Dwa światy...

Bardzo Ważni Goście

poniedziałek, 27 lutego 2017

Misiowy piąteczek...

     Piąteczek trzymał dla nas jeszcze jedną niespodziankę...A właściwie to my mieliśmy niespodziankę dla piąteczka...
     Mała drogowa pętelka i już byliśmy pod drzwiami naszych Misiaków...
     Mama Miś wyglądała przepięknie !!
Jest już taka miluśna i mięciutka w czasie przytulania...
A że "utrapienia ciążowe" troszkę zelżały, więc i humorek Misiowej Mamie dopisuje...
     Tata Miś jeszcze pracował...
Hmmm...
Ponoć od dwóch dni jest na urlopie, ale jest to równoznaczne z tym, że zamiast siedzieć przy kompie w pracy, siedzi przy kompie w domu...
Na Misiowym urlopie zawsze się coś w Firmie "sypie"...
My to znamy z autopsji...Mama Misiowa już przywykła...
     Książę Miś był jeszcze w żłobku...
Ha !!
To się nazywa promocja...
Porozmawiać z Dzieciakami bez ciągłego "Mamo !!", "Tato", "Babcia !!", Dziadzia !!"...
No to i chwilka na "tajemnice" dorosłych się znalazła...
     Najpierw coś, co powinna mieć każda szanująca się Dama...


Tak, tak...
     To kapelutek dla naszej Gwiazdeczki...Jeszcze nie wie, że jest Gwiazdeczką, ale kapelutek już czeka...;o)


Koniecznie z rondem w kształcie muszelek, bo przecież to będzie Perełka !!


No i koniecznie z czerwoną kokardką !!
     Nie żeby Babcia była przesądna, ale "zapobiegać" nie zaszkodzi...;o)
     Żeby sprawiedliwie było, to i dla Księciunia coś Babcia zmajstrowała...
Już dwa lata temu sobie umyśliła...Jak kupiła maliny w takim cudeńku...


     Idealny koszyczek wielkanocny dla Księciunia !!
Tylko troszkę trzeba go "podrasować"...


A że Trzylatek może mieć lekki problem logistyczny, więc Babcia wykombinowała klapki...


     - Ha !! - zakrzyknęła Mama Miś. - To w tym roku idziemy wszyscy ze "święconym"...
     Mina Taty Misia ?? - Bezcenna !!
     Coś mi się wydaje, że podpadłam u Pierworodnego "po całości"...
A niech tam !! ;o)
     A potem Tata Miś pojechał po Księcia Misia i Świat zaczął krążyć w inną stronę...;o)

sobota, 25 lutego 2017

Pierwsze odwiedziny...

     Tego powitania obawialiśmy się od listopada...
Czy przetrwa ??
Przez całą zimę wracał nieodmiennie w czasie naszych rozmów...
A do zamrażarki trafiały kąski "dlapsa"...
Filip...
     W piąteczek pojechaliśmy na Wrzosowisko...
Może przebiśniegi już się przebiły ??
A może krokusiki się przebijają ??
Wierzba już może kotki puszczać...
     I Filip nas przegapił !!
     Nie było wymownego psiego płaczu, który słychać w całej Wsi...Nie było rozpaczliwego jazgotu i wyrzutów, że tak długo nas nie było...Kiedy nas zobaczył, przysiadł ze zdziwienia,a potem ruszył galopem...Powitanie było milczące...


     Filip cało i zdrowo przetrwał zimę...
     Problem głodu rozwiązałam zaraz, serwując sporych rozmiarów paczkę smakołyków...
     A Wrzosowisko ??
Też przetrwało...


Jeszcze senne trochę, wyciszone...
Ale budzi się powolutku...


     I chociaż spodziewałam się przebiśniegów, krokusów, albo chociaż kotków na wierzbie, to te kiełki mnie załamały...
     Wschodzą irysy !!
     Głupole !! Toż to ochłodzenie idzie jeszcze !! Mróz ma przyjść nocny...Śniegiem ma poprószyć...
     Jak wy biedaki sobie poradzicie z kiełkami nad ziemią ??
Echhh...
     Chociaż może dacie radę ??
     Pani Wiosna już całkiem nieźle sobie poczyna na okolicznych polach...
     Jeszcze 24 dni i drzwi wiosenne szeroko się otworzą...
A może wcześniej ??
     Wiosna to chyba jedyna pora roku, na którą oczekuje się z takim utęsknieniem...

czwartek, 23 lutego 2017

Gazetka gordyjska...

     Tak się zagalopowałam w tych wspominkach, że mi całkiem bieżące wydarzenia umknęły...A że nie samymi wspomnieniami człowiek żyje, to dzisiaj wydam "gazetkę gordyjską", czyli nakreślę, co w trawie piszczy...
Żeby traumy nie przedłużać, zacznę od polityki...

POLITYKA ZAGRANICZNA:

Opozycja ogłasza hurtowe porażki.
Rządzący ogłaszają hurtowe sukcesy.
     Prawdy nijak ogarnąć nie można, bo życia by zabrakło, żeby to wszystko w necie znaleźć i przyswoić.
     Nawet Pani Merkel pogubiła się totalnie i postanowiła naocznie sprawę zbadać...
     Nie wiem jaką diagnozę postawiła, ale pewne jest, że Jej "w słupkach przedwyborczych" ubyło...
I teraz to już całkiem nie rozwikłam, czy winne jest PO, czy PiS...
     Paryż ponoć płonie, w Szwecji się dantejskie sceny dzieją, ale że się Media (obustronnie) specjalnie w tym temacie nie rozwodzą, to i ja zmilczę...

