piątek, 22 marca 2013

Nie chcę Pandy !! Chcę "Naguska" !!

     Pamiętacie jak pisałam o "Misiu Filozofie" potocznie zwanym Pandą ?? 
     W życiu nie przypuszczałam, że jego specyficzne cechy ktoś wykorzysta i stworzy urządzenie, wypisz wymaluj, "pandowate"...
A jednak...
     W poniedziałek, zgodnie z ustaleniami ostawiliśmy "Naguska" do "doktora", czyli do autoryzowanego Serwisu, celem usunięcia szkód poczynionych na jego karoserii...
Smutna to była czynność, bo nie lubimy pozostawiać "Naguska" gdziekolwiek...
Ale jak mus to mus...
     Pan Mechanik obejrzał go dokładnie, głową nad naszym nieszczęściem pokręcił i oznajmił, że przynajmniej przez pięć dni będziemy naszej motoryzacyjnej miłości pozbawieni...
     Autoryzowany Serwis mamy na "końcu Świata", więc dostaliśmy samochód zastępczy...
Fiata Pandę właśnie...
     Wybrzydzać nie ma co, bo do domeczku musowo jakoś dostać się trzeba, a z końca Świata do Zaścianka droga daleka...
     Pan N. zasiadł więc za "sterami" owego "pandziątka" i ruszyliśmy, pozostawiając na serwisowym parkingu łkającego "Naguska"...
     Orzesz...(ko)...
     Różnymi pojazdami przyszło mi się poruszać w swoim, nie krótkim już żywocie, ale autkiem "filozofem" jeszcze nie jeździłam...
     Była Syrenka 105L, której z całego serducha nienawidziłam, nienawiścią wręcz genetyczną, za to, że psuła się zawsze nieopodal miejsca parkingowania i zmuszana byłam przez Rodziciela do pchania owej kolubryny...
Trudów owego pchania nie mam Rodzicielowi za złe...Za złe mam to, że odbywało się to zawsze "na oczach" Kolegów i powodowało miliony różnych komentarzy...
Każdy z owych komentarzy ranił moją nastoletnią duszę i pozostawiał trwałe blizny...
     Następcą owej wrednej Syrenki był Fiat 125p, kość słoniowa (kolor ma tutaj ogromne znaczenie)...
Do pojazdu owego, dla odmiany pałałam miłością ogromną...Może dlatego, że to właśnie ów pojazd był pierwszym, który prowadziłam osobiście i nigdy nie sprawił mi motoryzacyjnego psikusa...
Nooo...Może prawie "nigdy"...
W owym Fiacie pobiłam rekord rodzinny w prędkości poruszania się na drogach publicznych...
150 km/h...
Rekordem swym doprowadziłam do palpitacji serca Szwagierkę i Szwagra, po czym, malowniczo zaparkowałam w krzesłach...
Ale o tym wyczynie może jeszcze kiedyś kilka słów wspomnę...
     Pierwszy autkiem, które nabyliśmy jako własność małżeńską był analogiczny Fiat...
Taki sentyment zawładnął naszymi duszami...
     Przy zakupie niewiele interesował nas stan techniczny owego pojazdu, ale właśnie owa "kość słoniowa"...
To fiacisko krwi mi napsuło tyle, że na samo wspomnienie zaczynają mi ręce śmierdzieć smarami...
     Dzięki awaryjności owego wymysłu motoryzacji przeszłam taki kurs mechaniki pojazdowej, że klękajcie Narody...
Od wymiany wszelkich pasków, uszczelek i pomp, do remontu silnika włącznie...
     Musiał nam ów Fiat nieźle w pamięć zapaść, bo potem nastąpiła w naszym życiu długa bezsamochodowa przerwa...
     Potem nadeszła era "Szerszenia", Malucha z charakterem, który co prawda był dziurawy jak ser szwajcarski, albo jeszcze bardziej, ale swoim "charakterkiem" rewanżował się za wszystkie braki...
Zjeździliśmy nim caluśki Kraj...
Warunek był jeden...
Zamiast bagaży woziliśmy ze sobą warsztat samochodowy...
Mimo to pożegnanie z "Szerszeniem" wycisnęło nam łzy z oczu...
     Era "Dropsa" to już była prawdziwa motoryzacyjna rozpusta...Autko nabyliśmy drogą kupna wprost w salonie, więc poznaliśmy rozkosz wyjazdów z bagażami...
Jakaż cisza panowała w "Dropsiku"...
Jak on cudnie sunął nawet po wertepach...
I nawet radio grało przy każdej pogodzie...(W "Szerszeniu" radio grało tylko jak padał deszcz i w instalacji robiło się zwarcie od wilgoci)...
"Dropsik" przeżył z nami wiele...
Buszował po całej Polsce i kilku okolicznych Krajach...Pracował jako "minibus" dowożący Dzieciaki do szkoły...Był również "ciężarówką"...Mieściło się w nim wszystko...Nawet pralka...
Teraz "Dropsik" awansował i pomieszkuje w Krakowie...
A "Nagusek"...
Echhh...
     Retrospekcja moich motoryzacyjnych przygód właśnie się kończyła, a Pan N. dalej "walczył" z "Pandą"...
     - Czuję się jakbym jechała na kole w Jelczu...  - rzuciłam...
     - A ja tego "Jelcza" prowadzę... - wymruczał Pan N.
     - Ciekawe po jakim horrorze ktoś ten samochód zaprojektował... - kontynuowałam i rozglądałam się po wnętrzu...
     - Musisz sobie spróbować...- namawiał mnie Ślubny...
     - Ani myślę... - wymruczałam...
Kiedy zaparkowaliśmy pod blokiem ulga nasza była ogromna...
     - Z wierzchu to on nawet się prezentuje... - Pan N. próbował znaleźć jakieś dobre cechy "przymusowego" pojazdu...
     - Srebrny owszem, ale inne są paskudne...a poza tym lipa... - spojrzałam z niechęcią na "pandziątko"...
     Ani ładne, ani praktyczne...
     Niedoróba w każdym calu...
     Teraz moje spojrzenie na kierujących "Pandami" się radykalnie zmieni...
Współczuć to mało...  
     Jeździć pojazdem, który po każdym manewrze zastanawia się "być albo nie być"...
Filozofia godna...Pandy...
   

