czwartek, 26 stycznia 2012

Jak podłożono mi świnię...


     Jako nastolatka bywałam uczestnikiem tak zwanych „obozów sportowych”…
Obozy owe trwały prawie miesiąc, odbywały się zawsze w miejscach, gdzie „diabeł mówił dobranoc”, były „tanie jak barszcz”, a że do tego Trenerzy z reguły mieli świetne przygotowanie pedagogiczne, a ja pasjami kochałam te „imprezy”, więc Rodzice z pełnym błogosławieństwem pakowali mnie do autobusu.
     Ledwie zajmowaliśmy miejsca w owym pojeździe, zaczynało się polowanie…
     No co ??
     Nie na „co”, lecz na „kogo” !!
     Na obozy sportowe jeździło znacznie więcej Chłopaków, więc płeć tzw.: „piękna” usiłowała zaanektować co bardziej urodziwe okazy…
     Nie dane mi było co prawda uczestniczyć w owych „godowych pląsach”, bo bywałam na takich imprezach „najmłodsza”, a więc poza kategorią, ponadto, cierpiąc na straszne przypadłości „lokomocyjne” miałam wyznaczane miejsca tuż przy Opiekunach…
Cierpienia moje były ogromne, więc z reguły rozpoczynałam „obóz” mniej więcej dwie doby po dotarciu na miejsce…
     Przez ten czas, moje Koleżanki dokonywały „podbojów”…
     Niewątpliwie największym wyzwaniem dla Ich poczynań był Kolega, którego urok rozpromieniał, z reguły poważne oblicze Trenerki, a któremu zawsze towarzyszyła niezliczona rzesza wielbicielek .
     Niestety proces starczy chyba się rozwija we mnie w tempie znacznym, bo nijak nie mogę sobie przypomnieć, jak miało na imię owo „cudo” Matki Natury, więc dla potrzeb opowieści zatytułuję go „Piotrusiem”…
     Piotruś cudnym był !!
     Buziaczka miał nadobnego, sylwetkę pięknie zbudowaną, wysoki, a na domiar wszystkiego miał nieźle w łepetynce poukładane (o tym, że był wówczas na czołowych miejscach rankingowych młodzieżowej kadry płotkarzy, nie wspomnę).
Jednym słowem, bo trochę się rozpisałam, Piotruś był idealnym obiektem do zaanektowania…
     Trybu naszego obozowego żywota opisywać nie będę, bo Ci co na podobnych obozach bywali wiedzą ile taka przyjemność potu kosztuje, a Ci co nie bywali i tak nie uwierzą…
     Miewaliśmy jednak pewne rozrywki i przyjemności…
     Wieczorami otrzymywaliśmy czas tak zwany wolny…
     Tak zwany, bo przeznaczany głównie na rozrywki…sportowe. Grywaliśmy w siatkę, w kosza, pływaliśmy, albo korzystaliśmy ze sprzętu pływającego…
Po całych dniach zajęć sportowych, trzeba przyznać, że zakrawa to odrobinę na „zboczenie”...
     Na jednym z takich obozów ulubionym naszym zajęciem było na przykład ściganie się na rowerkach wodnych do „tamy”, odległej od obozu kilkanaście kilometrów…
Wygrane były trzy pierwsze pary …reszta sprzątała po posiłkach przez następny dzień (prawdziwy hazard!!).
Wyczyn wcale łatwym nie był, bo poza odległością, w wodnej „kipieli” czekały na nas „myziaki” (wodorosty), oplątujące śruby w trybie ciągłym…
     Zgodnie z wymogami narzuconymi przez Opiekunów pływaliśmy w ekipach „mieszanych” i obowiązkowo na jeden rowerek musiał przypadać jeden „pływający”…możliwości pływackie Trenerzy sprawdzali zaraz po przyjeździe…
W owych zamierzchłych już czasach zaliczałam się do kategorii „utrzymujący się na wodzie”…do „pływaka” było mi jak na Hawaje…
Z kim płynę obojętne mi było całkowicie, bo do grona „pływaków” zakwalifikowane zostały głównie „staruchy”, czyli ekipa z „okolic” matury…
     Przed każdym wypłynięciem na pomoście odbywały się prawdziwe „łowy”…
     Siedziałam na tym pomoście, dyndałam malowniczo nogami, ryjek mi się śmiał do Świata, kiedy mój błogostan przerwało pytanie:
     - Płyniesz ??
Spojrzałam na egzemplarz, który owo pytanie do mnie skierował i chyba mnie z nagła przytkało…
     - Pływasz czy dyndasz ?? – dotarła do mnie „powtórka”.
     - Teraz dyndam, ale mogę pływać… - odpowiedziałam z wahaniem, bo z reguły wzbudzałam małe zainteresowanie „płci przeciwnej”, a przed sobą miałam jej najbardziej urodziwego przedstawiciela.
     - No to wskakuj w kapok i ruszamy… - odpowiedziała moja „majaka”.
Sam fakt, że „To” się do mnie odezwało było zjawiskiem niecodziennym, ale że mi jeszcze kapok przyniosło, niepojętym było zupełnie…
     Nie protestując wskoczyłam w dmuchane paskudztwo i zajęłam miejsce w rowerku…
Dopiero teraz zauważyłam, że na pomoście panowała idealna cisza, a cała gromada przyglądała mi się z zainteresowaniem…
     Przestałam być „niewidzialna”…
     - Trener Ci kazał ?? – zapytałam po kilku minutach kręcenia pedałami w kompletnej ciszy.
     - Nie… - odpowiedział Piotruś i tyle było dialogu.
     „Kopyto” miał potężne…Pedały ”furgały” w trybie ekspresowym, a ja usiłowałam ze wszystkich sił utrzymać na nich stopy…
     - Nie forsuj się bo spuchniesz na wyścigu…- usłyszałam przyganę.
     - Nie spuchnę… - odpowiedziałam z zaciśniętymi zębami i wbiłam palce w deseczki siedziska.
     Kiedy ruszyliśmy z wyznaczonego miejsca, w nasz tradycyjny wyścig do „tamy”, miałam wrażenie, że rower płynie w powietrzu…
Piotrek narzucił takie tempo, że po kilku minutach byłam zmuszona zdjąć stopy z pedałów…
     - Na prawo myziaki… - rzuciłam po chwili.
     - Steruj…- odpowiedział Piotruś oddając mi drążek.
     - Ja ?? – mało mi „szczena” w zalewie nie utonęła.
     - Lubisz sprzątać ?? – zapytał mnie.
     - Nie bardzo… - odpowiedziałam szczerze.
     - No to ja kręcę, Ty patrzysz i sterujesz…mamy szanse się jutro lenić… - usłyszałam w odpowiedzi.
     Mimo kilku moich „wpadek” przy „tamie” byliśmy z ogromną przewagą…Piotrek z uśmiechem satysfakcji „klepnął” śluzę.
     - Mówiłem, że to dobry plan ?? – zapytał z szelmowskim uśmiechem.
     - Dzięki… - odpowiedziałam szczęśliwa.
     - Od dzisiaj mamy gwarantowane luzy na stołówce !! – zadeklarował Piotruś.
     Słowa dotrzymał…żeby czasem ktoś nie rozbił naszego "duetu" miałam zakaz „dyndania” na pomoście, przychodził po mnie z kapokiem do kampingu…
Właściwie przyznać muszę, iż wszystkie zajęcia przewidywane w parach wykonywaliśmy od tego dnia wspólnie…
Na moje pytania, co spowodowało, że zabrał mnie wówczas na „rower”, Piotrek unikał odpowiedzi, zmieniając temat, lub uśmiechając się tylko…
     Na obozie wieść gminna niosła, iż stanowimy tak zwaną „parę”…
     Piotrek kwitował te nowiny swoim uroczym uśmiechem, ja przyjmowałam to za wierutną bzdurę…On szedł do klasy maturalnej, mnie jeszcze zostało parę lat podstawówki…

