piątek, 26 kwietnia 2019

Człowiek Niezastąpiony...

     Na pogrzebie Dziadzia Stefana było ponad tysiąc Osób...Kiedy karawan wjeżdżał pod wiadukt kolejowy, tłum Żałobników stał jeszcze na schodach Katedry...I chociaż moje Miasto było ponoć najbardziej "czerwone", kondukty żałobne maszerowały ulicami, bez względu na "przynależność" nieboszczyka...
Za Dziadziem maszerowali działacze partyjni i kółka różańcowe...Dalecy krewni i "obcy" Ludzie...Nawet Baba Jaga (dla nie wtajemniczonych - Babcia), oglądała się za siebie i komentowała do Mamciaśki...
     - Skąd tyle Ludzi ??
A ja się uśmiechałam...
Wiedziałam, że Dziadzia znali wszyscy...I Dziadzio ich znał...
     Nasze wyprawy "po gazetę" trwały czasem dwie godziny, czasem dłużej...A wyprawa "na pączki" - dwie przecznice dalej, to już była ekspedycja na cały dzień...
     Dziadek witał się z każdym, pytał co słychać, pamiętał kto na co choruje, jakie ma kłopoty...Kiedy rozmowa zapowiadała się "na dłuższą", przysiadaliśmy na ławeczce...
     To było Jego Miasto, Jego Dzielnica...
     Rozpoznawałam w tym Tłumie znajome twarze...Z tym Dziadzio grał w szachy, a z tamtymi trzema w karty, a tej pani w kapeluszu zmarł niedawno mąż...
     Dziadzio Stefan nie był "celebrytą", jakby się to dzisiaj określiło...Nie był nikim "ważnym"...
     Był po prostu, Dobrym Człowiekiem...
     Kilka dni po pogrzebie, kiedy Rodzicom skończyły się urlopy, stałam się "kłopotem"...
     No bo co zrobić z dzieciakiem, kiedy trzeba iść do pracy ??
     Rodzice nie powinni o takich rzeczach rozmawiać przy dziecku, nawet jeśli zakładają, że śpi...
     Nikt, nawet przez moment się nie zastanowił, że spędziłam z Dziadkiem osiem lat życia, że trzeba mi coś tam wytłumaczyć, że przykrycie grobu płytą nie rozwiązywało problemów...
     Dostałam czerwoną kokardę z kluczem od mieszkania, Ojciec pokazał mi dwa razy jak się go przekręca (a był to majstersztyk)...I "kłopot" ruszył na podbój Świata...Z kluczem na szyi...
     Czy cokolwiek z tego rozumiałam ??
Ni hu hu...;o)
No, może jedno...
     Że od teraz muszę sobie sama radzić z tym Światem...
     Do Baby Jagi przestałam chodzić w odwiedziny...
Zdjęć Dziadzia nie pozwoliła mi oglądać - bo zniszczę...
Do Dziadziowej poduszki nie pozwoliła się przytulić - bo wygniotę...
     Nie lubiła "dziewczynek" i teraz już nie musiała udawać...
Jeden bonus z tego był...
     Przestała szyć dla mnie sukienki, więc miałam spokój z przymiarkami...;o)
Skończyły się też rodzinne Święta...
To Dziadzio Stefan scalał Rodzinę...
     Mówi się, że nie ma Ludzi niezastąpionych...Czyżby ??
     Że jeden Człowiek może niewiele...
     Śmierć Dziadka Stefana zmieniła wiele, bardzo wiele...I dopiero po latach można stwierdzić jak dużo...
     Dla mnie był Człowiekiem Niezastąpionym...♥

wtorek, 23 kwietnia 2019

Nie lubię Wielkanocy...