POLITYKA KRAJOWA:

Opozycja ogłasza hurtowe porażki.
Rządzący ogłaszają hurtowe sukcesy.
     Tutaj to już nawet wyszukiwanie w necie nic nie da, bo każdy "tą kołderkę" w swoją stronę ciągnie, a że sporą część Narodu ogrzewa  przykrycie "500+", to się dopiero prawdy dowiemy, jak przeciągiem po "gołym pupsku" powieje...
     Ugruntował się we mnie pogląd, że jedni drugich warci, czyli nawet funta kłaków bym za nich nie dała...I czasem tylko z nostalgią łeb zadrę do góry i szepczę:

"Ty to Boże widzisz i nie grzmisz"...

     A że genetycznie optymizm mną miota, to postanowiłam następnym razem do Instancji Najwyższej się zwrócić, jak pora wiosennych burz nastąpi...Wtedy to i ja, i Bóg, będziemy mieli czyste sumienie...

SPORT:

     Szału nie ma (pupy nie urywa), bo sezon dopiero się zaczyna, więc zachwyt możemy wyrażać jedynie nad naszymi Skoczkami i halową lekkoatletyką...Idzie nieźle...
Opozycja się nie wypowiada.
Rządzący ogłaszają hurtowe sukcesy.
     I rozeznać się można prościej, bo w tych rankingach, ani Jedni, ani Drudzy namieszać nie mogą...

KULTURA:

     W tym temacie moja wiedza jest niestety ograniczona, bo życie kulturalne Zaścianka zapada w sen zimowy jak tatrzańskie misie (specjalnie nie napisałam bieszczadzkie, bo tam z tym snem w tym roku, to jakaś niedoróba była). Z telewizorni też się nie ukulturalnię specjalnie, bo jedne kanały pieją o porażkach, a drugie o sukcesach.
     W wydarzeniach nie uczestniczyłam, bo nam się zachciało remontowania, a prace przypodłogowe rzadko bywają ukulturalniające...Przynajmniej język odbiega od norm...;o)

POGODA:

Ha !!
I tutaj mam niespodziankę jakiej się nie spodziewałam...Absolutnie !!
     Nie wiem, czy Australijczycy mój apel odczytali, i tymi kijami w Oceanie zamieszali na odwertkę, ale wraca !!
     Wraca do nas El Nino !!
Chłopczyk mój ulubiony !!
Ponoć wróci na wiosnę...;o)
     To komunikat dla wszystkich ciepłolubnych, żeby jakoś przetrwali te ostatnie podrygi Pani Zimy...
     Lipiec ma być już taki, że klękajcie Narody !!
I tak sobie teraz pomyślałam...
     Jakby się te "dzieciaki" dogadały, i wpływami (albo pływami) podzieliły, toż to by dopiero cudności była natura...Lato jak nad Adriatykiem, zima jak w Alpach...
Echhh...
     A że po takim newsie już się nie godzi wtrącać żadnych informacji, to Was z nadzieją ocieplenia pozostawiam i pięknej pogody życzę (nie tylko tej na zewnątrz)...
     Wiwat El Nino !!
  

wtorek, 21 lutego 2017

Na "dzień dobry" trzeba sobie zasłużyć...;o)

     To był rok, w którym postanowiliśmy wprowadzić w plany wakacyjne pewną korektę...Dzieciaki pojechały na obóz, a potem mieliśmy wspólnie ruszyć w Bieszczady, bo Ich matka miała już ewidentnie "dość płaskiego"...Zapragnęłam gór !!
     Pan N. leżakował właśnie na kanapie, ja na fotelu drapałam Cezarego za uchem, kiedy w TV nadano komunikat:

"Przez teren Warmii i Mazur przeszedł huragan, siejąc zniszczenia. Zerwał linie energetyczne (kilka tysięcy gospodarstw bez prądu), zrywał dachy z budynków mieszkalnych i gospodarczych (kilkaset zadaszeń zmieniło miejsce pobytu), zniszczeniu uległo również kilkaset hektarów lasu, ale tych szkód nadleśnictwa jeszcze nie oszacowały. W najtrudniejszej sytuacji znaleźli się Harcerze. Kilka obozów uległo całkowitemu zniszczeniu. Kilkanaście osób doznało urazów. Kilka osób jest hospitalizowanych. Meteorologowie przewidują, że pasmo huraganowych wiatrów będzie przechodziło przez północne rejony Kraju przez kolejne trzy dni"...

Tyle komunikatu...
     Spojrzeliśmy na siebie z bladymi obliczami...Warmia i Mazury to rzut beretem od Drawskiego...Jak Ich tak hurtem zmiata, to czort znajet, na którym drzewie nasze Dzieciaki spędzą kolejną noc...Odruchowo spojrzałam na wyświetlacz komórki...To był "błogosławiony" drugi rok, kiedy Dzieciaki już miały komórkę...Jedną, ale zawsze kontakt ze Światem był...
Wiedziałam, że obsługujący ją Pierworodny, wyłącza telefon, bo o prąd w lesie trudno...
Zadzwonić ??
Eeee...Bez sensu...Pora taka, że nie odbierze...
     - Jakby się coś działo, to by dał znać..- utwierdził mnie w słuszności przemyśleń Pan N. - A poza tym, widziałaś jak Oni obóz budują...Komendant - Żołnierz, to żadnej lipy nie pozwoli Im odwalić...
I zaczęliśmy "kontemplować" jakieś filmidło...
     Dzwonek do drzwi...
??
     Prawie 22-ga na zegarze, a komuś się wizytacja zamarzyła ??
Za progiem zastałam sporą grupkę Ludzi...
Orzesz...(ko)
     - Jedziecie Państwo po Dzieci ?? - pytają wszyscy razem...
     - Po Dzieci ?? - precyzuję jak jakaś oślica...
     - Nie widziałam Pani w TV ?? Kataklizm !! Ręce, nogi połamane !! Głowy porozbijane !! Plecaki na drzewach !! - wyliczają jednocześnie...
     - Ale to Warmia i Mazury !! - usiłuję zapanować na chaosem...
Z sąsiednich mieszkań zaczynają wyglądać Sąsiedzi...
Rodzicielska troska zaczyna się przeradzać w zbiorową panikę...
Panowie rozpoczynają rozplanowywanie ekspedycji ratunkowej...Panie obcierają twarze z łez...
Ło Matko i Córko...
     Zbieram do kupy ostatnie dwie szare komórki, które o tej porze jeszcze nie spały...
     - Pierworodny ma przy sobie komórkę...Gdyby coś się złego działo na pewno by nas zawiadomił !!
Na korytarzu zapanowała niespodziewana cisza...
     - Nie dzwonił ?? - dopytywał jakiś Niedowiarek...
     - Nie dzwonił. Nie przysłał sms-a. Komórka jest wyłączona jak zawsze.Zgodnie z umową będzie dzwonił pojutrze.- ucinam dyskusję...
     Rodzice powoli zaczęli rozchodzić się do domów...
     Ja, po powrocie na fotel wysłałam do Pierworodnego sms-a:

