poniedziałek, 12 grudnia 2011

Rachunek sumienia...cz 4.

     Absolutnie nie twierdzę, że Dziadek był bezuczuciowy, albo nie kochał nas na swój dziwny dziadkowy sposób, ale wierzcie mi na słowo, miał nas tylu (wnuków znaczy się), że sam fakt zapamiętywania naszych imion zapewne przysparzał mu problemy.
     Dziadek był klasycznym Góralem, a jego świat miał dwa wymiary i dwa kolory, albo coś było dobry albo złe, albo czarne albo białe. Jego filozofia życiowa była przejrzysta i sprawiedliwa...

     Miał jednak Dziadek pewną słabość, którą odkryłam w czasach wczesnodziecięcych i jako zadatek na prawdziwą kobietę wykorzystywałam swą wiedzę przez wiele lat.
     Tajemnice mają to do siebie, że odkrywane są zawsze przez przypadek, więc i ta wyłoniła się z niebytu, a właściwie z „niesłychu" w sposób niezapowiedziany i zaskakujący.
     
     Wracając, z którejś z moich okolicznych wędrówek, jak tradycja nakazywała wakacyjna umęczona i niemiłosiernie brudna nakryłam Dziadka pasącego krowy i ...śpiewającego.
     Łąka była rozmiarów sporych, ograniczona z dwóch stron ścianą statecznego, bukowego lasu, nachylona tak znacznie, że Dziadek żadną siłą nie mógł mnie zauważyć, jednak dla bezpieczeństwa, i przedłużenia tej cudownej chwili rzuciłam się odruchowo między krzewy porzeczek. Tam skulona i ledwie oddychająca siedziałam i słuchałam.
Takich piosenek Dziadek nigdy nie śpiewał.

Było i o Emilii, która porzuciła rodzinny dom, i o mnichu, który przywdział habit zdradzony przez ukochaną i o matce, która żegnała na zawsze swojego syna...
Siedziałam, słuchałam i ryczałam...

Byłam wtedy tak szczęśliwa, że możecie wierzyć mi na słowo...do dzisiaj pamiętam zapach tych porzeczek...
Dziadek umilkł na chwilkę, a później...zaczął śpiewać arie Kiepury...
Umarłam i byłam w raju...
Wiedziałam, że moim odkryciem nie podzielę się z nikim, że wrócę w krzaki porzeczek i jutro, i pojutrze...
     Moje plany wcale nie były łatwe do realizacji. Musiałam nie tylko zniknąć w odpowiednim momencie, ale również wykonać wyznaczone prace, zgubić Kuzynostwo (sztuk kilka) i zająć pozycję w porzeczkach zanim nadszedł Dziadek.
Ale było warto, uczestnictwo w tajnych koncertach rekompensowało mi wszystkie wysiłki.
     Po jakiś dwóch tygodniach nastąpiło nieuniknione...
     Zasłuchana w dziadkowe piosenki straciłam wrodzoną czujność i nie zauważyłam, że Dziadek opuścił swoje miejsce na szczycie łączki. Natężenie głosu się co prawda zmieniło, ale odebrałam je chyba bardziej jako wzmożone echo niż zbliżające się niebezpieczeństwo.
Pomyłkę uświadomiłam sobie dopiero w momencie kiedy Dziadek zamilkł, a ja odwróciwszy się w stronę wzgórka nie zobaczyłam go siedzącego ze swoim kosturkiem...
Dziadek stał nade mną i wpatrywał się we mnie swoimi błękitnymi jak niebo oczami...
     To była straszna chwila...Całą sobą usiłowałam zmienić się w krzak porzeczki, ale chyba nie bardzo mi to wychodziło, bo w końcu Dziadek się odezwał:
     - Długo tu siedzisz ...??
     - Dzisiaj czy w ogóle Dziadku...?? - to chyba ze strachu wsypałam się zaraz na samym początku, i wiedziałam że powrotu nie będzie.
 Zaraz Dziadek zadusi mnie własnymi dziadkowymi rękami, a mnie w poczuciu winy nawet bronić nie będzie się wypadało.

