poniedziałek, 23 stycznia 2012

Opowieść Zbója Madeja...


     Potężne buki szemrały swoją poranną pieśń delikatnie wachlując powietrze srebrzystymi listkami…Nieliczne promienie słońca bawiły się w berka i goniły po krzewach jeżyn niewidzialne leśne stworki…Ptasia orkiestra nadawała koncert symfoniczny niczym w filharmonii…
     Dreptałam sobie leśną dróżką samotnie, szczęśliwa jak zawsze kiedy udało mi się wyrwać spod kurateli Dorosłych…Nigdy nie wiedziałam dokąd mnie droga zaprowadzi…
     Moje wędrówki z zasady kończyły się wielką awanturą, Mama oświadczała kategorycznie, że przyjechałam do Dziadków ostatni raz w życiu, Tata robił poważną minę i wymieniał wszystkie możliwe zagrożenia jakie na mnie czyhały w tym lesie, Babcia cicho szeptała modlitwę…chyba w intencji o „rozum dla postrzeleńca”, a Dziadek…no właśnie, Dziadek mnie chyba rozumiał…
Reszta Rodziny przyjmowała moje eskapady jak dziwactwo…dziwactwo, dodam, nieuleczalne…
     Wstawałam o świcie, nalewałam herbaty do butelki po oranżadzie, kroiłam dwie pajdy chleba z „czymkolwiek” (a najlepiej z dżemem truskawkowym ), i wsiąkałam w las…
     Tak jak teraz…
     Szłam już tą ścieżynką jakieś dwie godziny i z każdym krokiem byłam coraz szczęśliwsza…
Znalazłam źródełko „naszego” potoczku w starym kamieniołomie…Krzak malin, który poczęstował mnie kilkoma „spóźnionymi” owocami…Rodzinę wiewiórek bawiących się w najlepsze i wcale nie zwracających na mnie uwagi…
     Ścieżka pięła się delikatnie pod górę…Coraz więcej prześwitujących słonecznych promieni dało mi sygnał, że zbliżam się do polany…
     ”Trzeba będzie odsapnąć i wracać”-przemknęło mi przez myśl…
     Zajęta przebijaniem się przez ogromne paprocie wcale jej nie zauważyłam…
Przyciągnęła moje spojrzenie dopiero, kiedy stanęłam w pełnym świetle rozgrzanej słońcem polany…
     Stała samotna…Otulona różanym kwieciem…Lekko pochylona…Z pociesznym „kapeluszem” zamiast dachu…
     Kapliczka…
     Maleńka, zagubiona w bezdrożach bieszczadzkich szlaków, może trochę zapomniana…samotna.
     Kiedy podeszłam bliżej ze zdziwieniem stwierdziłam, że pięknie rzeźbione drzwi nie są zabezpieczone żadną kłódką, a pod naciśnięciem dłoni cichutko się uchylają…
Przez żółte szybki wpadał do środka delikatny złotawy poblask…
Kilka skromnych drewnianych ławeczek…Drewniany stół jako ołtarzyk…Figurka Chrystusa klęcząca w samotności…
      Przysiadłam na ławeczce i powoli zagłębiałam się w ciszę Kapliczki…w jej niepowtarzalny zapach starego drzewa i róż…
Po chwili zauważyłam, że Chrystus wcale nie był samotny…
Wokół Ołtarzyka fruwały motyle zbudzone powiewem wpuszczonego przeze mnie powietrza…Spod deski wyjrzała myszka ośmielona panującą ciszą…Jakiś żuk ochoczo przemierzał ławeczkę przede mną…
Ciszę mącił tylko mój oddech…mysi chrobot…i delikatny, nierzeczywisty szum lasu…
     - A Ty jesteś kto, panienka ?? – usłyszałam nagle za sobą chrapliwy, męski głos…
     Zaskoczona kompletnie zerwałam się na równe nogi…Moje energiczne ruchy przesunęły ławeczki, co spowodowało straszny raban…
     - Nie rujnuj Kapliczki, panienka… - usłyszałam przyganę od Przybysza…
     Ochłonąwszy odrobinę przedstawiłam się cichym głosem, powołując się oczywiście na Dziadka…
     - Ooo…toś spory kawał panienka przeszła…- skwitował moje wywody Nieznajomy…
Zaprzeczyć nie wypadało…