     "Zadzwoń natychmiast po włączeniu komórki, sprawa pilna."

A potem przeżyłam dwa koszmarne dni...
Lęk o Dzieci ?? Niepokój ??
A gdzieżby...
     Przez dwa dni byłam nękana przez tłumy Rodziców...Nawet do sklepu nie mogłam wyjść w spokoju, bo zawsze mnie ktoś namierzał...Pan N. też lekko nie miał, bo w drodze do pracy musiał udzielać podobnych informacji...
Po dwóch dniach telefon zadzwonił...
     - Matko Boska !! Mamo !! Co się stało ?? - wykrzyczał do słuchawki, zdenerwowany ponad miarę Pierworodny.
     - Nic...- odpowiedziałam zgodnie z prawdą...- W TV pokazali, że Harcerze zbiorowo zdobywają odznaki lotników...W Zaścianku taka panika, że ją ogarnąć trudno...
     - Aaaa...Przez ten huragan ?? - dociekał Pierworodny...
     - Dokładnie tak...W TV pokazali ruiny po kilku obozach...- potwierdziłam...- Co u Was ??
     - Komendant miał komunikat już trzy dni wcześniej, więc cały obóz został wzmocniony...Fosy takie żeśmy pobudowali, że czołgi nie przejdą...Leśniczy mało zawału nie dostał jak zobaczył...Namioty tak do ziemi przykute, że teraz się martwimy, jak je porozbieramy na koniec...Na tą feralną noc, co miał ten wiatr przejść, to Komendant załatwił z Dyrektorką Szkoły, że Dzieciaki i Dziewczyny będą spały w sali gimnastycznej, w obozie zostały same "Bysiory"...
     Po tonie głosu wiedziałam, że Pierworodny się do "Bysiorów" zaliczał...
     - Czyli wszystko w porządku ?? - dopytywałam...
     - Wcale nie !! Zaiwanialiśmy przez trzy dni, a u nas nawet nie powiało !! Deszczu były też tyle co "kot napłakał"...-wyżalił się Pierworodny...
Ot, i masz matko zagwozdkę...
Pocieszać Pierworodnego, że jeszcze powieje ??
     Poopowiadało mi jeszcze Dziecię nowinki obozowe, a na moje żądanie rozmowy z Dziecięciem młodszym, odpowiedziało:
     - Nie ma możliwości !! Jej Zastęp przygotowuje dzisiaj ognisko i jest bardzo zajęta !! Zaraz mówiła, żebym Jej nie wolał...
Tyle w temacie matczynej tęsknoty...
     - To niech chociaż wrzaśnie z daleka, że żyje !! - domagałam się dla spokojności ducha...
     Po chwili usłyszałam daleki, ale gromki wrzask, przynajmniej kilku gardeł...Czy było między nimi "gardło" Córci ?? Hmmm...
Umówiłam termin kolejnego "kontaktu" i odłożyłam telefon...
     W tym monecie zadzwonił dzwonek u drzwi...
Mam w mieszkaniu monitoring !! A już na pewno podsłuch...
     Za progiem stała "najgorliwsza" z Matek...
     Opowiedziałam Jej wszystko dokładnie...No może nie tak całkiem dokładnie...Pominęłam fakt, że Jej Syn też był w grupie "Bysiorów", bo założyła od razu, że nocował bezpiecznie razem z Dziećmi i Dziewczynami...Kiedy usłyszałam:
     - Jak to dobrze, że mój Synuś był bezpieczny...
Nie umiałam zdobyć się na całkowitą szczerość...
     Od Niej dowiedziałam się, że kilkoro Rodziców wynajęło "nyskę", a dwóch Ojców pojechało na ochotnika, ratować Dzieci...
Nadgorliwość ??
     Żałowałam, że Pierworodny nie posiadł tej wiedzy, a wysłanie sms-a nie miało sensu...
Panowie wrócili sami...
     Ale od tego dnia nie mówią mi "dzień dobry"...;o) 

niedziela, 19 lutego 2017

Drugie dno serdecznego zaproszenia...

