niedziela, 8 stycznia 2012

Jak zostałam Dojarką...


     Pamiętacie smak prawdziwego mleka ??
     Ten pierwszy łyk, kiedy na podniebieniu i języku osiada leciutka, jak mgiełka warstwa śmietanki…i ten zapach, bezkresnej szmaragdowej łąki…
     Ech…ale się rozmarzyłam…
     
     Jako mała dziewczynka wakacje spędzałam u moich Bieszczadzkich Dziadków…
Pozostawiana tam przez pracujących Rodziców, pod opieką Cioci (Świętej Kobiety)…
     Jako, że alergie wszelkie przyswoiłam zanim świadomość istnienia dotarła do mnie należycie, więc Mama pozostawiała Cioteczce ogromniastą listę, co mogę, a co pod groźbą śmierci jest mi zakazane…
Na pierwszych miejscach owej listy widniały : mleko i twarożek…
     Rodzina głowami pokręciła na takie „miastowe dziwactwa”, ale jak Dekalogu owych przepisów przestrzegała…
     Skoro nikt owych „alergii” nie widział…to są czy ich nie ma ??
     Jak mogłam własną Rodzinę w takiej niewiedzy i nieświadomości trzymać ??
     Nie mogłam !!
     
     Pewnego dnia buszując samopas po okolicznych zagrodach zabłąkałam się na łąkę naszej Sąsiadki, a że właśnie pierwsza rosa z pól schodziła, Sąsiadka owa zasiadła na małym, drewnianym zydelku przy wymionach dorodnej krasuli i zamierzał ulżyć biednemu zwierzakowi w procesie produkcyjnym…
     Do tej pory nie bardzo byłam obznajomiona z procesem udoju (kategoryczny Dziadkowy zakaz wchodzenia do obory !!), więc mało mi ślepka z orbit nie wyszły na takie cuda…
     Siuk…siuk…rytmiczny odgłos mleka wlewającego się do wiaderka brzmiał jak rytmiczna muzyka…
Stałam i wgapiałam się niczym sroka w gnat…Małe łapeczki zaczęły naśladować niezgrabnie ruchy wprawnej Dojarki…
     - Chcesz spróbować ?? – rozległ się śpiewny głos Sąsiadki (jak ja kocham tą lekko zmiękczoną, śpiewną mowę).
     Takiego wyzwania nie mogłam zmarnować !!
     - Pewnie, że chcę !! – zakwiliłam radośnie i już siedziałam na małym zydelku.
     No cóż…czynność, która z daleka wydawała się prostym machaniem łapkami, w zestawieniu z wymionami krowy stała się nieprzyzwoicie skomplikowana…
Kiedy udało mi się w końcu poprawnie za to wymię chwycić i dopasować wszystkie wymagane ruchy, a z wymienia popłynęło mleko…mało się z tego zydelka nie wykopsałam na ziemię.
     - Masz prawdziwy talent !! – oświadczyła Pani Sąsiadka.
     A ja się poczułam, jeśli nie jak Pierwsza Dojarka Polski Ludowej, to przynajmniej lokowałam się w pierwszej dziesiątce !!
     W nagrodę otrzymałam półlitrowy garnuszek jeszcze ciepłego, ledwie przecedzonego przez sitko mleczka prosto od krowy !!
     Niczego lepszego w życiu nie piłam !! 
     Samodzielnie wydojone mleczko !!
     Wychłeptałam całe pół litra…
     Podziękowałam grzecznie Sąsiadce, pożegnałam się i ruszyłam w kierunku domciu.
     Po kilku krokach zaczęło mi się robić na przemian gorąco i zimno, przed oczami zaczęły tańczyć różnokolorowe plamki, w ustach poczułam ogromnych rozmiarów jęzor, który już mi się w paszczęce nie mieścił, coraz trudniej mi się oddychało…
Pamiętam jeszcze jak pod przydrożny kamień wmaszerowała mrówka…a mnie zastanawiał fakt dziwnej perspektywy owego zjawiska…Albo ja jestem za nisko, albo mrówka za wysoko…
     Obudziłam się w szpitalu…
     Obok łóżka siedział Dziadek w ubraniu „do pola” i swojej pociesznej czapeczce…
     - Nie wiemy jaką toksyną się Wnuczka zatruła… - doszedł do mnie jakiś obcy głos.
     - Dopiero wtedy będziemy mogli skutecznie zadziałać…póki co usuwamy objawy… - kontynuował.
     - To mogło być wszystko…jak to w gospodarstwie…a Ona nienawykła… - wyszeptał Dziadek.
     Leżałam i próbowałam wycisnąć z gardła odpowiedź na to pytanie…
     Nieznany głos wyszedł z Sali, a Dziadek nachylił się nade mną i zaczął się modlić…
     Z całych sił postarałam się podnieść dłoń, żeby zwrócić Jego uwagę i ułożyć wargi w to jedno słowo…
     - Mleko…
     To, że Dziadka miałam bardzo mądrego wiedziałam od zawsze, ale że umie tak biegać nie wiedziałam !!...Jak On wystartował od tego łóżka !!
     Po czterech godzinach kroplówek byłam jak „nówka sztuka” pozostawiona na oddziale na dobową obserwację, a Dziadek otrzymał od Lekarzy słowo honoru, że nic mi nie grozi i mógł szczęśliwie wracać do gospodarstwa…
     Proces edukacyjny mojej Rodzinki w kwestii „alergii” poszedł eksternistycznie !!
     Po powrocie ze szpitala zauważyłam ,że w całym domu nie ma nawet najmniejszego śladu po krowich produktach, a co poniektóre bardziej wrażliwe Jednostki unikały nawet w rozmowie newralgicznych tematów…
     Kiedy zaproponowałam Babci pomoc przy dojeniu przeżegnała się Bidulka bojaźliwie i czmychnęła niczym przed zarazą…

5 komentarzy:

  1. Ciężkie życie ma Taki Alergik...a mleko prosto od krowy? Już nie pamiętam jak smakuje, choć alergikiem nie jestem:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Można się przyzwyczaić...;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szacunek Dojareczko :)
    Kiedy ja zasiadłam do takiego "machania łapkami" byłam już mężatką, a czynność okazała się wcale nielekką.Na domiar złego po wypiciu świeżo udojonego mleka zawsze potrzebowałam latarki i gwizdka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podstawowe wyposażenie do wiejskiego wychodka...:o) i gazeta mało edukacyjna...;o)

    OdpowiedzUsuń
  5. jantoni341.bloog,pl9 stycznia 2012 20:07

    Sytuacja to nie nowa:
    jak nagrody nie spróbować.
    LW

    OdpowiedzUsuń