czwartek, 5 czerwca 2014

Super gratyfikacja, czyli o pewnym artyście...

     Dzień wstawał niespiesznie, więc i my powolutku budziliśmy się do życia...Kawa...Śniadanie...Przygotowania do wyprawy...
I nagle...

     Mamy gościa !!
     Gość zlustrował nas przez szybę i oczekiwał na jakieś dowody sympatii...
A my co ??
     My oczywiście ruszyliśmy biegiem po komórki i aparaty fotograficzne...
     "Echhh...Ludzie..."- prychnął nasz gość i zaprezentował się z drugiej strony...

     Sympatyczny "sierściuch" wprawił nas w wyśmienite nastroje, a że na dodatek udało mi się wywalczyć stanowisko przy zmywaku ( walki toczyliśmy nieustannie, bo przez okienko przy zlewozmywaku był nieziemski wręcz widok), podśpiewywałam sobie radośnie...
     "Trzynastego maja w piątek, urodziła pięć kociątek"...
     Co prawda to akurat był wtorek, ale przecież Autor tekstu nie mógł wiedzieć lata temu, że będzie to jakimś dysonansem...
     Nasz gość po kilku próbach wtargnięcia do środka odszedł w nieznane, więc i my ruszyliśmy przed siebie...
     Naszym celem miała być zapora...
Zapora nie byle jaka...
Grande Dixence...
Najwyższa zapora na Świecie !!
285 m betonu na wysokości 2683m n.p.m.
     To cudo hydro-architektury powstało w latach kiedy nasz Kraj z trudem dźwigał się z ruin (1950-1964)...
     Do jeziora Lac des Dix spływają wody z 36 lodowców...
Nawet nie starałam się wyobrazić sobie tego kolosa...
     No to ruszamy !!

     Jest !!
     Jest Tama !!
Jest i zamknięta droga...
Orzesz...(ko)...
     Fakt, że warunki nie są najlepsze...Fakt, że po drodze mieliśmy spotkanie z pewną śnieżną chmurą...Fakt, że śnieg zalega już od linii drzew...
     Ale żeby zamykać drogę jak my zapragnęliśmy zwiedzić Tamę ??
Świństwo !!
     Pan N. nawet podejrzewał, że zrobili to specjalnie, jak tylko zobaczyli samochód na horyzoncie...
     Pozostało nam podziwianie z poziomu...

     Czując ogromny niedosyt wrażeń poczłapaliśmy szlakiem w kierunku jednej z grani...Przynajmniej poprzebywamy sobie w towarzystwie owego giganta...
     I kiedy Rodzinka mi się rozpełzła po zboczu, a ja szłam z miną naburmuszonej nastolatki złorzecząc na złośliwość losu...
Zamarłam...
     Mijana właśnie łąka ruszyła dzikim kłusem w stronę drzew...
Nooo...Właściwie to wcale nie łąka ruszyła...
Ruszyli mieszkańcy owej łąki...
     Tak mnie zamurowało, że nawet nie pamiętam, iż z gardła mi się wyrwał donośny i podobno przeraźliwy okrzyk...
     "Świstaki !! Panie Boże !! Świstaki !!!"
Były ich dziesiątki !!
Miałam wrażenie, że to cała łąka zafalowała i ruszyła biegiem...
     Stałam jak zaczarowana...
Tyle lat...Tyle czekania...Tyle zaglądania do wszelakich otworków w ziemi...
Tak marzyłam, żeby kiedyś zobaczyć jednego, małego świstaczka...
Echhhh...
Przeczytałam o nich chyba wszystkie publikacje...
A one nawet nie przypuszczały, że są tak platonicznie kochane...

     I wtedy się okazało, że nie jest to pełnia szczęścia, bo i wśród świstaków trafiają się jednostki nieprzeciętne, żeby nie powiedzieć "nadświstaki"...
     Kiedy wszystkie czmychnęły kurcgalopkiem, jeden z nich postanowił przeprowadzić rekonesans i przyjrzeć się bliżej tym dziwnym stworom, które chodzą na dwóch nogach, pokrzykują radośnie i wywijają jakimiś pudełeczkami pomrukując przy tym z pasją...
     "Nadświstak" najpierw udawał kawałek skały...

     Potem wskoczył na głaz i ostentacyjnie wypiął na nas tą część z ogonkiem...

     Po czym wbiegł do norki i monitorował sytuację z poziomu ziemi...

     Jakiż on był pocieszny !!
  Przekrzywiał łebek ciekawie, obserwując nas dokładnie...Chował się i wyglądał z norki, jakby bawił się z nami w chowanego...I przyznam szczerze, że miałam wrażenie jakby nawet pomrukiwał...
     Świstak artysta !!
Byliśmy od niego ledwie dwa metry...
Prawie na wyciągnięcie ręki...
Rozejrzał się jeszcze raz i dał nura do norki...
     Na migi porozumiewaliśmy się między sobą...Pan N. z Synową zostali przy pierwszym otworze...
Pierworodny wypatrzył drugi otwór...
A mnie nagle przypomniał się pewien artykuł...

     "Świstaki z reguły zabezpieczają sobie drogę ucieczki z nory przygotowując co najmniej trzy otwory"...

Aha !!
I skupiona okrutnie ruszyłam na poszukiwanie trzeciego otworu...
     Kiedy dotarłam na przeciwległą stronę głazy, nasz Artysta właśnie wychylał łebek...
Zmierzył mnie świstaczkowym spojrzeniem i wymruczał...

     "A pójdziesz stąd babo przebrzydła"...

No to poszłam...
     Ale już nie miałam żalu do Matki Natury, że przed nami Tamę ukryła...
W sumie nawet na Tamę nie spojrzałam...
Podskakiwałam radośnie i szeptałam...
     "Tama stała tyle lat to pewnie jeszcze postoi, a taki świstak-artysta już mi się nie trafi"...;o)

13 komentarzy:

  1. Proszę mi wybaczać,
    to tama świstacza?

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli nie ma tego złego ... co tam tama. Kupa betonu i wody ;) a świstaczek słodki, niesamowity gość, który został na zwiadach i się nie bał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego został, to ja nie mam pojęcia...Chyba z ciekawości !! Pewnie nigdy jeszcze nie widział takich Dziwaków...;o)

      Usuń
    2. Pewnie z ciekawości, jedna strona ciekawa drugiej ;)

      Usuń
  3. Oszsz ... tyle swistaków na jeden raz ??
    Extra spotkanie :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba rekompensata była za te wszystkie lata posuchy...;o)

      Usuń
  4. Moc urody w reszcie fotek,
    najpiękniejszy jednak.. kotek :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprzeczać mi się nie wypada,
      lecz świstakom bardziej radam...;o)

      Usuń
  5. No i co sreberek nie mieli nie zawijali?
    j

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ładne,ciekawe zdjęcia.
    Takie świstaki
    pełen oznaki.

    OdpowiedzUsuń