     Do wyjazdu czasu było sporo, więc zdążyliśmy skompletować ekwipunek...Łatwe to nie było, bo po Zaścianku wieść się rozeszła, że Hufiec obóz organizuje za "psie pieniądze", więc populacja "Harcerzy" znacznie wzrosła...A za tym poszło ogromne zainteresowanie śpiworami, menażkami, a nawet trampkami...
Z Kolegów Pierworodnego jechali prawie wszyscy...
     Środków z "funduszu socjalnego" wystarczyło nam dla Dwojga prawie idealnie (dopłaciliśmy 60 zeta), z racji włóczęgostwa spora część ekwipunku też była w naszym posiadaniu, więc wizja wakacji rysowała się w jasnych barwach...
     Miesiąc przed wyjazdem dostałam od Szefa niespodziewaną premię...
     Premie w mojej Firmie zawsze były niespodziewane, bo była to własność prywatna i nigdy nie było wiadomo, czym można "błysnąć"...
     Ja na widok zatroskanego "Szefa", który miał właśnie bardzo trudny dzień, bo "przewalił" w Kasynie 100 kawałków...Uśmiechnęłam się radośnie i oznajmiłam:
     - Szefie !! Niech Szef nie pęka !! Zła passa musi się skończyć !! Ja jak przegrywałam z Ojcem w pokera to zawsze wychodziłam do WC i obracałam się trzy razy przez lewe ramię...Działało !!
     Szef chyba był lekko ogłuszony tym komunikatem, bo przystanął na środku parkingu...
Pewnie się po mnie tego "pokera" nie spodziewał...
Ale po chwili odzyskał animusz i ruszył dziarsko w kierunku toalety...
     Nie wiem, czy moja rada "podziałała", ale na drugi dzień Szef "wparował" do mojej "chatki" i wręczył mi pięć stówek...:o)
Lubiłam takie wizyty...
     Dzieciaki pożegnaliśmy czule, ale nie wylewnie, bo się już obydwoje doczekać nie mogli podróży...A na pożegnanie od Komendanta usłyszeliśmy znowu:
     - Przyjedźcie !! Nie pożałujecie !!
Tym razem jakoś nam przez gardła sprzeciw nie przeszedł...
No cóż...
     Kasę na paliwo mieliśmy, namiot leżał w piwnicy, urlopy zaczynaliśmy za kilka dni...
Zanim dotarliśmy do domu decyzja zapadła...
     Jedziemy na Drawskie !! 
     Ale żeby Dzieciakom obciachu nie robić, zameldujemy się grzecznie i sobie gdzieś "kawałka podłogi" poszukamy..."Podobóz rodzicielski" nas nie kręcił...
     Podróż znacie, więc przystąpię do powitania...
     Ogromna polana nad brzegiem jeziora, w środku lasu...A na polanie prawie trzy setki Dzieciaków !!
     Obóz tak się niespodziewanie rozrósł, że Komendant w ostatniej chwili ściągał wyposażenie z zaprzyjaźnionej, krakowskiej Jednostki...Nawet "rodzicielski podobóz" musiał się przenieść, żeby Dzieciakom miejsca na "kuchnię" wystarczyło...
     Komendant na nasz widok rzucił się w kierunku namiotu, i zamiast radosnego "witajcie", ujrzeliśmy Jego "tyły"...Okazało się, że w ostatniej chwili złapał osobistą wilczycę za obrożę, czym prawdopodobnie uratował życie Cezaremu...
Powitania były niesamowicie radosne...
No cóż...Prawie wszystkie Dzieciaki były znajome...
     - I jak Wam idzie ?? - zapytałam Komendanta, kiedy już zakończył pojedynek z "psiurą"...
     - Właściwie dobrze...- oświadczył - Mamy tylko jeden mały problem...
     Okazało się, że problem wcale nie był taki mały...To był problem rozmiarów kosmicznych !!
     Prawie trzy setki Dzieciaków, wywiezione w plener, poddane zabawom na świeżym powietrzu, uczestniczące w niezliczonej ilości gier i rozrywek sportowych, śpiące "pod gołym niebem" mają apetyt znacznie większy niż zakładały normy dietetyczne...
     Te Dzieciaki nie jadły posiłków...Te Dzieciaki żarły bez opamiętania !!
Przeliczane po sto razy słupki wykazywały jedno...
Pod koniec obozu środki finansowe znikną całkowicie, a "Szarańcza" stanie się zagrożeniem dla okolicznych Mieszkańców...
     - W życiu nie widziałem czegoś takiego !! - opowiadał zrozpaczony Komendant - Oni pochłaniają niewyobrażalne ilości pokarmów !! I nie wygląda na to, żeby przestali...
     Demonstracja niszczycielskiej siły nastąpiła szybciej niż myślałam...
     Na powitanie z Dzieciakami zabraliśmy oczywiście trochę "darów"...Jakieś cukierki, batoniki, kilka wafelków, prażynki...
Nasze Dzieciaki przysiadły na ziemi tuż obok nas i pochłaniały to ekspresowo...Tylko szelest papierków świadczył o tempie konsumpcji...
     - A coś konkretnego masz ?? - zapytał w końcu Pierworodny...
     - Kilka suchych kanapek z podróży...- zniechęcałam Go intonacją głosu...
     - Daj !! - zażądał kategorycznie...
     Wydłubywane z torebki kanapki wyglądały bardzo mało apetycznie...
     A kiedy podawałam Synowi trzecią z nich, ciszę Pojezierza Drawskiego przerwał rozpaczliwy wrzask Córci...
     - Ta jest moja !!
Byłam przerażona...
     - Oni pół godziny temu skończyli kolację...- wymruczał Komendant będący świadkiem tej "walki o byt"...
     I pewnie bym nie uwierzyła w ani jedno Jego słowo, gdyby nie fakt, że otaczał nas łańcuszek Dzieciaków, które w te stare kanapki wpatrywały się z pożądaniem...
Ło Matko i Córko...
Apetytowy kataklizm !!
     Postanowiliśmy wrócić do "pokoju" i przynieść jeszcze "coś na ząb"...Miałam pół chleba "na śniadanie" i torbę podróżną puszek...
Jakoś napchamy te puste brzuchy...
Jedno było pewne...To na pewno nie będą wakacje bez Dzieci...
     Jak wyglądał nasz urlopowy harmonogram ??
     Jedliśmy śniadanie w pokoju, po czym szykowałam "śniadanie na wynos" i udawaliśmy się do "Obozu", bo Dzieciaki właśnie kończyły swoje śniadanie...
Przed obiadem dostawali po "zapiekance", żeby nie jeść na pusty żołądek (wynalazek Pierworodnego), a po obiedzie zabieraliśmy Ich do siebie na kwaterę, na obiad...
Kolacje jedli też po dwie, tylko, że w odwrotnej kolejności...Najpierw z nami, potem obozową...
Ilości "dojadań" nie zliczę...
No i oboje dostali oczywiście "suchy prowiant" do plecaków, gdyby słabli z głodu między posiłkami...
     To, że Pierworodny pochłaniał tyle paszy mogło nie dziwić, bo apetycik zawsze miał spory, ale Córcia ??
To było niepojęte !!
     A na najszczęśliwszych wyglądali, kiedy zabraliśmy Ich na całodzienną wycieczkę nad Morze...
     Ani na chwilę buzie się im nie zamykały...Ciągle jedli...Ciągle pałaszowali...Ciągle przeżuwali...
Szarańcza !!
     Ale przecież nie to było główną przyczyną, dla której Komendanci tak serdecznie nas zapraszali...Przecież nie mogli przewidzieć takiego kataklizmu...Więc co ??
     Pomijam oczywiście fakt, że ani słówkiem nie skłamali o urokach Drawskiego...
Przyczyna była prozaiczna...
     Komendant marzył o Stanicy harcerskiej...
     Władze gminne były skłonne współpracować z Komendantem w realizacji owego marzenia, ale...
Ale chciały wkładu własnego !!
Gmina zapragnęła "najazdu" Turystów...
     No to Komendanci się starali...Populacja "wakacyjna" kilkukrotnie wzrastała..."W szwach" pękał sklepik spożywczy, bar, Kościół, a nawet chodniki, bo na takie tłumy przeznaczone nie były...Mieszkańcy remontowali co się da, żeby upchnąć kolejnych Letników...
     I kiedy nadszedł ostatni rok "niepisanej umowy", i transakcja miała zostać zrealizowana, nastąpiły wybory samorządowe...Stanicy nie ma do dzisiaj...
Ale my nie żałujemy...
     Przez dwa lata bytowaliśmy wakacyjnie na Pojezierzu Drawskim, a nawet rozważaliśmy nabycie kawałka tego raju...Nigdy jednak nie mieszkaliśmy w "podobozie rodzicielskim"...Kilka kilometrów "oddzielności" dobrze robiło i nam, i Dzieciakom...
     Przygodę harcerską naszych Potomków mogłabym właściwie zakończyć, ale opowiem Wam jeszcze jedną przygodę...O tym jak huragany porywały harcerzy razem z namiotami...    