Nie lubię Świąt Wielkanocnych...
Nie lubię i już...
     Może dlatego, że wiele lat temu, w Wielkanoc, zmarł mój ukochany Dziadzio Stefan ??
     Wcześniejszych Świąt nie pamiętam, ale te wyryły mi się w czerepie na zawsze...
     Święta wypadały wtedy prawie dokładnie jak w tym roku...Pogoda też była podobna...
     Dziadzio był w szpitalu (od lat miał zdiagnozowanego raka płuc, o czym oczywiście nie wiedziałam), więc Mamciaśka była zmuszona zabrać mnie na świąteczny dyżur do pracy...
Lubiłam te dyżury z Mamciaśką...
     Paradowałam w czepku pielęgniarskim po długaśnych korytarzach, wszyscy się do mnie uśmiechali z sympatią, dostawałam do zabawy strzykawki i stetoskop, do gabinetu ciągle ktoś wpadał na pogaduchy...
Wtedy było tak samo...
A nawet lepiej, bo pogoda była piękna, więc Mamciaśka pozwoliła mi na spacer w ogrodzie i zabawę na gabinetowym balkonie...
Był jeszcze bonus...
     W sobotę podsłuchałam, że pójdę w odwiedziny do Dziadzia, że będzie można, bo Dziadzio w Sobotę czuł się dobrze...
Nie widziałam Go kilka dni i tęskniłam bardzo...Nie wiedziałam jeszcze, że to tęsknota...Nie miałam jeszcze 9-ciu lat...
     Bawiłam się na tym balkonie, kiedy zadzwonił telefon...Dzwonił wiele razy, więc nawet nie reagowałam, ale...
     Mamciaśka nagle krzyknęła tak przerażająco...I zaczęła płakać...
A potem wybiegła z gabinetu...
     Zostałam sama na tym balkonie, ze strzykawką jednej ręce i stetoskopem w drugiej, i z echem krzyku Mamciaśki w uszach...
Kiedy wróciła, opuchnięta i załzawiona, zakomunikowała mi bezbarwnym głosem...
     - Dziadek umarł...
Koniec komunikatu...
     Nie miałam pojęcia co to znaczy...
     Nie miałam pojęcia, że tak skończyło się moje dzieciństwo...
Zadzwonił telefon i już nic nie było takie samo...
     Przed pogrzebem pozwolono mi się z Nim pożegnać...
     Leżał w trumnie, wokół stały setki osób, których nie znałam, a On pierwszy raz nie uśmiechnął się na mój widok, nie wyciągnął dłoni, żeby pogłaskać mnie po głowie, nie zachwycił się moją sukienką...
     Zdradził mnie...Zostawił...
Nie lubię Wielkanocy... 

wtorek, 2 kwietnia 2019

Wypędzeni...

Siedzi Pan Bóg na chmurce i się ludziom dziwuje,
że by tworzyć - niewielu, chętniej każdy coś psuje.
Siedzi w brodę się drapie i tak myśli strapiony,
po co ludziom dwóch mężów, albo po co dwie żony ?
Po co walczą ze sobą, skoro człeka los znany,
najpierw są narodziny, potem jest pochowany ?
Po co żreć się zajadle, czyja racja na stole,
skoro droga tak krótka, na tym ziemskim padole ?
Czemu księża miast uczyć miłosierdzia wśród ludzi,
w politykę wdeptują, kasą się każdy trudzi ?
Jak przekonać, że miłość ma wartości nadrzędne,
skoro każdy się stara, usiąść wyżej na grzędę ?
Przyszedł diabeł, siadł obok, nie wygląda najlepiej,
głową kiwa z frasunkiem, po kolanie się klepie.
Cóż cię martwi tak bardzo ? - Pan Bóg diabła zapyta.
Bo już nie wiem, mój Boże, kto jest chłop, kto kobita.
Nie wymyślę, mój Boże, nowych form pokuszenia,
ludzkość za bardzo pędzi i za szybko się zmienia.
Posiedzieli tak chwilę, może wiek, albo dwa,
a na Ziemi wciąż chaos, każdy bardziej się pcha.
Panie Boże - ruszajmy - tu już nic nie zdziałamy - 
rzecze diabeł do Boga, bo już był spakowany.
Pan Bóg łzy gorzkie otarł, co Mu z oczu spływały,
brodę dłonią przygładził, i poprawił sandały.
Czas najwyższy - mój diable - odrzekł Pan Bóg ze smutkiem - 
wypędziłem ich z raju, ale z odwrotnym skutkiem.
I ruszyli gdzieś w niebyt ogromnego kosmosu,
bo dość mieli już ludzi i ludzkiego chaosu.