     Wybór Piotrusia przestał być dla mnie tajemnicą jakieś trzy, albo cztery miesiące później…
     W czasie jednego ze spotkań rodzinnych siedziałam przy stole obok jednego z moich ulubionych Kuzynów…
     - Słyszałem, że się świetnie bawiłaś na obozie… - rzucił z nagła między serwowanymi potrawami. Dobrze, że nic akurat nie przełykałam, bo jak nic zeszła bym z nagła zaduszona jakimś smakowitym kęsem.
     - A Ty skąd wiesz…?? – wydusiłam z siebie.
     - Ha !! Wie się to i owo !! – satysfakcja, aż biła z delikwenta.
     - Gadaj po dobroci bo się zaraz Ciotka dowie o "waksach" w Żywcu !! – wyciągnęłam najcięższą artylerię.
     - Aleś Ty nerwowa… - odpowiedział Kuzyn rozglądając się nerwowo po zebranych.
     - Gadaj mówię !! – monitowałam.
     - Chodzę z Piotrkiem do jednej klasy… - wydukał szeptem Kuzynek.
     - Orzesz…to Ty Go na mnie napuściłeś ?? – zaczynało mi świtać.
     - Nooo…nie wściekaj się…Piotrek ma Dziewczynę…od pierwszej klasy chodzą…a wiesz, że „branie” to On ma straszne…no to jak usłyszałem, że też jedziesz…no to wiesz…taki zawór bezpieczeństwa… - „pluł” mi do ucha…
     - Nie mogliście powiedzieć co i jak…?? – byłam zdegustowana brakiem zaufania.
     - Miałem powiedzieć…ale pamiętasz ?? "Świnki" w czerwcu dostałem i mnie Matka z domu nie wypuściła…dlatego tak głupio wyszło… - ton był prawdziwie przepraszający.
     - Nie ma sprawy… - ale w duchu sobie przyrzekłam, że mi obaj jeszcze za ten „zawór” zapłacą…

6 komentarzy:

  1. Nie musiałaś łowić - sama zostałaś złowiona i to jeszcze przez jaki okaz!:)))
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym tego łowami nie nazwała...to były raczej "wilcze doły"...;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. jantoni341.bloog,pl27 stycznia 2012 14:36

    A tak na marginesie,
    świnka to niebezpieczna choroba dla chłopców.
    LW

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak widać JanToni, dla dziewczynek też...;o)

    OdpowiedzUsuń
  5. no proszę jaka kuzyn Ci obstawę załatwił, że az inne wzdychały zazdroszczac tobie :) dobre, dobre pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawa interpretacja...;o)

    OdpowiedzUsuń