piątek, 17 lutego 2017

Jak Żabolka została Hacerzem...

     Opowiem Wam dzisiaj, dlaczego jak nawiedzeni, gnaliśmy przez prawie cały Kraj, żeby towarzyszyć w wypoczynku naszym Dzieciakom...
Nadgorliwość rodzicielska nie miała z tym wiele wspólnego...
     Wyjazd na pierwszy obóz harcerski naszego Pierworodnego "wyszedł" nagle...
Po prostu nie było nas stać na nic bardziej wyszukanego...
     Przez dwa lata Dzieciaki uczestniczyły w koloniach letnich, których koszt w znacznej mierze pokrywał fundusz socjalny, a my dopłacaliśmy "końcówki"...W tym roku "fundusz" zredukowano o połowę, więc nie tylko, że na kolonie nie wystarczyło...Nie wystarczyło go nawet na połowę wyjazdu dla jednego Dziecka, bo koszt "kolonii" radykalnie poszedł w górę...
Przez przypadek znalazłam ogłoszenie o obozie harcerskim...
Pierworodny bez mrugnięcia okiem wygłosił sakramentalne "chcę !!"
Córcia, jako "małolat" miała wakacje spędzić z Rodzicami...
Decyzja zapadła...
     Poszłam Go zapisać i dokonać wpłaty niewielkiej zaliczki w towarzystwie Córci...
Przyjęła nas Żona Komendanta...Osóbka bardzo sympatyczna, elokwentna i życzliwa...Ze świętą wręcz cierpliwością odpowiadała na dziesiątki powtarzających się pytań o stan organizacyjny wyjazdu...Kolejka "do zapisu" była długa...
Nim odstałam swoje to właściwie wszystko już wiedziałam...
Córcia, Istotka spokojna nad wyraz (w takich sytuacjach) też się musiała bacznie przysłuchiwać...
     W tej to właśnie kolejce dowiedziałam się między innymi, że specyfiką "naszego obozu" jest "podobóz rodzicielski", czyli wydzielony plac na którym w namiotach wypoczywają przyjeżdżający na urlop Opiekunowie...Komendanci zapraszali wszystkich !! A uroczemu zakątkowi nie szczędzili słów pochwały...
     Opcję tą wykluczałam absolutnie (jak chciała Noti) !!
     Pierworodny musi odpocząć od rodzicielskiej troski !! I vice versacze...;o)
Wpisu dokonałam, zaliczkę wpłaciłam...
     Wieczorem, kiedy już wszystko, z detalami, opowiedziałam Panu N., do pokoju weszła Córcia i w progu zakomunikowała:
     - Ja też chcę na ten obóz !!
Ło Matko i Córko...
Się porobiło...
Zamarliśmy statecznie, jak na rodzicieli przystało...
A w umęczonych czerepach myśli kłębiło się miliony...
     1. Alergia na użądlenia - pod namiotami w lesie i nad jeziorem - Nie ma mowy !!
     2. Alergia pokarmowa - przy żywieniu zbiorowym z kotła żadna dieta nie istnieje - Nie ma mowy !!
     3. Nietolerancja na leki standardowe - opieka medyczna składa się z jednej Pielęgniarki - Nie ma mowy !!
     4. Każdy incydent medyczny kończył się z reguły na oddziale szpitalnym - Szpital czterdzieści kilometrów od obozu - Nie ma mowy !!
     5. Dbałość o dłonie - zakres obowiązków harcerskich znacznie odbiegał od wymogów Szkoły Muzycznej - nie ma mowy !!
     6. Pierworodny będzie miał "Ogon" - Nie ma mowy !!
     7. Jest stanowczo za mała na takie rozrywki (8 lat) - Nie ma mowy !!
     8. Gdyby coś się "działo" nie jesteśmy w stanie zareagować w ciągu godziny (takie wskazania medyczne), bo potrzebujemy 12 godzin na dojazd - Nie ma mowy !!
     9. Finansowo dalibyśmy radę - Ale nie ma mowy !!
     To tak, mniej więcej, lista tych naszych wydumań wyglądała, oczywiście bez wątków pobocznych...No i rzecz jasna, analiza odbywała się w cztery rodzicielskie oczy...
     Po burzliwej nocy problem przedstawiliśmy Pierworodnemu...
Co trzy głowy to nie dwie...
     - Niech jedzie !! Ogarnę to jakoś...Ale może jakieś wsparcie przygotujcie, jakby co...- tyle w temacie "Ogona"...
     Popołudniu poczłapałam do Hufca zasięgnąć opinii ewentualnych Opiekunów...
     - Każdy obóz harcerski musi mieć swoją Maskotkę !! Zapisać ?? - odpowiedziała na moje wątpliwości Komendantka...
     A że musiałam wyglądać na "średnio zdecydowaną", to zanim wyraziłam zgodę, Pani Komendant zorganizowała dla Córci mundurek, "sznurek" i inne duperele, bez których Harcerzem być się nie godzi...
     Szalę przeważyła karteczka ze wszystkimi możliwymi numerami telefonów komórkowych, jakimi dysponowała Kadra, od Komendanta ("Czerwonego Bereta") począwszy, a na Pielęgniarce skończywszy...
Decyzja zapadła...
Na odchodnym Pani Komendant rzuciła:
     - A może też się zdecydujecie przyjechać ?? Tereny są nieprzeciętnej urody !! A miejsce na namiot zawsze się znajdzie...
Echhh...
     - Dziękujemy za zaproszenie, ale my mamy jeszcze czworonożnego członka Rodziny...- zaczęłam artykułować wykręt od kolejnego zaproszenia...
     - Piesek ?? To wspaniale !! Na obozie mamy ich co najmniej kilka sztuk !! Harcerze kochają pieski !!
     Z paniką na twarzy pożegnałam się szybciutko, żeby Komendantka nie zaczęła organizować umundurowania dla Cezarego...

