Właściwie jako Rodzice rozpoczynamy skromnie...
Najpierw dominuje hasło: "żeby tylko urodziło się zdrowe" !!
Kiedy Dziecko pojawia się na Świecie zaczynamy, jakoś tak odruchowo podnosić poprzeczkę wymagań...
W przedszkolu są to wierszyki najpiękniej deklamowane, piosenki najgłośniej śpiewane i obrazki, na których widać "rękę" prawdziwego przyszłego mistrza...
Przy każdej pochwale Pani Przedszkolanki puchniemy z dumy...
"To nasza krew"..."Nasze geny"...
Potem przychodzi okres edukacji szkolnej...
Oooo...Tutaj to dopiero mamy pole do popisu...
Klasówki, sprawdziany, świadectwa z czerwonym paskiem...
Aż mnie zgrozą przewiało jak sobie to wspomniałam...
Nasze Dzieciaki miały pecha uczęszczać do tak zwanych "śmietankowych" klas...
Na liście obecności figurowali Potomkowie kierowników, dyrektorów, prezesów i nauczycieli...
Każda wywiadówka, każde zebranie to było traumatyczne przeżycie i dla Wychowawczyni, i dla reszty Rodziców.
Jakoś trzeba było to przetrwać...
Po maturze Dzieciaki zbiorowo ruszyły na studia...W wielu przypadkach nie liczyła się ranga uczelni, czy obrany kierunek, liczył się fakt...
Fakt posiadania Dziecięcia Studentem...
Tym razem Rodzice już nie uczestniczyli tak bardzo w procesie edukacyjnym, ale spotkanie ze znajomymi było dobrą okazją, żeby owym Studentem zabłysnąć.
Z klasy Syna studia podjęło 2/3 Uczniów, z klasy Córki (kilka lat później) Studentami było 80%...
Nie liczyło się jaką wiedzą owe Jednostki dysponują, liczyło się jedynie, żeby owego "mgr" zaliczyć.
Ostatnio przy rodzinnych pogaduchach Syn rzucił:
- Powiem Ci nowinę, O. zalicza ten semestr i idzie do szkoły krawieckiej.Stwierdziła, że po tym kierunku zatrudnienia nie znajdzie, a coś w życiu robić trzeba.
- Hmmm...No cóż...Dyplom wyższej uczelni raczej sam z siebie nie wyżywi, a społeczeństwo z samych dyrektorów się nie składa...- odpowiedziałam.
Od kilku lat obserwuję to zjawisko drukując CV moich Klientów...
Ci, którzy mają "zawód w rękach" aplikacji nie składają, zbierani są "na pniu"...
Mechanicy, Kucharze, Krawcowe...
Nawet jeśli nie chcą "etatu" to idą "na swoje" wsparci funduszami Rodziny i dotacjami...
Ci z "mgr-ami" drukują po dwadzieścia, trzydzieści CV miesięcznie...
I właśnie w tym momencie rodzcielskie aspiracje topnieją...
Czym dłużej Dziecko nie może się znaleźć "w dorosłości", tym mniej zaczynamy wymagać...
Poprzeczka powoli się osuwa...
"Żeby znalazło pracę w zawodzie"...
"Żeby znalazło jakąkolwiek pracę"...
"Żeby nie poddało się depresji"...
"Żeby tylko zdrowe było"...
Bardzo mądry tekst:) Szczera prawda... Wprawdzie nie stawiałam swoim dzieciom poprzeczki, ale oni sami parli do przodu, sami sobie je ustawiali. Mamusia jakby przy okazji była dumna i to jeszcze jak:) Odnośnie tych CV o których wspominasz. Córa ma sporządzone...3. Jedno uczciwie ze wszystkimi osiągnięciami. Drugie z pominięciem osiągnięć, a w trzecim ponoć zakończyła edukację na LO, zapomniała o studiach:))) W zależności na jakie ogłoszenie o pracę trafiała, takie składała CV. W ogóle to jest temat rzeka...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Akurat my musieliśmy przez cały czas owej poprzeczki "pilnować", bo Dzieciaki "podkręcały" się wzajemnie...ale poczucie dumy rodzicielskiej towarzyszyło nam od pierwszego Ich krzyku...;o)
OdpowiedzUsuńJednym zdaniem tu wpis utnę,/
OdpowiedzUsuńdyplom piękny, życie smutne.
LW
JanToni...a może zamiary,
OdpowiedzUsuńtrzeba przycinać do miary ??