Teraz mogłabym się odwołać do obowiązującej formułki..."więcej grzechów nie pamiętam...", ale że wtedy byłabym kłamczuchą perfidną, więc przyznam się jak na spowiedzi.
Pamiętam wszystkie swoje grzeszki....,ale chcę kiedyś, w odległej przyszłości opowiedzieć wydarzenia bieżące, więc pominę co poniektóre fakty historyczne...
Kiedy skończyłam lat 11-ście, więc teoretycznie stałam się człekiem statecznym i odpowiedzialnym moi Rodzice otrzymali przydziałowe „M".
Musiałam pożegnać moją kamienicę, i podwórko, i ogródek który zimą zmieniał się w lodowisko...musiałam pożegnać i to na zawsze, bo cały teren zrównano z ziemią, pod budowę nowych bloków.
To było jak symboliczne zakończenie dzieciństwa..
Czy z moich przygód wszelakich wyciągnęłam jakieś wnioski ??
Z perspektywy czasu wiem co oznacza tzw.: „szczęśliwe dzieciństwo"...
szczęśliwe dzieciństwo jest wtedy, jeśli człowiek przez nie przejdzie...i przeżyje.
Pewnie teraz oczekujecie, że po podkręceniu atmosfery poczytacie jakieś pikantne fragmenty z mojego nastoletniego życia.
Przykro mi, że Was zawiodę...byłam chyba najnudniejszą nastolatką w okolicy.
Mieszkanie w bloku nie wywoływało we mnie żadnych emocji.
W ciągu miesiąca poznałam wszystkich lokatorów z 65 mieszkań, i blok od piwnicy aż po dach. Ślęczenie na trzepaku wydawało mi się zajęciem mało zajmującym, więc adaptacja z rówieśnikami też nie wyglądała najlepiej.
Rozpoczęłam delektowanie się własnym pokojem i spokojem.
W delektowaniu tym towarzyszyła mi nieodmiennie Przyjaciółka z lat dziecięctwa, dzisiaj równie stateczna jak ja, Pani B.
Panią B. znam od zawsze, jeśli tak mogę datować naszą przyjaźń, żadna z nas nie jest w stanie przypomnieć sobie czasów, w których żeśmy się nie znały.
Ścieżki nasze skrzyżował los chyba na zasadzie totalnego przeciwieństwa, bo czegokolwiek bym nie brała pod uwagę, jeśli ja byłam na jednym biegunie, Pani B. zasiadała na drugim.
Różniłyśmy się wyglądem (w pewnym okresie jak Pat i Patalif), temperamentami (gdzie mnie zły dźgał widłami , to pani B. ze stoickim spokojem kontemplowała wydarzenia), a nawet zdolnościami, jakie nam w udziale rozdała Matka Natura.
Pani B. była Artystką... Jej maleńkie paluszki umiały wyczarować na byle kartce papieru dzieła piękne. Choćbym nawet nie wiem jak bardzo się wysilała, nawet namiastki owych dzieł bym nie stworzyła. Zresztą nie ma co ukrywać, talentów wszelakich mi Bozia poskąpiła.
Jako, że obraz chcę Wam przedstawić może wybiórczy, ale w miarę pełny, więc muszę ze szczerością przyznać, iż Przyjaciółka moja (przy wszelkich jej talentach), miała jeden antytalent.
Chronicznie nie znosiła matematyki, z wzajemnością okrutną. Tak więc, męczyły się obie.
Lekcje, na które ja czekałam z niecierpliwością i zamiłowaniem, dla Pani B. były ostatnią torturą.
Ubolewałyśmy nieraz, siedząc w moim pokoju nad dokuczliwością życia szkolnego w takim wydaniu, i chociaż nie pamiętam dokładnie, możliwe, że nawet roniłyśmy łzy...
Aż do dnia, kiedy olśniła nas myśl piękna w swej prostocie...
Skoro obie mamy dary naprzemienne, a Przyjaciele pomagają sobie w potrzebie...
Od dnia następnego rozpoczęłyśmy wprowadzenie w czyn naszego planu.
Lekcje matematyki stały się przyjemnością dla nas obu, ja miałam wyzwanie w postacie podwójnej liczby zadań, a Pani B. miała poczucie błogiego spokoju. Na klasówkach przeskakiwałam z grupy do grupy, żebyśmy obie miały mniej więcej tyle samo rozwiązanych zadań, Pani B. w tym czasie czyściła moje wiecznie brudne okulary, a Nasza Matematyczka odkryła w sobie niespodziewanie dar pedagogiczny widząc ogromne postępy czynione przez moją Przyjaciółkę.
W rewanżu Pani B. wykonywała dla mnie choćby pobieżne szkice dzieł plastycznych, które ja papciałam farbami w dowolnych proporcjach, unikając w ten sposób następnej pały za brak pracy.
Aby poszerzyć możliwości współpracy, testowałyśmy na naszych nauczycielach, w której z nas drzemią jeszcze jakieś nie odkryte pokłady zdolności i odhaczałyśmy z dumą następny z obowiązujących przedmiotów.
W krótkim czasie odkryłyśmy, że zasadę tą możemy stosować również wobec pozostałych członków klasowego stada...To była prawdziwa premedytacja...
Poczyniwszy pewne obserwacje życia szkolnego miałyśmy pełną świadomość, że na Koleżanki z klasy liczyć nie możemy, bo przedstawicielki płci żeńskiej tych roczników, prędzej się dadzą łamać kołem niż podsuną ściągę, albo inną pomoc naukową...ale Koledzy??
To była prawdziwa Skarbnica wiedzy i pomysłów jak tą wiedzę uzewnętrznić.
Zasiadłyśmy więc zgodnie w rzędzie ławek okupowanych dotychczas przez Chłopaków, za ich oczywiście przyzwoleniem i aprobatą pełną, a ku oburzeniu płci przeciwnej.
Nie będę wchodzić w szczegóły naszego procederu, aby nie siać zamętu w głowach Młodocianych, albo skazać się na oburzone komentarze zagubionych w necie Ciał Pedagogicznych, powiem jedno...nasze świadectwa wypiękniały...
Dobre pomysły warto wciagać w życie, ja jako pedagog nie komentuje źle, bo nikt nigdy świety nie był ;) zastanawia mnie tylko jak Pani B. w dalszej edukacji bez Ciebie juz poraziła sobie z matematyką :)) pozrawiam :))
OdpowiedzUsuńRadziła sobie po prostu świetnie !! Z rozpędu chyba...;)
OdpowiedzUsuńTy książkę pisz Gordyjko, a nie bloga:)
OdpowiedzUsuńUśmiech zostawiam:)
Czyżbyś Krzysiaczku nie miała czym w piecach palić...??...;)
OdpowiedzUsuńNapisz książkę i niech się stanie lekturą obowiązkową. Nie żartuję! TJ
OdpowiedzUsuńHahahahaha...Mam własnym potencjalnym Wnukom szkodzić...?? ;)
OdpowiedzUsuńNaprawde masz talent i tez uwazam, ze powinnas wydac opowiadania, czy moze powiesc...To sie swietnie czyta i trudno sie oderwac. Poza tym piekna (rzadka dzis) polszczyzna i duza szczypta humoru. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńjutrzenka65(znajoma pewnej "jedzy Malgosi")
Witaj Jutrzenko znajoma pewnej Jędzy ;)Bardzo dziękuję za miłe słowa i ogromnie się cieszę, że mogłam sprawić Ci odrobinę przyjemności tym zlepkiem literek...;)
OdpowiedzUsuń