cdn 

środa, 15 lutego 2017

Kilka serdecznych słów...

     Niespodziewany to był mail...Nie dlatego, żeby Nadawca nie korzystał wcześniej z tego wynalazku, ale dlatego, że treść wiadomości mnie zaskoczyła...Głównym tematem było zapytanie: Czy chcę ??
I od razu się przyznaję, że chciałam...;o)
     Po kilku dniach Kurier zapukał do naszych drzwi i wręczył mi przesyłkę kształtu dziwnego...
     A że to był właśnie dzień "odbierania przesyłek wszelakich", więc przygotowałam sobie stanowisko "podglądacza" i z narzędziami ostrymi w ręku rozpoczęłam inwentaryzowanie przesyłkowych czeluści...
Oczywiście !! Owa przesyłka poszła "pod nóż" jako pierwsza...
     A potem się z gordyjskiej piersi wyrwało westchnienie...
Echhh...
     A gordyjska głowa zaczęła kombinować jak otrzymane dobra przekształcić w dobra jeszcze większe...;o)
Ale nie to sprawiło Gordyjce radość największą...
     W jednej z wiadomości, jaką Nadawczyni owej przesyłki napisała, było coś, co spowodowało, że gordyjskie serducho załomotało radośnie, na gordyjskim obliczu zajaśniał uśmiech numer pięć, a w duszę wlał się "mniód"...

  "A jakbyś się wybierała do stolicy to weź pod uwagę, że mnie w niej nie będzie od 18 do 27 lutego."

     Prawda, że to bardzo miłe ??
Tak miłe, że postanowiłam ujawnić ten fragment prywatnej korespondencji...
     Rozczuliłaś nas okrutnie...
     I w tym miejscu oświadczenie składam uroczyste, na Świadków biorąc wszystkich, miłych Czytaczy...

     W życiu nie wybiorę się do Stolicy, jeśli Ciebie w Niej nie będzie !!

     A że nie wybieram się w tym roku wcale, więc możesz dowolnie gospodarować swoim wolnym czasem i planować podróże w kierunkach dowolnych...;o)
     No chyba, że Cię wiatry północne na południe przywieją...
     Wtedy siatkę do łapania motyli biorę, na balkon wychodzę i czyhać na Twój "przelot" będę...
     A za przesyłkę dziękuję stokrotnie, i za te słowa, które mi uśmiech wywołały...
     Miło pomyśleć, że Ktoś, gdzieś, czeka na moje odwiedziny...;o)

poniedziałek, 13 lutego 2017

Rozprawka o miłowaniu...

     Dlaczego o miłowaniu, a nie o miłości ??
Bo miłość stała się dwuznaczna...
Bo miłość została zdewaluowana w toaletach podrzędnych dyskotek...
Bo miłość coraz częściej ma wymierną wartość...
     Miłowanie jest...
No właśnie...Jakie jest miłowanie ??
     Pamiętacie tę scenę, w której Baśka wyznaje miłowanie Panu Wołodyjowskiemu ??
Moim zdaniem, najpiękniejsza scena miłosna wszech czasów...
 
"- Głupia Krzysia! ja bym wolała jednego pana Michała niż dziesięciu Ketlingów! Ja pana Michała kocham z całej siły... lepiej niż ciotkę, lepiej... niż wujka... lepiej niż Krzysię!...

