Dawno temu krążył taki dowcip...
- Co to jest szczyt szczytów ??
- Narobić komuś na wycieraczkę i zadzwonić do drzwi z prośbą o papier...;o)
Mój "szczyt szczytów" jest mniej kontrowersyjny...
Jako młodociane dziewczę nosiłam go codziennie z sobą, towarzyszył mi całodobowo...I nie ma co ukrywać, bywał bardzo pomocny...
W szkole podstawowej mniej, ale w średniej, poznałam siłę swojego nazwiska...;o) Kiedy Geograf wywoływał mnie do odpowiedzi, cała Klasa wiedziała, że tym razem ma luzy...
- Ależ Ty masz geograficzne nazwisko...- mruczał Geograf...- Wiesz chociaż od czego pochodzi ??
I się zaczynał mój popis...
- Najwyższy szczyt Tatr, Karpat i Słowacji...Położony w bocznej grani Tatr Wysokich...Należy do Korony Europy...Wysokość 2654m n.p.m. (wtedy taką wysokość podawano oficjalnie, teraz dokłada się metr)...I bajałam, bajałam, bajałam...
Nasz Geograf wpatrywał się w okno i wyglądał na rozmarzonego...Może zdobywał szczyty ??
Po kilkunastu minutach wracał do rzeczywistość, rzucał mi pytanie z tematów aktualnych i po dwóch, trzech moich zdaniach, przechodził do lekcji...
Takie miałam "przywileje"...;o)
Czym dłużej trwała ta praktyka, tym szybciej kiełkowała we mnie żądza...
"Zdobyć szczyt, stanąć na nim i ogłosić Światu, że urósł o 172 cm"...
Krzyża jeszcze na nim nie było..."Wyrósł" w 1997 roku...
Wejście na Gerlacha w czasach mojej młodości nie było tatrzańskim spacerkiem...Potem ja byłam "poza szczytem" zdobywając wyżyny rodzicielstwa...A kiedy nadszedł błogosławiony czas i mogłabym ruszyć na podboje, Bozia złapała mnie za piętę i nieźle potrząsnęła..."Opamiętaj się dziewczyno"...
Przez kilka lat oglądałam góry z poziomu asfaltu...Chociaż to właśnie wtedy "zaliczyłam" Chopoka (2024m n.p.m.) w sukience i sandałach na obcasiku...;o) Pierwszy i jedyny raz kiedy zachowałam się w górach jak "lelija"...Taka forma buntu mnie dopadła...;o)
Wtedy też byłam najbliżej Gerlacha...
Fantazja ułańska zawiodła nas do maleńkiej wsi u podnóża Góry...Wsi, oczywiście Gerlach...Kilka ubogich domków...Stada kur błąkających się po asfalcie...Niczego tam właściwie nie było...Tylko Góra...
Być może dlatego, lata temu, mój Pradziadek, a może Prapradziadek, porzucił ten ubogi skraweczek ziemi i przywędrował w Bieszczady ?? Tego się już nie dowiem, bo Dziadek wiedzy nie miał, a w Księgach parafialnych była tylko krótka notatka...
Kiedy kilka lat temu spotkaliśmy przypadkiem Przewodnika tatrzańskiego, organizującego wyprawy na "moją Górę", nadzieja powróciła...
Może jednak się uda ??
Długo mierzyłam się z rzeczywistością...Mierzyłam siły na zamiary...
No cóż...Za późno...
Nie uda się...Tym razem rozsądek zwycięży...
Nie wszystkie marzenia muszą zostać zrealizowane...
A jeśli ?? ;o)
Podobno marzenia powinny zostać niezrealizowane, bo inaczej zmieniają się w plany, a PLAN brzmi mało romantycznie, prawda?
OdpowiedzUsuńŚcieżka Twojej dedukcji jest więcej niż poprawna...;o)
UsuńZnasz to przysłowie"Nie chciał przyjść Mahomet do góry, przyszła góra do Mahometa". Nie wdrapiesz się na Gerlach, ale możesz na stole położyć sztućce, na kuchni postawić garnki, a męzowi na gwiazdke kupić zegarek, wszystko firmy Gerlach. W ten sposób góra przyjdzie do Ciebie. Uściski.
OdpowiedzUsuń"Szpieg z Krainy Deszczowców"...Karrramba !! ;o)
UsuńBardzo Cię rozumiem . Też mam takie zachciewajki. Na coś się tam porywam, co innego troszkę wybijam sobie z głowy. Ryzyko też lubię a gór nie przestanę kochać.
OdpowiedzUsuńJeszcze jest dosyć "górek", na które da się wpełznąć bez pomocy TOPR-u...;o)
UsuńMoja córka dzieli marzenia na trzy kategorie: takie, które się spełniają, takie które zawsze pozostają w świecie marzeń i takie, które spełniają się w momencie, kiedy całkowicie sobie je odpuścimy. Muszę przyznać, że coś w tym jest, zresztą sama miałam okazję przekonać się o tym osobiście 😊. A jakby wejść tak tylko troszeczkę nie aż na sam szczyt to chyba też się liczy 😉😃
OdpowiedzUsuńNa to nie licz...;o) Albo - albo...;o)
UsuńJa tam jestem całkowicie po stronie twojego rozsądku!!!
OdpowiedzUsuńChcieć to móc, zawsze aktualne, tylko te chcenia należy z upływem czasu dostosowywać do swoich możliwości, ja właśnie wcielam to w życie ;)
Na pewno wiesz, że wytrzymałość nasza jest jak gałązka, naginasz, naginasz, naginasz, ona daje radę, a tu nagle trach... i trzeba się potem długo reperować, a nieraz nie da się już naprawić ;)
Rozsądnie prawisz...;o)Ja już tak naginam, że przeginam...;o)
UsuńAno wiem Gordyjeczko kochana i dlatego to napisałam, ku przestrodze ;)
UsuńCzuję się przestrzeżona...;o)
UsuńHehehehe no to tera mam już sumienie czyste jak łza dziecięcia, nie mego, bo takowego ni mom ;)
UsuńProponuję wybrać marzenię trochę .... niższe :-))
OdpowiedzUsuńTo jest jakieś wyjście...;o)
UsuńWarto marzyć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy te marzenia się spełnią. Chociaż wiadomo, że każdy z nas raczej zna swoje możliwości i wie, na jakie szaleństwa może sobie pozwolić. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"Raczej" jest dobrym określeniem...;o)
UsuńRysy za mna chodza od dawna.a ja wciaz dojsc nie moge... Moze to znak. Ciagnie mnie tam cos, a z drugiej strony odpycha. Sama nie wiem. Moja mama byla na.Chopoku jakis czas temu, jak jeszcze mogla.chodzic. Poki co zdobywam beskidzkie szczyty i jestem zadowolona. Sa miejsca, o ktorych sie nie snilo filozofom. To sa szczyty w granicach wystarczalnosci bym powiedziala... nie zle. W.granicach dobrze pojetej wyobrazni Gordyjko :) Usciski
OdpowiedzUsuńBeskidy zlazłam w "dziecięctwie", nie tylko po szlakach...Na Rysy też się nie pcham, bo genetycznie nie lubię kolejek...;o)
Usuń