     Stałam na środku tej Kapliczki i niczym jakaś niemota przyglądałam się mojemu Rozmówcy…
     Ogromniaste buciska, stare połatane spodnie, stara koszula z ogromnymi łatami na łokciach i bez guzików, pomarszczona twarz obrośnięta skudloną brodą i burza długich, skołtunionych włosów…
     ”Jak Zbój Madej”- pomyślałam…
     - Piękny to ja nie jestem, panienka – rzucił ów Zbój i roześmiał się straszliwie…Cała Kapliczka zatrzęsła się w posadach…
     - Nie jest tak źle…- wymruczałam…
     - Nie kłam…w tym miejscu kłamać się nie godzi… - odpowiedział i ruszył do ołtarzyka…
     - Pomożesz mi ?? – zapytał…
     Nie bardzo wiedziałam w czym, ale ruszyłam Jego śladem… Z torby niesionej na plecach wyciągnął świeży obrus, wazon i jakieś naczyńka…
     - Dzisiaj msza tu będzie…Ludzie przyjdą…Trzeba Pana Jezuska z kurzu obetrzeć…- wyjaśniał pochłonięty już swoją pracą…
     - Msza ?? W lesie ?? – rozejrzałam się po Kapliczce i trudno mi było w to uwierzyć…
     - Co roku msza tu jest…panienka nietutejsza to nie wie…trzeba Dziadka zapytać… - wymruczał Nieznajomy…
     - A Pan nie może mi powiedzieć ?? – pytanie Dziadka po powrocie do domu nie wydawało mi się dobrym rozwiązaniem…
     - Można, czemu nie…ale najpierw praca… - nie przerywając swoich czynności wymruczał „Zbój”…
     - Bo widzisz panienka…tutaj kiedyś Ludzie na tej polanie mieszkali…cztery chałupy…niebogate… - rozpoczął z nagła przerywając panującą ciszę – pewnej wiosny burza była straszna…pioruny waliły…wichura…ulewa…piorun uderzył w drzewo i las się zajął…Strasznie być musiało…Ani straży wtedy nie było…ani pomocy żadnej…No to Chłopy ruszyli gasić…Baby im pomagały…A Starzy i Dzieci siedzieli w chałupach i się do Chrystusa modlili o wspomożenie…Uratowali domy…ledwie trochę się dachy słomą kryte okopciły…
Taka radość w nich straszna była, że postanowili Kapliczkę postawić…Biedni byli to i budowa długo szła…Jakieś trzy roki…
Ledwie Kapliczka stanęła…W lecie, tak jak teraz…Burza przyszła straszna…w nocy…Las suchy był…Zanim się zebrali to już uciekać nie było dokąd…Wszystkie zginęli…Z kapliczki ledwie parę przypalonych belek zostało…
     - To kto Kapliczkę znowu postawił ??… - zapytałam, chociaż bałam się bardzo przerwać Nieznajomemu…
     - Mój Tatuś…On jeden z osady się został…w wojsku służył…do domu na zgliszcza wrócił… - i zamilkł…
Nic ciszy nie zakłócało…
     Siedziałam na podłodze w tej samotnej Kapliczce i strasznie smutno mi się zrobiło…Motyle nie latały już wokół ołtarzyka…Myszka wystraszona rumorem schowała się głęboko między deskami podłogi…Żuk gdzieś zniknął…
Nawet Pan Jezus klęczał jakiś smutniejszy i bardziej zadumany…

6 komentarzy:

  1. Słyszałam, że w Bieszczadach dużo jest takich zaginionych kapliczek. Mnie by się podobało...
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to koniecznie czas zaplanować wypad na Połoniny Krzysiaczku...;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, nie, nie całkiem smutno, te motyle to na pewno dusze dawnych mieszkańców odwiedzają kapliczkę każdego lata :-)

    notaria

    OdpowiedzUsuń
  4. Też miałam takie przeświadczenie Noti...;o)

    OdpowiedzUsuń
  5. jantoni341.bloog,pl24 stycznia 2012 14:18

    Dziękuję, Piękne piszesz wspomnienia.LW

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę bardzo Ludwiczku :o)

    OdpowiedzUsuń