9 komentarzy:

  1. :-)))
    Taaaak , czasami trzeba coś wypróbować,
    żeby stwierdzić
    dlaczego ten kierowca tak dziwnie jeździ... :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę rzekłaś :o)Czapki z głów przed Kierowcami Pand...:o)

      Usuń
  2. jantoni341.bloog.pl22 marca 2013 13:10

    Trzeba pomyśleć o
    że to jest Pan do...
    odbioru Naguska.
    LAW

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jutro Pandą pognamy,
      bo "Naguska" odbieramy...:o)

      Usuń
    2. jantoni341.bloog.pl23 marca 2013 20:45

      A Nagusek tak stęskniony,
      będzie chyba obrażony,
      że gdzieś go tam mażą, klepią,
      kiedy w domu dużo lepiej.
      LAW

      Usuń
    3. Koniec kabały !!
      Nagusek już cały...:o)
      Poopcia cała posrebrzona
      i nie sterczy nic z "ogona"...
      Wyczyszczony, naprawiony,
      wrócił do nas utęskniony...:o)

      Usuń
    4. jantoni341.bloog.pl24 marca 2013 12:53

      Był naprawy szybki koniec
      gdy posrebrzyli "ogonek".
      Gratulacje,
      LAW

      Usuń
  3. Czekaj, nie mierz jedną miarą samochodów prywatnych i tych co jeżdżą nimi jako pojazdem zastępczym. Nie znam Pandy, ale raz dostałam Skodę Octavię do użytku czasowego. Sporo znajomych zna te nowe wersje i chwali, a ja myślałam, że się zarąbię. Po prostu jest tak, że samochód zastępczy dostają różni kierowcy - i lepsi i gorsi. Zanim się nauczą nie wyrywać wszystkiego i delikatnie wciskać inne wszystko, zmaltretują pojazd i już zaraz go oddają innemu, równie nieświadomemu. Więc te auta z definicji są nadwyrężone. Nikt przecież nie zna samochodu od razu, potrzeba czasu, żeby go wyczuć. A tu nie ma czasu... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń