Kiedy opuszczaliśmy rozbrzmiewającą góralskimi przyśpiewkami Kolibę, wiedzieliśmy, że ten Sylwester był wyjątkowy, i że zapamiętamy go na długo...
Dzieciaki umościły sobie gniazdko na tylnej kanapie "Naguska" wyciągając z plecaków kolorowe jasieczki...
Pan N. ustawił namiary na GPS-ie...
- Jedziemy na autostradę, będzie szybciej... - zakomunikował...
Nikt nie miał nic przeciw wcześniejszemu leżakowaniu...
Kiedy zbliżaliśmy się do pierwszego skrzyżowania z GPS-a padła komenda...
- W lewo...
Pan N. wykonał manewr...
Droga była nieźle oświetlona jak na górskie warunki...Na poboczach zalegał śnieg...Ale nawierzchnia była przyzwoicie czarna...
I nagle "Nagusek" zatańczył...
Twarz Pana N. stężała pełną koncentracją...Płynnie wykonywał manewry usiłując wyprowadzić nas z poślizgu...
Uffff....
- Orzesz...(ko)...- wyrwało się Mężowi...
- Dobrze było... - rzucił Syn z tylnej kanapy...
Odetchnąwszy głęboko Pan N. wrzucił jedynkę i ruszył...Prędkościomierz wskazywał 10km/h...
Po kilkuset metrach wyrwało mi się...
- Ta droga jakaś dziwna jest...
- Jak to w górach... - uspokajał mnie Ślubny...
GPS nie miał wątpliwości...
Za następnym zakrętem droga z nagła się zwęziła i "Nagusek" zaczął tańczyć w zmrożonych muldach...Pan N. skupiony niemiłosiernie usiłował odpowiadać ruchami kierownicy na nieprzewidywalne ruchy autka...Opony jęczały usiłując złapać przyczepność...W idealnej ciszy słychać było bryły lodu ocierające się o podwozie...
Ściana lasu po lewej stronie...
Przepaść po prawej...
Wyobraźnia podsuwała mi makabryczne obrazki koziołkującego w nią "Naguska"...
Pan N. walczył niestrudzenie...
Ja naciskałam wyimaginowane pedały i zaciskałam dłonie na nieistniejącej kierownicy...
Siłą woli usiłowałam zobaczyć kawałek czarnego, życzliwego asfaltu...
- Co tak miga ??...-zapytał w pewnej chwili Pan N. spoglądając w mrok...
- Policja... - odpowiedziałam i poczułam ulgę...
- Hahahaha... - odpowiedziało mi zgodnie moje Stadko...
- Policja ?? Tutaj ?? - zapytał z niedowierzaniem Pan N.
Po kilku metrach, zza drzew wyłonił się, stojący na poboczu radiowóz...
Wyłączone światła...Pozamykane drzwi...Cisza...
- Chyba Chłopaki odsypiają... - stwierdził Pan N.
- A co mają robić przed czwartą rano... - odpowiedziałam, bo sam fakt ujrzenia w tej głuszy oznak cywilizacji napawał mnie optymizmem...
Minęliśmy radiowóz i ruszyliśmy dalej...
Po kolejnym kilometrze, przejechanym z prędkością 5km/h byłam psychicznie wyprana...
Pan N. walczył o każdy metr przejechany bezpiecznie...
Kiedy spojrzałam na wyświetlacz GPS-a poczułam suchość w gardle...
Ta droga mogła ciągnąć się kilometrami...
- Mamy trochę miejsca...Zawracajmy... - poprosiłam...
- Powrót nie będzie łatwiejszy...- analizował drogę Pan N.
- Ale wiemy co za nami...Co przed nami nie wiemy... - włączył się w rozmowę Syn...
Synowa milczała...
- No to próbujemy...
Mijany radiowóz już nie wywołał we mnie otuchy...Gdyby nie jego widok pewnie zawrócilibyśmy właśnie w tym miejscu...
Ale dał nam nadzieję, że to uczęszczana droga...Hmmm...
- Jest tam ktoś w środku ?? - zapytał Pan N.
- Porozkładali fotele i śpią... - zapuścił "żurawia" do wnętrza radiowozu Syn...
Echhh...
Przed nami był jeszcze kilometr "drogi przez mękę"...Tym razem zjeżdżaliśmy powoli z niewielkiego wzgórka...
Pan N. ciągle walczył z samochodem...Ciągle słychać było szum ślizgających się opon i przerażający dźwięk dobijającego do podwozia lodu...Tym razem "malownicza" przepaść była po lewej stronie...Ściana czarnego lasu wydawała się z nas drwić...
Trzy kilometry jechaliśmy prawie godzinę...
Kiedy dojechaliśmy do sławetnej krzyżówki logika podpowiedziała nam wybór najszerszej i najbardziej oświetlonej trasy...
- No to jedziemy... - próbował rozładować napięcie Pan N.
Przejechaliśmy może kilometr...
"Nagusek" dzielnie wspinający się pod górkę nagle zaczął z niej spadać...Pan N. jechał do przodu, a autko do tyłu...
Stanęliśmy, zablokowani hamulcami...
- Spójrz... - wskazałam Panu N. wyświetlacz GPS-a... - to cholerstwo ciągnie nas na tamto zbocze...
W rogu wyświetlacza pojawił się kawałeczek opuszczonej właśnie przez nas drogi...
- Orzesz...(ko)... - podsumował naszą sytuację Pan N.
Zjazd tyłem ze stromego podjazdu wydawał się karkołomny...
- Mamy szanse zawrócić... - stwierdził Syn lustrując sytuację przez tylną szybę...
- W lewo ?? - precyzował Pan N.
- W lewo...Mamy podjazd i kawałek pola... - opisywał Syn...
- Pole jest dobre... - stwierdził Pan N. i przygotował samochód do manewru...
Samochód puszczony z hamulca z nagła podskoczył na jakiejś muldzie i siłą poślizgu przyjął pozycję dokładnie przeciwną do zamierzonej...
Pan N. w ułamku sekundy ponownie nas przyblokował...
- Jeszcze dasz radę... - Syn lustrował naszą pozycję...
Poczułam ból wbijających mi się w dłoń paznokci...
Pan N. poprawił się na siedzeniu i w jednym momencie puścił hamulce kręcąc kierownicą...
Chciał wykorzystać poślizg...
Odruchowo spojrzałam w tył...
Samochód zatańczył prawo-lewo i odbijając się od kolejnej muldy wskoczył na podjazd...Nie wjechał...Po prostu wskoczył...
- No to teraz pozostało tylko jakoś się z tej górki stoczyć...
Wbiłam wzrok w nawierzchnię drogi usiłując wypatrzeć jakiś w miarę bezpieczny trakt...
Wszędzie widziałam tylko magiczne odbicia kolorowych lampionów z sąsiadujących z drogą posesji...Szklanka...
Zjeżdżaliśmy metr po metrze...
Od poślizgu do poślizgu...
"Nagusek" tańczył niczym baletnica...
- Ci też chyba chcą do domu... - stwierdził Pan N. w pewnej chwili...
Na skrzyżowaniu stał samochód, a jego pasażerowie uważnie się nam przyglądali...
Kiedy zjechaliśmy jakieś dwieście metrów, w tylnej szybie zobaczyliśmy Ich walkę z Matką Naturą...
Tańczyli jak i my...
- Wracamy na Kubalonkę i ruszamy przez Wisłę... - podjął decyzję Pan N.
- Teraz to już chyba nie mamy wyjścia...Mam nadzieję, że te wrota prezydenckiej posesji nie są na noc zamykane... - wiedziałam, że to nie będzie "bułka z masłem", ale stan tamtej drogi wydawał nam się o niebo lepszy...
"Pan Prezydent" był łaskawy...Nie dość, że bramki były otwarte to jeszcze uwieczniono nas na fotce...Echhh...
W samochodzie panowała w dalszym ciągu idealna cisza...Powoli docierało do mnie delikatne szemranie radyjka...
Jeszcze jeden zakręt i będzie można lekko odetchnąć...
Z dala połyskiwały światełka trasy narciarskiej kiedy wreszcie poczułam równomierną pracę kół "Naguska"...
Powoli odzyskiwałam równowagę...
Mózg pozwolił na rozprostowanie zaciśniętych pięści...Zelżał ból w dłoniach spowodowany wbitymi paznokciami...Mięśnie nóg zdrętwiałe od naciskania wyimaginowanych pedałów zaczęły dygotać...Prawą stopę wykręcił potworny skurcz...
Marzyłam o papierosie...
- Nigdy więcej... - wyszeptałam...
- Zrobiła nas bez mydła... - potwierdził Pan N. spoglądając na wyświetlacz GPS-a, a Jego stężała od napięcia twarz z wolna nabierała rumieńców...
Syn i Synowa siedzieli na tylnej kanapie milczący...Nie spali,
chociaż pora była ku temu idealna...Może trzymali się za ręce...Może
patrzyli na siebie...Nie wiem...Nie miała odwagi spojrzeć...
Dygotałam coraz bardziej...
"Reakcja na stres"...- pomyślałam...
Kolorowo migające światełka mijanych posesji działały niczym balsam...
Nie komentowaliśmy niczego głośno...Każde z nas miało przeświadczenie, że niczego mówić nie trzeba...
Przetrwaliśmy, a to było najważniejsze...
Jak ??
Tego to chyba najstarsi Górale nie wiedzą...
To był rzeczywiście wyjątkowy Sylwester...
P.S. Po drodze minęliśmy dwie stłuczki, karambol i jedno autko, które właśnie zaparkowało na drzewie...
Kiedy zaparkowaliśmy "Naguska" pod blokiem wiedzieliśmy jedno...
Opatrzność na prawdę nas lubi...;o)
Uffff, zmęczyłam się czytając
OdpowiedzUsuńa co dopiero Ty przeżywając ...i jadąc...uffff...
To musowo teraz poodpoczywaj...;o)
UsuńUfff.Nic mądrzejszego nie przychodzi mi do głowy.TJ.
OdpowiedzUsuńWiem, wiem...Mam teraz siedzieć na poopie...;o)
UsuńA niech to dunder... emocji na cały rok starczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Odwalić co trzeba, a potem luzik...;o)
UsuńUf, tez jakoś z Wami dojechałem,
OdpowiedzUsuńgratuluję i... pozdrawiam.
LAW
Czyli Wszyscy szczęśliwie dotarli do celu...;o)
UsuńKurcze, też wbiłam sobie pazury! Dobrze, że już jesteście w domu!
OdpowiedzUsuń