piątek, 17 lipca 2020

Przymusu nie ma, czyli o weterynaryjnej obsuwie...

     Od zeszłorocznej wizyty poadopcyjnej u Veta, Lucky pomocy nie potrzebował (podziękowania dla Bozi)...Z traumami radziliśmy sobie spokojem...Z niedożywieniem kaloryczną dietą...Z problemami skórnymi zrównoważonym odżywianiem...Z robalami przy pomocy tabletek...
     Nie wiedzieć kiedy minął prawie rok i książeczka psiego zdrowia zawołała:
"Pora szczepień !!"...
No cóż...Dyskusja zbędna...
     Ta pierwsza wizyta nie bardzo przypadła nam do gustu (szczególnie Panu N.)...
     Doktor był jakby "odcięty od rzeczywistości", jakby rozproszony...Taki bardziej "urzędniczy", niż medyczny...
     Luckiemu też do gustu nie przypadł, bo trzeba było oczyścić gruczoły odbytnicze, a to pieszczotą nie jest...
Wniosek ??
     Zmieniamy Veta...
     Padło na Przychodnię prowadzoną przez trójkę młodych Lekarzy...
     Opis na stronie był bardzo zachęcający, a komentarze w necie wystawiały wysoką ocenę 4,7...
Było oczywiście kilka negatywnych wpisów, ale każdy ma gorsze dni...Prawda ??
Zadzwoniłam...
     Po kilku komunikatach, żeby zadzwonić za 15 minut (bo Lekarze są zajęci), miałam farta i usłyszałam męski głos...Doktor Grzegorz...
Niewątpliwym Ich atutem było wyznaczanie wizyty na godzinę...
     Godzina ustalona, Pan Doktor trzykrotnie zapytał mnie czy będziemy, ja trzykrotnie potwierdziłam potrzebę wizyty...Ufff...
Na drugi dzień jedziemy do Przychodni...
     Pod drzwiami "stoi" kotek, piesek, Kobieta po receptę...
Ki czort ??
     Przez okno widzimy kartkę: Pierwszeństwo mają pacjenci z wyznaczoną wizytą...
     No to (teoretycznie) wchodzimy za pięć minut...
     Przychodnię opuszcza york...Doktor Ania uchyla drzwi i zaprasza "kotka", pytając kto jeszcze do Niej...
Wychodzi na to, że my do doktora Grzegorza...
Do kolejki dobija samotny mężczyzna...
     Doktor Grzegorz uchyla drzwi, mierzy nas spojrzeniem i informuje, że nas zapisał do Żony...Pomija kolejkę i zaprasza do środka mężczyznę...
     - Trzykrotnie upewniał się Pan czy będziemy na 14:10, jesteśmy ?? - pytam Doktora...
     - Mamy obsuwę...- oświadcza Vet...I gdyby na tym skończył, rzecz by była do akceptacji, chociaż słowo "przepraszamy", albo "przykro nam", albo chociaż "trzeba kwadransik poczekać"...Nie, pan Doktor kończy wypowiedź:
     - Jeśli nie możecie poczekać, to przymusu nie ma...
Eureka !!
     Pan Doktor jest w wieku naszego Pierworodnego...Kóz z nim nie pasałam...Pan N. też w kręgu znajomych Go nie ma...
     Postaliśmy z minutę analizując sytuację...
     Przed nami był jeszcze "piesek"...Co najmniej pół godziny czekania, bo wszystkich Pan Grzegorz zapisał do doktor Ani...On ogarnął samotnego Pana i Kobietę po receptę...
Czyli, że pół godziny w plecy, ze zdenerwowanym psem (czuł, że coś się święci), na środku ruchliwego chodnika przy sklepie spożywczym...
     - Właściwie to On ma rację...Przymusu nie ma...- wymruczałam i poczłapaliśmy do samochodu...
     Doktor Grzegorz nie zdał "naszego egzaminu"...Nie tylko, że nie ma "duszy", ale nawet z dobrym wychowaniem i manierami nie bardzo Mu po drodze...
     Może być nawet genialnym weterynarzem, ale z takim podejściem, kiepsko Mu wróżę...
     A może Facet kocha zwierzęta, ale ludzi nie lubi ??
     O tym mogłyby świadczyć te negatywne opinie w necie (dotyczyły właśnie Jego)...
     Pięć minut później zaglądałam do gabinetu Doktora-Urzędnika...
     - Na szczepienie możemy ?? - zapytałam...
     - Pewnie !! - odpowiedział, chociaż był zajęty...
     Jakimś cudownym sposobem trafiliśmy na pustkę w poczekalni (bywa napchana pod sufit)...
     Krótki wywiad, kilka pytań...
     I Lucky nawet nie zauważył jak było po wszystkim (technika igły przy palcu okazała się rewelacyjna !!)
     Rzeczowe pouczenie czego się możemy spodziewać po szczepieniu, rachuneczek i Lucky już biegł do samochodu...
     10 minut...
     - Facet odkupił zeszłoroczną wpadkę...- podsumowałam wizytę...
     - Już nie będziemy szukać Doktora...- potwierdził Ślubny...
     Lucky nie zabierał głosu (chociaż lubi z nami "podyskutować"), wtulił się w kocyk i z każdą chwilą było widać, że szczepionka powoli się "rozchodzi"...Doba w "psie plecy"...

