu naszego pokoju pojawił się nasz
Przyjaciel…
- Witajcie… - przywitał się grzecznie… - tak sobie pomyślałem,
że pora świętować moje urodziny (mające miejsce 9 marca), bo znając Twoją punktualność i dar do robienia
dowcipów to jak nic jutro pójdziesz na porodówkę… - wyjaśnił powód swojego
przybycia…
Oświadczeniem owym wprawił mnie w wyśmienity humor i jak na
gospodynię domu przystało zamierzałam ruszyć do kuchni…
- Ty sobie leż…my mamy wszystko czego potrzebujemy… -
oświadczył mój Ślubny i jasnym się stało, że spisek Chłopaki zawiązali przeciw
tej mojej „punktualności”…
Po chwili z kuchni zaczął dobiegać ogromny rumor…Panowie
rozpoczęli przygotowania…
Kiedy wparadowali do pokoiku taca zapełniona
była różnymi przysmakami, świeżo zrobionym sokiem z marchewki i filiżankami z
jakimś specyfikiem, którego na pierwszy rzut oka nie umiałam sprecyzować…
- To na wypadek jakbyś miała ochotę na odrobinę alkoholu… -
udzielił odpowiedzi pan N. na moje zdziwione spojrzenie… - ajerkoniak, a
właściwie, krem z jajek z alkoholem bo nam trochę gęste wyszło…z dziesięciu
żółtek…
Roześmiałam się serdecznie,
bo obaj wiedzieli, że w czasie ciąży nawet zapach alkoholu mnie „odrzucał”, ale
Ich starania rozczuliły mnie ogromnie…
Przecież toasty wznoszone sokiem
marchewkowym, jeśli płyną z serca, też się spełniają…
Siedzieliśmy więc sobie w
trójkę, słuchaliśmy muzyki, rozmawialiśmy, snuliśmy plany…
- Daj spróbować… - bezwiednie zanurzyłam łyżeczkę w
filiżance Męża…
I…
I powiem Wam, że w życiu nic mi tak nie smakowało…!!!
Całe ciało
poczuło smak ambrozji…
Pan N. widząc moje „wniebowzięcie” podsunął mi filiżankę
bliżej, uzupełniając jej zawartość po brzegi, a ja cmokałam, mlaskałam i
wylizywałam ową łyżeczkę do czysta…
Alkoholu to w tym było tyle co „na lekarstwo”, ale właśnie
ta idealna ilość dodawała smaczku słodziutkiemu kremowi…
Ile tego pożarłam ??
Ile
dali !!
Bez opamiętania…Bez rozsądku…Bez zahamowań…
W głowie zapanował sympatyczny
chaos, ciało odczuwające już bardzo niedogodności ciążowe z nagła się
rozluźniło…
Było mi cudnie !!
Kiedy wylizałam do czysta wszystkie filiżanki
(Panowie z wyrozumiałością ogromną zaprzestali konsumpcji) zapałałam ogromną
ochota uczynienia czegoś wzniosłego, wzniosłego na tyle, aby mój czyn chwaliły
Narody przez wiele wieków...A ponieważ wzrok mój padł wówczas na Pimpusia, jak
wiecie mój przedślubny prezent od Pan N., więc postanowiłam właśnie tego
wieczoru nauczyć go „służyć”…
Nie wiem
ile z moich zapędów edukacyjnych dotarło do psiaka, faktem jednak pozostaje, że
ów czyn zapisał się złotymi zgłoskami w rodzinnych annałach, bo ponoć pociesznie
wyglądałam demonstrując ową pozycję Pimpusiowi…
Psisko nad wyraz pojętne było, bo
nim mój zapał edukacyjny rozszerzył się na inne psie czynności, Pimpuś zaszył się
w najdalszym kącie pokoju i nijak go stamtąd wyciągnąć nie można było…
Umęczona tak rozrywkowym dniem zasnęłam bez problemu…
O 2:30
nasz Pierworodny dał sygnał, że czas zmienić nasz status i 8 marca, w samo
prawie południe uczynił nas Rodzicami…
Nasz Przyjaciel miał rację…
Moja
punktualność sięgnęła zenitu…
Mój synalek też marcowy, ale bardziej z końca marca:) Dobrze, że ten ajerkoniak nie był mocny, bo potem na izbie porodowej trza by się było tłumaczyć:)))
OdpowiedzUsuńMłodemu przesyłam serdeczne życzenia, a Mamuni Młodego - pozdrowienia:)
Wcale się nie tłumaczyłam Krzysiaczku...:o)...uprzejmie zażądałam wiaderka z kompotem...:o)i omłociłam prawie caluśkie prosto z chochelki...:o)
Usuńprzycupnę przy Rodorku ponieważ ramka komentująca nie wyświetla się mi.Ja urodziłam pierworodnego 1 kwietnia .Się namęczyłam , młody się nawydzierał a i tak nikt wiary nie chciał dać temu faktowi
UsuńRameczkę może trzyma blokada antywiruska, albo masz opcję "okienka" przyblokowaną...a co do urodzin tego szlachetnego dnia, to nasza Przyjaciółka z dzieciństwa urodziła się w prima aprylis...;o)
UsuńAaaa, to dzisiaj? To udanego urodzinowego świętowania życzę :-) A jutro też niby święto, to też udanego :-)
OdpowiedzUsuńnotaria
Taki właśnie "prezencik" zmontowałam sobie na Dzień Kobiet...:o)
UsuńNiech żyje Synek
OdpowiedzUsuńoraz Mamusia.
Dzielić tych życzeń
nie będę musiał
jeżeli dodam
także Tatusia.
LW
Skoro rozsypał się
Usuńżyczeń koszyczek
niech nam żyje
Drogi Ludwiczek...:o)
A więc ułożę
OdpowiedzUsuńżyczenie gładkie:
uhonorujmy
Mamusię kwiatkiem.
LW
Znów się wtrącić muszę,
Usuńbyle nie kaktusem...;o)
no i się rozczuliłam, bo też w marcu rodziłam :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzyli wedle wskazań mody...
Usuńmarzec dobry na porody...:o)
Znaczy, ze juz ma półtorej godziny nie liczac tych dwudziestu siedmiu lat, gratulacje dla całej Rodziny
OdpowiedzUsuńj
Hahahahaha...Tylko nie każ mi Go nosić na rękach...;o)
Usuń