- Dla Boga! Basiu! - zawołał mały rycerz."
Bo każde miłowanie jest inne...
     Rodziców miłujemy genetycznie...
     Pierwsze uczucie, które z nami się rodzi, i z nami umiera...Taka opoka miłowania...Na niej uczymy się każdej innej jego odmiany...
Może dlatego brak tego miłowania jest tak bardzo odczuwalny ??
Bo czym zastąpić "fundament" ??
     Potem pojawiają się uniesienia...Większe, lub mniejsze...Szczęściarze dostają miłowanie "od pierwszego strzału"...Tylko, że czasem nie wiedzą nawet, że to właśnie owo życiowe miłowanie...
     Bo jak odróżnić "motyle" uniesienia, od "motyli" miłowania, skoro to takie same "motyle" ??
Swój "taniec" zaczynają jednakowo...
Umrą  ?? Odlecą ?? Czy zostaną na zawsze ??
Największa tajemnica miłowania...
     Miłowanie jest przebiegłe !!
     Pachnie poranną kawą podaną w ulubionej filiżance...Pyta z troską jak się czujesz...Sprawdza, czy masz czapkę nasuniętą na uszy w czasie mrozu...Zostawia ostatni łyk wody w butelce...I chce znać twoje zdanie na każdy temat...
     Miłowanie wraca z pracy do domu najkrótszą drogą...Czasem wysyła sms-a, że stoi w korku...Czasem pyta co kupić po drodze...
     Miłowanie jest niezauważalne, chociaż widać je codziennie...
     To nie jest kompromis...To nie jest rywalizacja...To nie jest zazdrość...
     Miłowanie smaży kotlety, chociaż za nimi nie przepada...Miłowanie pierze skarpetki...Miłowanie gładzi wyprasowaną koszulę uśmiechając się delikatnie...
     Miłowanie z wyboru...
     W którymś momencie tego miłowania pojawia się kolejne...
Dzieci...
Pierwsze, Drugie, Piąte, Dziesiąte...
Wszystko jedno, bo dla każdego z nich miłowania wystarczy...
     To szalone miłowanie...
     To nie jest lot motyla...To jest atak jastrzębia...Miłowanie pierwszego kopnięcia, pierwszego spojrzenia, pierwszego ziewnięcia...
A potem to miłowanie rośnie, pęcznieje, nabiera kształtu...
Miłowanie pełne lęku, niepewności i troski...
     Pojawia się, by po latach zniknąć "opętane" własnym miłowaniem i już wiesz, że przed Tobą kolejny etap...
     Miłowanie bezwarunkowe...
Wnuki...
Miłowanie, które nie musi być konsekwentne...
Miłowanie przynoszące wspomnienia...
     Przecież "dopiero co" skakałam w gumę..."Dopiero co" grałem w piłkę...
Miałam spódniczkę w groszki i kokardy w warkoczach...
Miałem krótkie spodnie i odrapane kolana...
Dopiero co...
A teraz patrzysz na takiego małego Człowieczka, i każde Jego spojrzenie wywołuje gejzer miłowania...
Podobno człowiek w 70% składa się z wody...
Guzik prawda !!
     Człowiek składa się z miłowania !!
Bo przecież serca by mu na całe to miłowanie nie wystarczyło...
Miłowanie się nie kurczy...Skwarka z niego zrobić się nie da...
Czasem wypełnia człowieka tak, że z trudem oddycha...
     Miłowanie...
     Dwie filiżanki kawy obok siebie...Dwa kubeczki z herbatą (i listkiem mięty, albo sokiem truskawkowym)...Dwa komplety kluczy do jednych drzwi...
  

sobota, 11 lutego 2017

Urlopowanie...cz.4



     Rany szybko mi się zagoiły. Mogłem już machać ogonkiem i wychodzić na spacerki. Nawet uszka mnie już nie bolały. A na pamiątkę został mi goły placek na grzbiecie, po wyrwanych kłaczkach. Wtedy moja Rodzina pojechała nad morze. Ja też pojechałem!
     Nawet nie bardzo marudziłem w aucie, żeby mnie nie zostawili z tymi obcymi psami.
I powiem wam, że morze jest straszne!
     Najpierw szliśmy przez park. Ładnie było. Drzewka, krzaczki, kwiatki. W sumie, to mi się nawet podobało, chociaż pachniało całkiem inaczej niż w domu. Pachniało szprotkowo.
     A potem stanęliśmy na takiej górce, która wcale nie jest górką, bo nazywa się wydmą i zobaczyłem piaskownicę. Ogromną!
     Ta piaskownica była taka duża, że zmieściłyby się wszystkie dzieci z mojego osiedla razem ze wszystkimi pieskami.
     Kiedy Mama rozkładała nasz kocyk, ja spróbowałem przekopać tą piaskownicę.
     Kopałem, kopałem, kopałem, ale tego piasku wcale nie ubywało. Jakbym tak sobie zakopał kość w tej piaskownicy, to nigdy bym jej nie znalazł.
     Taka wielka piaskownica nazywa się plaża, i wcale mi się nie podoba.
Piasek jest gorący i parzy w łapki, nie można zamerdać ogonkiem, bo piasek wpada do oczu i noska, a na tej plaży jest bardzo wiele obcych kocyków i obcych ludzi. W takim tłumie to można się całkiem zgubić!
Ale nie to jest nad morzem najgorsze…
     Nad morzem najgorsze jest morze!
Tyle wody…
     A na dodatek, jak się chcesz przyjrzeć z bliska, to ta woda łapie za łapki i wciąga do środka. Trzeba bardzo uważać!
Postanowiłem nigdzie nie ruszać się z kocyka. Nigdzie!