Zadusi albo się wyrzeknie...
To, że się przestanie odzywać może nie było wielkim dramatem, ale wykluczenie mnie z kręgu słuchaczy jego śpiewu...
To lepiej niech zadusi...
     - Ani mru mru - powiedział Dziadek po chwili.
     - Tak Dziadku - odpowiedziałam tak cichutko, że sama siebie nie słyszałam.
     - Ani mru mru, rozumiesz ?? - Dziadek widocznie oczekiwał bardziej wymownej odpowiedzi.
     - Dobrze Dziadku, ani mru mru - zadeklarowałam lekko ośmielona.
W duszyczce mojej nagłym błyskiem mignęła myśl przebiegła.
     - Dziadku...- zaczęłam ubrawszy moją niewinną twarzyczkę w uśmiech pokory i skromności..
     - He..??- odpowiedział Dziadek, większą uwagę poświęcając krowom niż mnie.
     - Czy ja mogę paść z Dziadkiem krowy...?? - to co wypowiedziałam zaskoczyło treścią nawet mnie.
Jak ja śmiałam !! Wszyscy wiedzieli, że pasienie krów jest obrządkiem przez Dziadka prowadzonym indywidualnie i nigdy w życiu nie tylko nie można było Dziadka zastąpić, ale w czasie wykonywania owego, Dziadek był osobą nieosiągalną !!
     Po "wiekach" ciszy, przerywanej jedynie czułymi słowami kierowanymi do zwierzaków, Dziadek odpowiedział:
     - Możesz, ale ani mru mru...
     Niebo się otworzyło, chóry anielskiej wszelkich maści zagrały pieśń tak cudowną, że żadne ludzkie ucho jeszcze nigdy jej nie słuchało.
     Od tego magicznego wieczoru, rytuał nasz nabrał nowego wymiaru.
     Bez budzenia wstawałam o 4:15, o 4:45 siedziałam na schodkach ganku oczekując na Dziadka, o 5:00 następował wymarsz.
     Przez pierwsze dni nasz pochód tworzył dosyć dziwny obraz...
     Najpierw szły krowy, później Dziadek z kosturkiem, a kilka kroków za nimi szedł drobny chudzielec targając sporych rozmiarów kobiałkę ze śniadaniem.
Na łące byliśmy dokładnie w tym momencie kiedy mgiełka unosiła się lekko ku niebu, a Słoneczko wynurzało się zza następnej górki.
Było idealnie cicho.
Jedynym odgłosem było szuranie nóg Dziadka w trawie i sapanie krów.
Nie wyobrażacie sobie jak się wtedy bałam...
Bałam się, że Dziadek nie będzie śpiewał, że zgodził się na moją obecność, ale będzie panowała głucha cisza i to będzie właśnie kara za podglądanie...
Nie ośmieliłam się nawet siąść koło Dziadka...
Zagłębiona w swej rozpaczy nawet nie usłyszałam pierwszych wersów...Dziadek śpiewał.
     Kiedy nastąpił moment powrotu wcale nie było mi smutno, już wiedziałam, że za kilka godzin znowu przycupnę w trawie, a Dziadek, może trochę nieśmiało, ale zaśpiewa, i chociaż śpiewał bardziej do świata niż dla mnie, ja się przez przypadek tą cząstką świata stałam.
     Z każdym dniem coraz bardziej oboje oswajaliśmy się ze swoją obecnością.
Ja siadałam coraz bliżej, Dziadek śpiewał coraz głośniej, do kobiałki został dołożony mały kocyk do siedzenia, a Dziadek rozszerzył repertuar o wspaniałe opowieści.
Był bajarzem jak nikt.
Wtedy byłam przekonana, że wymyśla te opowieści z dnia na dzień, teraz już wiem, że opowiadał mi historię swojego życia.
     Kiedy pod koniec wakacji przyjechali po mnie Rodzice w czasie pożegnania Dziadek pocałował mnie w czoło i szepnął do ucha magiczne „ani mru mru", przytuliłam się do Niego z całej siły i ciężko było mi się oderwać...

 Miałam 9 lat. Nigdy nikomu nie zdradziłam naszej tajemnicy...

9 komentarzy:

  1. Wzruszające, aż się popłakałam

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko mi proszę bez płakania !! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy ja tak zawsze reaguję na piękny śpiew, a tak to opisałaś, że niemal słyszałam te arie Kiepury nad łąką

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  4. A to nie powiem...było całkiem możliwe...;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że było mi dane poznać tajemnicę Twojego Dziadka:)
    Jakoś tak krtań mi ścisnęło...

    OdpowiedzUsuń
  6. Będziesz śpiewać...??...;)

    OdpowiedzUsuń
  7. A tu Ciebie mam :) juz pisałam komentarz do tego wpisu na starym blogu, ładnie tu i Ciebie :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam Gołąbeczkę...:)przecież strzałeczki robiłam...;)i ogromnie się cieszę, że Ci się podoba...:*

    OdpowiedzUsuń