10 komentarzy:

  1. Jakieś to skomplikowane... u mnie na wsi weterynarz objeżdża wioski mu podległe i szczepi po kolei w każdym obejściu, i tak przez kilka dni aż skończy, wcześniej jest wysyłana wiadomość, w jakich dniach będzie objeżdżał, albo wyznacza miejsce, np. przy remizie strażackiej i właściciele przychodzą na spacerek z pieskami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to powinno być proste...;o) W mieście najpierw musisz znaleźć odpowiedniego Lekarza, a potem "wbić" się na wizytę...;o) Kolejki bywają dłuższe niż w przychodniach na NFZ...;o)

      Usuń
  2. Inna forma znanego porzekadła - szanuj veta swego, możesz mieć gorszego:-)
    Mam podobnie, gdy mnie ktoś na starcie lekceważy, idę gdzie indziej, kto dla kogo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie...Przecież nie można kogoś zmusić do zarabiania pieniędzy...;o)

      Usuń
  3. Ojojoj, duzo problemów. Ja z mama mamy na szczęście szczęscie do weterynarzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja wybredna nie jestem, ale kultury od każdego wymagam...;o) Chociaż najmilej wspominam pewnego Veta z Krakowa, który ratował życie Cezarego...Miał skórę tak czarną, że barwa wzbudzała zdziwienie, a po polsku mówił z takim staraniem, że miało się ochotę Go przytulić...A gdzie brakowało Mu słów to pokazywał, dlatego dokładnie obejrzeliśmy guza, którego wyciął piesełowi i na tablicy anatomicznej pokazał nam jak się rozsiał...Przy okazji wykrył wadę serca i problem z układem oddechowym...Dzięki Niemu i własnemu uporowi Cezary żył cztery lata dłużej niż prognozowały wskazania medyczne...;o)

      Usuń
  4. Zauważyłam, że najlepsi weterynarze, to młode kobiety:) Mają pasję, lubią zwierzęta i są miłe:) Do mojego Lucka mówią: "no co tam kochany kiciusiu?" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O to widze ze nawet vet kultury nie ma. Ja dzis mialam kontrole u chirurga... mialam miec ze tak powiem a skoczylo sie na tym ze mnie olali. Perfidnie. Myslalam ze przeswietla noge zdejma gips zaloza orteze bo kostka u stopy skrecona. .. Gdzie tam. Wkurzylam sie strasznie. Kazali przyjsc za 2 tygodnie choc termin kontroli na dzis byl wyznaczony. Nameczylam sie tylko zeby dojsc od taksowki te 300 metrow a tu takie lekcewazenie. Poza mna bylo jeszcze kilka osob tez wkurzonych. Koszmar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo...W kózkę się bawiłaś ?? ;o)
      Współczuję serdecznie, bo kończyny dobrze mieć sprawne...O NFZ-cie nie dyskutuję, bo mi ciśnienie skacze...;o)

      Usuń