     Siadłem sobie na samym środku, żeby mnie to morze nie złapało, i żeby mi ogonek nie zwisał na piasek, i tak siedziałem.
Mama się ze mnie śmiała, że taki grzeczny to ja nigdy nie byłem.
Grzeczny?
     Aż mnie skręcało, żeby pograć w piłkę z Tatą i Miśkiem, albo budować zamek z Żabolką, ale jak ja potem znajdę drogę na nasz kocyk? Nie znajdę! I wtedy mnie to morze na pewno złapie, albo mnie zasypią tym piaskiem, bo jest go za dużo.
     Jak ja trochę piasku przyniosę do domu, to Mama zaraz krzyczy i zamiata, a tutaj? Nikt już dawno nie sprzątał!
A potem to było jeszcze straszniej!
     Tata przyszedł na kocyk i powiedział, że każdy, kto pierwszy raz jest nad morzem, musi mieć chrzest. Popatrzyłem na Mamę, czy czasem nie ma tego chrztu gdzieś schowanego, bo Mama zawsze wszystko ma spakowane (nawet moje kabanoski !!), ale nie miała. Za to Tata wziął mnie na ręce i zaniósł…
Gdzie?
Do morza!

Zaniósł i postawił tak, że mi to morze łapki zabierało!
Aua!
Wcale mi się ten chrzest nie podobał!
     Po co tej wody tyle jest? I po co ona łapie pieski za łapki? I dlaczego pachnie szprotkami? I dlaczego całkiem inaczej smakuje?
     Aż sobie przysiadłem z tego wszystkiego w tym morzu i patrzyłem jak mnie łapie. Chlup…Chlup…Chlup…
     Wieczorem wróciliśmy do naszych gospodarzy, a ja ciągle oblizywałem mój ogonek, i łapki oblizywałem.
Pięknie pachniałem szprotkami.
     Ale to był niestety, koniec naszego urlopu. Tata naprawił auto, Mama zapakowała mój koszyczek, a ja się martwiłem, że znowu będę musiał udawać, że wymiotuję. Nie musiałem.
Zasnąłem zaraz po tym, jak Mama ułożyła mnie w koszyku i obudziłem się pod naszym domem. To dopiero był piękny zapach…
Najpiękniejszy!

czwartek, 9 lutego 2017

Urlopowanie...cz.3

      Wracajmy na psie szlaki...


     Codziennie chodziliśmy na spacerki do lasu, codziennie kąpałem się w jeziorze i codziennie miałem całą moją Rodzinę.

     Z tym kąpaniem to wcale nie było tak, że chciałem się kąpać! Ale Mama ciągle wpadała do wody i musiałem ją ratować. A kiedy Miś i Żabolka zauważyli, jaki ze mnie świetny ratownik, to też zaczęli wpadać. Tata też wpadał…
Miałem mnóstwo roboty z tym ratowaniem!

Po tygodniu takiego treningu przepływałem kąpielisko bez odpoczywania na maminej głowie, a nawet odważyłem się wskoczyć do wody z pomostu…
Ale takie skakanie bardzo mi się nie podobało, bo strasznie potem bolał brzuszek.
     Pewnego wieczoru, kiedy Mama z Tatą i naszymi gospodarzami siedzieli w moim ogródku, postanowiłem zwiedzić okolicę i zaprzyjaźnić się z okolicznymi mieszkańcami. Codziennie słyszałem jak donośnie szczekają, nawołując się do zabawy…
     Ruszyłem przed siebie, tą samą drogą, którą biegłem po przyjeździe.
Wszędzie rozchodziły się przepiękne zapachy spacerku…
     Biegłem sobie tak, biegłem…Ogonkiem majtałem…I nagle!
Zza płotu wyłoniła się gromada kilku mieszkańców…
Zbliżali się powoli, wąchali, warczeli i strasznie jeżyli grzbiety.
Może tutaj tak się pieski witają?
To i ja zawarczałem…
I się zaczęło!
     Cała banda rzuciła się na mnie, gryzła, szarpała i poniewierała po drodze. Nawet uciec nie mogłem, bo wielgachny niby-wilczur zastępował mi drogę.
     Nie pozostawałem dłużny w tym kąsaniu, ale co mogą ząbki małego pieska, nawet, jeśli jest to prawie brodacz monachijski, w walce z całą zgrają wielgachnych wielorasowców?
Takie ząbki nic nie mogą!
Musiałem wezwać pomoc…
Auuuu…
     I od razu usłyszałem straszny krzyk Mamy i Taty. A jak oni szybko biegli!
     Nawet nie wiedziałem, że Mama i Tata umieją tak szybko biegać…
Nasi gospodarze też biegli i krzyczeli.
     Na drodze nie było już ani jednego pieska, poza mną. Byłem w kiepskim stanie.
     Pokąsane łapki bardzo mnie bolały, bolały pokąsane uszka, i ogonek też bolał.
Ale najbardziej to mnie bolała psia duma!
Ja, dzielny, mały piesek z wielką duszą, dałem się złapać w pułapkę…
Auuuu…
     Tata zaniósł mnie do domu, a Mama przemywała mi grzbiet, uszka, łapki i ogonek, bardzo szczypiącym czymś. Bardzo, bardzo szczypiącym. Już nawet nie wiedziałem, czy bardziej mnie boli, czy szczypie…
     Ale prawdziwie smutny to był dopiero następny dzień.
     Wszystko tak mnie bolało, że nawet nad jezioro Tata niósł mnie na rękach, a Mama kazała mi leżeć na kocyku w cieniu.


     Bardzo mi się to nie podobało, bo Mama ciągle wpadała do wody i nie miał jej kto ratować. Siedziałem na tym kocyku i strasznie płakałem…
Auuuu…
Moja Rodzina się bawiła, a ja siedziałem przywiązany do drzewa.
     Teraz już wiem, że nie wolno warczeć na obce pieski! Szczególnie, jeśli są większe i jest ich kilka. Powarczę sobie na Maksia, jak wrócimy do domu. Maksiu nie jest obcym pieskiem i jest teraz mniejszy niż ja!
     Rany szybko mi się zagoiły. Mogłem już machać ogonkiem i wychodzić na spacerki. Nawet uszka mnie już nie bolały. A na pamiątkę został mi goły placek na grzbiecie, po wyrwanych kłaczkach. Wtedy moja Rodzina pojechała nad morze. Ja też pojechałem!